🕶 13 ⎊ Zaufanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z poślizgiem, jak zawsze, ale jest. 

Zapraszam.

---

Usiałem rozdrażniony na krześle przy moim biurku. Nie mogłem przeboleć tego, że dzieciak miał swobodny dostęp do mojego warsztatu, a ja nawet o tym nie wiedziałem. Nie wpadło mi nawet do głowy, żeby to sprawdzić, byłem przekonany, że nikomu nie udzieliłem dostępu. To była jedna z moich niewielu nienaruszalnych zasad, więc dlaczego zrobiłem wyjątek dla jakiejś przybłędy? Jak mogłem ufać temu dzieciakowi bardziej niż swojej narzeczonej?

Patrząc na to z drugiej strony, Pepper coraz bardziej mnie denerwowała, więc może wcześniej też nie do końca jej ufałem? Jej dzisiejsze zachowanie było strasznie podejrzane. Czemu aż tak bardzo jej zależało, żebym odzyskał pamięć? Czy skoro mnie kochała, nie powinna być ze mną mimo wszystko i znosić cierpliwie przeciwności losu? Tak właśnie twierdziły te wszystkie głupkowate filmy romantyczne, więc takiego właśnie zachowania bym od niej oczekiwał.

Kiedy zapytała mnie, czy sobie coś przypomniałem, przez krótką chwilę zastanawiałem się, czy nie skłamać jej, że odzyskałem część wspomnień, tylko po to, żeby zobaczyć, jak zareaguję, ale szybko porzuciłem tę myśl. To było zupełnie bezsensu i z całą pewnością zaczęłaby mnie ciągać po lekarzach, a potem nie chciałaby mi uwierzyć, kiedy próbowałbym powiedzieć jej prawdę.

Jeśli zamierzała przybiegać tu przy każdym moim omdleniu, to chyba najwyższy czas, żebym jednak zaczął się normalnie wysypiać. Powrót do własnego łóżka na pewno powinien w tym pomóc. To, że się na mnie wściekła miało dużo plusów, przede wszystkim nie będę musiał znosić tego ciągłego bólu głowy. Przez niego przebywanie z nią bywało strasznie męczące, chociaż to i tak było niczym w porównaniu do przebywania z dzieciakiem. Coś mnie strasznie do nich ciągnęło, a jednocześnie odpychało. Niesamowicie męczące uczucie, zupełnie jakbym miał w sobie dwie różne osoby, które miały zupełnie inne priorytety. Nie potrafiłem pogodzić się z tym brakiem spójności, zawsze uważałem się za kogoś, kto potrafi rozgryźć każdy problem, ale to było ponad moje siły. Dobijało mnie, że nie potrafiłem zrozumieć mojego własnego umysłu.

To, że działałem po omacku, nie mając żadnych wspomnień, sprawiało tylko, że wszystko było jeszcze gorsze. Doprowadzało mnie do szału, że muszę polegać na tym, co powiedzą mi inni, zwłaszcza że miałem wrażenie, że wiele przede mną ukrywają. Dlatego właśnie wpadłem na pomysł, na który powinienem wpaść już dawno temu.

— Friday pokaż mi jakieś nagrania sprzed mojego wypadku, na którym znajdujemy się ja i Peter — powiedziałem w napięciu, czekając na odpowiedź sztucznej inteligencji. Jeśli takich by nie było, oznaczałoby to, że wszyscy dookoła mnie okłamują.

— Oczywiście szefie, czy odpalić jedno z nagrań skatalogowanych w folderze o nazwie "Peter jest uroczy", czy losowe nagranie ze wspólnej pracy w warsztacie?

— Co? — zapytałem zaskoczony, unosząc brwi.

— Odpalić jedno z nagrań skatalogowanych w folderze o nazwie "Peter jest uroczy" czy losowe nagranie ze wspólnej pracy w warsztacie? — powtórzyła znowu, a ja przewróciłem oczami.

— Słyszałem — powiedziałem z irytacją. — Daj po prostu jakieś nagranie ze wspólnej pracy.

Westchnąłem cicho, widząc datę sprzed paru miesięcy. Czyli faktycznie pracował ze mną od dawna i rzeczywiście tak jak mówił, pracowaliśmy wspólnie nad moją zbroją. Skoro go do niej dopuściłem, dzieciak musiał mieć naprawdę potencjał, więc dlaczego do cholery był taki niepewny siebie i nie pokazywał mi, co potrafi? Zupełnie go nie rozumiałem. Skoro chciał mi zaimponować, to dlaczego się tak zachowywał?

Najbardziej zaskoczyło mnie to, że muzyka na nagraniu była ledwo słyszalna, a ja wyglądałem na bardzo odprężonego w jego towarzystwie, on zresztą też delikatnie się uśmiechał. To było coś nie do pomyślenia w ciągu ostatnich dni. Zazwyczaj puszczałem muzykę jak najgłośniej, żebym nie musiał z nim rozmawiać, a on siedział wiecznie skrzywiony. Skoro tak bardzo mu się tu nie podobało, to po co ciągle przychodził?

Obserwowałem chwilę naszą pracę, ale nie mogłem przestać myśleć o tym, co takiego mogłem umieścić w tym katalogu, o którym wspomniała Friday. Co mi strzeliło do głowy, żeby nadawać mu taką nazwę?

— Odpal coś z tego katalogu — mruknąłem, a na komputerze natychmiast otworzył się właściwy folder pełny nagrań. Co to miało do cholery znaczyć? Dlaczego jest tego aż tyle? — Odpal losowe — nakazałem, nie umiejąc wybrać.

Pierwsze nagranie przedstawiało mnie, Petera i Pepper oglądających jakiś film. Na pierwszy rzut oka mogłem stwierdzić, że opatulony w koc chłopak jest już bardzo zmęczony. Starał się uparcie utrzymać otwarte oczy, jednak nie udało mu się to i po chwili oparł głowę na moim ramieniu. Już spodziewałem się, że odsunę się, albo popchnę go w stronę Pepper, ale nic takiego się nie stało. Z zaskoczeniem patrzyłem jak mój sobowtór (bo ciężko było mi się z nim teraz identyfikować) uśmiechnął się i, o zgrozo, przytulił dzieciaka.

Ja przytuliłem dzieciaka! Ja? Koniec świata, czas umierać. Zerknąłem szybko na reakcję Pepper, ale ona tylko udawała, że tego nie widzi i uśmiechała się pod nosem. To było nagranie zaledwie sprzed trzech miesięcy. Ciężko mi to było przyznać, ale naprawdę wyglądało, jakbyśmy mieli dobre relacje.

— Odpal jeszcze jakieś — powiedziałem do Friday, pocierając nasadę nosa. Podejrzewałem, że będę tego później żałować, ale byłem zbyt ciekawy tego, co jeszcze kryło się w tym folderze.

Nagranie przedstawiało mój warsztat, szybko zerknąłem na datę — dwa miesiące temu. Przy biurku siedziała drobną postać ze schowaną głową pomiędzy rękami ułożonymi na blacie. Szybko rozpoznałem tę czuprynę. Bez wątpienia był to Peter. I spał na moim blacie roboczym. W jaki sposób to miało być urocze?

Po chwili pojawiłem się na nagraniu, idąc z dwoma kubkami, które cicho położyłem na stole. Stałem tak chwilę, najwyraźniej się nad czymś zastanawiając. Dlaczego jeszcze go stamtąd nie wyrzuciłem? Z zaskoczeniem zobaczyłem, jak podchodzę do kanapy i biorę leżący na niej koc, okrywając ramiona chłopaka. Naprawdę tak kiedyś się zachowywałem? Jak to możliwe, że mogłem aż tak się zmienić? Znowu zaczęło nieznośnie łupać mnie w głowie.

Postanowiłem, że najwyższy czas skończyć to oglądanie, jeśli nie chciałem przespać najbliższych paru dni, męcząc się z migreną. Już miałem je wyłączać, kiedy zobaczyłem moją dziwną reakcję na coś, co wymamrotał pod nosem dzieciak. Na nagraniu cały zesztywniałem, wpatrując się w niego z niedowierzaniem.

— Friday podgłośnij to, co przed chwilą powiedział dzieciak — zarządziłem i już po paru sekundach nagranie się cofnęło, a ja mogłem usłyszeć wyraźnie, co powiedział.

"Dzięki tato"

Powiedział: "Dzięki tato".

Patrzyłem na to w szoku, nie wiedząc co mam o tym myśleć. Czy to było możliwe? Przecież Pepper mówiła, że nie jest moim synem, więc dlaczego...

— Friday, wyświetl mi natychmiast wszystkie informacje na temat tego chłopaka — powiedziałem, próbując otrząsnąć się po tym, co usłyszałem. Wczytałem się uważnie w wyświetlony po chwili na ekranie tekst.

— Peter Parker, urodzony 10 sierpnia 2001 roku... — mamrotałem pod nosem, zapoznając się z wszystkimi informacjami i upewniając się, że na pewno nie jestem jego ojcem. Sam nie widziałem, jak się z tym czuć, z jednej strony mi ulżyło, ale z drugiej dowiedziałem się, że chłopaka wychowuje tylko jego ciotka i nie ma żadnej innej rodziny. Żadnego ojca, poza jak najwyraźniej sądził — mną. Tylko że mnie nikt nie pytał o zdanie, a ja wcale nie chciałem nim być.

Teraz wszystko zaczynało się układać jak jakieś porąbane puzzle. To dlatego Pepper mówiła, że byliśmy ze sobą blisko, a chłopak czekał w szpitalu, aż się obudzę. Rozumiałem już nieco lepiej jego zachowanie, ale nie mogłem pojąć jakim cudem widział we mnie kogoś na wzór ojca. Najwyraźniej musiał być naprawdę skrzywiony psychicznie, bo nikt zdrowy na umyśle nie wpadłby na tak absurdalny pomysł. Przecież ja kompletnie nic nie wiedziałem o dzieciach i byłem ostatnim człowiekiem, który nadawałby się do tej roli. Byłem samotnym, nieszczególnie szczęśliwym alkoholikiem i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Tacy ludzie jak ja byli przykładem na to, kto nie powinien mieć dzieci.

Mimo wszystko skoro wcześniej go najwyraźniej lubiłem, może teraz też powinienem dać mu szansę i spróbować lepiej go poznać? Tylko czy w ten sposób nie dałbym mu tylko fałszywej nadziei? Może bardziej rozsądne byłoby właśnie odsunięcie go od siebie, żeby zniszczyć te jego naiwne marzenia, że go kiedyś pokocham. Tak byłoby lepiej dla niego i przede wszystkim dla mnie. Nie mogłem się przecież nim zająć, to było wykluczone. Może udałoby mi się go polubić, ale nie byłem głupi i wiedziałem, że mu to nie wystarczy. Widział we mnie kogoś, kim nigdy się dla niego nie stanę. W gruncie rzeczy było mi go trochę żal, ale to nie znaczyło, że dam mu to, czego ode mnie oczekuje. Nie miałem takiego zamiaru.

Nigdy nie chciałem mieć dzieci. Zawsze jawiły mi się jako niepotrzebny obowiązek, balast, który uwiązuje cię w miejscu. Zupełnie nie rozumiałem ludzi, którzy mówili, że dzieci są ich inwestycją na przyszłość, gwarancją, że ktoś zajmie się nimi na stare lata. To było nieco okrutne nawet jak dla mnie, powoływać na świat nowe życie tylko po to, żeby uwiązać je do siebie na stare lata. Czy taki właśnie był cel większości ludzi, którzy chcieli mieć dzieci? Bo jeśli tak, to cieszyłem się, że do nich nie należę. Wyglądało na to, że całe to gadanie o urokach rodzicielstwa i bezwarunkowej miłości do tych małych kaszojadów było tylko zwykłym chwytem marketingowym. Po co miałbym obciążać się opieką nad kimś przez tyle lat, skoro doskonale radziłem sobie sam, a tam, gdzie nie dawałem rady, bądź nie dam w przyszłości, mogły mi pomóc moje pieniądze. Wyznawałem uniwersalną prawdę o świecie — wszystko można kupić.

Nie potrzebowałem być od kogoś zależny ani żeby ktoś był zależny ode mnie, byłem typowym samotnikiem, a mimo to, kiedy patrzyłem na te nagrania, czułem jakąś dziwną pustkę. Tak jakby część mnie została brutalnie wyszarpana, a powstałą w ten sposób wyrwę wypełniał niezidentyfikowany chłód, rozlewający się powoli po całym moim ciele. Czy tak było zawsze?

Otrząsnąłem się z zamyślenia, przyłapując się na wielokrotnym, odtwarzaniu słów dzieciaka i kiedy tylko zorientowałem się, co robię, skrzywiłem się z niesmakiem.

— Friday skasuj to nagranie — poleciłem, odwracając wzrok od ekranu monitora.

— Jak sobie życzysz szefie — odpowiedziała natychmiast. — Nagranie skasowane — poinformowała po chwili, na co uczucie pustki jeszcze bardziej się pogłębiło. Co było ze mną nie tak? Dlaczego ten dzieciak sprawiał, że odczuwałem rzeczy, których nie powinienem czuć?

Miałem tego wszystkiego dość. Musiałem stąd natychmiast wyjść i wszystko przetrawić, a najlepiej upić się i przestać myśleć. Zerknąłem na stojącą na blacie buteleczkę z lekami, po czym z cichym westchnieniem wziąłem jedną tabletkę, odkładając resztę na biurko. Nawet jeśli wróciłbym dopiero jutro, to dzisiejszą dawkę miałem już odhaczoną. Chwyciłem jeszcze okulary i czapkę, zakładając je w windzie i wyszedłem z wieży niezatrzymywany przez nikogo. Byłem w końcu dorosły i nie musiałem się nikomu tłumaczyć.

Szybko skierowałem się w stronę mojego ulubionego pubu, mając nadzieje, że jeszcze istnieje, bo nie mogłem być niczego pewny. Całe szczęście wyglądało na to, że dzięki czapce i okularom nikt mnie nie poznał. To było dosyć zaskakujące, chociaż mógł się do tego przyczynić też mój strój, w końcu nie na co dzień widzi się Tony'ego Starka w zwykłych jeansach i powyciąganej bluzie. Poza tym nikt się pewnie nie spodziewał zobaczyć mnie na zewnątrz, skoro tyle czasu ukrywałem się w wieży.

Z ulgą odkryłem, że pub nadal istnieje, a wnętrze nie zmieniło się nawet odrobinę. Z lekkim uśmiechem podszedłem do wysłużonego już baru i nie musiałem długo czekać, żeby barman do mnie podszedł.

— To, co zawsze? — zapytał, na co kiwnąłem głową. Wydawało mi się, że go poznaje, ale nie byłem pewien. Po chwili siedziałem już ze szklanką szkockiej w dłoni. — Dawno cię tu nie widziałem Tony. Ile to już będzie lat? Sześć, siedem? — zapytał barman, a mnie olśniło.

— Tom? — powiedziałem niepewnie.

— No ja, a kto? — zaśmiał się. — Chyba aż tak bardzo się nie zmieniłem co?

— Właściwie to trochę się postarzałeś — powiedziałem nieco złośliwie. — Siwych włosów coraz więcej.

— Ty mi moich siwków nie wypominaj — pogroził mi palcem. — Dobrze wiem, że tak naprawdę farbujesz te swoje kudły — mruknął, nalewając piwo innemu klientowi. — Gdzie się podziewałeś przez te lata? Słyszałem, że niezłą rodzinkę sobie zmajstrowałeś? — zapytał, wskazując znacząco na telewizor.

— Można tak powiedzieć — mruknąłem niechętnie, opróżniając kolejną szklankę.

— Widzę, że muszą nieźle dawać ci w kość — zaśmiał się serdecznie, podając mi kolejnego drinka.

— Nawet nie masz pojęcia — mruknąłem, zerując kolejną szklankę. Powoli zaczynałem odczuwać działanie alkoholu. Odetchnąłem głęboko, czując, jak ogarnia mnie znajome otępienie, które pozwalało mi nie myśleć.

— Nigdy bym się nie spodziewał, że się kiedyś ustatkujesz — powiedział Tom z niedowierzaniem, gładząc swoją gęstą, brązową brodę.

— A ja nigdy się nie spodziewałem, że będziesz farbował brodę, a włosów na głowie już nie — odparowałem, na co zaśmiał się, lejąc mi kolejnego drinka.

— To nie ja, to moja genetyka — wyjaśnił, a ja spojrzałem na niego z niedowierzaniem. — Wybacz, ale muszę wracać do innych klientów — mruknął, a ja cicho się zaśmiałem, kiedy uciekł na drugi koniec baru. Znałem go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że wystarczy poruszyć temat jego brody, żeby na chwilę się go pozbyć. Nie miałem dzisiaj ochoty na pogawędki. Popijałem powoli płyn ze szklanki, delektując się palącym ciepłem, rozchodzącym się po moim gardle. Dokładnie tego było mi trzeba. To był doskonały pomysł, jedyny dobry tego dnia.

Tom nie starał się na razie do mnie zagadywać, a ja siedziałem samotnie, wlewając w siebie kolejne porcje alkoholu z zostawionej przez niego butelki. Uwielbiałem tu przychodzić, zwłaszcza kiedy Tom miał zmianę, bo zawsze potrafił rozpoznać, kiedy chcę, żeby mnie zostawić w spokoju z butelką whisky. Dobrze wiedział, że zapłacę później, więcej niż sobie za nią życzyli i nie trudził się nalewaniem mi kolejnych porcji. Z jego punktu widzenia musiałem być klientem doskonałym.

Powoli zaczynałem odczuwać skutki alkoholu. Myśli płynęły spokojnie gdzieś obok, rozmyte niczym za mgłą, a emocje przestały mnie atakować z każdej strony. Wreszcie poczułem, że naprawdę się odprężam. Z uśmiechem zdjąłem czapkę i okulary, zupełnie się nie przejmując tym, że ktoś może mnie rozpoznać. Jakie to miało teraz znaczenie? Najważniejsze było to, że wreszcie czułem się dobrze.

Wstałem, nieco chwiejnie, zostawiając na barze należność za butelkę i spory napiwek, po czym ruszyłem w stronę toalety, przytrzymując się delikatnie blatu i ścian po drodze. Parę razy wpadłem na jakichś ludzi, ale nie trudziłem się tym, żeby ich przeprosić, w końcu to oni powinni przepraszać mnie. Kiedy wreszcie dotarłem do toalety, z przyzwyczajenia wszedłem do kabiny, jakoś nigdy nie przepadałem za publicznym sikaniem do pisuarów.

Zsunąłem nieco spodnie i przytrzymując się jedną ręką ściany, próbowałem trafić strumieniem do toalety. Parę razy mi się to nie udało, co wywołało z moich ust głupkowaty chichot. Sam nie wiedziałem czemu, ale cała ta sytuacja wydawała mi się przekomiczna. Całe moje życie to była jedna, wielka tragikomedia. Co mi pozostało, jeśli nie po prostu się z tego śmiać? W końcu podciągnąłem spodnie i natychmiast usłyszałem głośny plask. Zacząłem się rozglądać dookoła i z zaskoczeniem zauważyłem mój portfel na podłodze łazienki. W końcu po drugiej próbie udało mi się go podnieść. Nawet w moim stanie z obrzydzeniem zauważyłem, że jest nieco mokry i chyba wolałem nie rozmyślać nad tym, czy to woda, czy coś innego.

Włożyłem go z powrotem do tylnej kieszeni spodni i z rozbawieniem pomyślałem, że przynajmniej jestem na tyle przytomny, żeby go podnieść. Ktoś miałby niezłą niespodziankę, trafiając na portfel pełen szmalu w zaszczanej męskiej toalecie w jakimś przeciętnym pubie.

Podszedłem do umywalki, starając się umyć ręce, mimo że podajnik na mydło zdecydowanie nie chciał ze mną współpracować, a ściany nieustannie się to zbliżały, to oddalały, dopóki nie poczułem dłoni na moim ramieniu. Odwróciłem się z zaskoczeniem, zauważając dość ponętną blondynkę.

— Chyba pomyliła pani toalety — wybełkotałem, chichocząc.

— Nie sądzę Stark — odpowiedziała, wzdychając ciężko. — Idziesz ze mną — rozkazała, chwytając mnie pod ramię i ciągnąc w stronę wyjścia.

— Zazwyczaj to ja wolę wydawać rozkazy, ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek — mruknąłem, próbując brzmieć seksownie, co w moim stanie nie było wcale takie łatwe.

— Schlałeś się jak świnia — odpowiedziała z grymasem kobieta. — Zdecydowanie za mało mi za to płacą — mruknęła pod nosem, kiedy przechodziliśmy obok baru. Tom spojrzał na mnie z uśmieszkiem, a ja tylko machnąłem mu ręką na pożegnanie.

— Ja mogę ci zapłacić więcej skarbie — mruknąłem prosto do jej ucha, kiedy dalej ciągnęła mnie przez cały pub, do wyjścia. Nie doczekałem się żadnej odpowiedzi poza zirytowanym westchnięciem, ale nie zamierzałem się poddawać. Była totalnie w moim typie, no i przecież byłem wolny, więc czemu miałbym sobie na to nie pozwolić? — Wiem jak zadowolić kobietę — powiedziałem, bardziej opierając się na jej ramieniu i kładąc na nim głowę. — Tylko muszę najpierw trochę odpocząć — wymamrotałem, czując, że zaraz odpłynę.

— Co tak długo? — usłyszałem męski głos, kiedy w końcu wyszliśmy na świeże powietrze. Zmusiłem się, żeby otworzyć przymknięte oczy i spojrzałem badawczo na czarnoskórego mężczyznę. Zdecydowanie nie wyglądał groźnie, takich jak on jadłem na śniadanie.

— Mieliśmy być sami skarbie — mruknąłem, znowu wtulając się w blondynkę.

— Wybacz, trochę ciężko było go tu zaciągnąć, jednocześnie znosząc jego ciągłe umizgi — powiedziała wyraźnie niezadowolona kobieta. — Zresztą sam widzisz.

— Jest zalany w trupa — odpowiedział, a ja lekko zaprotestowałem, kiedy ślicznotka wpychała mnie na tylną kanapę samochodu, siadając obok mnie.

— No nie pierdol, nie zauważyłam — odpowiedziała sarkastycznie. — Siedź spokojnie albo zaraz dostaniesz w łeb — syknęła do mnie.

— Lubię tak na ostro — mruknąłem, kładąc głowę na jej kolanach i wtulając się w jej brzuch.

— Jak zarzygasz mi ubranie, własnoręcznie cię zabije Stark — zagroziła, a ja wymamrotałem coś niezrozumiale w odpowiedzi.

Ich głosy stawały się coraz bardziej oddalone, a ja starałem się zapanować nad nieznośnym uczuciem bujania. Wszystko wirowało, a kiedy zamykałem oczy, było jeszcze gorzej. Miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuje, ale nawet na to nie miałem siły. Wreszcie sam nie wiedząc, jak udało mi się jakoś zasnąć.

---

2869 słów

Tak. Napisałam scenę sikania. Sama nie wiem, co o tym sądzić.

Nie. Tony nie odzyskał wspomnień, jak myślała większość z was hehe

Tak. Końcówka z pijanym Starkiem jest żenująca, wiem, ale jakoś nie umiałam napisać tego lepiej. 

Jak myślicie kim jest tajemnicza dwójka?

Do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro