•~Cisza~•

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Otworzyłem oczy.
Niemalże od razu je zamknąłem przez oślepiające, białe światło. Moje ciało wydawało się ciężkie, nie byłem w stanie ruszyć choćby palcem.

Ciało.

Czyli Xingqiu... został tam sam? 

Ponowiłem próbę otwarcia oczu.

-- Chongyun? O mój Boże CHONGYUN

Poznaje ten głos. To ten sam który wtedy mnie wołał, zanim ujrzałem jego piekne bursztynowe tęczówki...
Zerknąłem w stronę, z której dochodził głos, moje oczy potrzebowały czasu na dostosowanie się do irytującego oświetlenia, jednak po paru chwilach byłem już w stanie rozpoznać postać siedzącą obok. Granatowawe włosy do ramion, złote oczy, czerwona bluza z misiem...

-- Xiangling...

-- Tak! To ja. -- zaśmiała się -- rozpoznajesz mnie.

Przejechałem wzrokiem bo jasno-żóltych ścianach sali. Jestem w szpitalu?

-- Co się... stało?

Dziewczyna nieco posmutniała.

-- Widzisz... może nie pamiętasz, ale próbowałeś popełnić samobójstwo. Skoczyłeś z balkonu swojego mieszkania i... lekarzom udało się uratować Twoje życie, ale z tego co wiem, prawdopodobnie już nigdy nie staniesz na własnych nogach. Tak się baliśmy, że już do nas nie wrócisz... byłeś nieprzytomny przez 4 dni.

Czyli, naprawdę jeżdżę na wózku inwalidzkim.

-- Chong, ja wiem, że jest Ci ciężko bez Xingqiu. Ale nic nie mogłeś zrobić. Pomagałeś mu jak mogłeś, dawałeś wsparcie w walce z rakiem... Ale teraz już go nie ma. Music spróbować przeciwstawić się tej rozpaczy. Musisz żyć. Dla niego.

Xiangling kontynuowała swój psychologiczny monolog. Ale przestałem jej słuchać, jej słowa nie były istotne. Myślałem o wydarzeniach sprzed dosłownie chwili. To był sen? Wszystko wskazywało właśnie na to. Tak bardzo chciałbym znów go usłyszeć, tak bardzo chciałem znów zobaczyć te bursztynowe oczy. Tak bardzo chciałbym... zostać z nim, już na zawsze.

Tak, jak nakazywała nasza obietnica.

Dlaczego... dlaczego nasze dłonie nie zdążyły się złączyć.

-- Chongyun... nie płacz ja... nie chciałam Ci przypomnieć tych tragicznych wspomnień.

-- Co ty możesz wiedzieć, to ja przy nim byłem gdy umierał. Nie ty. To mi podarował swoje ostatnie słowa

Patrzyła na mnie ze współczuciem. No tak, to była jedyna rzecz którą oni wszyscy potrafili. 

. . . . . . . . . .


-- Chongyun... -- słaby głos Xingqiu dotarł do moich uszu.

Poczułem jak łzy spływają po moich policzkach. Siedziałem przy szpitalnym łóżku, trzymając jego bladą, kościstą dłoń. Spojrzałem na jego twarz. Powieki, zbyt ciężkie dla jego organizmu, powoli się zamykały.

Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa.

-- Obietnica... ja... -- nie zdołał dokończyć. Słowa były zbyt wyczerpujące. 

-- Dotrzymam ją Xingqiu, dotrzymam. Dotrzymam, dotrzymam, dotrzymam -- Powtarzałem bez końca patrząc, jak z najważniejszej osoby w moim życiu, ulatuje dusza.

. . . . . . . . . . . 

Otworzyłem oczy. Znowu to oślepiające światło.

Ten sen... ten sam od kilku tygodni. To kopia mojej ostatniej chwili z nim. W oryginale, Xingqiu nie był już w stanie mówić. Bardzo dobrze to pamiętam.

Rozejrzałem się po sali. Ile już tu leże? Dwa dni? Pięć? Tydzień? Minuty ciągną się jak lata. Z każdą sekundą coraz bardziej pragnę go zobaczyć. Nie jestem w stanie zdzierżyć widoku, który staje przede mną co noc. Po prostu mam... dość.

-- Dzień dobry! -- usłyszałem miły głos zielonowłosego lekarza, który właśnie przekroczył próg sali. -- Jak się dzisiaj czujemy?? -- Postawił porcje leków na małej, białej szafce stojącej obok mojego łóżka. Zeskanował moją twarz uważnym wzrokiem.-- Chyba twoja drzemka nie była zbyt przyjemna, hm?

Odruchowo przetarłem mokre od łez policzki.

-- Chciałbym... wypisać się na żądanie.

Zrobił zaskoczoną minę.

-- Jesteś pewny? Minęły zaledwie trzy dni od momentu w którym się wybudziłeś.

Trzy dni. O trzy dni za dużo.

-- Jestem pewny. 

-- No dobrze. -- Poprawił złote okulary po czym wyszedł.

. . . . . . . . . 

Około pół godziny później, byłem już na dworze. Baizhu, bo tak brzmiało imię medyka, zgodził się na przechowanie moich rzeczy do jutra. Xiangling ma je ode odebrać. Wystarczyło powiedzieć, że nie dam rady ich wziąć jednocześnie pchając koła wózka. I teraz widzę, że to prawda, nie dałbym rady. 

Moje ręce były zmęczone już po kilku minutach, jednak uparcie pchałem koła do przodu napędzany silnym pragnieniem spotkania z Xingqiu. Już tylko tego pragnąłem. 

Przez te trzy dni, rozmyślałem nad tym, w jaki sposób do niego trafić. Jak sprawić, że znów będę mógł z nim rozmawiać. Aż w końcu wpadłem na wręcz idealny pomysł. Co innego miałoby mnie do niego doprowadzić, jeśli nie jego własny żywioł. Hydro. Teraz, to wydawało się oczywiste. Właśnie dotarłem do portu. Ze względu na porę dnia, nie było tam nikogo kto mógłby mi przeszkodzić. Podjechałem do krawędzi chodnika, centymetry dzieliły mnie od ciemnej tafli wody. Spojrzałem w górę na gwieździste niebo. Xingqiu tam bardzo lubił je podziwiać. Moje myśli przeszyło miłe wspomnienie. Tak kochał opowiadać mi o gwiazdozbiorach, zawsze przychodziły mu wtedy ciekawe pomysły na książki. 

Ostatkiem sił pchnąłem wózek do przodu, zatapiając się w chłodnych falach żywiołu mojego przyjaciela.

. . . . . . . . . . . . . . 

Moje oczy starały się wyostrzyć jasny obraz. Zobaczyłem niekończące się morze białych kwiatów, tak pięknie oświetlonych. W mojej głowie panowała przyjemna cisza. Z każdą chwilą biała postać stojąca w centrum była coraz wyraźniejsza. Jednak już wiedziałem, kto nią jest.

To on.

Stał wpatrzony we mnie, tak majestatyczny.

-- Jesteś tu... -- uśmiechnął się lekko.

-- Jestem. -- wyciągnąłem rękę w jego stronę. Nie byłem w stanie się ruszyć.

Podszedł do mnie spokojnie.

-- Tak bardzo chcesz wypełnić tę obietnice? Na prawdę chcesz wybrać śmierć... dla mnie?

Już znałem odpowiedz na to pytanie. Bardzo dobrze.

-- Tak. Chce tego, tak samo jak ty. -- wyciągnął dłoń ku mojej. -- Chce zostać tu z tobą.

Złączyliśmy nasze dłonie.

-- Na zawsze.

......................................................

Tradycyjnie zapytam, jak wrażenia i czy się podobało?

Xingqiu z Chongyunem to bez wątpienia wyjątkowy i idealny ship, hm?

Życzę miłego dnia/nocy i może do zobaczenia w innych moich książkach!

KittyMilka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro