🕸 33 🕷Więzienie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dawno mnie nie było, wiem. Nie mam nic na swoje wytłumaczenie. "Życie, życie jest nobelon" jak śpiewałam za dzieciaka, kiedy słyszałam czołówkę Klanu, a książka nie dokończy się sama. Nie wiem co ja tu pierdziele, ale mam nadzieję, że jeszcze jesteście.

Enjoy!

-----

Obudziłem się z cichym jękiem. Szumiało mi w uszach i czułem, jak głowa mi pulsuje, zupełnie jakby zaraz miała pęknąć mi na pół. W tamtej chwili nie miałbym nic przeciwko, jeśli tylko oznaczałoby to koniec tego nieznośnego łupania. Nagle usłyszałem moje imię wypowiedziane cichym głosem, zupełnie jakby ktoś nie dowierzał, że żyję i dopiero kiedy poczułem dłoń, przeczesującą moje włosy, zorientowałem się, że moja głowa leży na czymś wyjątkowo miękkim i ciepłym. Poderwałem się gwałtownie, kiedy napłynęły do mnie wszystkie wspomnienia z alejki i natychmiast tego pożałowałem. Mimo że nie zdążyłem się rozejrzeć, znowu zamknąłem oczy, czując gwałtowne zawroty głowy. Wymacałem ścianę i zgiąłem się w pół, próbując powstrzymać odruch wymiotny.

— Spokojnie — powiedział znowu mężczyzna, a ja wziąłem jeszcze parę głębokich oddechów, po czym otworzyłem ostrożnie oczy, patrząc na niego w szoku. Przede mną siedział sam pan Stark. Żywy. Co prawda poobijany i krwawiący, ale żywy. Przetarłem oczy i uszczypnąłem się ukradkiem, żeby sprawdzić, czy to nie sen, ale mężczyzna nie zniknął, dalej wpatrując się we mnie niepewnym wzrokiem. Miałem ochotę rozpłakać się z ulgi.

— Pan Stark? — zapytałem drżącym głosem. Bardzo chciałem uwierzyć w to, co widziałem, ale musiałem się upewnić. Bałem się, że zaraz zniknie, a wszystko okaże się tylko iluzją mojego zmęczonego umysłu.

— To ja Pete — potwierdził, uśmiechając się do mnie smutno. Poczułem jak zalewa mnie fala ulgi, a łzy napłynęły mi do oczu, kiedy usłyszałem, jak mnie nazwał. Byłem pewny, że zrobił to przypadkowo, ale poczułem się niemal jak parę miesięcy temu, kiedy jeszcze się o mnie troszczył. — Jak się tu znalazłeś?

— Chciałem pana znaleźć — szepnąłem, spuszczając wzrok. Usłyszałem westchnięcie Starka, które jedynie upewniło mnie w przekonaniu, że jest mną zawiedziony.

— Ktoś wie, że tu jesteś? — zapytał spokojnie.

Pokręciłem głową w odpowiedzi. Bałem się spojrzeć mu w oczy i zobaczyć w nich jedynie zawód. Wiedziałem, że źle zrobiłem, ale było już za późno, żeby cokolwiek zmienić. Teraz mogłem jedynie cieszyć się, że widzę go żywego.

— To było głupie — skomentował cicho, a ja zacisnąłem usta i zamrugałem gwałtownie, starając się odgonić napływające do oczu łzy. — Głupie, ale cholernie odważne — dodał, a ja zaskoczony poderwałem głowę i spojrzałem na niego zszokowany. — Nie patrz tak na mnie dzieciaku, skaranie boskie z wami — marudził pod nosem. Tym razem to on unikał mojego wzroku. — Nie jest ci zimno?

Od razu pokręciłem głową nieco zaskoczony. Nie byłem pewny czy pytał serio, czy tylko chciał zmienić temat.

— Na pewno ci jest zimno, powinniśmy się trzymać razem, żeby nie tracić ciepła — burknął, rozkładając ramiona.

Dalej gapiłem się na niego, coraz bardziej zszokowany. Czy on chciał, żebym się do niego przytulił? Niepewnie kiwnąłem głową i usiadłem obok niego, nieśmiało przysuwając się bliżej. Natychmiast poczułem ogarniające mnie ciepło, kiedy przygarnął mnie do siebie, obejmując mnie ramionami. Mimo że wcześniej wcale nie było mi zimno, nie zamierzałem o tym wspominać za żadne skarby.

— Faktycznie chłodno — mruknąłem z lekkim uśmiechem, wtulając się w niego bardziej i odetchnąłem głęboko, zaciągając się jego zapachem. Od razu lekko się skrzywiłem, czując, jak śmierdzi. To nie było nic nadzwyczajnego, w końcu siedział tu już około doby, ale wcześniej zupełnie o tym nie pomyślałem, pochłonięty innymi myślami. — Gdzie jesteśmy?

— Nie mam pojęcia — odpowiedział z wahaniem. — Miałem przy sobie część zbroi, ale mają jakąś technologie, która tłumi wszystkie sygnały. Nie mam połączenia z Friday, nie wiem, gdzie jestem i nawet jakbym znalazł jakiś sposób, żeby się z wami skontaktować, nie wiedziałbym co wam przekazać. Nie będę ukrywał, sytuacja jest trochę beznadziejna.

— Może znajdą jakoś sygnał z mojego stroju? — zapytałem, kurczowo trzymając się jakiejkolwiek nadziei. — Może sprawdzą ostatnie punkty, w których nadajnik jeszcze działał?

— To było pewnie pierwsze, co sprawdzili, ale wątpię, żeby ci, co nas porwali, o tym nie pomyśleli. Na pewno zakłócili sygnał, zanim cię tu przenieśli — westchnął. — Masz wyrzutnie?

Spojrzałem na niego zaskoczony, dopiero teraz uświadamiając sobie, że rozmawiamy swobodnie o mojej drugiej tożsamości. Zacząłem się zastanawiać czy wiedział o tym już wcześniej, czy może jednak wróciła mu pamięć, ale szybko sobie uświadomiłem, że przecież nadal mam na sobie mój strój. Dziwne byłoby, gdyby się nie domyślił. Szybko sprawdziłem nadgarstki i spojrzałem na niego przerażony.

— Nie ma — wyjąkałem. — Zabrali mi wyrzutnie. Jestem zupełnie bezbronny — dodałem spanikowany. Siedziałem w jakiejś zatęchłej piwnicy, bez broni i bez najmniejszej nadziei, że ktokolwiek nas znajdzie. Co z tego, że udało mi się znaleźć pana Starka, jeśli miało się okazać, że za niedługo umrę razem z nim w tej cholernej dziurze. — Przepraszam — szepnąłem, czując, że nie jestem w stanie wydobyć z siebie głosu przez ściśnięte w panice gardło. Łzy, których nie potrafiłem już powstrzymać, zaczęły spływać mi po policzkach.

— To nic nie da Peter — powiedział poważnie Stark i zacisnął dłonie na moich ramionach. — Obaj schrzaniliśmy i teraz musimy się zastanowić jak się stąd wydostać, jasne? — powiedział z naciskiem, a ja przełknąłem łzy i kiwnąłem głową, próbując się uspokoić. Miał racje. To nie był dobry czas na rozpacz. Musieliśmy działać, dopóki oboje mieliśmy na to siłę. — Pamiętaj, że oprócz wyrzutni masz też swoje wyczulone zmysły — dodał, uśmiechając się lekko. — Musisz słuchać co się wokół ciebie dzieje, może uda ci się zdobyć jakieś informacje, które nam pomogą.

Kiwnąłem jeszcze raz głową, zbierając się już w pełni do kupy i natychmiast się spiąłem, słysząc kroki.

— Ktoś idzie — szepnąłem do Starka, a on spojrzał w stronę drzwi, marszcząc brwi i przyciągnął mnie bliżej.

— No proszę, proszę, nasz pajączek się wreszcie obudził — zakpił zamaskowany mężczyzna, otwierając drzwi celi. Wyglądał na bardzo pewnego siebie i wcale mu się nie dziwiłem, bo w rękach trzymał pistolet. Spojrzałem na niego buntowniczo, gdybym tylko miał przy sobie wyrzutnie już dawno leżałby na przeciwległej ścianie. Odkleiłem się od Starka i nie wiele myśląc, stanąłem przed nim w bojowej pozycji. — Tylko bez takich — mruknął z rozbawieniem w głosie. — Ty może szybko się wyleczysz ze zranień, ale on nie — powiedział, wskazując głową na Starka, a ja na chwilę zamarłem, oceniając moje szanse. On był tylko jeden, a nas dwóch, nawet bez wyrzutni miałem sporę szanse, a możliwe, że taka sytuacja więcej się nie trafi. Zdobycie broni na pewno dałoby nam dużą przewagę, może nawet udałoby nam się wydostać? Ruszyłem szybko do przodu, ale niemal natychmiast się zatrzymałem, słysząc wystrzał i jęk bólu.

— Tony? — zapytałem przerażony, odwracając się do tyłu. Pan Stark siedział na podłodze z grymasem bólu na twarzy, ściskając w dłoniach swoją stopę, a spomiędzy jego palców kapała powoli krew.

— Ty gnoju! — krzyknąłem w stronę mężczyzny, chcąc się znowu na niego rzucić, ale szybko powstrzymał mnie widok lufy wycelowanej w Starka.

— Następnym razem będę celował w głowę — odpowiedział ze spokojem, który nieco mnie przerażał. Wyglądało na to, że mówi serio, a ja miałem już mętlik w głowie. — Będziesz grzeczny? — zapytał z naciskiem. Wiedziałem, że nie mam wyjścia, przełknąłem dumę i posłusznie pokiwałem głową. Nie mogłem pozwolić, żeby pan Stark ucierpiał jeszcze bardziej. Miałem go uratować, a nie zabić. Wiedziałem, że muszę się uspokoić, bo moje pochopne decyzje przynosiły opłakane skutki. — No to podnoś go i idziemy — popędził mnie, wskazując bronią w stronę Starka.

— Przed chwilą przestrzeliłeś mu nogę ty dupku! Jak niby ma iść? — zapytałem z mieszaniną niedowierzania i złości.

— Jak nie zgarniesz go z tej podłogi za dziesięć sekund, to przestrzelę mu drugą i będziesz go niósł na plechach — zagroził, patrząc na mnie beznamiętnie.

— Po prostu pomóż mi wstać Pete — powiedział Tony, zaciskając zęby. Rzuciłem jeszcze jedno gniewne spojrzenie zamaskowanemu mężczyźnie i podszedłem do pana Starka, uważając na to, żeby większość swojego ciężaru opierał na mnie. Odetchnąłem głęboko, żeby uspokoić nerwy i ruszyłem za mężczyzną. Czułem, że mogłem to rozegrać lepiej. Przez mój wybuch utrudniłem nam tylko potencjalną ucieczkę.

— Przepraszam — szepnąłem. — Naprawdę mi przykro. Przepraszam.

— Mówiłem ci już kiedyś, że zdecydowanie za często przepraszasz — mruknął Stark. — Myślałem, że już z tym skończyłeś.

Spojrzałem na niego zaskoczony, a po chwili lekko się uśmiechnąłem.

— Pamiętasz — stwierdziłem cicho z ulgą. Teraz miałem pewność i nie musiałem nawet czekać na jego kiwnięcie głową. Powiedział to do mnie jeszcze zanim stracił pamięć. Wiedziałem, że mamy teraz ważniejsze sprawy, ale myśl, że jeśli tu umrzemy, to przynajmniej będzie wiedział, co nas łączyło, dodawała mi otuchy.

— Wiem, że byłem dupkiem — mruknął, krzywiąc się — ale...

— Dość tych pogaduszek — zrugał nas drugi strażnik, który znikąd pojawił się za nami. Wzdrygnąłem się lekko, czując zimny dotyk metalu na plecach. Jakim cudem nie usłyszałem, jak do nas podchodził? Dlaczego nie dostałem żadnego ostrzeżenia? Dalej działało na mnie to, co w tamtej alejce? Postanowiłem pozostawić te pytania na później, a teraz starałem się skupić na tym, co dzieje się wokół mnie, tak jak radził pan Stark.

Wszedłem posłusznie do dużego pomieszczenia, w którym znajdował się jedynie dziwny kamienny stół, oświetlony padającym z góry snopem światła. Wyglądało to trochę jak w jakimś horrorze, w którym mieliby złożyć ze mnie ofiarę. Przełknąłem nerwowo ślinę, starając się skupić na innych rzeczach i zacząłem uparcie wpatrywać się w ciemność, ale żadnym sposobem nie mogłem dostrzec drugiego końca pomieszczenia. Jedyne co widziałem to rzędy grubych, betonowych słupów podtrzymujących sufit, które niknęły w oddali. Cała atmosfera tego miejsca wzmagała we mnie poczucie niepewności i zagubienia.

— Kładź się — rozkazał mężczyzna, bez żadnego ostrzeżenia popychając mnie w stronę kamiennego stołu. Spojrzałem na niego niepewnie. Co, jeśli faktycznie chcą na mnie przeprowadzić jakieś chore rytuały? — Mam mu postrzelić drugą stopę, czy wreszcie zaczniesz słuchać? — zagroził ze złością, najwyraźniej wkurzony moją opieszałością. Drgnąłem i zalało mnie poczucie winy, które sprawiło, że pokonałem swój strach i wdrapałem się na kamienny blok. Musiałem tylko to przetrwać, a jak wrócimy do celi, na pewno wymyślimy, jak się stad wydostać. Tylko ta myśli powstrzymywała mnie od totalnej paniki. — Nie tak — zrugał mnie z obleśnym uśmiechem. — Najpierw zdejmuj ten swój strój.

Zamarłem. Miałem się przed nimi rozebrać? Czy to jakieś chore żarty? I ten jego wzrok. Spojrzałem spanikowany na Starka. Siedział przywiązany do pobliskiego muru, a z jego ust sączyła się stróżka krwi. Byłem tak przejęty tym, co mi zrobią, że nawet nie zauważyłem, kiedy go tam przywiązali. Musieli go uderzyć. Czułem się coraz bardziej przerażony.

— Nie możecie... — zaprotestował, ale przerwało mu kolejne uderzenie w twarz. Zadrżałem. To wszystko przez mój opór. Znowu. Musiałem się dostosować, jakoś to znieść, a potem będzie z górki. Starałem się uspokoić, ale nie mimo to nie mogłem opanować drżenia całego ciała. Nie wiedziałem nawet, czy bardziej ze strachu, czy z zimna. Zeskoczyłem na dół i zacząłem zsuwać swój strój. Może i miałem pod spodem bokserki, ale czułem się zupełnie odkryty. Niemal nagi. Spojrzałem przelotnie na pana Starka i z lekką ulgą zauważyłem, że jest nieprzytomny, a jego głowa zwisa bezwiednie w dół. Od razu zacząłem obwiniać się za tą myśl, ale nie chciałem, żeby musiał na to patrzeć.

— Dobrze, właź — popędził mnie gruby i kiedy wykonałem jego rozkaz, od razu zabezpieczył moje ręce i nogi ciężkimi kajdanami. Nie chciałem mu na to pozwalać, ale co innego miałem zrobić? Zanim zdążyłbym ich wszystkich wyeliminować, skrzywdziliby Starka. Może nawet zabili. Na samą myśl robiło mi się nie dobrze i przypominałem sobie sytuację z May. Gdybym był wtedy sam, May by nie żyła, a teraz nie mogłem liczyć na niczyją pomoc. Byliśmy tu zupełni sami, zdani tylko na łaskę tych gnoi. Spróbowałem szarpnąć ręką, ale kajdany były zdecydowanie zbyt mocne. Niczego nie przeoczyli. A może po prostu nie byłem tak silny, jak wcześniej? Miałem ochotę się rozpłakać.

— Peter, jakie miłe spotkanie — powiedział przystojny mężczyzna w białym fartuchu, wyłaniając się z ciemności. — Pewnie mnie nie kojarzysz, w końcu nigdy się nie spotkaliśmy, ale jestem pewny, że Tony opowie ci potem ze szczegółami, kim jestem — dodał z uśmiechem. Obserwowałem uważnie, jak podchodzi do mnie z metalowym stolikiem brzęczącym z każdym jego krokiem. Wykręciłem głowę, z lekkim przerażeniem zauważając poukładane na nim różnego rodzaju narzędzia.

— Czego ode mnie chcesz? — zapytałem przez zaciśnięte zęby. Miałem wrażenie, jakby zimny kamień stołu odbierał mi wszystkie cząstki ciepła z ciała.

— Nic takiego, na razie przeprowadzimy tylko parę badań — powiedział z szerokim uśmiechem, zakładając rękawiczki. Patrzyłem na niego coraz bardziej przerażony. Czego do cholery ode mnie chciał? Mojej krwi? Co jak ja pobierze? Da mi spokój, czy po prostu zabije? Ta druga opcja była o wiele bardziej prawdopodobna. Wtedy cały nasz plan ucieczki weźmie w łeb, ale jeśli chcieli mojej krwi, to czego chcieli od Pana Starka? Przecież on nie miał żadnych mocy.

— Na razie? — zapytałem, starając się brzmieć pewnie.

— Tak, zależnie od wyników zobaczymy co dalej — wytłumaczyć z niemal uprzejmym uśmiechem, podchodząc do mnie ze strzykawką. Odruchowo starałem się odsunąć, ale nie dałem rady. Szarpałem się rozpaczliwie, ale mimo to po prostu chwycił moje przedramię i wbił w nie strzykawkę. Natychmiast odwróciłem głowę i starałem się opanować swój strach. Nawet normalnie nienawidziłem pobierania krwi, a co dopiero w takich okolicznościach. Po dłuższej chwili poczułem w końcu, jak wykłuwa się z mojej rany, więc odwróciłem się w jego stronę. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy zobaczyłem, jak z fascynacją wpatruje się w kapiącą mi wciąż z rany krew. Po chwili zmarszczył brwi i podniósł ze stolika ostro zakończone narzędzie i przejechał nim po mojej skórze. Krzyknąłem z bólu, zupełnie zaskoczony tym, co zrobił.

— Dalej nie odzyskał mocy — mruknął do siebie, z fascynacją obserwując krew, spływającą mi po ręce. Miałem wrażenie, że krzywdzenie mnie sprawia mu radość. — Interesujące.

— Co ty mu robisz!? — krzyknął pan Stark, którego najwyraźniej ocucił mój krzyk. Zamknąłem oczy zawstydzony. Nie chciałem, żeby na to patrzył, nie chciałem, żeby widział mnie takiego bezbronnego, ale jednocześnie chciałem, żeby mnie przytulił i zapewnił, że wszystko będzie dobrze.

— Tony, jak miło, że się obudziłeś — powiedział z radością mój oprawca, uśmiechając się szeroko.

— David! — syknął Stark, mrużąc oczy. — Wiedziałem, że mnie czymś faszerujesz — dodał z nienawiścią. — Co było w tych tabletkach?

Zmarszczyłem brwi, zerkając to na starka, to na stojącego obok mnie mężczyznę.

— To jest ojciec Samary? — zapytałem z niedowierzaniem, wpatrując się w niego uważnie. Nie była do niego specjalnie podobna, ale przecież mogła odziedziczyć wygląd po matce. — To nie jej wujek za tym stoi? — dodałem zupełnie zbity z tropu.

— Feliks? Ten nieudacznik? — zaśmiał się doktor. — Dobry żart.

— Ale przecież to jego widziałem z dokumentami...

— A to... — mruknął i machnął lekceważąco ręką. — Pewnie coś nam kserował. Nie powiem, był całkiem przydatny jako chłopiec na posyłki, ale nie myśl, że dałby radę złapać was dwóch w pułapkę. Do tego trzeba było planu — powiedział z dumą.

— A ty, to niby taki sprytny? — zapytał ironicznie Tony. Nie musiał długo czekać na reakcje. Już po chwili cicho jęknął z bólu, kiedy stojący obok niego mężczyzna kopnął go w brzuch.

— Na twoim miejscu bym uważał Stark — powiedział David ze sztucznym uśmiechem. — Nie potrzebuje cię w jednym kawałku.

— Czemu po prostu mnie nie zabijesz? — zapytał, wypluwając nieco krwi i spojrzał na niego ostro. — Przecież na tym właśnie wam zależy, nie? Chcecie pozbyć się wszystkich superbohaterów.

— Nie dam ci tak szybko umrzeć — wyjaśnił spokojnie z uśmiechem, który zaczął mnie przerażać. — Najpierw zabiorę ci wszystko, tak jak ty zabrałeś wszystko mi. Wszechświat potrzebuje równowagi i ją dostanie.

— Bez sensu — prychnął Stark. — Ja bym na twoim miejscu korzystał z okazji. Przecież to na mnie się chcesz zemścić.

— Dokładnie — powiedział z uśmiechem. — Nie martw się, w końcu umrzesz, ale najpierw będziesz patrzył, jak umiera twój syn. Myślę, że to będzie odpowiednia zemsta.

— C-co? — wyjęczałem w niedowierzaniu. Stark patrzył przerażony, to na mnie, to na Davida.

— Dlaczego? — zapytał spokojnym tonem. — Dlaczego miałby mnie obchodzić jakiś dzieciak? — dodał po chwili głosem tak wypranym z emocji, że niemal poczułem, jak pęka mi serce. Naprawdę miał to na myśli, czy po prostu nie chciał, żeby David zostawił mnie w spokoju? Może sądził, że w ten sposób da mi spokój, bo jego gniew był skierowany głównie na Starka? Miałem mętlik w głowie i nie wiedziałem co o tym myśleć.

— Nie rozśmieszaj mnie Stark — prychnął David, uśmiechając się złowieszczo. — Dobrze wiem, ile dla ciebie znaczy ten dzieciak. Widziałem te wszystkie śmieszne filmiki w tym badziewnym folderze. Wiem, że pamiętasz już wszystko. Ty zabrałeś mi żonę i córkę, więc ja zrobię to samo tobie.

Filmiki w folderach? O czym on mówił?

— Żonę i córkę? — zapytał Stark, podnosząc brew. — Naprawdę jesteś zazdrosny o to, że Samara ma u mnie staż? Niżej nie mogłeś już upaść.

— Stark, Stark, Stark — powiedział pobłażliwym tonem. — Myślałem, że ktoś tak inteligentny, jak ty już dawno się domyśli, o co tutaj chodzi. Prawdę mówiąc, nieco mnie zawiodłeś — dodał z kpiną. — Ale może z czasem sobie przypomnisz. Będziemy mieć mnóstwo czasu razem — stwierdził, uśmiechając się paskudnie i usiadł obok mnie.

Odruchowo zadrżałem, widząc jego wzrok błądzący po tacy z narzędziami. Miałem nadzieję, że już ze mną skończył, ale najwyraźniej się myliłem. Obserwowałem przerażony, jak znowu bierze do ręki skalpel i zbliża go do mojej skóry. Tym razem zacisnąłem zęby i nie wydałem z siebie żadnego dźwięku. Wiedziałem czego się spodziewać i nie chciałem dać mu tej satysfakcji. Uśmiechnął się lekko, zupełnie jakby był zadowolony z mojej reakcji i przycisnął skalpel mocniej, przyglądając się uważnie spływającej krwi. Tym razem lekko syknąłem, wypuszczając powietrze ze świstem. Czułem, jak ostrze sunie po mojej skórze, rozcinając kolejne tkanki. Wiedziałem, że to nic w porównaniu z ranami, które zazwyczaj otrzymywałem podczas walk, ale było w tym coś przerażającego, niemal intymnego, co sprawiało, że czułem każdy milimetr przecięcia, jakby palił mnie żywym ogniem.

— Ciekawe — mruknął pod nosem David, na chwile odrywając skalpel, a ja zadrżałem na sam dźwięk jego głosu. — Nadal się nie goi. Może utraciłeś swoje moce? — zapytał z uśmiechem, a ja poczułem, jak oblewa mnie przerażenie. Bez mocy byłem nikim. Bez mocy byłem tylko zwykłym Peterem Parkerem. Nawet nie zorientowałem się, kiedy znowu wziął do ręki narzędzie i krzyknąłem z bólu, kiedy zaczął wyznaczać kolejne linie na różnych częściach ciała. Zacisnąłem zęby i starałem się myśleć o czym innym. Zacząłem rozglądać się dookoła w poszukiwaniu czegoś, co pomoże nam się stamtąd wydostać. Tylko jak mieliśmy tego dokonać, skoro nie miałem mocy? Miałem ochotę rozpłakać się z ogarniającej mnie bezsilności.

— Zabierzcie ich — powiedział w końcu David, odsuwając się ode mnie i podziwiając swoje dzieło. Odetchnąłem z lekką ulgą. Obawiałem się, że dopiero stracenie przytomności przyniesie mi ulgę, a czułem, że do tego jeszcze daleko. Kiedy odzyskałem częściową jasność myślenia, zacząłem się zastanawiać, dlaczego właściwie przestali? Czy torturowanie mnie na oczach Starka nie było ich celem? Skoro na razie mnie zostawili przy życiu, czego jeszcze ode mnie chcieli? Zanim zdążyłem się nad tym dobrze zastanowić, dwóch osiłków zdjęło mnie brutalnie ze stołu i postawiło do pionu. Poczułem tylko, jak uginają się pode mną nogi, a wszystko pochłonęła ciemność.

---

Wybaczcie za tą nieudolną próbę mini tortur, ale mam nadzieję, że wyszło w miarę git.

Postaram się znowu wrzucać rozdziały regularnie, ale mogą być obsuwy, bo znowu smażę frytki na cały etat. Także jak kiedyś będziecie zamawiać maczka, bądźcie mili dla tych biednych ludzi, którzy muszą tam zapierdalać i pomyślcie, że może to być jeden z waszych ulubionych autorów na Wattpadzie xd W ogóle bądźmy mili dla siebie nawzajem a świat stanie się lepszym miejscem. AMENT.

Do następnego kochani <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro