🕶 25 ⎊ Zagadki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mała obsuwa, wybaczcie.

Zapraszam :D

---

Siedziałem w warsztacie, wpatrując się tępo w ścianę, a po mojej głowie krążyło tysiące myśli. Kto tak załatwił ciocie dzieciaka? Czy to miało coś wspólnego z tym, że jest Spider-Manem? Z całą pewnością. To byłby zbyt duży zbieg okoliczności. Pytanie tylko, czy Pepper była w to zamieszana. Co prawda, nie znalazłem na razie żadnego dowodu na jej winę, ale to jeszcze nie świadczyło o jej niewinności. W dalszym ciągu jako jedyna miała logiczny motyw, a ostatnio zaczęła się zachowywać coraz dziwniej. Zupełnie jakby chciała coś przede mną ukryć. Nie miałam już do niej za grosz zaufania.

— Tony, musimy porozmawiać. — Usłyszałem jej głos za plecami.

Nie zaskoczyła mnie. Liczyłem na to, że prędzej czy później tu zejdzie, więc specjalnie zostawiłem uchylone drzwi. Pomimo tego, że jej nie ufałem, doskonale wiedziałem, że była bliżej z dzieciakiem niż ja i to właśnie jej powie, co dokładnie się stało. Upewniła mnie w tym zwłaszcza scena, której świadkiem byłem, kiedy zszedłem, żeby się z nim zobaczyć. Wtulał się w nią ufnie jak małe dziecko, a na mnie nie zwrócił nawet uwagi. Ten widok wywołał we mnie dziwne uczucia, których nie chciałem dopuścić do świadomości, dlatego szybko zamknąłem się w warsztacie. Teraz też odgoniłem od siebie te myśli, czekając niecierpliwie na nowe wieści. Mimo to nawet na nią nie spojrzałem, starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo zależało mi na tych informacjach. Sam nie wiedziałem czemu, ale z jakiegoś powodu cała ta sprawa wydawała mi się cholernie istotna i nie chciałem, żeby ona o tym wiedziała.

— Możesz przynajmniej na mnie spojrzeć?

— Mówiłaś, że mamy rozmawiać, a nie romantycznie wpatrywać się sobie w oczy — rzuciłem ironicznie i dalej odbijałem gumową piłeczkę od ściany, po chwili ją łapiąc i powtarzając cały ten proces w kółko. To nieco pomagało mi się skupić i sprawiało, że wyglądałem na bardziej wyluzowanego, a co ważniejsze wiedziałem, że doprowadzało ją to do szału. Teraz jednak wydawała się nadzwyczaj spokojna.

— Peter musi na jakiś czas zostać w wieży — powiedziała, wzdychając ciężko.

— Chyba nie ty o tym decydujesz.

— Tony daj spokój. Ktoś go zaatakował w jego własnym mieszkaniu, a jego ciocia jest ciężko ranna. Dobrze wiesz, że to jego jedyna rodzina, nie będzie miał się kto nim zająć.

Oczywiście, że zdawałem sobie z tego wszystkiego sprawę i również uważałem, że to jedyne sensowne wyjście, ale to nie znaczyło od razu, że musiała wiedzieć, że się z nią zgadzam. Nadal jej nie ufałem, więc wolałem, żeby myślała, że jest inaczej.

— Zawsze możesz się wynieść do jego mieszkania i grać mamusie — zaproponowałem nieco złośliwie.

— Nie bądź śmieszny — obruszyła się. — Dobrze wiesz, że to najlepsze wyjście — dodała, obracając się na pięcie i wychodząc z warsztatu, zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć.

Patrzyłem za nią dłuższą chwilę, zastanawiając się, co ona właściwie knuje. Czy chłopak był tu bezpieczny, skoro w tej samej wieży była ona? Co, jeśli będzie chciała jakoś go skrzywdzić? Dzieciak przecież ufał jej bezgranicznie – to byłaby dla niej bułka z masłem. Z drugiej strony, gdyby tu mieszkał, mógłbym mieć go na oku, a póki znajdował się w budynku, był pod czujnym okiem Friday. Wygnanie go z wieży byłoby jak wystawienie go na pożarcie. Skoro zaatakowali go raz, oczywistym było, że spróbują ponownie. Wiedziałem, że nie ma sensu, żebym go o to wypytywał, bo i tak nic mi nie powie. Nadal ukrywał przede mną to, że jest Spider-Manem, więc czemu miałby zaufać mi w innej kwestii? Wszystko wskazywało na to, że mieliśmy tego samego wroga, a ja od początku niesłusznie go oskarżałem.

— Friday, w jakim stanie aktualnie jest May Parker? — rzuciłem w przestrzeń, gładząc w zamyśleniu brodę.

— Parametry życiowe są stabilne — odpowiedziała natychmiast. — Operacja nadal trwa.

— Poinformuj mnie, kiedy tylko skończą — poleciłem, znowu skupiając się na odbijaniu piłki.

Z całą pewnością nie zadałem tego pytania tylko dlatego, że martwiłem się o ciocię tego dzieciaka i chciałem, żeby przeżyła, bo zaczynało mi na nim w pewnym stopniu zależeć. Wcale nie. Po prostu było mi go żal, i tyle.

Kiedy wreszcie Friday dała mi znać, że operacja się zakończyła, ruszyłem w stronę skrzydła szpitalnego. Szybkim krokiem wszedłem do poczekalni i podniosłem brew, widząc siedzących na podłodze Petera i Harleya. Do tej pory wydawało mi się, że za sobą nie przepadają, a teraz młodszy obejmował Parkera, który spał na jego ramieniu.

Harley przewrócił oczami, widząc, jak na nich patrzę i rzucił mi pytające spojrzenie. Wzruszyłem ramionami, chcąc dać mu znać, że na razie nic nie wiem i ruszyłem do sali operacyjnej, po chwili wchodząc do jej przedsionka. Tam też zobaczyłem Bruce'a, przebierającego się właśnie po operacji.

— Jak z nią?

— Żyje — odpowiedział po dłuższej chwili milczenia. — Straciła dużo krwi, ale udało nam się ją ustabilizować. Ostrze uszkodziło jedną z tętnic, opanowaliśmy krwotok, ale musieliśmy usunąć jedną nerkę. Całe szczęście ta, która pozostała jest całkowicie sprawna. Oprócz tego żadne ważne narządy nie zostały uszkodzone.

Kiwnąłem głową w zamyśleniu. Czyżby ktoś specjalnie ciął tak, żeby to przeżyła, czy to już była tylko moja bujna wyobraźnia? Może chcieli tylko postraszyć dzieciaka i wymusić na nim milczenie? Gdyby jego ciotka zginęła, nie miałby już nic do stracenia, a w ten sposób mogli go kontrolować – ciągłą groźbą, że tym razem mogą doprowadzić sprawę do końca.

— Długo będzie dochodzić do siebie? — zapytałem, przejeżdżając ręką po twarzy i przecierając zmęczone oczy.

— Wszystko zależy od jej organizmu. Musimy się też upewnić, że nie będzie żadnych powikłań po transfuzji. Kolejne dwadzieścia cztery godziny będą kluczowe, ale gdyby Natasza i Sam nie zareagowaliby tak szybko, mogłaby już nie żyć — powiedział poważnie.

Westchnąłem cicho. Może jednak ten ktoś naprawdę chciał ją zabić? Odwróciłem się, kiedy tylko usłyszałem skrzypnięcie drzwi i spojrzałem z rezerwą na wychodzącego z sali operacyjnej mężczyznę. Podszedł do kosza, wyrzucając tam jednorazowy fartuch i po chwili skinął mi głową na powitanie, zaczynając myć dłonie. Odwzajemniłem ten gest i przyjrzałem mu się uważniej. Wyglądał na dość konkretnego gościa, a jego oczy cały czas przeczesywały pomieszczenie, jakby w poszukiwaniu potencjalnego niebezpieczeństwa.

— To ty jesteś naszym czarodziejem na etacie? — zapytałem z nutką ironii w głosie.

— Jeśli tak to wolisz nazywać. — Uniósł brew, na chwile na mnie spoglądając.

— Nie mogłeś użyć na niej czarów, czy coś? — Zmarszczyłem brwi. — Nie byłoby łatwiej?

— Niezupełnie — westchnął, tak jakby nie pierwszy raz słyszał to pytanie. — Magia to nie jest takie hop-siup, to bardzo skomplikowana dziedzina, podobnie jak ludzkie ciało jest bardzo skomplikowaną maszynerią. Oczywiście, mógłbym spróbować co nieco naprawić czarami, ale za takie działanie trzeba też zapłacić odpowiednią cenę. O wiele pewniej jest zrobić to ręcznie — wyjaśnił cierpliwie. — Poza tym chciałem sobie trochę przypomnieć stare, dobre czasy — dodał z uśmieszkiem, a ja podniosłem brew. Nie do końca podobał mi się ten jego lekceważący ton.

— To jest Strange, a to Stark — przerwał nam Bruce, przedstawiając nas sobie nawzajem.

— Doktor Strange — poprawił go czarodziej, lekko się krzywiąc, a ja spojrzałem na niego z rozbawieniem.

— Ja nie mam potrzeby chwalenia się na prawo i lewo moimi licznymi doktoratami — powiedziałem ironicznie, podając mu rękę na powitanie. Jego uścisk dłoni był krótki i pewny.

— A jednak właśnie to zrobiłeś — zauważył z uśmieszkiem.

— Dobra, skończyliście już walczyć, kto ma większego? — zapytała Natasza, wchodząc do pomieszczenia. — Dzieciak się obudził — rzuciła w moją stronę.

Przewróciłem oczami, ale ruszyłem w stronę drzwi, wcześniej krótko dziękując doktorkowi. Gdyby nie jego starania, mogłoby się zrobić naprawdę nieciekawie. Wszedłem do poczekalni, natychmiast czując na sobie baczne spojrzenia wszystkich czekających.

— Wyjdzie z tego — ogłosiłem, spoglądając na dzieciaka, który natychmiast odetchnął z ulgą i nieco się rozluźnił. Po jego twarzy widać było, że poprzednie godziny spędził niemal wyłącznie na płaczu. Patrzył na mnie uważnie tymi swoimi zaczerwienionymi oczami, jakby czekał na jakieś dalsze informacje, a na jego policzkach widać było zaschnięte ślady łez. Przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy, a całości dopełniały ubrania zabrudzone krwią.

— Ty idziesz spać — zarządziłem, patrząc na Harleya — a ty umyć się i spać — dodałem, przenosząc wzrok na dzieciaka. Obaj otwierali usta, żeby zaprotestować, ale uciszyłem ich jednym groźnym spojrzeniem. — Bez dyskusji — uciąłem stanowczym tonem. Po ich minach widziałem, że nie byli zbyt zadowoleni, ale nie zamierzałem się tym przejmować. Miałem do zrobienia jeszcze parę rzeczy, a ostatnim czego potrzebowałem była dwójka dzieciaków plącząca mi się pod nogami. — Harley, pokaż mu jakiś pusty pokój, a jego rzeczy jakoś przewieziemy później — powiedziałem, przecierając oczy ze zmęczenia.

— Moje rzeczy? — zapytał zaskoczonym tonem dzieciak, a ja przewróciłem oczami.

— Tak, rzeczy — odpowiedziałem zirytowany. — Książki ubrania...

— Ale ja...

— Bez dyskusji — uciąłem jego pytania. — Nie będę się tym zajmował teraz, możesz spokojnie poczekać do jutra. Zmiatajcie, ale już.

Dzieciak chciał jeszcze zaprotestować, ale Harley pociągnął go za rękaw, jakby chciał mu dać znać, żeby sobie odpuścił i w końcu oboje ruszyli do wyjścia. Odetchnąłem z ulgą. Nie miałem teraz ani siły, ani ochoty, żeby radzić sobie z załamanym dzieciakiem. Nie wiedziałem jak go pocieszyć i nawet nie chciałem tego robić. To wcale nie tak, że jakkolwiek mi na nim zależało, po prostu było mi go żal. Tylko tyle.

— A my musimy chyba porozmawiać — zwróciłem się do siedzącej na krzesełku Nataszy, która kiwnęła tylko głową. — Gdzie Sam i ten dupek?

— Sam zaszył się w sali treningowej, a Steve wolał zostać w kryjówce. Nie uważa, żeby był tu mile widziany.

— I dobrze uważa — wymamrotałem pod nosem, a Natasza westchnęła nerwowo.

— Daj spokój Tony, już dawno się pogodziliście.

— Jakoś sobie tego nie przypominam — burknąłem, a jej chyba zrobiło się na tyle głupio, że nie ciągnęła dalej tego tematu. — Chce widzieć ich i ciebie za pół godziny w moim gabinecie. Musimy to wszystko obgadać — rzuciłem, wychodząc i kierując się z powrotem do warsztatu. Chciałem posiedzieć chwilę w spokoju i poukładać sobie wszystko w głowie.

Sprawa zaczynała wyglądać na poważniejszą, niż się z początku wydawało i zacząłem się zastanawiać, czy nie skontaktować się z Furym, jednak nie byłem pewny czy chce go do tego mieszać. Natasza, Sam i Kretyn Ameryki byli wciąż uciekinierami, a ja mimo wszystko byłem im coś winny za ich pomoc. Gdybym wezwał pirata, musiałbym streścić mu wszystkie wydarzenia, łącznie z ich udziałem, więc postanowiłem na razie odpuścić. Dzieciak i tak był bezpieczny w wieży, jego ciotka dochodziła do siebie, a ja mogłem sam zacząć śledztwo.

Wiedziałem, że będę musiał porządnie go o wszystko wypytać, ale nawet ja nie byłem taki niedelikatny i postanowiłem poczekać do jutra, żeby ochłonął. To musiał być dla niego naprawdę duży szok, zwłaszcza że jego ciotka była dla niego ostatnią rodziną. Było mi go zwyczajnie żal.

Siedziałem chwilę, odbijając o ścianę tą samą gumową piłeczkę, która zawsze denerwowała Pepper, ale po chwili ją odłożyłem, prostując się na krześle. — Friday pokaż mi wszystkich przeciwników Spider-Mana, jakich mamy w bazie — poleciłem zamyślony.

Po zagłębieniu się w informacje, jakie wypluła z siebie sztuczna inteligencja, mogłem stwierdzić, że jedyną postacią godną uwagi był Toomes, ale on nadal siedział w więzieniu. Owszem, mógłby kierować swoją grupą przestępczą stamtąd, ale nie byłem pewny czy to ma sens. Czy pragnął zemsty na tyle mocno, że założył wielką organizację, którą musiał kierować z ukrycia? Poza tym skoro chciał zemścić się głównie na Peterze, to czemu w pierwszej kolejności zaatakował mnie? Może nie chciał mnie zabić, a miałem być jedynie formą ostrzeżenia dla Spider-Mana? Może jakoś dowiedział się, że byłem z nim blisko i chciał uderzyć w niego poprzez mnie? Tylko czemu ja, skoro o wiele prostszym celem była jego ciotka? Miałem mętlik w głowie i zupełnie nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Zbyt wiele elementów do siebie nie pasowało.

Próbowałem jeszcze sprawdzić, czy Toomes na pewno nie opuszczał więzienia, ale wszystko świadczyło o tym, że nie. Nie składał nawet wniosków o skrócenie kary, a jedyne osoby, jakie go odwiedzały to jego rodzina. Czy to znaczyło, że jego rodzina też była w to zamieszana? A może miał inne sposoby, żeby zarządzać biznesem?

On i Pepper byli na razie jedynymi podejrzanymi osobami. Oboje posiadali motyw, a Pepper mogła też bez przeszkód działać. Niepokoiło mnie tylko, że o ile mogła nienawidzić mnie, to wydawało się, że z dzieciakiem łączy ją prawdziwa więź. Czy mogła aż tak dobrze grać? Pod tym względem Toomes pasował o wiele bardziej.

Westchnąłem, wiedząc, że dalej nie wiem nic i nakazałem Friday obserwować Pepper w wieży i zaalarmować mnie od razu jak będzie robiła coś dziwnego. Miałem złe przeczucia, a z doświadczenia wiedziałem, że to często osoby z najbliższego otoczenia, którym ufa się od lat, okazują się najbardziej przebiegłymi zdrajcami. Obadiah dał mi dosyć bolesną lekcję na ten temat.

Wszedłem do gabinetu i lekko się skrzywiłem, widząc, że jest tam też Steve pierdolony Rogers. Wiedziałem, że sam kazałem mu się tam pojawić, ale nadal nie mogłem na niego patrzeć. To, co zrobił, było okropne i nie zamierzałem udawać, że nic się nie stało. Potarłem skronie, siadając za biurkiem i poczułem, jak wszyscy wlepiają we mnie spojrzenia.

— Czemu nie zareagowaliście szybciej? — zapytałem, wreszcie przerywając milczenie.

— Powiedziałeś, żebyśmy śledzili dzieciaka, a nie jego ciotkę — powiedziała Natasza z poczuciem winy. — Powiem ci, że dzieciak ma naprawdę talent do znikania. Zupełnie jakby wiedział, że go obserwujemy — dodała, lekko się krzywiąc.

— Daliście mu się zgubić? — zapytałem z kpiną i poczułem nutkę dumy. Chwila. Dumy? Odchrząknąłem lekko, próbując ukryć swoje zmieszanie.

— Jasne, nabijaj się. — Przewróciła oczami. — Dobrze, że obserwowałam wtedy jego dom, żeby wiedzieć, czy wrócił.

— Nie widziałaś, żeby ktokolwiek podejrzany wchodził do budynku? — zdziwiłem się, marszcząc brwi, a ona pokręciła głową.

— Musiał wejść albo jak jeszcze mnie nie było, albo krył się na tyle dobrze, że uznałam go za jednego z mieszkańców — dodała, przygryzając wargę. — To Queens, a nie Miami, tam się kręci wielu podejrzanych typów.

— Ma rację, na Brooklynie też ciężko byłoby zobaczyć kogoś podejrzanego — mruknął ponuro Steve.

— Ciebie nie pytałem o zdanie — odparowałem od razu, patrząc na niego morderczym wzrokiem, czym tylko wywołałem jego westchnięcie, ale nie powiedział nic więcej, a pozostała dwójka najwyraźniej postanowiła to puścić mimo uszu.

— Zauważyliśmy, że coś się dzieje, dopiero kiedy ten facet wyszedł przez jego okno — doprecyzowała Natasza. — Steve puścił się w pogoń, a ja starałam się dyskretnie zorientować, co dzieje się w środku, ale kiedy usłyszałam jak woła o pomoc, wiedziałam, że nie mogę się dłużej ukrywać.

— Czyli nie udało się wam go złapać?

— Niestety nie — powiedział Steve z takim poczuciem winy w głosie, że nawet nie miałem ochoty mu dowalać bardziej.

— Czyli dalej nic nie wiemy — skwitowałem z rezygnacją. — Dzieciak coś mówił?

— Tylko tyle że to miało być dla niego ostrzeżenie, żeby nie węszył — odparła zamyślona Natasza, delikatnie stukając palcami o blat biurka.

— Boją się zwykłego dzieciaka? — zapytał z niedowierzaniem Sam. — Przecież i tak nie da rady niczego odkryć. To tylko dziecko.

— Żebyś się nie zdziwił — wymamrotałem pod nosem, a Natasza spojrzała na mnie uważnie. — Skoro i tak nie wiecie niczego przydatnego, to idę do warsztatu.

Podniosłem się i wyszedłem z pomieszczenia, nie czekając na ich potwierdzenie. Po chwili usłyszałem ciche kroki Nataszy, która zrównała się ze mną i westchnąłem zirytowany. Czego ona ode mnie chciała? Wszedłem do warsztatu, zupełnie ją ignorując, ale nie poddała się, wślizgując się za mną i rozwaliła się na kanapie w kącie pomieszczenia.

— Wiesz mnie też ciekawi, czego właściwie chcą od zwykłego, rozstrojonego emocjonalnie dzieciaka — zaczęła, a ja nie podniosłem nawet głowy, starając się nie zwracać na nią uwagi. — Mogłoby chodzić o zemstę na tobie, ale w obecnej sytuacji nie wydaje mi się, żeby o to chodziło. Poza tym żaden normalny dzieciak nie umiałby nas zgubić. Żaden normalny dzieciak nie wiedziałby nawet, że go śledzimy — dodała pewniej, a ja podniosłem wreszcie głowę, chcąc jej powiedzieć, żeby nie zawracała mi dupy, jednak powstrzymał mnie jej pełen zadowolenia uśmieszek. — A to znaczy, że chłopak jest Spider-Manem — powiedziała z szerokim uśmiechem, obserwując uważnie moją reakcję. — A ty o tym wiesz.

---

Jakoś strasznie ciężko poprawiało mi się ten rozdział D:

Mówiłam wam już kiedyś, że ja kocham May i nie zamierzam jej uśmiercić. Przynajmniej na razie... :D

Czyżby Starkowi zaczęło zależeć? :0

Dajcie znać, co sądzicie i do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro