🕸 22 🕷 Tajemniczy wielbiciele?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witam, wyrobiłam się xd

---

Wypadłem z mieszkania, informując tylko wcześniej May, że wrócę za niedługo i udałem się szybkim krokiem w stronę pobliskiej kawiarni. To było nasze stałe miejsce spotkań z Nedem, a od niedawna też z MJ, ale nie spodziewałem się jej tam dzisiaj zobaczyć. W szkole nie wydawała się skora do rozmowy ze mną, a ja też nieco obrażony szybko przestałem szukać z nią kontaktu. Między innymi dlatego chciałem się spotkać z Nedem – żeby poradził mi co robić, ale też po to, żeby ponarzekać na Samarę.

Usiadłem przy naszym stałym stoliku i piłem powoli zamówioną wcześniej herbatę, zaglądając co chwila w stronę drzwi. Ned był już nieco spóźniony, co nie było do niego podobne. Po dłuższej chwili uśmiechnąłem się szeroko, widząc wchodzącego do pomieszczenia przyjaciela, jednak mina szybko mi zrzedła, kiedy zauważyłem kto mu towarzyszy. MJ nie wyglądała na zbyt zadowoloną z tego, gdzie się znajduje, ale nie była zdziwiona, kiedy mnie zauważyła, więc odetchnąłem z ulgą. Może w końcu przestała się na mnie gniewać i chciała się pogodzić?

Podeszli do lady, zamawiając swoje napoje i po chwili ruszyli do stolika z kubkami w ręce. MJ usiadała po drugiej stronie blatu, naprzeciwko mnie, zupełnie mnie ignorując, a Ned zajął miejsce pośrodku nas, rzucając mi przepraszające spojrzenie, po czym popatrzył błagalnie na MJ, która nadal wydawała się niewzruszona. No dobra. Może jednak nie będzie tak łatwo.

— Więc... — odchrząknął Ned. — Peter, mówiłeś, że ktoś nowy pojawił się na stażu? — zagaił nerwowo, przenosząc wzrok to na mnie, to na MJ, która siedziała z obojętną miną, popijając swoje latte.

— Tak — odpowiedziałem niepewnie, zerkając na nią od czasu do czasu. Dalej nie wiedziałem, czy chce się pogodzić, czy przyszła tu tylko dlatego, że Ned ją o to błagał. Z drugiej strony, gdyby nie chciała, to nic co by jej powiedział, by ją do tego nie zmusiło. — Przyszła nowa dziewczyna — dodałem niechętnie, a MJ uniosła brew. — Nie jestem do niej uprzedzony tylko dlatego, że jest dziewczyną — powiedziałem, uprzedzając jej pytanie.

— Coś z nią nie tak? — zapytał zaskoczony Ned.

— Pan Stark traktuje ją zupełnie inaczej niż mnie — odparłem naburmuszony. Wiedziałem, że zachowuję się jak zazdrosny pięciolatek, ale nie umiałem nic na to poradzić. — Wszystko jej tłumaczy i jest dla niej miły, a mnie traktuje jak zło koniecznie.

— Może ją skądś zna? — zasugerował z wahaniem Ned. — Tak jak tego Harleya?

— Nie wydaje mi się. — Pokręciłem stanowczo głową. — Ją traktuje jak kogoś, kogo chce czegoś nauczyć a tego dupka niemal jak syna — podsumowałem z grymasem.

— A ciebie nie chce czegoś nauczyć? — zdziwił się Ned. — Wiem, że nic nie pamięta, ale myślałem, że traktuje cię jak zwykłego stażystę.

— Nie do końca — mruknąłem niechętnie. — Jej tłumaczy co ma robić, a mi rzuca tylko projekty bez słowa. Kiedy ona coś skończy, to omawia z nią, co zrobiła dobrze, a co źle, a mi nie powie nawet słowa — zacząłem marudzić. — A tego dupka traktuje tak, jak kiedyś traktował mnie.

— A pomyślałeś może, że to nie jego wina i wcale nie jest dupkiem? — zirytowała się MJ.

Spojrzałem na nią nieco zaskoczony.

— A skąd ty możesz to wiedzieć? — zapytałem z lekką pretensją w głosie.

— No nie wiem, może stąd, że spędziłam z nim cały wczorajszy dzień, zamiast oceniać go tylko dlatego, że Stark go lepiej traktuje? — zasugerowała z irytacją. — Wyobraź sobie, że okazał się całkiem miłym, chociaż trochę niedostosowanym społecznie chłopakiem.

— Jakby był taki miły, to przywitałby się ze mną, kiedy zobaczył mnie w szkole — prychnąłem.

— Skoro na stażu go ignorujesz, to nie dziw się, że nie chciał do ciebie podchodzić. — Przewróciła oczami. — Poza tym robisz z tego stażu taką tajemnicę, że nie wiedział, czy chcesz, żeby wszyscy wiedzieli, ciołku.

— A co ty go tak bronisz? — Zmrużyłem oczy, patrząc na nią z pretensją. To, że bardziej ufała jemu niż mnie, zabolało mnie do żywego. — Zakochałaś się w nim czy co? — zapytałem wkurzony, zanim zdążyłem się powstrzymać.

Ledwo zarejestrowałem jęknięcie siedzącego obok Neda, bo skupiłem się bardziej na jej rzucającym gromy spojrzeniu.

— Jesteś niewiarygodnie tępy Parker — wysyczała, wstając. — To, że nie chcesz zdradzić mi swojej super tajemnicy to jedno, ale bezpodstawnego osądzania kogoś tylko dlatego, że jesteś zazdrosny, w życiu bym się po tobie nie spodziewała — powiedziała, patrząc na mnie z niedowierzaniem i zawodem. — Wybacz Ned, ale poziom skretynienia w tym pomieszczeniu przekracza moje granice tolerancji — rzuciła jeszcze, spoglądając przepraszająco na chłopaka i odwróciła się na pięcie, wychodząc z kawiarni.

Jęknąłem głucho, ukrywając twarz w dłoniach, a Ned poklepał mnie nieśmiało po plecach.

— Czy ona właśnie sugerowała, że wie, jakie masz hobby? — zapytał z niedowierzaniem, a ja spojrzałem na niego zaskoczony, jeszcze raz analizując jej całą wypowiedź.

— Chyba tak — mruknąłem, patrząc na drzwi kawiarni. Najwyraźniej moje podejrzenia były słuszne i naprawdę wiedziała, a ja wyszedłem na kretyna. Jak zawsze.

— No to teraz chyba serio musisz z nią pogadać stary — powiedział, klepiąc mnie po ramieniu. Westchnąłem cicho, przyznając mu rację i pogrążyliśmy się w rozmowie na temat dwóch nowych stażystów Starka. Ku mojemu zdziwieniu Ned również podzielał zdanie MJ, że powinienem trochę odpuścić Harleyowi. Zupełnie nie rozumiałem, dlaczego oboje się tak uparli, żeby go bronić. Może faktycznie nie miałem racji? Nawet jeśli tak było, nie miałem zamiaru się przyznawać nawet do tego, że taka myśl przeszła mi przez głowę.

Nie lubiłem tego dupka, a Samara była jeszcze bardziej podejrzana, zwłaszcza że pan Stark zachowywał się wobec niej jeszcze dziwniej niż wobec Harleya. Chociaż byłem o to cholernie zazdrosny, to zachowanie w stosunku do niego mogłem jeszcze zrozumieć, bo wyglądało na to, że całkiem dobrze się znają i akurat jego pamięta, ale ona z tego, co wiedziałem, nie była przecież dla niego nikim szczególnym. To było zwyczajnie dziwne, że tak ją traktował.

Moje rozmyślania przerwało mi tak mocne poczucie bycia obserwowanym, że nie mogłem go już dłużej ignorować. Zacząłem ukradkiem rozglądać się dookoła i dopiero po dłuższej chwili odkryłem, co mnie tak niepokoiło. Parę stolików dalej siedziała dwójka ludzi, kobieta i mężczyzna, którzy co jakiś czas patrzyli na mnie ukradkiem. Maskowali się na tyle dobrze, że gdyby nie mój szósty zmysł to w życiu bym się nie domyślił, że ktoś mnie szpieguje, a z tej odległości nie byłem nawet w stanie zobaczyć ich twarzy. Niestety moje umiejętności szpiegowskie nie były, delikatnie mówiąc zbyt dobre i jak można było się spodziewać, stosunkowo szybko zauważyli, że się im przyglądam. Wstali od stolika, niespiesznie się zbierając, zupełnie jakby nie chcieli przyciągnąć więcej niepotrzebnej uwagi.

— Ned ktoś mnie śledzi — szepnąłem, powoli wstając i próbując nie stracić tej dwójki z oczu.

— Co? Śledzi? Gdzie? — zapytał, nerwowo rozglądając się dookoła.

— Gdyby do tej pory nie wiedzieli, że ich widzę, to teraz na pewno by się domyślili — stwierdziłem, cicho wzdychając, a Ned od razu zaczął mnie przepraszać.

Wstałem, kiedy zauważyłem, że wychodzą już z kawiarni i ruszyłem za nimi, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Szybko jednak zauważyli, że za nimi podążam i mimo moich usilnych starań zgubili mnie parę ulic dalej. Zakląłem cicho, wiedząc doskonale, że już ich nie znajdę, a na przyszłość będą ostrożniejsi. Gdybym tylko mógł zamienić się w Spider-Mana, na pewno bym ich nie zgubił, ale niestety nie było takiej możliwości, musiałbym wtedy odkryć przed nimi moją ukrytą tożsamość, a to zupełnie mijałoby się z celem.

— I jak? Udało ci się ich złapać? — zapytał zdyszany Ned, kiedy mnie dogonił.

— Jak widać nie — powiedziałem, lekko się krzywiąc.

— Wiesz, kto to był? Myślisz, że to ci od tej broni? Myślisz, że wiedzą kim jesteś? Dlaczego śledzili cię jako Petera? — Ned zaczął wyrzucać z siebie pytania niczym wystrzały z karabinu. Pytania, na które nie znałem odpowiedzi. Westchnąłem cicho i zapatrzyłem się w miejsce, w którym zniknęła mi ta tajemnicza dwójka.

— Odprowadzę cię do domu — mruknąłem, ignorując jego wcześniejszy potok słów. — Może to tylko przypadek — dodałem, sam nie wiedząc, czy próbuje pocieszyć jego, czy samego siebie.

***

— Coś się stało? — zapytałem niepewnie, kiedy zobaczyłem May siedzącą na kanapie i wpatrująca się we mnie uważnie. Wyglądała zupełnie, jakby czekała aż przyjdę do domu i odrobinę zaczęło mnie to przerażać.

— Nie wiem, ty mi powiedz. — Wbiła we mnie wzrok, zaciskając usta i krzyżując ramiona. To sprawiło, że poczułem się jeszcze mniej pewnie. — Masz mi coś do powiedzenia? — dodała zdenerwowana, a ja przełknąłem ślinę, natychmiast zaczynając robić w głowie rachunek sumienia, jednak wydawało mi się, że nie przeskrobałem nic na tyle poważnego, żeby uzasadniało to jej postawę. Jedyne co mi przychodziło do głowy, to że jakimś cudem dowiedziała się, że jestem Spider-Manem.

— Nie? — mruknąłem niepewnie, a ona prychnęła wyraźnie wkurzona.

— Znalazłam to w twoim pokoju — powiedziała, rzucając paczkę papierosów na stół, a ja w pierwszym odruchu odetchnąłem z ulgą, lekko się uśmiechając.

— Bawi cię to? — zapytała sucho, wyglądając na jeszcze bardziej wkurzoną.

— Co? Nie! — zaprzeczyłem natychmiast, czując, że cały pobladłem. — To nie moje!

— Oczywiście. — Przewróciła oczami. — Najlepsze wytłumaczenie.

— Naprawdę, to...

— Nie chcę ci truć dupy Peter — przerwała mi. — Wydaje mi się, że i tak pozwalam ci na wiele. Możesz wychodzić, kiedy chcesz, nie kontroluje cię, przymykam nawet oczy na to, że wymykasz się w nocy... — Zaczęła chodzić nerwowo po pokoju, a ja spojrzałem na nią z zaskoczeniem. Nie miałem pojęcia, że o tym wie. Co, jeśli kiedyś przyłapie mnie w stroju? — Sama wiem, jak to jest, też kiedyś byłam nastolatką, ale to już jest przegięcie. Wiesz jakie to niezdrowe — mruknęła z wyrzutem, a ja spuściłem wzrok z poczuciem winy. — Sam widziałeś jakie skutki może mieć palenie.

— May przysięgam ci, że to nie moje — powiedziałem poważnie, patrząc jej prosto w oczy. — Naprawdę. Przecież mnie znasz.

Spojrzała na mnie niepewnie, jakby zastanawiała się, czy mi wierzyć, a po chwili opadła na kanapę ciężko wzdychając.

— Więc czyje? — zapytała dalej nieco podejrzliwie, chociaż wydawała się już spokojniejsza.

— Zabrałem koleżance — przyznałem lekko zawstydzony, siadając obok niej. — Żeby nie paliła.

— MJ pali? — Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

— Dlaczego od razu myślisz, że chodzi o MJ? — zapytałem załamany.

— Jestem twoją ciocią, co nieco o tobie wiem. — Uśmiechnęła się z rozbawieniem. — Pewnie jako odpowiedzialny opiekun nie powinnam ci wierzyć, ale to pasuje do ciebie zdecydowanie bardziej. — Westchnęła cicho.

— Nigdy w życiu nie będę palił — powiedziałem poważnie, chwytając ją za dłoń. — Obiecuję.

Kiwnęła głową i przyciągnęła mnie do siebie, zamykając w swoich ramionach. Dobrze wiedziała, że na ten temat nie żartuję, więc nie potrzebowała więcej moich zapewnień. Po tym, co przeszliśmy, nie byłem w stanie patrzeć na papierosy obojętnie, nie po tym, kiedy ten nałóg odebrał mi jedną z najważniejszych osób w życiu. Kiedy tylko o tym myślałem, prześladowało mnie wspomnienie wujka kaszlącego krwią i ten okropny szpitalny zapach, który już na zawsze mi się z nim kojarzył. Miałem wrażenie, że nawet po takim czasie bez problemu mogę go przywołać.

Wszyscy pocieszali mnie, że przynajmniej mogłem się z nim pożegnać, ale ja sam nie byłem pewny czy to było takie dobre. Patrzenie na jego cierpienie z myślą, że nie mogę mu w żaden sposób pomóc, było chyba gorsze od nagłej i niespodziewanej śmierci.

— Mam nadzieję, że więcej nie znajdę u ciebie tego świństwa — powiedziała May, przecierając oczy i wstała, podnosząc paczkę ze stołu.

Od śmierci Bena była przeczulona na ten temat, ale wcale jej się nie dziwiłem. To był cios dla nas obojga. Ja straciłem kogoś, kto zastępował mi ojca, a ona straciła swojego męża i jednocześnie jedyną rodzinę, jaka jej została. Oczywiście poza mną, ale nie łączyły nas więzy krwi, a jedyne spajające nas ogniwo odeszło z tego świata. Na dobrą sprawę May mogła stwierdzić, że nie chce się mną zająć, ale na moje szczęście tego nie zrobiła, za co byłem jej cholernie wdzięczny.

— Nie znajdziesz — zapewniłem stanowczo, a ona kiwnęła głową, otulając się szczelnie swetrem i wyrzuciła paczkę do kosza.

— Na wszelki wypadek masz szlaban — powiedziała, odzyskując panowanie nad sobą. — Do odwołania — dodała, a ja kiwnąłem głową, cicho wzdychając. Dobrze wiedziałem, że będę musiał złamać zakaz, kiedy będę wymykał się jako Spider-Man, ale nie było sensu się kłócić, nie powinienem tego przed nią ukrywać. Gdybym powiedział jej od razu, na pewno zareagowałaby spokojniej. Mimo to nie mogłem odpuścić patrolu, zwłaszcza teraz, kiedy potwierdziłem, że ktoś mnie śledził. Musiałem trzymać rękę na pulsie i jak najszybciej odkryć kto mnie obserwował. Nie mogłem sobie pozwolić na żaden błąd.

---

Czy ten rozdział jest trochę z dupy? Być może. Czy właśnie odebrałam Peterkowi szanse na obwinianie się o śmierć wujka? Najwyraźniej.  W sumie w najnowszej trylogii Spider-Mana nigdy nie było powiedziane jak zginął Ben. Właściwie nawet nie było o nim słowa. Poprawcie mnie jeśli się mylę.

Dajcie znać jak podobał się rozdział i do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro