Odcinek 3: Niedopowiedzenia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Wschodzi słońce. Bezczelnie optymistyczne na tle pomarańczowo – różowego nieba. Jeśli dodać do tego przyprószone śniegiem sosny i krętą ścieżkę między nimi, to mamy widoczek rodem z landszaftu za pięć euro.

Muszę wracać do hotelu. Ten poranny jogging trochę mi się przedłużył; zimne powietrze zaczyna szczypać mnie w gardle. Dobrze byłoby zamknąć za sobą drzwi, zanim poranek rozgości się w Willingen na dobre i na przy drodze, którą zwykle biegają zawodnicy, pojawią się pierwsze fanki. Nie mam ochoty za zdjęcia, autografy czy choćby uśmiechy. Co prawda, moje notowania wśród młodych przedstawicielek płci przeciwnej znacznie się obniżyły, gdy wyleciałem z pierwszej dziesiątki Pucharu Świata – teraz na topie są Forfang, Michi, Tande i jak zawsze Wellinger – ale po co ryzykować. Sorry, dziewczyny, z mojej strony na nic nie liczcie. Ze strony Michiego zresztą też, odkąd kupił ten pieprzony pierścionek i zgiął kolano przed Claudią.

A propos Michiego, to gdy wychodziłem, nadal spał. Teraz powinien już być na nogach. Zapewne tuż po przebudzeniu wypił szklankę wody z cytryną, potem wziął prysznic, umył zęby i sprawdził Facebooka. Dokładnie w tej kolejności. Znam jego poranny rytuał na pamięć.

Czując powiew zimnego wiatru na twarzy, wybiegam spośród drzew na drogę prowadzącą bezpośrednio do hotelu. Na szczęście wydaje się pusta, jedynie w oddali dostrzegam dwie sylwetki w sportowych strojach – to chyba którzyś ze Słoweńców. Mam nadzieję, że nie Peter, bo nie uśmiecha mi się wysłuchiwanie kolejnej porcji jego ojcowskich rad.

Do hotelu wracam lekko zdyszany, a policzki mam pewnie czerwone niczym dziewica przed nocą poślubną. Oby tylko nie przyłapał mnie Kuttin, bo on nie lubi, gdy przesadzamy z treningiem, prawie tak samo, jak nie cierpi, kiedy się lenimy i wymigujemy od ćwiczeń.

Gdy wchodzę do pokoju, pierwszym, co rzuca mi się w oczy, jest brak Michiego. Czyżby poszedł już na śniadanie? Ale nie, po chwili słyszę jego głos zza drzwi łazienki:

– Dlatego że nie... Nie wiem, może w przyszłym tygodniu... Proszę cię, nie chcę się kłócić.

Nadstawiam ucho. Ton Michaela zdradza zmęczenie pomieszane z irytacją. Z kim on rozmawia?

– Dobrze wiesz, że to nie tak... Nie, nie rozumiesz... Claudia, błagam cię, ja mam olimpiadę na głowie!

A zatem Claudia. No tak, powinienem się domyślić. Z kim innym mógłby debatować o tak wczesnej porze, na dodatek w dzień zawodów. Ale ton, jakim Michael do niej mówi, zdecydowanie odbiega od zwyczajowego sposobu.

– Gadasz głupoty! Owszem, będę się starał, bo to mój przyjaciel i...

Otwiera drzwi i zamiera z telefonem przy uchu. Niech to szlag! Niech to szlag z kilku różnych względów! Po pierwsze, na sto procent zorientował się, że podsłuchiwałem. Po drugie, zapewne nie dowiem się już nigdy, czy mówiąc „to mój przyjaciel", miał na myśli mnie. Po trzecie, nie dowiem się, w czym ma się starać. I po czwarte i najważniejsze, Michi ma na sobie jedynie biały ręcznik, okręcony wokół bioder. Z mokrych włosów kapie mu woda, spływając na szyję i idealną – w moich oczach – klatkę piersiową.

Stoję jak wmurowany z chyba głupio uchylonymi ustami.

Kurwa mać! Nie raz widziałem go w takiej sytuacji, a nawet jeszcze mniej kompletnie ubranego. Jesteśmy w jednej drużynie, podczas wyjazdów mieszkamy w jednym pokoju, poza tym oficjalnie – i realnie również, niestety – jesteśmy dwójką przyjaciół, zatem nie krygujemy się niczym dziewiętnastowieczne panienki. Te wszystkie chwile spędzone w jacuzzi, w saunie, na basenie... I tylko ja wiem, ile psychicznej męki kosztuje mnie, by w takich momentach nie gapić się na niego zbyt jawnie. Nie mówiąc już nawet, jak intensywnie muszę wówczas myśleć o rzeczach typu krzywe zęby ciotki Gertrudy albo rzygliwa, wigilijna sałatka kuzynki Pauli, by własne ciało mnie nie zdradziło.

Ale ta chwila jest inna. Nie byłem bowiem przygotowany na taki widok, a on nie spodziewał się mnie tutaj zastać.

Bezwiednie przesuwam wzrokiem po ciele Michaela i niemal fizycznie czuję fale jego zażenowania uderzające we mnie. Boże! Mrugam szybko i spoglądam gdzieś w bok. Obu nas wyrywa z transu wkurzony głos dobiegający z telefonu Michiego:

– Michael, jesteś tam? – Słyszę to, mimo iż rozmowa nie jest ustawiona na tryb głośnomówiący.

– Jestem... Claudia... nie mogę teraz rozmawiać, zadzwonię później. Cześć.

Nie czekając na reakcję dziewczyny, rozłącza się.

Kurwa! Wolałbym, aby wrócił do tej łazienki i dalej nawijał do swojej narzeczonej. Kraft, czy tobie w życiu coś ułoży się dobrze poza kombinezonem na dupie?

– Ekhm... tak... – Nerwowo, bezsensownie sięgam po własny telefon leżący na szafce. – Co tam u Claudii?

To pierwsze pytanie, jakie przychodzi mi do głowy, choć szczerze mówiąc, bardziej by mnie interesowały wybory prezydenckie w Tadżykistanie, niż samopoczucie i działania tej laski.

– Okej. Tęskni za mną.

Wierz mi, Hayboeck, ja za tobą tęsknię milion razy mocniej. Z tą różnicą, że jej tęsknota skończy się w poniedziałek, a moja nigdy.

– Spoko.

– Hmm... byłeś pobiegać?

– Tak, na dworze ładnie, chociaż chłodno.

Boże, gadamy ze sobą jak dwójka wystraszonych gimnazjalistów na pierwszej randce! Niezręczność niemal wisi w powietrzu. W zasadzie nie bardzo rozumiem, co jest jej powodem ze strony Michaela. To, że podsłuchałem jego niby kłótnię z Claudią? Nie takie rzeczy słyszałem. Sam mi się zwierzał czasem, gdy w ich związku bywało gorzej. A ja w takich sytuacjach byłem rozdarty między pocieszaniem go (nie tak, jak bym chciał, kurwa!), a chęcią wykrzyczenia mu w twarz, by pogonił tę pannę w cholerę i był ze mną. Tak jakby nagła zmiana orientacji seksualnej była możliwa...

Michi tylko kiwa głową na moje wielce odkrywcze wyznanie na temat aury za oknem. Marszczy lekko brwi, nadal patrząc na mnie.

Robi mi się w jednej sekundzie gorąco i lodowato. Zauważył, że gapię się na niego? Jezu, to byłaby katastrofa!

– Chyba pójdę się ubrać – mówi w końcu niemrawo, po czym wyciąga z walizki pierwsze lepsze dresowe spodnie i koszulkę.

Znika za drzwiami łazienki, rzucając mi po drodze jeszcze jedno nieprzeniknione spojrzenie, a ja zakrywam twarz dłońmi.

Kurwa, przestaję nad tym panować! Przestaję kontrolować samego siebie. Katastrofa wisi w powietrzu, a ja powoli tracę siły, by choć odwlec ją w czasie, nie mówiąc nawet o zapobieżeniu. On zauważy wcześniej czy później, doda dwa do dwóch i wyjdzie mu wynik, który zwali mój świat.


*


Przez resztę soboty staram się unikać Michaela, jednocześnie usiłując zachować spokój i „normalność", by nie dać mu więcej powodów do podejrzeń. Ale jeśli nawet mam zamiar pogrążyć się beznadziejnych rozważaniach i rozmyślaniach, nie dostaję ku temu okazji. O mój dobry humor niespodziewanie bowiem postanawia zatroszczyć się... Markus. Najpierw przysiada się do mnie przy śniadaniu, potem gadamy na siłowni, wreszcie w drodze na skocznię pokazuje mi jakieś głupawe filmiki na Youtube i obaj się z tego śmiejemy, choć ja trochę niemrawo. A w konkursie zajmuję dwunaste miejsce, co po moich tragicznych występach w ciągu ostatnich trzech tygodni mogę uznać za pewien sukces. Może to jest jakaś metoda? Z dala od Michiego, rozproszenie uwagi? Muszę to rozważyć.

Tak czy owak, sobota mija całkiem znośnie. Jakbym złapał cieniutką nić względnej równowagi i usilnie starał się nie wypuścić jej z rąk.

Michael dla odmiany przez cały dzień ma minę, jakby Muminow jednym skokiem odebrał mu medal olimpijski. Niewiele się odzywa, znowu niemal nie odkładając telefonu. Pewnie próbuje zażegnać tę poranną sprzeczkę z narzeczoną. Gdy w busie zauważa mnie w towarzystwie Markusa, nie mówi nic, tylko siada z tyłu pojazdu. Mam wrażenie,że chmura gradowa ma bardziej radosny wyraz niż jego twarz. I wydaje mi się, że Freund, siedzący po przeciwnej stronie przejścia niż ja i Markus, podąża za nim dziwnym wzrokiem, marszcząc brwi. Ale Eisenbichler coś do mnie mówi w tym momencie i nie mam okazji przyjrzeć się dokładnie. Pewnie mi się tylko wydawało.

Ale sobota z „całkiem znośnej" staje się nagle „bardzo dziwna", gdy pakując się po skończonym konkursie, zauważam w swojej torbie kartkę. Podnoszę ją do światła.

„NIE UFAJ MU".

Tylko tyle. Trzy wyrazy napisane drukowanymi literami. Żadnego podpisu, żadnego wyjaśnienia.

„Nie ufaj mu".

Kto to zostawił? I komu mam nie ufać?

Robi mi się dziwnie zimno, choć wiadomość nie jest przecież groźbą, hejtem czy szantażem.

Może to tylko głupi żart?

Ale nie wydaje mi się.

Po plecach przechodzą mi ciarki.

_________________

Nawet nie wiecie, jak się męczyłam z tym kawałkiem! Odcinek krótki w porównaniu do poprzednich, ale to dlatego, że mam napisane większość następnego i nie wiedziałam, jak to uciąć. Początkowo miała być całość, ale chyba bym oszalała, próbując dokończyć - albo zacząć ;D - każdy rozgrzebany fragment. Możecie wierzyć lub nie, bardzo ciężko pisze mi się to opowiadanie. Jednak Wasze komentarze są dla mnie mobilizacją, a to co planuję w dalszych odcinkach... ajajajajaj, zobaczycie w swoim czasie ;)

Miłego czytania :) Komentarze jak zwykle mile widziane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro