🕶 27 ⎊ Głos rozsądku

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jestem, witam i zapraszam :))

---

Dzień ataku na May Parker, wieczór.

Kiedy tylko Nat stwierdziła, że dzieciak jest Spider-Manem, próbowałem ją przekonać, że nie ma racji, ale szybko pojąłem, że to nie ma najmniejszego sensu. Była tak uparta, że potrafiła wydobyć każdą informację, na jakiej jej zależało. Nie bez powodu była uważana za jednego z najlepszych szpiegów w całej tarczy.

— On wie, że ty wiesz? — zapytała, przekrzywiając lekko głowę, kiedy wreszcie się poddałem i przestałem jej wmawiać, że nic nie wiem.

— Myśli, że nie pamiętam i najwyraźniej nie ufa mi na tyle, żeby mi powiedzieć.

Skrzywiłem się lekko, wyczuwając gorycz w moim głosie. Skąd do cholery się tam wzięła? Przecież wcale nie zależało mi na tym, żeby dzieciak mi się spowiadał.

— Może nie chce ci powiedzieć, bo robisz wszystko, żeby pokazać mu, że go nie lubisz? — zapytała, podnosząc brew. — Pomyśl, jak łatwo mógłbyś mu zaszkodzić, przecież wystarczy tylko, żebyś poinformował gazety.

— Wcale nie pokazuję, że go... — przerwałem po chwili, widząc kpiący wzrok Nataszy. — No dobra. Może faktycznie nie byłem dla niego zbyt miły — mruknąłem. — Ale skąd miałem wiedzieć komu ufać? Nagle dowiedziałem się, że ukrywa przede mną coś tak ważnego. Nie dziw się, że zacząłem go podejrzewać — dodałem, marszcząc brwi, a Natasza westchnęła.

— Tony nie możesz podejrzewać dzieciaka, tylko dlatego, że nie chce ci zdradzić swojej sekretnej tożsamości.

— Nie wiesz, jak to jest — burknąłem naburmuszony. — Nawet go nie pamiętałem, a on od początku wydawał mi się do mnie cholernie przywiązany. Znasz mnie Nat, ja nie potrafię radzić sobie z dziećmi — dodałem z irytacją.

— Skoro cię lubił, to wychodzi na to, że akurat z nim potrafiłeś sobie radzić. — Wzruszyła ramionami. — Kogo jeszcze podejrzewasz? — zapytała, prostując się.

Spojrzałem na nią podejrzliwie. Czemu tak bardzo ją to interesowało?

— Nie patrz tak na mnie. Przecież to nie mogłam być ja, nawet nie wiedziałam, że straciłeś pamięć. — Przewróciła oczami, a ja odwróciłem od niej wzrok, zamyślając się. Miała rację. Ukrywała się i nie wiedziała nawet co się ze mną działo. Poza tym nie miała żadnego motywu, w przeciwieństwie do...

— Pepper — przyznałem niechętnie, a ona zmarszczyła brwi, patrząc na mnie z zaskoczeniem.

— Podejrzewasz swoją dziewczynę? Tą samą, dla której zgodziłeś się na porozumienie z Sokovii?

— Jak widzisz, co nieco się zmieniło — burknąłem z grymasem.

— Nie jesteście razem? — zapytała z dziwnym wyrazem twarzy, a ja pokręciłem głową, znowu zerkając na nią podejrzliwie. — Masz jakieś powody, żeby ją podejrzewać? Przecież znasz ją od dawna.

— Ma motyw i tylko ona wiedziała, że gdzieś jadę — wytłumaczyłem, zaczynając się znowu bawić gumową piłką. — Poza tym zachowuje się dziwnie.

— Dziwnie? — zapytała nieprzekonana. — Ale wiesz, że to niezbyt solidne dowody?

— Nie mam innych pomysłów — przyznałem zrezygnowany. — Zero tropów. Jedyny, jaki mam, to ta cała organizacja, którą śledziliście, ale nawet jeśli to oni, to musiał im pomagać ktoś z wewnątrz.

— A nie pomyślałeś, że to po prostu jakiś pracownik? — zaproponowała sceptycznie Natasza.

— Nie każdy pracownik ma dostęp do takich informacji albo umiejętności, żeby samemu je zdobyć — wyjaśniłem przekonany. — Ona miała do nich dostęp, wystarczyło, żeby ktoś jej pomógł. Moje zabezpieczenia są nie do złamania, więc to musiał być ktoś z mojego najbliższego otoczenia, a ona miała motyw.

— Jaki? — Natasza westchnęła i skrzywiła się lekko, zupełnie jakby obawiała się, co takiego mogłem wymyślić.

— Nieważne — burknąłem naburmuszony, widząc jej nastawienie i odwróciłem się w stronę zbroi, którą naprawiałem.

— No daj spokój, Tony — powiedziała, siadając na skraju biurka i pochylając się w moją stronę. — Po prostu ciężko mi uwierzyć w jej winę. Trochę z nią pracowałam parę lat temu i zawsze myślałam, że mogłaby za tobą skoczyć w ogień. Ciężko mi uwierzyć, że mogła się aż tak zmienić.

— A jednak — burknąłem, podnosząc na nią wzrok. — Nie dość, że mianowałem ją CEO firmy, to jeszcze w testamencie przepisałem jej wszystkie moje pozostałe udziały w firmie, więc gdyby mnie zabrakło, przejęłaby wszystko. Wiem, że to jeszcze o niczym nie świadczy — przyznałem, widząc, że Natasza chce mi przerwać — ale wszystko układa się idealnie w całość. Tylko idiota wziąłby to za zwykły zbieg okoliczności. Wybiegam w pośpiechu, informując ją, że jadę gdzieś sam i jest jedyną osobą, która o tym wie, a tu nagle... Bum! Wypadek — zakończyłem, żywo gestykulując. — Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności.

— Może faktycznie brzmi to nieco podejrzanie — przyznała niechętnie Natasza, na co uśmiechnąłem się tryumfalnie — ale wydaje mi się, że mimo wszystko przesadzasz — dodała, a ja się skrzywiłem. — To jest za proste. Zupełnie jakby coś nam umykało — mruknęła pod nosem, zamyślając się. — Trzeba pogadać z chłopakiem. Może on coś wie.

— Dzisiaj dajmy mu już spokój, chyba ma już dość wrażeń jak na jeden dzień.

— Nawet o tym nie myślałam, miałam na myśli jutro. Dzisiaj tylko sprawdzę, czy wszystko u nich w porządku — powiedziała, wstając i idąc w stronę wyjścia. Odetchnąłem z ulgą. To znaczyło, że ja nie będę musiał tam dzisiaj zaglądać. — To słodkie, że tak się o niego martwisz — rzuciła ze złośliwym uśmieszkiem, wychodząc.

— Wcale się nie martwię, po prostu nie uśmiecha mi się uspokajać ryczącego dzieciaka — burknąłem, sam nie wiedząc do kogo, bo Natasza już wyszła.

---

Następnego dnia, rano.

— Dzieciak już jadł? — zapytałem, wchodząc do kuchni skuszony zapachem naleśników.

— Czyli jednak się nim przejmujesz — powiedziała Natasza ze złośliwym uśmieszkiem.

— Po prostu ostatnie czego potrzebuje, to mdlejący z głodu nastolatek — burknąłem, nakładając sobie naleśnika. — To jadł czy nie?

Nat wymieniła z Bruce'em znaczące spojrzenia, a uśmieszek nie znikał z jej twarzy. Ledwo powstrzymałem się od przewrócenia oczami, ale moją uwagę szybko odwrócił obłędny smak naleśnika, którego właśnie zacząłem jeść. Już dawno nie jadłem czegoś tak dobrego.

— Wiedziałem, że ci na nim zależy — powiedział z tryumfem w głosie Harley.

— Tobie już wystarczy — zarządziłem, odsuwając mu talerz sprzed nosa. — Pada ci już na mózg od tego cukru.

— Ej oddawaj! — krzyknął zbulwersowany, a Natasza przysunęła talerz z powrotem w jego stronę, patrząc na mnie z byka. Uniosłem ręce w geście poddania. Nie miałem zamiaru z nią zadzierać. Miałem jeszcze resztki rozumu. W chwili, gdy Natasza się odwróciła, Harley od razu pokazał mi język, a ja spojrzałem na niego z politowaniem. Ten dzieciak był zdecydowanie zbyt bezczelny.

— Zjadł trochę i poszedł zobaczyć się z ciocią — wtrącił się Banner, a ja kiwnąłem mu głową z wdzięcznością.

— Sam? — zapytałem, podnosząc brew.

— Tak, sam — odpowiedziała twardo Natasza. — I lepiej mu na razie nie przeszkadzać. Dobrze wiesz, że ty też wolałbyś być w takiej sytuacji sam. Musi się najpierw z tym wszystkim oswoić, ale na pewno chciałby, żebyś się z nim później zobaczył — dodała, patrząc na mnie badawczo.

Wzruszyłem tylko ramionami, postanawiając zignorować jej gadanie.

— Idę do warsztatu — burknąłem, porywając parę naleśników na talerz. — Z jagodami byłby jeszcze lepsze — powiedziałem, zanim wyszedłem i kątem oka zobaczyłem lekki uśmiech Nataszy. Doskonale wiedziałem, że kto jak kto, ale ona na pewno załapie tak zawoalowaną pochwałę.

Kiedy już wchłonąłem wszystko, co miałem na talerzu, próbowałem się skupić na pracy, ale nie mogłem nic poradzić na to, że moje myśli cały czas wracały do chłopaka i jego sytuacji. Jakby tego było mało, to jeszcze tym wszystkim rozmyślaniom towarzyszył mi ciągły, ćmiący ból głowy. Nie był aż tak dotkliwy, jak ten, który miałem zawsze w jego obecności, ale i tak nie było to najprzyjemniejsze odczucie. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego mój organizm reagował w taki sposób na jego obecność. Jeśli miałem z nim kiedyś dobre relacje, to nie powinienem się podświadomie odprężać w jego towarzystwie? To było zupełnie bez sensu.

Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos otwieranych drzwi i westchnąłem cierpiętniczo, trochę na pokaz widząc stojącego w nich Harleya. Ten zupełnie się tym nie przejmując, usiadł naprzeciwko mnie, wpatrując się we mnie z ciekawością.

— Co robisz?

— Nie widać? — zapytałem z irytacją.

— Gdybym widział, to bym, nie pytał. — Wzruszył ramionami. — Wyglądasz bardziej, jakbyś nad czymś rozmyślał, niż faktycznie pracował.

Spojrzałem na niego groźnie, ale zdawało się to nie robić na nim żadnego wrażenia.

— Pomagasz czy nie? — burknąłem, wskazując na zbroję i od razu zauważyłem, jak na jej widok aż zaświeciły mu się oczy.

— Kiedy wreszcie zrobimy coś takiego dla mnie? — zapytał podekscytowany, a ja spojrzałem na niego, jakby postradał wszystkie zmysły.

— Po moim trupie — odpowiedziałem twardo.

— No daj spokój — wyjęczał. — Też chcę takie cacko. Możemy też jedno zrobić Peterowi — zaproponował, a ja uniosłem brew. Czyli nie wiedział, że dzieciak jest Spider-Manem. W sumie nie powinno mnie to dziwić, biorąc pod uwagę ich wcześniejsze relacje, ale kiedy zobaczyłem ich przed salą ciotki Petera, myślałem, że coś się w tym zakresie zmieniło. Może faktycznie trochę przesadzałem i to było normalne, że dzieciak mocno strzegł swojej ukrytej tożsamości.

— Jak nie rozumiesz, co to znaczy nie, to możesz iść do swojego pokoju — zagroziłem, nie podnosząc nawet na niego wzroku.

— Dobra, dobra — westchnął, poddając się i usiadł naprzeciwko mnie. — Powinieneś iść, zobaczyć jak się czuje Peter — dodał po dłuższej chwili ciszy, przerywanej tylko stukotem narzędzi. Spojrzałem na niego, podnosząc brew.

— To duży chłopak, poradzi sobie.

— Wiesz, że myślał, że nie pozwolisz mu tu zostać? — zapytał, patrząc na mnie badawczo.

— Przecież powiedziałem mu, że musimy pojechać po jego rzeczy. Nie rozumie nawet tak prostej rzeczy?

— Ciekawe ile ty byś rozumiał w takim szoku — skomentował Harley, patrząc na mnie z naganą, a ja musiałem mu przyznać rację, chociaż nie zamierzałem tego po sobie pokazywać. Dzieciak i tak miał za wysokie ego.

— Może trochę szacunku? — burknąłem, nie wiedząc co innego powiedzieć.

— Mówię serio, on myśli, że go nienawidzisz czy coś — odezwał się znowu z naciskiem, zupełnie ignorując moją wcześniejszą uwagę.

— Niech sobie myśli co chce. Przytrzymaj tutaj. — Wskazałem na konkretne miejsce, dokręcając śrubkę. Chłopak natychmiast zrobił to, o co prosiłem, ale nadal czułem jego przewiercający mnie niemal na wylot wzrok. — Nie jestem niańką — burknąłem jeszcze i po jego zrezygnowanym westchnieniu poznałem, że na razie postanowił odpuścić sobie ten temat.

Nie zamierzałem łazić do tego chłopaka i pytać jak się czuje. To było oczywiste, że czuł się źle, a ja nie byłem odpowiednią osobą, żeby mu pomóc. Nigdy nie radziłem sobie ani z dziećmi, ani z ludźmi w depresji. Co niby miałbym mu powiedzieć? Że wszystko będzie dobrze? Nienawidziłem takich banalnych tekstów, zawsze przyprawiały mnie o ból głowy i dobrze wiedziałem, że wcale nie pomagają. Zdecydowanie lepiej mu będzie, jak posiedzi sam, niż w moim towarzystwie.

— A może przynajmniej zaprosiłbyś go do warsztatu? — zaproponował po dłuższej chwili Harley.

Westchnąłem tym, razem naprawdę powoli się irytując. Czy ten dzieciak naprawdę nie wiedział, kiedy odpuścić?

— Nie — powiedziałem twardo. — Jutro i tak przylezie tu na staż.

Znowu westchnął.

— Jak chcesz — burknął w końcu, skupiając się na pracy. Ja też postanowiłem to zrobić, chociaż w jego obecności było to jeszcze trudniejsze, bo widząc go, od razu przypominał mi się Peter. Miałem tylko nadzieję, że Natasza wie, co robi, pozwalając mu iść samemu do jego ciotki.

— Dobra, koniec zajęć pozalekcyjnych — zarządziłem po dłuższym czasie, zapisując zmiany i wyłączając hologram. — Wypad do pokoju.

— Idziesz do Petera? — zapytał z uśmieszkiem Harley, a ja spojrzałem na niego jak na debila.

— Myślisz, że nie mam do roboty nic innego poza siedzeniem w warsztacie i gadaniem z dzieciakami?

— Tak — odpowiedział z jeszcze szerszym uśmiechem.

— Bezczelny dzieciak — mruknąłem pod nosem. — Idź, się przygotuj do lekcji czy coś albo zadzwonię pogadać z twoją matką i siostrą.

— Dobra, dobra, już idę — powiedział, poddając się, a uśmieszek z jego twarzy zniknął. Tym razem to ja uśmiechnąłem się tryumfalnie, widząc, jak szybko wychodzi z warsztatu. Dobrze było mieć na niego jakiegoś haka, chociaż zupełnie nie rozumiałem, dlaczego aż tak obawia się tej rozmowy.

Wyszedłem z warsztatu, kierując się w stronę skrzydła szpitalnego, ale przystanąłem niepewnie przed drzwiami do sali ciotki Parkera. To raczej nie był najlepszy pomysł, żebym tam wchodził. Poza tym to przecież nie po to tutaj przyszedłem prawda? Odwróciłem się na pięcie, idąc w stronę pobliskiego gabinetu. Miałem nadzieję, że Bruce wrócił już z kuchni i będę mógł z nim chwilę porozmawiać. Otworzyłem drzwi bez pukania i z zaskoczeniem zobaczyłem tam Strange'a. To znaczyło, że Bruce jeszcze nie wrócił, bo sam prosiłem, żeby jeden z nich zawsze miał oko na parametry May, dopóki nie będziemy mieli stuprocentowej pewności, że z tego wyjdzie. Mogłem wezwać kogoś z zewnątrz, ale nie ufałem nikomu poza Bruce'em. Do samego Strange'a też nie miałem zaufania, ale postanowiłem zaufać osądowi Nataszy. Nie miałem wyjścia, doskonale wiedziałem, że Bruce nie ma żadnych zdolności praktycznych. Był teoretykiem, a Strange był kiedyś chirurgiem i to podobno całkiem niezłym.

— Jak wygląda sytuacja? — zapytałem, nie mając ochoty bawić się w jakieś powitania.

— Na razie stabilnie — odpowiedział, nie odwracając wzroku od monitora. — Parametry są dobre, czekamy tylko, aż się obudzi.

— To dobrze, czy źle? — Zmarszczyłem brwi i opadłem na krzesło obok.

— Zobaczymy — odpowiedział zagadkowo, a po chwili westchnął, najwyraźniej czując na sobie moje przeszywające go spojrzenie. — Przez to, że się nie obudziła, nie możemy być pewni, czy nie doszło do jakiś trwałych uszkodzeń — wytłumaczył.

— Trwałych uszkodzeń? Co dokładnie masz na myśli?

— Straciła sporo krwi, mogło dojść do niedotlenienia mózgu. Dopóki się nie obudzi, nie jestem w stanie tego ocenić.

Kiwnąłem głową, zamyślając się na chwilę.

— Daj znać, jak będziesz coś wiedzieć — zarządziłem, wstając z krzesła.

— Nigdy bym nie pomyślał, że Starkowi może zależeć na jakiś przypadkowym dzieciaku — powiedział, wgapiając się we mnie uważnie. — Chyba że też ma jakieś moce?

— Nie bądź śmieszny — prychnąłem, przystając w drzwiach. Właściwie sam nie wiedziałem, czemu nie chce nikomu zdradzać tajemnicy dzieciaka. — To tylko mój stażysta. Umowa zobowiązuje mnie do zapewnienia mu i jego rodzinie opieki medycznej.

— Jasne, dlatego sam przychodzisz pytać się o stan jego ciotki — odpowiedział z lekką kpiną w głosie, ale wyszedłem, ignorując jego przytyki. Dobrze wiedziałem, że gdybym dał się sprowokować, jedynie potwierdziłbym jego przypuszczenia. Tak, jak wydawało mi się przy pierwszym spotkaniu, skurczybyk był inteligentny i jeśli miałem się z nim mierzyć, to potrzebowałem znaleźć na niego jakiegoś haka, a to oznaczało, że czekało mnie długie przeszukiwanie bazy tarczy.

---

Trochę nudą chyba powiało? Mam nadzieję, że nie za bardzo. Co sądzicie?

Trochę miałam ciężkie warunki przy sprawdzaniu, więc może pojawić się trochę powtórzeń i błędów xd Jak coś to wytykajcie śmiało. 

Do następnego (mam nadzieję, że za tydzień) <3

 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro