🕸 15 🕷Śledztwo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zakręciłem się na krześle, próbując uporządkować sobie wszystko, co wiedziałem o tej dziwnej grupie i zorientowałem się, że właściwie nie wiem nic. Nie byłem nawet pewny czy to ktoś od Toomesa, czy nie. Wstałem z irytacją, rozciągając się, a mój wzrok padł na miejsce, w którym zawsze ukrywałem swój strój.

Musiałem chociaż spróbować dowiedzieć się czegoś o tej grupie, ale jeśli chciałem działać sam, musiałem być bardzo ostrożny. W życiu nie chciałbym narazić May na niebezpieczeństwo, a tak właśnie by się stało, gdyby ktokolwiek odkrył moją tożsamość.

Przebrałem się szybko, korzystając z nieobecności cioci i wymknąłem się, pilnując, żeby na pewno nikt mnie nie zauważył. Większość dnia kręciłem się po okolicy, powstrzymując drobne kradzieże, aż w końcu Karen poinformowała mnie o napadzie na magazyn broni. I to nie byle jaki, bo magazyn Damage Control. To brzmiało naprawdę poważnie i miałem nieodparte wrażenie, że stoi za tym ta sama grupa. Nie miałem jednak pojęcia, skąd wiedzieli o jego lokalizacji. Takie dane były ściśle chronione przez S.H.I.E.L.D.

Zmarszczyłem brwi, szybko udając się na miejsce i przystanąłem na dachu niedaleko, z zaskoczeniem zauważając krążącego wokół i obserwującego wszystko z góry drona. Wyglądało na to, że tym razem lepiej się przygotowali.

— Karen dasz radę go zhackować? — zapytałem, kryjąc się za budynkiem.

— Oczywiście — potwierdziła natychmiast, a ja mógłbym przysiąc, że słyszę w jej głosie urazę z powodu tego pytania. — Gotowe. — Usłyszałem po niecałej minucie i uśmiechnąłem się z zadowoleniem. — W tej chwili przesyła zapętlony obraz pustej okolicy — dodała.

— Dzięki, jesteś wielka — powiedziałem z dumą.

Tym razem nikt nie pilnował wejścia, bo najwyraźniej polegali w całości na wypuszczonym dronie. Wślizgnąłem się do środka i rozejrzałem dookoła, oceniając moje szanse. Napastników było tylko czterech i wszyscy byli zgromadzeni mniej więcej w jednym miejscu. Oprócz nich nie było tu żywej duszy, więc przynajmniej nie musiałem się martwić, że jakiś zbłąkany pocisk zrobi komuś krzywdę.

Zastanawiające było jednak, jak udało im się dostać do środka. Jakby nie patrzeć to był magazyn Damage Control i na pewno miał niesamowite zabezpieczenia. Z drugiej strony skoro mi się udało kiedyś z niego wydostać, to może wcale nie były takie dobre?

Przesuwałem się niemal bezszelestnie po suficie, starając się, żeby nikt mnie nie zauważył. Ostatnie czego teraz potrzebowałem to ogień skoncentrowany prosto na mnie. Tym razem nie musiałem na nikogo specjalnie uważać, więc postanowiłem się trochę zabawić. Zeskoczyłem cicho za ich plecami, z rozbawieniem zauważając, że mnie nie usłyszeli. Amatorzy. Odchrząknąłem cicho i wszyscy odwrócili się jak na komendę.

— Cześć chłopaki, tęskniliście? — zapytałem wesołym tonem i szybko odskoczyłem przed wycelowanym we mnie promieniem. — Hej! Nie ładnie tak witać gości. Mama nie nauczyła was kultury? — Jeszcze chwilę unikałem kolejnych pocisków, aż w końcu przeszedłem do ataku. Szybko unieruchomiłem dwóch napastników, sklejając ich razem siecią i kopniakiem odrzuciłem broń trzeciego, zwinnie lądując na podłodze, jednak nie zdążyłem podskoczyć i syknąłem cicho, czując ból w ramieniu. Udało mi się w porę uchylić i broń ledwo mnie drasnęła, więc nie chciałem nawet myśleć, co by się stało, gdybym nie zdążył i uderzyłaby we mnie całą swoją mocą. — Wiem, że bardzo chcieliście mnie znowu zobaczyć, ale nie musicie mnie aż tak miło witać — mruknąłem, wytrącając broń ostatniemu napastnikowi i szybko przylepiając wszystkich do ściany.

— Już nas nie powstrzymasz — syknął z niechęcią w głosie ten, który mnie postrzelił. Po głosie szybko poznałem, że to ten sam mężczyzna, z którym rozmawiałem ostatnio. Pozostali patrzyli na mnie bez słowa, rzucając mi nieprzyjemne spojrzenia znad znajdujących się na ich twarzach masek.

— Hej spokojnie — powiedziałem pokojowo, podnosząc ręce z uśmieszkiem. — Może pogadamy? — zaproponowałem. — Kim jesteście i skąd macie ta broń? — zapytałem, jakbym mówił o pogodzie, a mężczyzna roześmiał się nieprzyjemnie.

— Nawet tego jeszcze nie wiesz? — zapytał kpiąco. — Masz słabych informatorów pajączku.

— Nie mam żadnych informatorów — mruknąłem bardziej do siebie niż do niego.

— Działasz solo? To szanuje — stwierdził z lekkim uznaniem. — Ale musisz się bardziej postarać. Na powstrzymanie nas już o wiele za późno, ale jak będziesz grzeczny, oszczędzisz sobie wiele cierpienia. — Zaśmiał się ochryple, na co mimowolnie przeszły mnie ciarki, jednak spojrzałem na niego, starając się tego nie okazywać i podniosłem brew.

— Co masz na myśli? — zapytałem spokojnie. — Jak to oszczędzę sobie cierpienia? Nic o mnie nie wiecie.

— Żebyś się tylko nie pomylił — mruknął złowieszczo i chociaż brzmiało to całkiem poważnie, to nie zamierzałem się tym przejmować. Gdybym brał każdą taką groźbę na serio, już dawno osiwiałbym mimo swojego młodego wieku.

— A co to takiego? — zapytałem, lekko odchylając jego koszulkę i przyglądając się tatuażowi na obojczyku. Mężczyzna uparcie milczał, ale nie wyglądał na zdenerwowanego. Szybko sprawdziłem pozostałych, ale tylko jeden z nich miał taki sam rysunek na ciele. Przedstawiał on ptaka z rozłożonymi skrzydłami. Ciężko było stwierdzić, jaki to gatunek, bo tatuaż był niewielki, ale z całą pewnością nie był to sęp, który od razu kojarzyłby mi się z Vulturem. Czy to oznaczało, że to nie ludzie Toomesa, a ja się myliłem? Tylko skąd mieliby broń tak podobną do tej używanej przez niego? Skąd te tatuaże? Nie przypominałem sobie, żeby wcześniej oznaczał swoich podwładnych niczym Voldemort. I czemu ten cholerny ptak wyglądał mi tak znajomo?

Zmarszczyłem brwi, cicho wzdychając. Ewidentnie nic dzisiaj nie szło po mojej myśli, a rana zaczynała mi coraz bardziej dokuczać. Na domiar złego usłyszałem, jak pod budynek podjeżdża policja. No to tyle z mojego przesłuchania — pomyślałem z goryczą.

— Miło było się spotkać, ale muszę już niestety lecieć — rzuciłem pogodnym tonem i szybko zalepiłem wszystkim usta, żeby nie zdradzili mojego położenia. — Na następny raz załatwcie jakieś ciasteczka, to zostanę dłużej — dodałem, wskakując na sufit i mijając niezauważony wchodzących do środka policjantów. Po ostatnim spotkaniu wolałem nie ryzykować i nie pokazywać się. Do pełni szczęścia brakowało mi jeszcze, żeby mnie gonili i oskarżali o jakieś dziwne rzeczy.

Kiedy wreszcie przysiadłem na moim ulubionym dachu, uprzednio upewniając się, że nikt mnie nie śledził, zacząłem analizować wszystko, czego się dowiedziałem i szybko zacząłem sobie wyrzucać, że nie zerwałem maski z twarzy chociaż jednego z napastników. Przecież to było takie proste — spróbować ich wyszukać w bazie Karen, której większość pokrywała się z samą bazą S.H.I.E.L.D. Prawdopodobnie bez żadnego problemu dowiedziałbym się, czy któryś z nich współpracował w przeszłości z Vulturem. Jak mogłem być tak bezmyślny?

— Karen czy możesz jakoś sprawdzić, czy Toomes nadal jest w więzieniu? — spytałem z rezygnacją, chwytając się mojej ostatniej nadziei. Jak mogłem o tym wcześniej nie pomyśleć? To powinna być pierwsza rzecz, jaką zrobiłem.

— Niestety to są ściśle chronione informacje, jednak w swojej bazie nie znajduje żadnych raportów dotyczących jego ucieczki.

Zmarszczyłem brwi, intensywnie myśląc. Gdyby uciekł, na pewno byłoby o tym głośno, chyba że bardzo mocno staraliby się to zatuszować. Tylko czy mieliby ku temu powód? Nie dawało mi też spokoju, że wcześniej współpracował ze stałą, małą grupką, a teraz na każdej z akcji widziałem zupełnie innych ludzi, poza tym jednym. To mi zupełnie nie pasowało do jego schematu działania, a na dodatek jeszcze te tatuaże... Nic mi się nie kleiło.

Jak miałem się dowiedzieć czy uciekł, czy nie? Przecież nie zadzwonię do Lizz, przepraszając, że tak długo się nie odzywałem i pytając, czy może wie, czy jej ojciec nie uciekł z więzienia o zaostrzonym rygorze, czy ścigają mnie tylko jego naśladowcy. Roześmiałem się z goryczą, wyobrażając to sobie. Sam już nie wiedziałem co mam robić i miałem mętlik w głowie. Coraz mnie wierzyłem w to, że jestem w stanie sam sobie z tym poradzić, ale prawda była taka, że nie miałem na kogo liczyć. Nie miałem innego wyjścia.

Przysiadłem, pochylając się i wkładając głowę między kolana. Zacząłem głęboko oddychać, próbując się uspokoić. Ostatnim czego potrzebowałem to atak paniki na dachu wieżowca w stroju Spider-Mana. Musiałem podejść do tego na chłodno i spróbować ich jeszcze poobserwować. To, że tym razem nie dowiedziałem się zbyt wiele, nie oznaczało, że następnym razem będzie tak samo. Na pewno z czasem zbiorę wszystkie potrzebne informacje. Musiałem być tylko cierpliwy i trochę ich pośledzić. Co złego mogło się stać?

***

Poniedziałek minął dość spokojnie, jeśli tylko nie liczyć całodziennego nagabywania podekscytowanego perspektywą stażu Neda. MJ przypatrywała się temu z bezpiecznej odległości, zasłaniając się książką, a ja patrzyłem na nią z zazdrością, słuchając cały czas wesołego paplania przyjaciela. W myślach dziękowałem wszystkim Bogom, że Flash nie pojawił się w szkole, bo spodziewałem się, że gdyby to usłyszał, nie byłby zadowolony, a ostatnio starałem się go unikać, jak mogłem. Miałem na głowie o wiele większe zmartwienia niż jego głupie docinki.

Kiedy wreszcie dotarliśmy do wieży to mimo że cieszyłem się szczęściem Neda, jedynym, o czym marzyłem były zatyczki do uszu. Naprawdę nie miałem pojęcia, jak poradzą sobie z nim jego nowi przełożeni, chociaż była szansa, że przy nich się trochę uspokoi.

Rozdzieliliśmy się niemal przy samym wejściu, bo okazało się, że Ned ma praktyki o wiele niżej ode mnie, a dokładniej w samej piwnicy, gdzie jak poinformowała nas przemiła recepcjonistka, znajdowała się serwerownia. Zanim się rozstaliśmy, życzyłem mu powodzenia i po chwili z dumą ruszył we właściwym kierunku, szybko znikając mi z pola widzenia.

Uśmiechnąłem się lekko i powlokłem się w stronę windy, pukając do drzwi pracowni już za pięć czwarta. Nie chciałem ryzykować wejścia bez zapowiedzi, bo dalej nie wiedziałem, jak bardzo zły jest na mnie pan Stark. Uchyliłem drzwi, dopiero kiedy usłyszałem pozwolenie i wszedłem cicho, od razu mierząc się z nieprzychylnym spojrzeniem. Westchnąłem cicho i zacząłem się zastanawiać czy to tylko moja wyobraźnia, czy wydawał się na mnie jeszcze bardziej zły niż ostatnio.

Bez słowa wskazał mi kiwnięciem głowy moje biurko, patrząc na mnie podejrzliwie, niemal jak drapieżnik na swoją zdobycz. To było wręcz śmieszne, ale jedno jego spojrzenie działało na mnie o wiele bardziej niż wszystkie groźby, jakie wczoraj usłyszałem. Usiadłem przy biurku, cały czas czując na sobie jego uważny wzrok i przełknąłem ślinę, czując się strasznie niekomfortowo. Naprawdę nie nadążałem już za jego zmianami nastroju. Ostatnim razem wydawał się ze mnie całkiem zadowolony, a teraz wpatrywał się we mnie, jakby tylko czekał na moje najmniejsze potknięcie.

Zacząłem poprawiać projekt, który leżał na moim biurku, jednak ciężko było mi się skupić w tych warunkach. Na dodatek wbrew moim wcześniejszym przypuszczeniom nie puścił nawet muzyki, a otaczająca nas głucha cisza jeszcze bardziej podkreślała powstałą pomiędzy nami przepaść. Miałem już tego dość. Czy to miało się kiedyś skończyć? Czy w końcu powróci do mnie mój Tony albo chociaż ten pan Stark mnie polubi? Przez myśl przeszło mi, że może traktowałby mnie inaczej, gdybym powiedział mu o tym, że jestem Spider-Manem, ale szybko się otrząsnąłem. Czułbym się z tym okropnie, zupełnie jakbym oszukiwał. Już zawsze myślałbym, że polubił mnie tylko dlatego. Tylko czy mogłem się mu dziwić?

Po dwóch godzinach pracy w tej ciężkiej atmosferze oddałem mu projekt, który przejrzał pobieżnie i pokiwał głową, mówiąc tylko, że jutro spotykamy się o tej samej porze. To były jedyne słowa, jakie do mnie wypowiedział. Miałem ochotę się rozpłakać. Zamknąłem za sobą drzwi, rzucając mu grzeczne do widzenia, które zbył milczeniem i ruszyłem powoli w dół.

— Friday, czy Ned skończył już swój staż? — zapytałem, zamyślony idąc korytarzem.

— Pan Leeds według moich danych będzie na stażu jeszcze godzinę.

Westchnąłem cicho. Mogłem na niego czekać albo iść na patrol. Co prawda nie umawialiśmy się na wspólny powrót, ale byłem ciekawy, jak mu poszło.

— Poinformuj mnie, jak skończy, a jego poproś, żeby czekał na mnie na dole — poleciłem Friday, po chwili zamyślenia i skierowałem kroki w stronę gabinetu Pepper. Po ostatnich wydarzeniach i przy ciągle szukającej mnie policji jakoś nie miałem ochoty na patrol. Do tego jeszcze ten dziennikarz z Daily Bugle ciągle wieszał na mnie psy i o dziwo część ludzi zaczynała mu wierzyć. Wychodziło na to, że już nawet jako Spider-Man nie byłem nikim specjalnym.

Zapukałem cicho do drzwi i wślizgnąłem się do środka od razu, kiedy usłyszałem nieco nerwowe "proszę".

— Przyszedłem nie w porę? — zapytałem, kiedy podniosła na mnie wzrok.

— Peter — zdziwiła się Pepper. — Oczywiście, że jesteś w porę. Po prostu myślałam, że to ktoś inny — powiedziała z lekko wymuszonym uśmiechem.

— Jak się czujesz? — zapytałem nieśmiało, siadając na krześle przed jej biurkiem.

— To chyba ja powinnam zadawać takie pytania, nie sądzisz? — Spojrzała na mnie nieco rozbawiona, a ja wzruszyłem ramionami. — Dobrze — odpowiedziała po chwili, wzdychając. — Chociaż ostatnie wydarzenia są dosyć wyczerpujące.

— Dalej nie pogodziłaś się z panem Starkiem? — Przygryzłem nerwowo wargę. — Naprawdę przepraszam. Nie powinienem...

— Peter przestań — przerwała mi stanowczo. — Nie odpowiadasz za całe zło na świecie. To sprawa między nami i zdecydowanie nie twoja wina — dodała. — Lepiej powiedz mi, jak ty się czujesz. Wszystko u ciebie w porządku? — zapytała łagodniejszym tonem.

Nie chciałem się z nią kłócić, chociaż nadal uważałem, że to moja wina. Pokłócili się przez to, że stanęła w mojej obronie. Nie byłem głupi.

— Tak — odpowiedziałem wymijająco, kiwając głową i spuściłem wzrok, kiedy zobaczyłem jej zawiedziony wzrok. Wiedziałem, że liczyła na to, że się jej zwierzę i nie miałem ochoty na nic innego jak zrelacjonowanie jej wszystkich ostatnich wydarzeń, ale doskonale wiedziałem, że nie będzie mi w stanie w żaden sposób pomóc, a nie chciałem jej obciążać niepotrzebnymi zmartwieniami. Miała już dość na głowie. Postanowiłem jednak poruszyć inny temat. — Właściwie pan Stark zachowywał się dzisiaj bardzo dziwnie — powiedziałem, znowu na nią spoglądając.

— Co masz na myśli? — Zmarszczyła brwi.

— Mam wrażenie, jakby nienawidził mnie jeszcze bardziej — przyznałem z lekkim wahaniem.

— Och Peter — westchnęła współczująco, a ja od razu się zjeżyłem. Nawet ona nie chciała mi wierzyć. — Wiem, że to trudna sytuacja dla ciebie i jeśli chcesz, mogę przenieść twój staż w inne miejsce. Wcale nie musisz go odbywać z...

— Nie wierzysz mi — przerwałem jej z oburzeniem. — Naprawdę zachowywał się inaczej — dodałem uparcie.

— To nie tak Peter, stracił pamięć, to normalne, że...

— Nie o to chodzi! — podniosłem głos z irytacją i wstałem z krzesła, zaczynając krążyć po pomieszczeniu. — Wcześniej wydawało mi się, że zaczyna się powoli do mnie przekonywać. Chociaż odrobinę, a dzisiaj zachowywał się, jakby miał ochotę zetrzeć mnie w drobny pył! — tłumaczyłem zirytowany.

— Pewnie jest zły, że wszedłeś do jego warsztatu bez jego wiedzy, ale myślę, że trochę przesadzasz — odpowiedziała, wstając i obserwując mnie uważnie. — Usiądź, proszę.

— Nie przesadzam — jęknąłem jeszcze bardziej rozdrażniony. — Czemu po prostu nie możesz mi uwierzyć? — zapytałem z rozpaczą, gwałtownie rozpościerając ręce, co sprawiło, że skrzywiłem się z bólu. Może i moje rany normalnie szybciej się leczyły, ale ta zdobyta na ostatnim patrolu jakoś wymykała się tym standardom. Odruchowo złapałem się za bolące miejsce, co nie umknęło uwadze Pepper, która podeszła do mnie z troską na twarzy. Wspaniale.

— Czemu nie mówiłeś, że jesteś ranny? — zapytała nerwowo, odsuwając lekko koszulkę i odsłaniając założony przeze mnie opatrunek na ramieniu.

— To nic takiego — mruknąłem. — Zwykły wypadek.

— Idź do Bruce'a, chce, żeby to zobaczył — powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

— Dobrze mamo — rzuciłem ironicznie, przewracając oczami i zaczerwieniłem się po chwili, kiedy zorientowałem się, co powiedziałem. Pepper zamrugała, wyraźnie zaskoczona i odsunęła się ode mnie, siadając znowu przy biurku.

— To nie tak, że ci nie wierzę. — Wróciła do naszej poprzedniej rozmowy, a ja odetchnąłem z ulgą, kiedy zauważyłem, że nie zamierzała dalej drążyć mojej małej wpadki. — Po prostu odbierasz to wszystko przez pryzmat swoich emocji — dodała, wzdychając.

Czyli nadal mi nie wierzyła. Wzruszyłem lekko ramionami i spojrzałem na nią z rezygnacją.

— Pójdę już lepiej do Bruce'a — powiedziałem cicho i odwróciłem się w stronę drzwi.

— Uważaj na siebie Pete, proszę — powiedziała Pepper, zanim je otworzyłem. Kiwnąłem głową i wyszedłem bez słowa, kierując się w stronę skrzydła szpitalnego. Przez głowę przeszła mi myśl, żeby zignorować jej polecenie, ale wiedziałem, że to tylko sprawi, że zacznie mnie wypytywać dlaczego tam nie poszedłem i skąd mam tę ranę. Pogrążony w myślach nie zauważyłem wychodzącego zza rogu wysokiego naukowca, na którego prawie wpadłem.

— Uważaj mały, to że jesteś mini-Starkiem, nie sprawia, że wszyscy mają ci padać do stóp — zażartował mężczyzna, łapiąc mnie za rękę i ratując przed upadkiem.

— Przepraszam Bob — powiedziałem zmieszany. — Ostatnio cały czas chodzę zamyślony — Uśmiechnąłem się z zażenowaniem. Lubiłem go, był jednym z laborantów, którzy uwielbiali mi żartobliwie dogryzać. Ja za to zawsze śmiałem się z jego wiecznie rozczochranych blond włosów.

— Tylko nie mów Starkowi, że prawie na ciebie wpadłem, bo jeszcze mnie zdegraduje — mruknął pół żartem, pół serio.

— Jasna sprawa — potwierdziłem natychmiast. Mój Tony naprawdę byłby do tego zdolny. — Ktoś na kogoś wpadł? — zapytałem żartobliwie, a Bob zmierzwił mi włosy z uśmiechem.

— Wpadnij do mnie kiedyś. Zawsze lepiej nam się pracuje w twoim towarzystwie.

— Może kiedyś — odpowiedziałem wymijająco. To nie tak, że nie miałem ochoty, ale nie wiedziałem, jak by na to zareagował pan Stark. Bob kiwnął głową z uśmiechem, akceptując taką odpowiedź i po wymienieniu szybkich pożegnań zniknął w pośpiechu za rogiem.

Ruszyłem dalej, zastanawiając się, czemu zawsze muszę tak na wszystkich wpadać, zupełnie jakbym wcale nie miał ostrzegającego mnie zazwyczaj szóstego zmysłu. Dobrze, że przynajmniej tym razem nie wpadłem na niego i nie wywaliłem mu wszystkich dokumentów tak jak wtedy, kiedy... Nagle zamarłem, wytrącając się z myśli. To stąd kojarzyłem tego ptaka! Ten sam symbol znajdował się na dokumentach tamtego naukowca. Tylko co to właściwie znaczyło? Czy ktoś odpowiedzialny za te ataki przeniknął do wieży? 

Wszystko zaczynało się coraz bardziej komplikować i ani trochę mi się to nie podobało. Ruszyłem szybko w stronę wyjścia, musiałem jak najszybciej wrócić do domu i posprawdzać parę rzeczy.

---

2873 słów

Szczerze to nie podoba mi się ten rozdział, mam wrażenie, że akcja się tutaj wlecze i Peter zaczyna mnie już denerwować XD

Btw na moim profilu pojawiła się nowa książka, parley (Peter x Harley) z elementami irondad, więc jeśli ktoś jest zainteresowany, a jeszcze nie wchodził to zapraszam.

Do następnego <3


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro