†4†

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


   Jak to bywa w każdym thrillerze oraz horrorze, postacie nie zbyty często myślą. Tak jest i w tym przypadku. Małgorzacie nawet przez myśl nie przeszło, żeby podzielić się swoim odkryciem z policją. Chodzi o wiadomość z przerażającą zawartością. Zamiast tego chciała poskładać elementy tej zagmatwanej układanki. Przeszukała internet co do sprawy śmierci Shany. O dziwo pojawiło się dużo informacji na różnych stronach informacyjnych i plotkarskich. Była ona córką właściciela ogromnej firmy korpo. Pracowała w niej również. Po sieci krążyły również zdjęcia z jej ostatniej podróży. Po jej śmierci były one wszędzie. Były tematem ogromnej dyskusji. Wiele ludzi nie zgadzało się z powodem śmierci, jakie policja podała do mediów. Śmierć w wypadku. W sumie nie odbiegało to od prawdy. Internauci są przekonani, że policja powinna wszcząć śledztwo przez te wszystkie rany i kontuzje. Jednak jak to władza, woli wszystko wrzucić pod dywan, co skutkowało nie małym poruszeniem nie tylko w internecie. Nie wpłynęło to niestety na zmiany jakiekolwiek. Sprawa jest przecież zamknięta, wypadek.

   Ten trop doprowadził do niczego tak naprawdę. Nawet gdyby Małgorzata chciała, to nie potrafiła nic zrobić z tą sprawą. Pomimo podobieństwa co do obrażeń obu kobiet. W tej sytuacji wnikanie dalej byłoby zbyt niebezpieczne. Był jednak jeszcze jeden trop, który zakończył się fiaskiem jak poprzedni. A mianowicie Kaja, przyjaciółka Wioli. Zaginiona, prawdopodobnie martwa. Nic to nie dało.

---

   Zmartwiona mijającym czasem, podczas którego nie posuwała się dalej w śledztwie, pojawiła się ponownie na komendzie. Błagała o cokolwiek, o jakiekolwiek informacje. Nie było zaprzyjaźnionej policjantki dzisiaj w pracy.

— A coś odnośnie jej zdrowia? Przecież się leczyła! Musicie mieć chociaż nazwiska tych pierdzielonych psychologów i psychiatrów!

— Rozumiem, że jest Pani zdenerwowana ale...

— To była moja siostra! Nie miałam z nią przez tyle lat kontaktu... Chciałam dowiedzieć się czegokolwiek o jej życiu przed śmiercią...

— Dobrze, niech Pani będzie, wyszukam czegoś, ale nie będzie to łatwe. Prowadzący śledztwo nie przyjrzał się jej przeszłości dokładnie. Jednak... O! Jest coś. Napisze Pani adresy i nazwiska lekarzy prowadzących jej terapie. Proszę — podaję kartkę. — To powinno pomóc. Przykro mi, że nie mogę zrobić więcej.

---

   Prawie wszystkie kliniki się albo zamknęły albo lekarze z nich są po drugiej stronie. Jedynie psychiatra ze szpitala psychiatrycznego był dostępny. Prawie. Był na urlopie. Placówka nie mogła udostępnić jego prywatnego numeru. Znowu kropka.

   Małgorzata właśnie przechadzała się po parku obserwując radosne dzieci biegające pomiędzy krzewami hortensji. Usiadła na przeciw niedużego stawu przy głównej alejce. Kaczki wypływały powoli na ląd nieufnie zbliżając się do starszej kobiety, która rzucała im czerstwe pieczywo. Westchnęła, wyciągnęła książkę i na chwilę postanowiła oderwać się od problemów. W sercu jednak czuła pustkę. Myślami odlatywała daleko, strony książki jednak przelatywały w zawrotnym tempem. Gdy się zorientowała, że nie wie co działo się, przeczytała z 19 stron. Zrezygnowana zamknęła książkę i odłożyła ją obok.

   Przysiadł się do niej mężczyzna. Nie spojrzała na niego.

— To bardzo dobre dzieło, czemu przestałaś czytać? Pamiętam gdy pierwszy raz sięgnąłem po nią, po tą książkę, miałem z... jeżeli dobrze pamiętam, to z 14 lat! Słownictwo było wtedy dla mnie za trudne, niezbyt miło ją wtedy wspominałem, była dla mnie udręką. Ale! Po tych około 20 latach, zacząłem ją doceniać. Jej głębie. Jej problematykę. Dzięki niej poradziłem sobie z wieloma problemami w moim, dość jeszcze krótkim, życiu. Ach!... Chyba będę musiał ją przeczytać jeszcze raz... Znowu się umęczę. A co Pani o niej myśli? — kobieta spojrzała na niego dopiero pod koniec jego wypowiedzi. — Czy Tobie też pomaga? Czy może jest dla Ciebie dobrą rozrywką, jaką powinno być czytanie książek!

— Co tutaj robisz, Olivier? — dopiero teraz zrozumiała, do kogo należał kapelusz spoczywający w jej mieszkaniu.

— O ile dobrze wiem, to publiczny park — przerzucił ramie na oparcie ławki. —Ślicznie dzisiaj wyglądasz, Małgorzato. Ojej, wybacz mi, ciągle zapominam, to ma być tylko przyjaźń. Ale jesteś tak podobna do siostry, że czuje jakby tu ona była obok mnie, a nie Ty. Przeszkadzałoby Ci, gdybyśmy kontynuowali znajomość? Nie chce Cie stracić, czuje się przy Tobie jak przy Wioletcie. A nie chce zapomnieć o uczuciach do niej. Chce by trwały przy mnie zawsze. Była moją miłością, moją muzą. Pierwszą i ostatnią prawdziwą miłością. — Uśmiechnął się szeroko, a jego oczy błyszczały szczerym uczuciem i zrozumieniem. Małgorzata nie chciała przyjąć do wiadomości, że to do niego mógł należeć kapelusz. Bardzo nie chciała. Musiała brać to pod uwagę, nie była jednak w stanie.

— Nie rozumie... Jak przyjaźnić? To trochę dziwne, nie uważasz? Z czymś takim powinno się iść na terapię, nie zamierzam bawić się w pocieszyciela! Zresztą co to za przyjaźń, gdy widzisz we mnie tylko moją siostrę! — wybuchła i odrzuciła jego ramię przybliżające się do jej karku. — Nie mam teraz ochoty na takie gierki! — Zaczęła się trząść niczego nieświadoma, a wokół wyczuła napiętą atmosferę. Poczuła strach bijący od mężczyzny. Bała się, że to on mógł być mordercą jej siostry. Wydawał się najmniej podejrzany, ale mógł kłamać. 

— Och... rozumiem. Miewam jednak nadzieję, że spotkamy się jeszcze — wstał biorąc do dłoń kobiety i delikatnie muskając ją ustami odszedł. — Do zobaczenia w ogrodzie, Małgorzato...

---

   Nazajutrz w gazecie pojawiła się wzmianka o śmierci det. Kuty. Det. Stenka pisał swoje ubolewanie nad stratą partnerki pracy. Z nikim mu się lepiej nie pracowało, nie dogadywało.

---

   Mała dziewczynka biegła przez łąkę w wianku ze stokrotek. Obejrzała się na siostrę i uśmiechnęła szczerze. Biegła dalej swoimi bosymi stópkami po trawie. Na horyzoncie pojawiło się rozłożyste drzewo. Dziewczynka, która została w tyle, pędząc co sił w nogach nie była w stanie dogonić siostry znikającej z jej oczu. Coraz bardziej zmęczona, opadła na kolana. Przymrużyła oczy wyszukując siostry, której nigdzie nie było. Gorące promienie wieczornego słońca raziły dziewczynkę znikając powoli za ogromnym drzewem. Dookoła robiło się zimniej.

— Wioletta, gdzie jesteś? Gdzie pobiegłaś? Zaczekaj na mnie! Jest mi strasznie zimno...— wybuchła płaczem.

---

   Do drzwi podszedł mężczyzna. Swoją wielką, lecz dostojną dłonią, zapukał w drzwi czekając z bukietem w dłoniach. Niczego nieświadoma Małgorzata podeszła otworzyć drzwi nie zaglądając uprzednio przez wizjer. Na widok Oliviera wzdrygnęła się.

— Co Ty tutaj robisz..? — zasłoniła się za drzwiami, próbując je delikatnie przymknąć, by nie musieć patrzeć na gościa.

— Źle zaczęliśmy, przepraszam Cię za ostatnio... Jestem trochę w rozsypce — załamał mu się głos. — Polubiłem Cie, chciałbym spędzać czas z Tobą jak z Wiolettą. — Uciął zmieszany. — Nie jak z Wiolettą, jak z Tobą. Chce rozmawiać o książkach, o Tobie, chce Cię poznać! — uśmiechnął się niezręcznie, trochę pokracznie. — Przepraszam za mój bezładny język, jestem roztrzęsiony, najpierw Wioletta umiera, teraz postawiłem naszą relacje na cienkiej linii. Nie chce Cie zastępować za Wiolettę. Czuje taką pustkę gdy jestem sam. — Złapał się za twarz, a po jego poliku zaczęły spływać łzy. Opadł na kolano, a przechodnie zaczęli się zastanawiać co musiał owy człowiek uczynić, że teraz tak błaga z kwiatami jakąś kobietę. Kobieta rozchyliła drzwi i schyliła się ku mężczyźnie i położyła dłoń na jego ramieniu. — Gdy Cię zobaczyłem w parku... Moje serce się uradowało, chciałem Cię przytulić, nie jak Wiolettę, jak Ciebie. Proszę, wybacz mi moją głupotę i moją bezsensowną prośbę! — Spojrzał jej głęboko w zagubione oczy. — Twoje oczy... Nie są tak kochające jak jej... W Twoich widzę szczerość, zrozumienie... Podobają mi się Twoje oczy, są cudowne.

— Wstań chociaż spod tych drzwi, wejdź do środka, dam Ci coś na uspokojenie.

   Olivier opadł załamany na kanapie w salonie mieszkania kobiety. Chwycił najbliższą poduszkę i ją przytulił garbiąc się. Spojrzał zawstydzony na towarzyszkę, która stała oparta o krzesło przy stole.

— Wybacz mi, nie było moim zamiarem robić scenę przy sąsiadach, pewnie będziesz miała ciekawe rozmowy po moim wyjściu.

— Nie przejmuj się tym teraz — odwróciła wzrok. Przysiadła obok niego, pilnując oczywiście odpowiedniej odległości. — Powiedz mi... nosiłeś kiedyś kapelusz? Do cosplayu tego potwora, wiesz, z internetu. — Spojrzał na nią zagubiony.

— Co? Chwila, czegoś nie rozumiem... Przed chwilą miałem załamanie nerwowe, wylewałem przed Tobą swoje żale i opowiadałem o uczuciach. — gestykulował rękoma. — A Ty, teraz, tak po prostu pytasz się mnie o coś totalnie nie zrozumiałego dla mnie? — Popatrzył na nią osłupiały. — Ja chyba śnie, jestem obłąkany albo jestem debilem... Nic nie rozumiem.

   Nastała chwila ciszy podczas której kobieta przeszła do innego pokoju i przyniosła z niego kapelusz. Na mężczyźnie jednak przedmiot nie wyglądał ani trochę znajomo. Przynajmniej nie dał po sobie tego poznać. Wstał tylko, podszedł do kobiety. Wyjął kapelusz z jej dłoni i odłożył na stół. Pociągnął kobietę na kanapę. Siedzieli na przeciw siebie trzymając się za dłonie.

— Czy Ty... Czasem nie prowadzisz śledztwa na własną rękę? Słuchaj... wiem o tym kapeluszu, był na miejscu zbrodni podobno. Byłem wczoraj u tych ludzi, świadków, którzy znaleźli... Moją ukochaną. Wiem jak się czujesz. Też nie liczę na pomoc policji. Też chce się czegoś dowiedzieć. Była dla mnie ważna. Ale po naszych spotkaniach mam wrażenie, że jesteś tym zmęczona. Widać po Tobie co robisz i ile w to wkładasz. — Objął ją delikatnie, co dziewczyna opornie na początku odwzajemniła. Oczy zaszły jej łzami powoli mocząc koszulę mężczyzny. Po chwili rozpłakała się na dobre, szlochając. Olivier począł gładzić ją po głowie.

---

   Starsza kobieta właśnie postawiła przed Małgorzatą gorącą zupę jarzynową.

— Jedz słońce, marnie wyglądasz.

— Jasne mamo, tylko... Mam wrażenie, że nie wyleją z tej roboty. Najpierw urlop na 2 tygodnie, potem zwolnienie lekarskie na pół roku od psychiatry. Pewnie od razu dadzą mi wypowiedzenie jak jutro wrócę do pracy.

— Ale jak Ci się polepszyło w tym czasie! Wiem słońce jak starałaś się odkryć co stało się Wioli, jednak to było za dużo na Twoją głowę. Dobrze Ci zrobiło odpocząć na wsi od tego. A policja dobrze że zamknęła to śledztwo. Wioletka może teraz spokojnie spoczywać w niebie. Była też wykończona psychicznie po tak długich latach siedzenia w psychiatrykach, zamkniętą w czterech ścianach. Też bym na jej miejscu oszalała. W takich miejscach z człowieka robi się wrak. 

— Przynajmniej lekarza prowadzącego miała porządnego, rozmawiałam z nim. Przed wypisaniem jej z tego okropnego miejsca zaczęła się lepiej czuć, a choroba jej nie dokuczała aż tak. Musiała być jednak pod kontrolą. Przed śmiercią jednak przez jakiś miesiąc nie chodziła do niego, podobno też leki przestała brać. A schizofrenia to jednak poważna choroba. Może sobie coś powyobrażała i nie mogła tego wytrzymać.

— Dość już o tym. Szkoda mi jej, mogłam częściej do niej dzwonić. Albo z tą Kaią utrzymywać kontakt. Nie lubiłam jej. Była zbyt frywolna. Takie niemiłe dziewuszysko.

— Też mi się dziwna wydawała, jak Wioletta o niej opowiadała. Też podobno zaginęła. Dziwna sytuacja. Może wyjechała po jej śmierci, albo się zapiła lub zaćpała. Podobno nieźle dawała w żyłę.

— A cóż to podobnego! Nic mi Wioletka o tym nie wspominała! Nie dziwie się, nie podobała mi się od początku. Dziewuszysko przeklęte.

---

   Małgorzata w pędzie zbierała się do pracy. Musiała z domu matki pojechać do swojego mieszkania po rzeczy potrzebne jej w firmie. Gdy tam dotarła, przed drzwiami znalazła bukiet czarnych róży z liścikiem.

,, Doga Małgorzato,

   miło mi, że porzuciłaś swoje śledztwo. Niezmiernie będę wdzięczny jeżeli do niego nie powrócisz. Możesz to potraktować jako groźbę. Nie próbuj jednak zgłaszać tego na policje. Wyśmieją Cię. A teraz do sedna. Mój drogi przyjaciel, Offenderman, znany Ci już z imienia pozdrawia Panią i zaprasza na spotkanie. Niemniej jest mi przykro, że służę za pośrednika. Przyjmuję jednak jak wielce byłoby to zagrożenie dla niego. Ja również pragnę się z Panną spotkać, Panno Małgorzato. Porozmawiamy, w miłym towarzystwie. Och, jak kobiety uwielbiają moje wizyty, zawsze rozweselone, rozmarzone. A wizyty w kawiarniach, w parkach, spacery po lesie! Mogłaby Panienka tylko sobie to wyobrazić! A jak pięknie potem uciekają całe zakrwawione! Jednak dla Pani zrobię wyjątek ze względu na uczucia serdecznego Offendermana. Odpowiem na Pani wszystkiego pytania. Oraz, co Panią zachęci, mam nadzieje, opowiem ostatnie chwile Pani drogiej siostry tak bliskiej sercu.

   Będzie mi niezmiernie miło, jeżeli Pani, zgadzając się na nasze spotkanie, wyrzuci bukiet do stawu w parku. Oczywiście nie w tym zapyziałym mieście, tylko ukochanym mieście siostry. Kochała "legendę" o ogrodzie. Wtedy podeślę Ci, droga Małgorzato, kolejny liścik z datą i miejscem spotkania. Naszego spotkania. Nie mogę się go doczekać. Po naszym spotkaniu dowiesz się gdzie i kiedy spotkasz się z kochankiem, a w tym mordercą Wioletty. Nie ośmiel się tylko komukolwiek pisnąć słówka. Wtedy skończysz jak i ona.

   Z poważaniem

Amon"


---

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro