5. Dom to nie tylko miłość. (x-men)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(Głos odpowiadającej brzmi mniej więcej jak głos Nali z drugiej części Króla lwa)

- I wierzysz, że on cię kocha? - usłyszałam wtedy od Evie.

- Co masz na myśli? - byłam zdziwiona - A Ty w to nie wierzysz?

- No, sama nie wiem - odpowiedziała jak zawsze szczera, spoglądając w niebo.

Byłam zdziwiona jej zachowaniem. Wierzyłam Johnowi, bo nie próbował przekonywać mnie do nie używania mocy, nie krytykował mnie za to. Chciał widzieć mnie taką, jaką po prostu jestem. A mimo tego postanowiłam go o to spytać.

* * *

- John - zwróciłam się do niego, a on spojrzał na mnie.

- Tak Nalie?

- Wiem, że to głupie, ale... kochasz mnie? Znaczy tak... nie boisz się mnie? Czy nie jest tak, że kiedyś coś poczułeś, a teraz ciągniesz to tylko że strachu? - spojrzałam mu w oczy. Chciałam mieć pewność, że odpowie szczerze.

Blondyn uśmiechnął się do mnie. Nie był zły, ani zaskoczony. Wyglądał, jakby go to rozbawiło.

- Nalie - przerwał na chwilę i spojrzał w zachmurzone niebo. - Ja zawsze będę chciał cię kochać.

Wiedział, że nie może kłamać. Od razu bym to wyczuła. I nie skłamał. Teraz czułam się bezpiecznie. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w niego jeszcze mocniej. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Myślałam, że mnie rozumie. Ale tak nie było.

* * *

- Przestań! - krzyknęłam - Jak możesz tak mówić?!

- Daj mi spokój - stwierdził lekceważąco.

- Ja tobie? - prawie wyszłam ze zdziwienia. - To ty daj im!

Nie potrafiłam zrozumieć jego podejścia. Kochał mnie nad życie, traktował normalnie, ale innych... Inni mutanci byli dla niego jak lekki wiatr - zbyt mało, żeby zauważyć, zbyt wiele, by narzekać.

- Słuchaj, Nalie.

- No słucham - chciałam wiedzieć jak się wytłumaczy. To było dla mnie ważne.

- Ja cię kocham taką jaką jesteś. Dlaczego ty nie możesz przyjąć mnie? - najwyraźniej nie rozumiał, co mi nie pasuje, więc postanowiłam to wytłumaczyć.

- Oni, to ludzie. Mają prawa do tego co my! Dlaczego ich tak traktujesz? - nagle złagodniałam.

Spojrzałam mu prosto w oczy, tak jak wtedy, tamtego wieczoru. Ale najwidoczniej on, nie brał tej chwili tak na poważnie.

- Bo już taki jestem - westchnął i odwrócił wzrok. - Dlaczego nie możesz tego zrozumieć? - mówił głośno, ale nie krzyczał. - Wy mutanci zawsze będziecie kochać jakoś inaczej.

Zaparło mnie. Nie wierzyłam, że on powiedział coś takiego.

- Wy mutanci? - powtórzyłam z odrazą. - Kochać inaczej? - mój głos brzmiał coraz ciszej - Jak ty możesz tak mówić?

Przez tyle lat myślałam, że mam przy sobie kogoś, kto mnie rozumie. On był przy mnie, dawał mi wsparcie, a nawet bronił przed tymi, którzy nie potrafili mnie zaakceptować, a teraz?

Czułam więź z innymi mutantami. Byli dla mnie jak rodzina, której po prostu nie poznałam. A teraz, kiedy John mówił o nas - czułam się dotknięta i mocno zraniona.

Wtedy zrozumiałam, że nie mogę być z kimś, kto mnie nie tak naprawdę nie chce, kto nie wie czym dla mnie jest miłość. Nie chciałam być dłużej wśród ludzi, którzy nie chcą zbliżyć się do mnie tylko dlatego, że nie wiedzą co ja potrafię. I dlatego uciekłam.

Nie miałam rodziców, których mogłabym tym zranić. Mieszkałam w szkole. Dlatego też, szybko zauważono moje zniknięcie. Kazano mnie znaleźć. Szukali mnie wszyscy - cywile, uczniowie, policja - cała okolica. Poinformowano o mnie władzę, dlatego nie mogłam wyjechać z miasta.

U mnie w szkole, wszyscy wiedzieli kto jest mutantem. Uważano, że tak było bezpieczniej. Tylko najwyraźniej się mylono. Strach przed szkodą, której się nie widzi, nie jest żadnym strachem, a co jedynie niezdrową obawą, której wszyscy się najedli.

* * *

- Dlatego dziękuję Cyklopie, że po mnie przylecieliście - zwróciłam się do bruneta, siedzącego przede mną.

- To nic - odezwała się dziewczyna o rudych włosach - Jesteśmy po to, żeby pomagać.

- Tak. W naszym instytucie na pewno będzie ci dobrze.

Oboje spojrzeli na siebie. Widać było, że łączy ich to, co kiedyś mnie i Johna; to, co kiedyś myślałam, że nas łączyło.

I rzeczywiście - w szkole dla specjalnie uzdolnionych - jak ją nazywali jej uczniowie, było mi naprawdę dobrze. Od razu poczułam się tam jak w domu. Oczywiście nie tum, do jakiego przywykłam, bo tamten w rzeczywistości nie był moim domem, ale tu. Tutaj czułam się naprawdę dobrze.

Kiedy pierwszy raz stanęłam w progu, w otwartych drzwiach, panował straszny chaos i bałagan. Ale taki, rodzinny bałagan. Było tu tak, jak nigdy nie mogłam sobie wyobrazić, ale od początku czuć było tą miłą atmosferę, wiszącą w powietrzu.

- Co tu się dzieje? - zdziwił się Scott, kiedy wreszcie stanął za mną.

Zaśmiałam się kiedy piętnastolatek w oszronionej czuprynie, zjechał po długiej barierce od schodów, a zaraz na nim wylądowała dziewczyna, chwilę później przybierając postać brązowego wilka. Oboje zaczęli gonić się po salonie, a do zabawy dołączyło paru innych domowników.

- Em... Wejdź - zaproponował Scott, zakłopotany.

- Nie musisz się martwić - chciałam rozwiać jego obawy. - To mi nie przeszkadza. - i nigdy nie będzie.

Jean zamknęła drzwi, wchodząc za mną razem z Cyklopem, a ja patrzyłam jak paru identycznych chłopców, skacze po nastolatki, który jeszcze przed chwilą uciekał przed wilczycą.

- Tak... To u nas codzienność - poinformowała Jean z uśmiechem widząc, że mnie się to podoba.

- To chyba musi być miłe - zastanowiłam się na głos. Odwróciłam się w stronę dwójki, która patrzyła na mnie, nie wiedząc o co mi chodzi. - Tak mieć kogoś, kto potrafi sprawić, że jesteś szczęśliwy i widzieć, że on też jest. - wyjaśniłam swoje myśli.

Oni tylko skinęli głowami. Uchyliliśmy się, kiedy w naszą stronę zaczął leciecieć sznur śnieżek, które w rezultacie trafiły w ścianę.

- Bobby, Jimmy! Ogarnij się się. - krzyknął w ich stronę brunet.

A oni, dopiero teraz spostrzegli, że tu jestem. Szybko się zebrali i do nas podeszli.

- Część - przywitał się starszy, wyciągając do mnie rękę.

- Nalie - przedstawiłam się, odwzajemniając gest.

To wydawało się być proste, to nawiązywanie znajomości i przyzwyczajanie do miejsca, w którym nigdy nie byłam. Ale wiedziałam, że tak naprawdę będzie mi trudno. Znałam swoje ograniczenia. Wiem czego nigdy nie robiłam i do czego nie byłam przyzwyczajona, a czego będę musiała się tutaj nauczyć.

To nie było proste, ale kiedy wreszcie znalazłam dom, nie chciałam go znowu stracić. Zaczęłam więc się tu zadomawiać.

Jak myślicie, jak jej pójdzie? To było pytanie retoryczne, bo wiemy, że to nie opowiadanie. Chociaż jak chcecie, możecie odpowiedzieć, bo czemu by nie.

Jakby co, to opowiadania, które będę pisać z X-men, będą związane z serialem z 2000 roku. No chyba że nie będziecie tego chcieli.

To chyba na tyle. Bardzo chętnie się dowiem czy wam się to podobało i czy macie jakieś pomysły, a narazie się z wami żegnam. No to zobaczenia!

A, no i jeszcze jedno. Nie tak do końca sobie to wyobrażałam, ale macie tu zdjęcie:

No dobra, słabo to wyszło, ale trochę i tak nad tym siedziałam więc niech ujrzy światło dzienne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro