🕶 20 ⎊ Terapia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zgodnie z obietnicą, jest wtorek - jest rozdział <3

Tak tylko od razu mówię, że nie utożsamiam się z poglądami Starka odnośnie terapii XD

---

— Co pan czuje? — zapytał rozpostarty na fotelu mężczyzna, gładząc swoją kozią bródkę.

Obrzuciłem go niezadowolonym spojrzeniem, obserwując, jak splata dłonie na swoim wystającym brzuchu, świdrując mnie spojrzeniem wściekle błękitnych oczu. Już po paru minutach przebywania w tym pomieszczeniu miałem ochotę wyrzucić go przez okno, razem z tym jego cholernym notatnikiem, w którym co chwila coś notował, mamrocząc pod nosem.

— Irytację — odpowiedziałem zgodnie z prawdą, krzywiąc się.

Irytowało mnie tutaj dosłownie wszystko. Od niego – sympatycznego z wyglądu grubaska z czołem zroszonym potem, które musiał co jakiś czas przecierać chusteczką – aż po wystrój pokoju. Mimo że było to jedno z pomieszczeń wieży, to jak na mój gust, było tu zdecydowanie zbyt jasno i przytulnie, a beżowo brązowe ściany zdawały się tylko pogłębiać ten efekt. Gdzieniegdzie stały donice z kwiatami, jakby ktoś chciał tu na siłę wprowadzić swojski klimat, choć musiałem przyznać, że robiło to robotę, a to wzbudzało we mnie jeszcze większą niechęć. Przez wszystkie te zabiegi czułem się, jakbym wcale nie był w domu, a w jakimś gabinecie na peryferiach miasta. Jakby tego było mało to sam fakt, że nie chciałem tu być, wystarczył, żebym znienawidził wszystko w zasięgu mojego wzroku.

— Jak pan sądzi, co jest powodem pana zirytowania? — zapytał łagodnie, znowu przecierając czoło chusteczką. Gdybyś nie był taki gruby, nie byłoby ci tak gorąco – pomyślałem, patrząc na niego z nienawiścią.

— Ty — odpowiedziałem krótko, nie siląc się na żadne grzecznościowe formułki.

— Ciekawe, ciekawe — mruczał pod nosem, znowu coś zapisując.

Miałem ochotę wyrwać mu ten notatnik i podrzeć na strzępy. Co on tam do cholery pisał, skoro nic mu nie powiedziałem?

— Jak pan myśli, czemu moja osoba wzbudza w panu taką irytację? — zapytał zupełnie niezrażony moją wcześniejszą odpowiedzią. — Jest coś konkretnego, czego pan we mnie nie lubi? — ciągnął dalej swobodnym tonem, pstrykając długopisem.

Byłem w stanie przysiąc, że jeszcze nikt nigdy nie wyprowadzał mnie z równowagi w takim stopniu. Zacząłem się zastanawiać czy cały ten cyrk warty jest tego, co chcę osiągnąć. Czy naprawdę poświęcałem się tak tylko po to, żeby kolejny przedszkolak mógł mi się kręcić po moim warsztacie? Co było ze mną nie tak?

— Wszystko — wycedziłem przez zęby, dochodząc do wniosku, że po prostu muszę to odbębnić i będę miał spokój. Z jakiegoś powodu ta dziewczyna mnie intrygowała, a już zwłaszcza fakt, że jej ojciec tak bardzo nie chciał, żeby przyszła do mnie na staż. Stwierdzenie, że za nim nie przepadam, było lekkim niedopowiedzeniem, więc nie miałem nic przeciwko, żeby utrzeć mu trochę nosa i z czystej złośliwości zmusić go, żeby pozwolił jej do mnie przychodzić. Jemu będzie się wydawało, że wygrał, a ja posiedzę tutaj godzinkę, udając, że jakkolwiek się staram. I tak doskonale wiedziałem, że ta wizyta zupełnie nic mi nie da. Nigdy nie wierzyłem w te terapeutyczne bzdury.

— Rozumiem, rozumiem — mruknął, znowu coś zapisując.

Zerknąłem nerwowo w jego stronę.

— Przecież nic konkretnego nie powiedziałem. Co ty tam do cholery piszesz? — wypaliłem, w końcu nie wytrzymując.

— To tylko notatki dla mnie panie Stark, nic wartego pana uwagi — odpowiedział mi z tym swoim dobrotliwym uśmieszkiem. Niby co takiego wywnioskował po tym, jak ciągle milczałem, albo odpowiadałem mu półsłówkami?

— Jasne — burknąłem pod nosem.

Coraz bardziej żałowałem, że zgodziłem się na ten głupi warunek doktorka. Wizyty u psychologa w zamian za dopuszczenie tej małolaty do stażu? Tak jakbym cokolwiek zyskiwał na tym, że będę ją uczył. Moje pragnienie odgryzienia mu się zaczęło mi się wydawać coraz głupsze. Powinien całować mi stopy za to, że chcę ją przyjąć, a on jeszcze zdołał obrócić to na swoją korzyść. Wstrętny manipulant.

— Nie podoba się panu, że notuję? — zagadnął znowu tym swoim spokojnym tonem terapeuta. — Dlaczego?

— Serio? — zapytałem zirytowany. — Myślałem, że jesteś inteligentny. Teraz na terapeutów przyjmują każdego debila? — zakpiłem i czekałem na jego reakcję, jednak jedyne co zrobił to przyglądanie mi się i wycieranie tego obleśnie spoconego czoła. — Oczywiście, że mi się nie podoba. Skąd mam do cholery wiedzieć co za bzdury tam wypisujesz? — wybuchłem. — A może tylko mną manipulujesz i tak naprawdę robisz tylko szlaczki, żeby mnie sprowokować?

— Ciekawa koncepcja — mruknął, znowu coś zapisując, a ja miałem ochotę udusić go gołymi rękami. Zamilkłem jednak i zacisnąłem usta, postanawiając się nie odezwać ani słowem do końca tej żałosnej terapii. — Wolałby pan mieć kontrolę nad tym, co piszę? Obawia się pan, że to ja mam kontrolę nad sytuacją?

Rzuciłem mu zabójcze spojrzenie, uparcie nic nie odpowiadając.

— Czy sądzi pan, że może to być powiązanie z pańskim wypadkiem i brakiem wspomnień? — zapytał, a ja mimowolnie prychnąłem.

— Znając te psychologiczne dyrdymały, zapewne jest to powiązane z brakiem ojca w dzieciństwie — odpowiedziałem ironicznie, przewracając oczami.

— Czyli uważa pan, że utrata wspomnień nie ma na to wpływu? — dociekał, nadal zachowując spokój. Dlaczego nie mógł po prostu dać sobie spokoju?

— Tak — powiedziałem obojętnie. Oczywiście, że miał wpływ, ale skoro zadawał głupie pytania, to sam się prosił o głupie odpowiedzi. Może i zgodziłem się na udział w tym czymś, ale to nie znaczyło, że będę współpracował. Nie zamierzałem udzielać mu żadnych sensownych odpowiedzi.

— Zapewne powrót dużej części wspomnień nieco pomógł panu przywrócić poczucie kontroli, prawda?

— A skąd ty wiesz, że wróciły mi wspomnienia? — zapytałem podejrzliwie, usilnie zastanawiając się, komu o tym mówiłem. Może ma dostęp do kamer?

— Nie wiedziałem — przyznał z rozbrajającą szczerością, a ja poczułem się jak oszukane dziecko. Nie mogłem uwierzyć, że dałem się tak łatwo wrobić i zdradziłem mu, że wróciły mi wspomnienia. Ja! Tony Stark. — No cóż, nasz czas dzisiaj dobiegł końca — powiedział, zerkając na zegarek. — Liczę na równie owocną współpracę za tydzień panie Stark — dodał z uśmiechem.

Wstałem wkurzony i wyszedłem bez słowa, zupełnie ignorując wyciągniętą w moją stronę dłoń. Nie doceniłem go, ale to się na pewno nie powtórzy. Miałem ochotę przyjść na kolejne spotkanie choćby po to, żeby mieć satysfakcję, że tym razem to ja go wpuszczę w maliny. Nie mogłem znieść myśli, że ktoś mógł mnie pokonać w taki sposób. Może wygrał bitwę, ale to ja wygram wojnę.

Wpadłem rozeźlony do warsztatu, kierując się od razu do komputera. Musiałem chwilę odpocząć, zanim pójdę na wizytę do tego dupka. Na dodatek okazało się, że przejrzenie tych wszystkich nagrań z Pepper zupełnie nic mi nie dało, co tylko pogłębiało moją frustrację. Albo tak dobrze grała, albo serio była niewinna. Sam nie wiedziałem co o tym sądzić, ale nie zamierzałem jej na razie ufać. Była zbyt podejrzana.

Schowałem twarz w dłoniach, pocierając zmęczone oczy. W nocy prawie nie spałem, bo znowu przeglądałem te cholerne nagrania i byłem już na skraju wytrzymałości. Miałem ochotę odwołać wszystkie dzisiejsze plany i po prostu położyć się do łóżka. Wiedziałem, że nie mogę odpuścić wizyty u doktorka, ale kto mi bronił odwołać staż?

Szybko wyjąłem telefon, pisząc dzieciakowi krótką wiadomość. „Staż dzisiaj odwołany. Piątek normalnie" i schowałem komórkę do kieszeni. Po chwili zmarszczyłem brwi, słysząc dźwięk przychodzącej wiadomości i zerknąłem na wyświetlacz. „Przepraszam, że odpisuje panie Stark, ale Ned chciał się upewnić czy jego staż jest dzisiaj aktualny" przeczytałem wiadomość, marszcząc brwi. Kim do cholery był Ned? Dopiero po chwili skojarzyłem, że tak chyba miał na imię ten drugi dzieciak, szybko więc odpisałem „Nasz mały hacker ma staż normalnie".

Wepchnąłem telefon do kieszeni z irytacją. Czemu ten dzieciak musiał być zawsze taki grzeczny i ostrożny? Skoro chciał się o coś zapytać, wystarczyło normalnie napisać, a nie wrzucać pięćdziesiąt form grzecznościowych do zwykłego SMS-a. Jakim cudem miałem uwierzyć, że byliśmy kiedyś blisko, skoro nie potrafił nawet swobodnie zachowywać się w moim towarzystwie?

Westchnąłem, kierując się w stronę sypialni. Odkąd Pepper się stamtąd wyniosła o wiele częściej zdarzało mi się tam spać. Skoro odwołałem już staż, to miałem zamiar uzupełnić mój deficyt snu, a z doktorkiem spotkać się dopiero jak się obudzę. Jak to mówią, jak kocha, to poczeka. Nie zamierzałem się przejmować ewentualnym spóźnieniem. To była moja wieża, a on był moim pracownikiem.

Rzuciłem się na łóżko, nie zaprzątając sobie głowy czymś tak trywialnym, jak przebranie się do snu, a kiedy otworzyłem ponownie oczy, miałem wrażenie, jakby ktoś naprawdę mocno uderzył mnie w głowę. Jeśli to było w ogóle możliwe, to bolała jeszcze bardziej niż zanim położyłem się spać. Zerknąłem na zegarek, orientując się, że minęły już trzy godziny i zwlokłem się z łóżka, kierując się do kuchni. Musiałem zrobić sobie mocną kawę, żeby doprowadzić się do użytku, jednak zanim zdążyłem przekroczyć próg pomieszczenia, usłyszałem głos Harleya:

— Co tam staruszku? Pół godziny temu zaczął się staż, dopadła cię demencja starcza?

— Nie ma dzisiaj stażu — powiedziałem, przecierając twarz i włączyłem ekspres.

— Popołudniowa drzemka? — zapytał ze złośliwym uśmieszkiem.

— Sam się prosisz, żeby cię stąd wywalić — mruknąłem pod nosem, obserwując spływającą do kubka ciecz.

— I zostawisz biedne dziecko pod mostem? Wyobrażasz sobie nagłówek „Wielki Tony Stark porzucił na ulicy sierotę"?

— Z tego, co wiem, twoja matka żyje. — Przewróciłem oczami i usiadłem przy stole z gotową kawą.

— Chciałem podkoloryzować dla lepszego efektu — powiedział z uśmiechem, biorąc łyka ze swojego kubka.

— Nie jesteś za młody na kawę? — zapytałem, marszcząc brwi, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, co pije.

— A ty za stary? — Przewrócił oczami. — Pikawa ci siądzie, jak będziesz jej tyle pił.

— Nie znasz się smarku — mruknąłem, ukrywając rozbawienie. — Jak tam w domu? Twoja matka nie ma nic przeciwko temu, że tu jesteś?

— Nie no na początku nie chciała się zgodzić, ale tak naprawdę jest ze mnie dumna — powiedział z uśmiechem. — W końcu nie każdy dzieciak może z tobą pracować. A Sophie oczywiście tęskni. Całe szczęście mamy telefony więc mogę codziennie do nich dzwonić.

— A co z jej zdrowiem? Już lepiej?

— Już dużo lepiej — powiedział, uśmiechając się. — Od dwóch lat jest w remisji, wszystkie badania kontrolne są w normie, więc wygląda na to, że wszystko w porządku. Gdybyś nam nie pomógł, mogłoby nie być tak różowo — przyznał.

— Daj spokój, dobrze wiesz, że dla mnie to drobnostka — mruknąłem.

— Wiem, ale wcale nie musiałeś tego robić.

Kiwnąłem głową, nie do końca wiedząc, co mam na to odpowiedzieć. Z jakiegoś powodu nie lubiłem, kiedy ludzie mi dziękowali za takie rzeczy, ale z nim byłem na tyle blisko, że wiedziałem, że jest mi wdzięczny za sam gest, a nie za pieniądze, które wyłożyłem. Gdybym im nie pomógł to mała pewnie i tak by sobie jakoś poradziła. W końcu białaczka całkiem dobrze rokuje jak na nowotwory, ale nie chciałem ryzykować. Możliwe, że było to samolubne wykładać pieniądze akurat na leczenie jednej dziewczynki, kiedy takich dzieci były miliony, ale nie mogłem pomóc każdemu. Już na samym początku jej leczenia postanowiłem wesprzeć dodatkowo fundację zajmującą się walką z białaczką. Przynajmniej próbowałem być dobry.

— Młoda cię uwielbia — powiedział z rozbawieniem. — Cały czas truje mi dupę, że chciałaby z tobą pogadać. Zmusiła mnie nawet do przywiezienia prezentu, którego oczywiście zapomniałem ci dać.

— Prezentu? Dla mnie? — zdziwiłem się.

— Tak, narysowała jakieś laurki i inne badziewie, jak chcesz, to mogę przynieść — zaproponował, wzruszając ramionami.

— Teraz muszę iść na spotkanie, ale podrzuć mi to potem do warsztatu. I jak tak bardzo chce, to mogę z nią pogadać, czemu nic wcześniej nie mówiłeś?

— To nie jest dobry pomysł — jęknął. — Będą zasypywać cię pytaniami i tylko narobią mi wstydu — dodał, ukrywając twarz w dłoniach. Zaśmiałem się cicho.

— Daj spokój. — Machnąłem lekceważąco ręką. — Na pewno nie będzie aż tak źle, jestem przyzwyczajony do tego, że dzieciaki mnie uwielbiają.

— Nie wątpię — powiedział, cicho prychając. — Ale one to inna sprawa. Moja matka jest zdecydowanie nadopiekuńcza, a siostra... — przerwał, kręcąc głową. — Sam zobaczysz, skoro tak bardzo chcesz.

— Skoro tak bardzo cię to zawstydzi, to już nie mogę się doczekać. — Uśmiechnąłem się złośliwie, dopijając resztki kawy i odstawiając kubek do zlewu. Harley nadal miał minę wyrażającą coś pomiędzy rozpaczą a przerażeniem, co bardzo mi pasowało. Uwielbiałem go dręczyć.

— Jesteś okropny — mruknął. — Dobrze, że nie jesteś moim ojcem.

— Też się z tego cieszę dzieciaku — zaśmiałem się, wychodząc z kuchni. — Zajmij się sobą i nie rozwal mi wieży.

— Nic nie obiecuję! — odkrzyknął za mną, a ja uśmiechnąłem się rozbawiony.

Mina nieco mi zrzedła, kiedy przypomniałem sobie, gdzie muszę się teraz pojawić. Z cichym westchnieniem skierowałem się w stronę gabinetu doktorka. Im szybciej będę miał to za sobą, tym lepiej. Nie kłopocząc się pukaniem, wszedłem do gabinetu, siadając przed jego biurkiem i zakładając nogę na nogę. Spojrzał na mnie, podnosząc jedną brew, ale nie skomentował w żaden sposób mojego niegrzecznego zachowania. Tylko by spróbował, to wyleciałby z tej wieży szybciej, niż byłby w stanie powiedzieć, jak ma na nazwisko.

— Cieszy mnie, że w końcu pan dotarł panie Stark.

— Mnie nie bardzo, ale przejdźmy do rzeczy — odpowiedziałem, chcąc spędzić tu tylko tyle czasu, ile będzie absolutnie niezbędne.

— Oczywiście — powiedział ze sztucznym uśmiechem. — Skoro już się tu pan pofatygował, przeprowadzimy parę szybkich badań.

Westchnąłem cierpiętniczo, od razu żałując, że tu przyszedłem. Nikt nie był wart takich poświęceń.

— Spokojnie, to bardzo proste badanie. Muszę jedynie pobrać trochę krwi z palca i tym urządzeniem — pokazał dłonią jakieś małe ustrojstwo — zmierzę stężenie leku w pana krwi. Dzięki temu będę wiedział, czy dawka jest wystarczająca, czy należy ja nieco podnieść.

— Byle szybko — mruknąłem, chcąc już stąd wyjść. Miałem serdecznie dość obecności tego człowieka w moim pobliżu. Ostatnio miałem właściwie dość obecności wszystkich ludzi.

— Proszę podać mi dłoń — powiedział, zakładając jednorazowe rękawiczki i odpakowując jeden z nakłuwaczy, który wyciągnął z pudełka stojącego na biurku.

— Sam się nakłuję — zaprotestowałem, patrząc na niego podejrzliwie.

— Oczywiście, jak pan woli. — Wymusił uśmiech, starając się ukryć swoje niezadowolenie, co tylko sprawiło, że zacząłem odczuwać satysfakcję.

Zacząłem grzebać w pudełku, starając się wyciągnąć jakiś ze spodu i po chwili przetarłem palec gazikiem ze środkiem dezynfekcyjnym, przyglądając mu się równie podejrzliwie. Nie ufałem temu facetowi za grosz. Może i miałem paranoje, może i jego lek faktycznie działał, ale coś w nim zdecydowanie mi się nie podobało.

— Jak już pan nakłuje, proszę przetrzeć gazikiem, żeby pozbyć się pierwszej kropli krwi — powiedział niemal uprzejmie, wskazując na leżącą na stole otwartą paczkę gazików. — To zwykłe gaziki — dodał z lekka irytacją, widząc moją minę. — Pierwsza kropla mogłaby zaburzyć nieco wyniki przez reakcje z substancjami znajdującymi się na pana skórze.

Kiwnąłem głową i przyłożyłem nakłuwacz do palca, szybko naciskając spust, po czym wytarłem pierwszą kroplę krwi, tak jak powiedział. Obserwowałem uważnie, jak włącza urządzenie, a następnie wkłada w nie jakiś pasek, którego wolną końcówkę przyłożył do powstałej na moim palcu dość pokaźnej kropli krwi. Z zaciekawieniem patrzyłem, jak urządzenie zasysa jej część, po chwili wydając piknięcia. Wyświetlane cyfry niewiele mi mówiły, dlatego natychmiast spojrzałem na niego, próbując cokolwiek odczytać z jego reakcji. Przycisnąłem gazik do ranki, próbując zahamować niewielkie krwawienie.

— Niestety, tak jak przypuszczałem, stężenie jest nieco za niskie — mruknął pod nosem, notując coś w zeszycie na biurku. — Proszę na razie brać podwójną dawkę, zlecę produkcję nowych pastylek, tym razem uwzględniając zwiększone dawkowanie.

Kiwnąłem głową, ale wcale nie zamierzałem stosować się do jego zaleceń. Skoro odzyskałem jakieś wspomnienia, to znaczyło, że lek dział i nie zamierzałem zwiększać dawki, tylko dlatego, że mu się wydaje, że jest za mała. Miałem gdzieś jego zdanie na ten temat.

— W takim razie to wszystko panie Stark — powiedział, odchylając się na krześle. — Zgodnie z umową Samara przyjdzie jutro na staż.

Kiwnąłem głową i bez słowa wyszedłem z warsztatu. Sam nie wiedziałem dlaczego, ale strasznie nie lubiłem tego człowieka. Może dlatego, że był taki zadufany w sobie? A może dlatego, że Pepper wydawała się mieć do niego słabość? Tylko że to już i tak nie było istotne, nie odkąd ją podejrzewałem. Może nagrania nie pokazywały jej winy, ale musiałem być ostrożny i jakoś się wszystkiego dowiedzieć. Nie było żadnego miejsca na pomyłkę.

---

Jestem, żyję, a rozdziały będą pojawiać się co tydzień docelowo w środę, z możliwością obsuwy na czwartek <3

Terapia jest dobra i skuteczna, jeśli tylko znajdziecie odpowiedniego terapeutę i dopasowany do Was nurt terapii, więc nie słuchajcie tego, co gada Stark, on się nie zna. Jak potrzebujecie pomocy to zawsze warto spróbować, a w razie nagłych przypadków, możecie dzwonić na telefon zaufania - 116 111. Dobra to tyle jeśli chodzi o prawienie morałów.

Mam nadzieję, że się podobało i do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro