26. Chłopak wzięty dosłownie "z ulicy". (Spider-man)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(20.02.2020)

POV. Miles

No dobra. A tak właściwie... to nie jest zbyt zbyt dobrze.

Pewnie spytacie "Dlaczego?". To w sumie wam opowiem, bo co mi szkodzi?

Mówiąc wprost: jestem w innym wymiarze. Tak, znowu.
I jak się możecie domyślać, już po raz któryś "bawiliśmy" się ponurym kryształem.
Widocznie za bardzo, bo po raz kolejny trafiłem przez niego... gdzieś, gdzie najwyraźniej nie znają kogoś takiego, jak bohaterowie.

Dlaczego tak myślę?

Nie.

Ja to wiem.

A zaczynając od początku - czyli jakieś godziny temu - przeleciałem przez portal, zaczepiłem siecią o jakiś pierwszy lepszy budynek z napisem "Delikatesy Centrum", pobujałem się jeszcze trochę, przeleciałem nad jakąś uliczką, usłyszałem krzyk jakiejś blondynki ciągnącej jakąś inną dziewczynę, żeby spojrzała w moją stronę. Pięć minut później po internecie krążył filmik ze mną w roli głównej, a pod nim komentarze typu "Co on wyprawia?", "Kto jeszcze nie widział tego gościa, musi obejrzeć", "Jak trzynastolatkowie zabawiają się w tych czasach?", albo "Pff... kolejny szaleniec".

Nie pytam, skąd ktoś wiedział ile mam lat, ale to tak samo, jak wy nie powinniście męczyć mnie o to w jaki sposób dowiedziałem się o tym "zajściu" na YouTube, skoro nie mam przy sobie telefonu.
Albo od kogo wziąłem przebranie cywilne, w którym właśnie się ukrywam. Po co?

Serio, odpowiadam już na ostatnie pytanie. Ale powód jest raczej oczywisty - nie chcę, żeby ktoś zauważył, jak noszę sobie po jakimś małym miasteczku kostium Spider-man'a. Czyli mój tak właściwie.

To znaczy, teraz mam już inną ksywę, ale tak roboczo, to nadal jest strój Spider-man'a. Tak, to skomplikowane...

W każdym razie teraz zataczam już trzeci kwadrat wokół tego samego budynku.
Tia... zgubiłem się. Ale w końcu jest ciemno! Poza tym nie jestem w Nowym Jorku, tylko...

H2hcuspjwhfid!!!

POV. Narrator

- Matko!! - Tylko tyle zdążyła wykrzyczeć brunetka po tym, jak parędzieścia metrów przed nią i jej siostrą, w nieuważnego chłopaka przechodzącego przez najbliższą ulicę uderzył samochód.

Cóż... prawdę mówiąc, to maszyna bardziej go potrąciła, (bo jak by w niego wjechała, to wiecie... nie wiecie? To lepiej).

Obie dziewczyny podbiegły do niego tak szybko, jak potrafiły.
Niemal szybko, jak kierowca, tyle że on w drugą stronę, no i na czterech kołach.

- Dobra, mam latarkę - powiedziała młodsza dziewczyna, której serce skakało właśnie, jak na trampolinie.

Oczywiście z kieszeni wyjęła telefon, który zaraz zaświecił jasnoniebieskim światłem.

Druga natomiast pilnowała, czy z którejś strony nie nadjeżdża kolejny samochód.

Ciemnowłosa zaczęła szybko oglądać chłopaka.
Oczywiście nie pod kątem, jaki ma kolor włosów czy rozmiar buta.

Miała zamiar w miarę możliwości sprawdzić czy nic poważnego mu się nie stało.
No bo raczej na to, że totalnie nic mu się nie stało, liczyć nie mogła.

- Mamy problem - oznajmiła głośno piętnastolatka.

Nie musiała nic więcej wyjaśniać, bo kiedy tamta spojrzała w jej stronę, do jej oczu samoistnie dotarł obraz zbliżających się z oddali świateł.

To oznaczało tylko jedno...

Ale co w takiej sytuacji miałyby niby zrobić?!

Jedyne, co przyszło do głowy brązowowłosej, to stanięcie obok siostry i zamachanie latarką w lewo, w prawo i tak na zmianę.

Z drugiej strony był to nie tylko znak do tego, że ktoś stoi na drodze, ale i niema prośba, aby kierowca się zatrzymał.

Dwum nastolatkom błądzącym w ciemnościach przydałaby się jakakolwiek pomoc w tej niecodziennej i na maxa stresującej sytuacji.

Czerwony samochód, jak to przykładny samochód - zbliżył się z zapalonymi krótkimi światłami.
Kierowca przyjrzał się wszystkim trzem.

Nie przejechał żadnego!

Po czym sprawnie ominął całą tę trójkę, i tak się właśnie zakończyło spotkanie tej mini-grupki z czerwonym Ferrari, które jak można się było spodziewać - miało ich gdzieś.

Blondynka gapiła się na brunetkę z nieukrywanym szokiem, choć to uczucie szybko minęło. W końcu to było do przewidzenia, biorąc pod uwagę to miasto.

Gdyby obok dziewczyn nie leżał właśnie poszkodowany, to pewnie teraz obgadywałyby kierowcę lub śmiały z niego, ale w tej sytuacji nie byłoby to koniecznie na miejscu.
A nawet one miały teraz poczucie jakiejś tam hierarchii ważności.

Jedna zdjęła nieprzytomnego chłopaka z ulicy, natomiast starsza już miała wypstrykać na telefonie 112, ale zanim to zrobiła, zauważyła pewną ciekawą rzecz leżącą na ulicy.

- Ym... - Zanim blondynka zdążyła wypowiedzieć imię swojej siostry, tamta spojrzała na znalezisko.

Na chwilę mózgi ich obu dostały dość porządnego "laga".

- Myślisz, że to jest...

* * *

Czarnowłosy chłopak powoli otwierał oczy.

Wszystko bolało to co najmniej tak, jakby ktoś przeciągnął go po połowie Nowego Jorku.

Podświadomie zadawał sobie pytania, takie jak: Ile czasu przeleżał? Co tak właściwie się stało? I gdzie jest obecnie? Bo jakoś wątpił, że ulica tego miasta przypomina w dotyku poduszkę...

- O, jest niebieska - mruknął sam do siebie, trochę po nie w czasie orientując się, że gdziekolwiek teraz nie był, to ktoś się na niego gapi, a jego pierwsze słowa po przebudzeniu nie zabrzmiały zbyt mądrze...

No cóż, dobre wrażenie podobno można zrobić tylko raz, ale na pewno mogło być gorzej.

Chociaż w sytuacji, kiedy czarnowłosy zerwał się na równe nogi, a dwie dziewczyny spoglądały to na siebie, to na niego, o gorsze wrażenie było już trudno.

Bo co mógł jeszcze zrobić? Przybrać dziwny ton głosu i ciągle powtarzać "Kapewu"?

- Em... Obudziłeś się - stwierdziła wreszcie w tej niezręcznej ciszy brunetka, która jako pierwsza się otrząsnęła.

Miles przez chwilę nie wiedział, co dokładnie ma odpowiedzieć.

Właściwie nigdy nie znalazł się w podobnej sytuacji.

- No... na to wygląda - potwierdził, próbując wyjść na normalnego człowieka. - To wy zabrałyście mnie z... Eee... - Chłopak znów uświadomił sobie, jak głupio zabrzmiałoby to zdanie, gdyby je dokończył.

Nieznajome zgodnie pokiwały głowami, i tak orientując się o co chodzi.

Blondynka, nie chcąc znów pozostawać związana z pozostałymi niezbyt przyjemną ciszą, kopsnęła się do pokoju, zostawiając tamtych samym sobie.

No cóż... jeżeli ktoś miał się w tej sytuacji męczyć, to przynajmniej nie ona.

- To ten... em... - Brunetce widocznie plątał się język. - Nic cię nie boli? To znaczy...

- Nie, w porządku - w pierwszej chwili odezwał się chłopak. Zaraz jednak przypomniał sobie, że w końcu "jest cywilem". - To znaczy trochę, ale bywało gorzej...

Zielonooka ledwo powstrzymała się od uśmiechu.

No bo jaki normalny człowiem zostaje potrącony przez samochód, i mówi, że 'mogło być gorzej'?

Chociaż to nie był najodpowiedniejszy moment na tę reakcję.

Dziewczyna wzięła głębszy oddech, nerwowo bawiąc się palcami.

- Na pewno nie chcesz, żebyśmy zadzwoniły do lekarza, czy coś? - spytała, robiąc chłopakowi mętlik w głowie.

"Jeśli odpowiem, że nie, to mogą zacząć coś podejrzewać. A jeżeli powiem "tak", to zrobi się cała afera, a na to nie mam akurat czasu! I jak tu z tego wybrnąć?"

- Okej - odpowiedziała sama sobie brunetka. - No to może tak, jak powinno być na początku dobrej znajomości, jestem - widocznie miała zamiar się przedstawić, jednak spoglądając na telefon siostry, która pojawiła się nie wiadomo kiedy, jej plany się zmieniły. - Jestem z-ze-zaniepokojona i...

- Co się stało? - zainteresował się Miles, podchodząc do nich obu i zauważając wiadomość rzeczywiście wprawiającą w niepokój.

Przynajmniej takich cywili...

- Goblin - szepnął, a spojrzenia obu dziewczyn spoczęły na jego osobie.

Chyba nadeszła pora, żeby co nieco im wyjaśnić.

A może nie?

W sumie nie chciałby wzbudzić w nich dodatkowej paniki, a z drugiej strony...

- Teraz, to się nabijają, tak? - zapytała prawieże roześmiana piętnastolatka. - Ludzie, czego to oni nie wymyślą - mówiła, czytając dalej artykuł, który przeglądała właścicielka telefonu.

- Ta... te żarty - zawtórował Morales, który był zestresowany być może bardziej niż one jeszcze chwilę temu.

Jakim cudem Goblin wyleciał za nim do innego wymiaru? Znowu!

W tej sytuacji musiał szybko zadziałać. Ulotnić się nawet jeśli miałby być przy tym bardzo dziwny i niekulturalny.

Tylko w zasadzie, co niby miał zrobić? Wylecieć na ulicę i zacząć szukać swojego kostiumu, który mogło rozjechać już parędzieścia samochodów?!

No nic. Najprawdopodobniej tylko on mógł powstrzymać swojego nemezis. Nawet jeżeli miał próbować to zrobić jako... zwykły on, co zgoła byłoby jeszcze bardziej niebezpieczne.

- Ja... muszę gdzieś iść. To znaczy, wiecie. Dzięki za pomoc, ale... muszę coś sprawdzić - tłumaczył się mętnie, wycofując w stronę wyjściowych drzwi.

Nowopoznane patrzyły na niego, jakby chciały zaprotestować, a nie mogły.

Zresztą to chyba nic dziwnego, że w takiej sytuacji język uwiązł im w gardle, prawda?

W końcu nie był to Nowy Jork, żeby jakiś obcy gość wychodził akurat w momencie, w którym przeczyta o wielkiej, zielonej bestii grasującej w okolicy!

- Wiem, że może uznacie mnie za dziwaka, ale...

- Trzymaj! - rzuciła na pożegnanie blondynka, rzucając również czymś, co Miles'owi wyjątkowo udało się złapać.

W końcu piwnooka nie na darmo przeszła się do pokoju!

Chłopak przyjrzał się trochę dokładniej temu, co miał właśnie w rękach. Aż trudno było uwierzyć.

- To... mój kostium - stwierdził, spoglądając z uśmiechem na siedemnastolatkę, od której otrzymał z powrotem swoją własność.

"I właśnie się wygadałem..." - odpowiedział sobie w myślach.

Druga z nastolatek miała za to ochotę złapać się za głowę, naprawdę nie rozumiejąc, co ma znaczyć to wszystko.
Dzielnie jednak próbowała nie dać tego po sobie poznać.

Uśmiechnęła się tylko i stwierdziła:

- Tylko nie daj się znowu przejechać. - Uśmiechnęła się, gdy chłopak stał już w drzwiach, gnając zaraz zapewne tam, gdzie media opisywały największe niebezpieczeństwo dziejów tej mieściny.

Czym ona zasłużyła sobie na odwiedziny tych innowymiarowych osób? Postaci?

Przecież nie była to Warszawa ani inna poska "metropolia".

Cóż... jedyną rzeczą jaka pozostała dwum osłupiałym jeszcze przez długą chwilę nastolatkom, było śledzenie bierządzych wiadomości.

No bo w końcu nie wyjdą na rynek, żeby śledzić całą akcję na żywo.

Prawda?





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro