8. I kto tu się za kogo się podaje? (T.A.R.C.Z.A)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czekanie przy drzwiach jest strasznie nudzące. A czekanie już ponad godzinę jest... Eh.

Ziew. Nuda. Ludzie, jak ktoś może tyle stać? Choć w zasadzie nikt tego bez potrzeby nie robi. Ja też nie. A tak w ogóle...

O, nie przedstawiłem się. Jestem Thomas Allen, ale wszyscy, którzy o mnie mówią, posługują się nazwą Agent 64. T.A.R.C.Z.A. przyjęła mnie na staż, jak młodszego agenta "ze względu na moje zdolności umysłowe"- jak to powiedział ten, który mnie tu "zaprosił". Ja wiem, że to nie prawda i że wzięli mnie przez informacje, które o nich mam, ale i tak poszedłem. Do wyboru miałem, albo to, albo żeby śledzili mnie gdziekolwiek indziej bym był.

A teraz głupio stoję przed tymi drzwiami, bo dyrektor mnie wezwał i nawet nie wiem dlaczego ani kiedy mnie do siebie wpóści. Szybko się nauczyłem, że dyrektor wie tutaj o wszystkim i to nie wiadomo skąd. I że nigdy nie wolno bez jego zgody wchodzić do jego gabinetu. N i g d y.

Zacząłem już mrużyć oczy i to bardziej na stałe, bo wcześniej próbowałem być bardziej przytomny niż nie. Miałem już ciemno przed "obiektywem" i nagle...

Alarm. Oczy otwarły mi się odruchowo, a ręce i nogi przygotowały do ataku, albo do walki, dokładnie tak jak uczono mnie na szkoleniu.

Zobaczyłem innych, starszych agentów, którzy biegli wzdłuż korytarza i udałem się za nimi. Nie byli szczególnie wysportowani, więc łatwo dotrzymywałem im kroku.

- Co się stało? - zapytałem agenta biegnącego obok mnie, chociaż myślałem, że któryś z nich sam się domyśli, żeby mi o tym powiedzieć.

- Nowo przybyli więźniowie właśnie wydostali się z więzów. Nie zdążyliśmy ich nawet zaprowadzić do cel - "zwierzył się".

A gdyby lepiej ich pilnowali, na pewno by do tego nie doszło. I co to w ogóle za stwierdzenie "z więzów"?

Triskelion był dużym miejscem, ale jeżeli niedoszli więźniowie mieliby się gdzieś wydostawać, to na lotnisku. Tam mieliby najmniej przeszkód i mogliby od razu odlecieć.

Mimo to odłączyłem się od grupy, do której wcale nie chciałem należeć i pobiegłem korytarzem, prowadzącym do jednej z zaawansowanych pracowni. Tamci krzyczeli za mną coś w stylu, żebym został w grupie, ale tak szczerze, to nawet nie chciało mi się ich słuchać.

Wiedziałem swoje i domyślałem się, że to na górze, było tylko dywersją. Ich rzeczywisty cel był gdzieś tutaj. Prawdę mówiąc, ta pracownia była zawsze zamknięta, oprócz dla ludzi takich jak Tony Stark czy Bruce Banner, ale jeśli złoczyńcy nie potrzebują danych z komputera, a dobrze wiem, że ich nie wyciągną, to...

Dystans do miejsca docelowego nie był długi. Zatrzymałem się przed drzwiami, nie wychylając i nie zaglądając tam. Nie jestem szpiegiem i nie będę ryzykował.

Usłyszałem dźwięk włączającej się maszyny, a potem wkładanego tam jakiegoś dysku. Tak, chcieli danych.

Nagle jeden z nich chyba uderzył tego drugiego i obaj zaczęli się bić. Zaraz potem wyciągnęli broń. Zaczęli strzelać.

Nie podobało mi się to. Zanim któryś w któregoś trafił, stanąłem w drzwiach i...

- Ani drgnąć! - krzyknąłem, mierząc do nich obu.

Tak, miałem przy sobie broń. Chociaż Tarcza mi jej nie dała, to nosiłem zmodyfikowany przez siebie paralizator.

Obaj mężczyźni spojrzeli na mnie prawie równocześnie i obaj wyglądali jak agenci organizacji, do której miałem okazję należeć.

Ten który miał ciemniejsze włosy zaśmiał się szyderczo i odezwał się do mnie tym samym tonem:

- Serio mały, chcesz że mną walczyć? To...

- Nie. Chcę walczyć z wami - przerwałem mu zanim zdążył się rozkręcić. Ale niestety ciągnął dalej.

- Nie wyglądasz na dobrego w tym co robisz - powiedział, co wiedział. - Ale przynajmniej ręce ci się nie trzęsą - rzucił na końcu od niechcenia.

I to według niego miała być riposta? Czas wziąć sprawy w swoje ręce.

- Sprawa na górze jest już rozstrzygnięta. Zostaliście sami - mówiłem pewnie, chociaż wiedziałem, że liczba przeciwników plus nieudolność tych, tak zwanych "agentów Tarczy", równała się ich szybka przegrana. Chyba że tam na górze zjawił się jakiś bohater.

- Chcesz walczyć z nami? - spytał mój rozmówca. - Najpierw walcz z nim. - Przy tych słowach, już wyprostował rękę i wystrzelił.

Tamten drugi od razu padł na podłogę, przesuwając plecami po ścianie. Obaj z postrzelonym się tego spodziewaliśmy, ale nie zdążyliśmy zareagować.

Podbiegłem do poszkodowanego, nie zwracając uwagi na tego tam, stojącego za mną. On też się mną nie przejął. Wyciągnął tylko dysk i miał już wyjść, ale...

- Powiedziałbym, że spodziewałem się po tobie jakiegoś honoru, ale... po zbirach nie ma się czego spodziewać - stwierdziłem przekręcając głowę w jego stronę.

- He, zapytaj jego - wskazał na leżącego pod ścianą, i odbiegł z tym swoim głupkowatym uśmieszkiem.

Zrozumiałem przekaz.

Czyli że on był agentem Tarczy, a raczej udawał go do tego momentu, czy też się zbuntował. A tamten drugi, przy którym klęczałem, był niewiadomo kim.

Miałem honor. Nie uważałem ludzkiego życia za coś, w co od tak można strzelić, nawet jeśli ten ktoś jest złoczyńcą. Chociaż teraz można by polemizować kto tu kim jest.

Wiem, że opisuję to dość długo, ale w momencie kiedy on wybiegł, skierowałem na niego swój paralizator i wystrzeliłem książkę skondensowanego prądu, umieszczonego w jednej ze strzałek, które sam tam włożyłem.

Nawet kiedy tamten już odbiegł, strzałka poleciała za nim. Leciała przez paręnaście metrów za osobą, którą nią namierzyłem.

Zaraz potem zacząłem szukać apteczki. Praktycznie w każdym pomieszczeniu znajdowała się jakaś, nawet jeśli to pracownia jakiegoś Starka czy kogo tam innego.

Dokładnie wtedy, kiedy ja złapałem za niewielkie pudełko, usłyszałem jęk tego, który próbował uciekać korytarzem. Dysk odbiorę później. Narazie trzeba zająć się tym, który wciąż leżał pod ścianą.

Podszedłem do obcego człowieka. Faktycznie nie kojarzyłem go. Nie żebym znał wszystkich w Tarczy po tak krótkim czasie, ale... Z resztą nieważne.

Spojrzałem na jego ranę. Nie dostał zwyczajną bronią, tylko jakąś nowoczesną. Dobrze i nie, ale przynajmniej można od razu zabandarzować. Chociaż tak cienki bandaż na niewiele się tutaj przyda. Na szczęście zbliżają się agenci. Prawdziwi agenci, nie to co tamten, i będą mogli się tym wszystkim zająć.

* * *

Wreszcie dostałem się po tych wydarzeniach do dyrektora, ale to co usłyszałem, nie przewidziałem tego.

"Jeśli chcesz, możesz odejść" - powiedział. "Nie jesteś tu przypadkiem, ale nie będziemy cię zatrzymywać. Ani obserwować".

Obserwować miał na myśli śledzić, ale...

- Nie. Zostanę - odparłem po czym wstałem z fotela i wyszedłem, czując na sobie jego wzrok.

Miałem swoje powody, żeby zostać. Nie były nimi ani praca dla Tarczy, ani brak miejsca powrotu gdzie indziej. Po prostu...

Nie wszyscy muszą je znać.

Koniec. Tego. No.

Chciałam, żeby wyszło tak, że jest lekkim egoistą, ale nie wiem czy mi wyszło, więc będę wdzięczna jak to ocenicie.

I wiem że może wolelibyście coś o znanych bohaterach takich jak Spider man czy Avengers, albo Batman ale NIE MAM POMYSŁÓW!!!

Więc będę wdzięczna, jak coś zamówicie. A jak nie, no to mam jeszcze jeden one-shot zaczęty, ale chyba też jest nudny więc...

Nom, to tyle. Papatki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro