🕸 5 🕷 Bądź sobą

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spojrzałem ze strachem na stojący przede mną budynek. Czułem jak serce wali mi w klatce piersiowej, a ręce schowane wcześniej w kieszeniach zaczynają się pocić. Przygryzłem wargę i odetchnąłem głęboko, próbując się uspokoić, ale na niewiele się to zdało. Stres nadal przepełniał całe moje ciało.

Rozmowa z May nieco mnie wczoraj uspokoiła, ale wszystkie moje wątpliwości wróciły ze zdwojoną siłą, kiedy miałem wejść do budynku. Z danych, które przejrzeliśmy na temat amnezji powypadkowej, wynikało, że jest szansa, nawet jeśli niewielka na to, że Tony odzyska pamięć, ale nie mogłem wykluczyć, że tak się nie stanie. Ciężko mi było nawet myśleć o tej opcji, ale musiałem spróbować go jakoś do siebie przekonać, zamiast bezczynnie czekać na cud.

Westchnąłem cicho i ruszyłem wolnym krokiem w stronę wejścia, zbierając w sobie całą odwagę. Od razu po przekroczeniu progu zobaczyłem parę znajomych, uśmiechających się do mnie twarzy. Spodziewałem się raczej, że będą patrzeć na mnie ze współczuciem, a to oznaczało jedno. Tony nikogo nie powiadomił o swoim wypadku. Nie byłem do końca pewien, jak udało mu się to wszystko ukryć, ale nie zamierzałem zdradzić jego zaufania i pokazać w jakikolwiek sposób, że coś jest nie tak. Wyprostowałem się więc i nieśmiało odmachałem. Fakt, że wszyscy znali mnie tu, jako niemal przyszywanego syna pana Starka w obecnej sytuacji dobijał mnie jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Podejrzewam, że on czułby się z tym teraz nawet gorzej niż ja.

Ciężko było mi sobie wyobrazić, przez co musiał teraz przechodzić. Nic dziwnego, że był dla mnie taki oschły i niemiły. Byłem przecież dla niego tylko obcym dzieciakiem, który oczekiwał od niego, nie wiadomo czego. Na pewno czuł się z tym strasznie niekomfortowo, a na dodatek nie wiedział nawet do końca, kim jest. Kiedy tylko pomyślałem o tym, że mógłbym nie pamiętać tego, że byłem Spider-Manem, przechodziły mnie ciarki. To tak jakbym stracił część siebie. Tę lepszą część.

Najlepsze co mogłem dla niego zrobić, to być wyrozumiałym i zapewnić go, że niczego nie oczekuję, a jedynie chce mu pomóc. Nie mogłem przecież egoistycznie myśleć tylko o sobie. To on był pokrzywdzony w tej sytuacji, a nie ja.

Kiedy wyszedłem z windy, odwróciłem się w stronę sali szpitalnej, ale szybko zatrzymał mnie głos Friday.

– Witaj Peter, szef oczekuje cię w salonie.

Stanąłem w bezruchu, nie wiedząc co mam dalej ze sobą zrobić. Czyli wiedział już, że tu jestem. To dobrze, czy źle? Czego mogę się po nim spodziewać? Jak się zachowywać? Kiedy tutaj szedłem, wydawało mi się, że mam konkretny plan w głowie, ale im bliżej spotkania, tym bardziej się go obawiałem. Czy dam radę go do siebie przekonać? Czy spodoba mu się zwyczajny chłopak z Queens? Może zadawał się ze mną wcześniej tylko dlatego, że byłem jednym z superbohaterów? Jako Peter nie miałem nic specjalnego do zaoferowania, jedynie jako Spider-Man miałem jakąś wartość dla innych ludzi.

Przystanąłem przed drzwiami prowadzącymi do salonu i starałem się nieco uspokoić przed wejściem do środka. Wziąłem kilka głębszych oddechów, zanim zebrałem się na odwagę i zapukałem, chwilę później otwierając powoli drzwi. Mój wzrok natychmiast napotkał badawcze spojrzenie pana Starka, a kiedy zauważyłem, jak krzywi się z niezadowoleniem, szybko odwróciłem wzrok.

– Dzień dobry panie Stark – zacząłem niepewnie, starając się panować nad głosem, najlepiej jak mogłem.

– Więc to ty jesteś ten Pedro, tak? – zapytał, brzmiąc na znudzonego, a ja poczułem, jakby ktoś mi wbił nóż w serce.

– Peter, proszę pana – poprawiłem go cicho, a on tylko machnął lekceważąco ręką.

– Pedro, Peter, dla mnie to bez różnicy – odpowiedział, wywracając oczami, na co Pepper posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Skrzywił się lekko, ale w żaden sposób nie zaprzeczył swoim wcześniejszym słowom. Wypuściłem powoli powietrze, próbując się nieco uspokoić. Doskonale wiedziałem, że tak właśnie może się potoczyć to spotkanie. Spodziewałem się tego, więc dlaczego to tak bolało?

– Wiem, że mnie pan nie pamięta – zacząłem cicho – i jestem dla pana kimś obcym, ale chciałbym spróbować jakoś pomóc – dodałem, wykręcając nerwowo palce.

– Jak ty mi niby możesz pomóc? – zapytał Stark pogardliwie. To zabolało jeszcze bardziej niż wcześniej, mimo że doskonale wiedziałem, że jestem teraz dla niego nikim.

– Tony! – krzyknęła Pepper, patrząc na niego z oburzeniem.

– No co? – zapytał z irytacją. – Naprawdę myślisz, że ten chłopak może mi w czymkolwiek pomóc? Popatrz na niego – powiedział, wskazując na mnie głową. – Sam jest chodzącym kłębkiem nerwów i nawet nie umie powiedzieć, po co tak naprawdę tu przyszedł. "Chciałbym pomóc". Żałosne. Przecież to nawet nie brzmi prawdopodobnie. Niby jak chce mi pomóc? Może urządzimy sobie tu zaraz kółeczko wzajemnej adoracji i zaczniemy opowiadać ciekawe fakty z mojego życia w nadziei, że coś sobie magicznie przypomnę? – dokończył ironicznie, a wszyscy zamilkli. – Tak właśnie myślałem – odpowiedział sam sobie.

Totalnie mnie zatkało. Jak mogłem być tak głupi, żeby myśleć, że moja obecność jakkolwiek mu pomoże. Tylko się wygłupiłem, ale mimo to nie chciałem go tak zostawiać. Potrzebowałem go. Po tym, co powiedział, poczułem się jak ostatni śmieć, jednak z drugiej strony potrafiłem zrozumieć, skąd bierze się jego zachowanie. Nigdy nie był zbyt ufny, a teraz wylądował nagle w środku wydarzeń, których zupełnie nie pojmował. To było całkiem zrozumiałe, że mi nie ufał, ale zamierzałem to zmienić. Musiałem tylko pokazać mu się z jak najlepszej strony. Może jeśli będę pracować wystarczająco ciężko i pokażę, jak bardzo mi zależy, to w końcu się do mnie przekona?

– Wiem, że mi pan nie ufa, ale nie będę się narzucać, obiecuję. Nie oczekuję od pana relacji takiej jak wcześniej, ale zależy mi na kontynuowaniu stażu – powiedziałem najspokojniej, jak tylko byłem w stanie. Spojrzał na mnie i poczułem, że doskonale wie, jak bardzo staram się ukryć moje zdenerwowanie. Miałem wrażenie, że czyta ze mnie jak z otwartej księgi.

– Przekonajmy się zatem, czy dostałeś staż za swoje osiągnięcia, czy po znajomości – powiedział kpiąco, a ja poczułem, jak robi mi się gorąco. Czy to możliwe, że faktycznie dostałem się na staż tylko dlatego, że byłem Spider-Manem? – Co zazwyczaj robiłeś?

– Pracowaliśmy razem w warsztacie – odpowiedziałem krótko, zerkając ukradkiem na siedzącą na kanapie Pepper, która uśmiechnęła się do mnie ze współczuciem. To zdecydowanie nie poprawiło mi humoru.

– Zatem chodźmy – nakazał i odwrócił się, nie patrząc nawet, czy za nim podążam. Przełknąłem nerwowo ślinę i po chwili wahania ruszyłem, starając się go dogonić.

Całą drogę przebyliśmy w milczeniu, a kiedy dotarliśmy na miejsce, podał mi jakieś plany bez słowa wyjaśnienia i zaczął pracować przy swoim biurku. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Miałem to zbudować? Ulepszyć? Zmodyfikować? Skąd miałem, wiedzieć co robić, skoro nie powiedział mi ani słowa? Od razu wyłapałem parę rzeczy, które mógłbym zmienić, ale czy warto było mu o tym mówić i denerwować go jeszcze bardziej?

Postanowiłem jednak milczeć i wykonać pracę według wytycznych najlepiej jak potrafiłem. Bałem się zwrócić mu na cokolwiek uwagę, przecież w każdej chwili mógł mnie stąd wyrzucić. Pracy wcale nie ułatwiała mi też głośna muzyka, jednak powstrzymywałem się, jak tylko mogłem od grymasów bólu. Nie wiedział, że mam bardzo czuły słuch. To nie jego wina. Na następny raz będę musiał po prostu wziąć zatyczki do uszu, chociaż z doświadczenia wiedziałem, że nie za wiele pomogą.

Nagle do głowy wpadł mi genialny pomysł na słuchawki, które wyciszałyby dowolne częstotliwości, wtedy kiedy bym tego chciał. To byłoby przydatne w tak wielu sytuacjach, że ciężko byłoby mi je sobie wszystkie wyobrazić. W głowie zacząłem już układać cały projekt, jednocześnie bez większego namysłu realizując zadanie od pana Starka. Złożenie tego to była dla mnie kaszka z mleczkiem, dlatego mogłem sobie pozwolić na takie rozproszenie bez większych problemów. Kiedy skończyłem pracę miałem już w głowie cały projekt mojego urządzenia i nie mogłem się doczekać, kiedy będę mógł wszystko spisać i dopracować.

– Skończyłem – powiedziałem, próbując przekrzyczeć muzykę. Stark kiwnął tylko głową, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. – Chciałby pan obejrzeć? – zapytałem nieśmiało.

– Nie trzeba. Widziałem, jak pracujesz, tyle mi wystarczy – odpowiedział krótko. Nie wyglądał na zadowolonego. Spojrzałem jeszcze raz na swój projekt. Był zbudowany dokładnie według instrukcji. Nie miałem pojęcia, gdzie mogłem popełnić błąd. – Możesz już iść.

– Ale ja...

– Żadne, ale. Powiedziałem, że możesz już iść – spojrzał na mnie z irytacją. – Nie rozumiem, czemu pozwoliłem ci ze sobą pracować, ale jeśli mam utrzymać jakieś pozory to będziesz tu przychodził tak jak dotychczas. Z tego, co widzę, potrafisz, chociaż zrobić coś zgodnie z instrukcjami więc przynajmniej niczego nie zniszczysz, ale nie oczekuj, że będę cię czegokolwiek uczył – dodał, spuszczając wzrok z powrotem na swoją pracę.

Poczułem, jak zaczyna się we mnie gotować. Szybko się jednak opanowałem. Bądź co bądź osiągnąłem, to co chciałem, czyli możliwość stałego kontaktu z panem Starkiem. Nagle się zorientowałem, że zacząłem nazywać go tak nawet w myślach. Chyba podświadomie starałem się jakoś od niego zdystansować, żeby to wszystko mniej bolało, ale sam nie wiedziałem, czy to wyjdzie mi na dobre.

Patrzyłem na niego dłuższą chwilę, mając nadzieję, że chociaż zaszczyci mnie spojrzeniem, ale nic takiego się nie stało, więc odwróciłem się, bez słowa wychodząc z warsztatu.

Nic nie poszło tak, jak chciałem. Z jakiegoś powodu Stark był niezadowolony z mojej pracy i zdenerwowany samą moją obecnością. Jak miałem go do siebie przekonać? Wszystko wyglądało tak, jakby wiedza, że jestem Spider-Manem, sprawiała, że miałem dla niego jakąś wartość. Bez tego byłem nikim.

– Hej Pete, chodź do mnie – usłyszałem cichy głos i podniosłem głowę wytrącony z moich rozmyślań. Na kanapie siedziała Pepper, delikatnie się do mnie uśmiechając i poklepując zachęcająco miejsce koło siebie. Mimowolnie odwzajemniłem jej uśmiech, a sam jej widok sprawił, że zrobiło mi się trochę cieplej na sercu. Przynajmniej jej nie straciłem. Jeszcze.

Usiadłem nieśmiało obok niej i natychmiast poczułem, jak przyciąga mnie do siebie, delikatnie mnie obejmując. Wtuliłem się w nią z cichym westchnieniem, zamykając oczy i wdychając jej znajomy zapach. To było naprawdę niesamowite, jak bardzo zbliżyliśmy się do siebie przez te parę miesięcy.

– Przypomni sobie Peter, nie martw się – zapewniła, całując mnie w czubek głowy.

– A co jeśli... – przerwałem nagle, nie chcąc nawet kończyć tej myśli.

– O co chodzi Pete? – zapytała, odsuwając mnie lekko i patrząc mi głęboko w oczy, zupełnie jakby chciała z nich wyczytać odpowiedź.

– Ja... – zawahałem się. – Co, jeśli wcześniej traktował mnie lepiej tylko dlatego, że wiedział... No wiesz... Co robię w wolnym czasie? – wyszeptałem, wbijając wzrok w podłogę.

– Peterze Benjaminie Parkerze – powiedziała ostrym tonem, unosząc moją twarz za podbródek. – Spójrz na mnie – zażądała. Przełknąłem ślinę i spojrzałam jej w oczy, obawiając się tego, co mogę w nich zobaczyć, jednak nie było to nic, czego spodziewałem. – Tony polubił cię za to, jaki jesteś, a nie za to, kim jesteś – powiedziała stanowczo, a ja naprawdę miałem ochotę jej uwierzyć, jednak w mojej głowie było zbyt dużo wątpliwości. – Pokocha cię znowu, jestem tego pewna, ale daj mu trochę czasu. Dla niego to też trudna sytuacja – dodała, wyraźnie smutniejąc.

– Wiem – wyszeptałem – ale ciągle mam wrażenie, że nie ważne jak bardzo się staram, to nadal za mało.

– Może właśnie starasz się za bardzo – powiedziała cicho, a ja spojrzałem na nią z zaskoczeniem. – Powinieneś być po prostu sobą.

Być sobą? Przecież to był najgorszy pomysł z możliwych. Jeśli zachowywałbym się tak, jak zawsze nie byłoby szans, żeby Pan Stark mnie polubił. Byłem o tym przekonany. Byłem zbyt gadatliwy, zbyt nerdowski, zbyt impulsywny i za bardzo niezorganizowany. Ktoś taki jak pan Stark nie zainteresowałby się mną, gdyby nie to, że byłem też Spider-Manem.

– Może – odpowiedziałem wbrew sobie, nie chcąc bardziej niepokoić Pepper. Wystarczyło już, że musiała się martwić o pana Starka. Uśmiechnęła się do mnie lekko, a ja poczułem ukłucie winy, że trochę ją oszukuje i odwróciłem wzrok. – Wiadomo już coś więcej o przyczynach wypadku? – zapytałem, chcąc zmienić temat.

– Wszystko wskazuje na to, że stracił panowanie nad kierownicą – powiedziała wymijająco.

– Ale tobie wydaje się inaczej prawda? – zapytałem, a ona spojrzała na mnie zmieszana. – Podejrzewacie Rhodeya?

Zmrużyła oczy, patrząc na mnie badawczo.

– Nie ładnie tak podsłuchiwać – zganiła mnie, patrząc na mnie groźnie. – To nie jest sprawa, którą powinieneś się zajmować Pete. Zostaw to dorosłym – dodała, a jej mina nieco złagodniała.

– Czyli mogę ratować świat, ale nie mogę nawet pomóc przy dochodzeniu w sprawie wypadku mojego własnego ojca? – spytałem oburzony, wstając gwałtownie z kanapy.

– Peter, rozumiem, że...

– Nic nie rozumiesz! – krzyknąłem, przerywając jej wpół zdania. Wiedziałem, że będę tego potem żałować, ale musiałem to z siebie wyrzucić. – Nikt tutaj mnie nie rozumie! Tracę wszystkich po kolei! Każdy, kto mnie kocha, w końcu cierpi, a ja muszę na to patrzeć. Tak samo było z wujkiem. To wszystko to moja wina, a wy nawet nie chcecie pozwolić mi pomóc! – krzyczałem w amoku. – Nie mogę nawet naprawić własnych błędów, bo wszyscy traktują mnie jak dziecko! I nie mów nawet, że jestem dzieckiem, bo mam pieprzone szesnaście lat, a nie przeszkadza wam to kiedy latam po mieście, ratując ludziom tyłki! – dokończyłem, dysząc ciężko i zsunąłem się po ścianie, siadając na podłodze. Miałem wrażenie, jakby uleciało ze mnie całe powietrze, byłem zupełnie wypompowany z emocji.

Poczułem delikatną dłoń na moim ramieniu i przełknąłem nerwowo ślinę. Czy teraz nawet ona mnie znienawidzi?

– Pete, wiem, że ci ciężko, ale nie zgadzam się na to, żebyś mieszał się do tej sprawy. Zostaw to profesjonalistom – powiedziała cicho, klękając obok mnie. Zaśmiałem się gorzko, podnosząc głowę do góry.

– Profesjonalistą? – zapytałem z ironią. – Jak widać, na niewiele się chyba zdają.

– Pete przeginasz – powiedziała ostrzegawczo. – Dobrze wiesz, że staram się, żeby dotrzeć do prawdy i...

– W dupie mam ciebie i twoje starania! – krzyknąłem, wstając gwałtownie i wybiegłem z pokoju, trzaskając drzwiami. Musiałem jak najszybciej wyjść z tego budynku. Miałem dość tej przytłaczającej atmosfery, przez którą mówiłem i robiłem rzeczy, których wcale nie chciałem robić.

Usiadłem na ławce w parku i schowałem twarz w dłoniach, przecierając łzy z oczu. Wspaniale Peter. Właśnie zraziłeś do siebie jedną z niewielu osób, które ci jeszcze zostały. Wspaniały ruch. Przemyślany.

Nie miałem pojęcia, co mam dalej robić. Jak mogłem pokazać się w wieży po czymś takim? Podciągnąłem nogi do góry, obejmując kolana.

Chciałem do domu.

---

2304 słowa

Jak się Wam podobał rozdział z perspektywy Peterka? :3

Co myślicie wgl o podejrzeniach Pepper odnośnie Rhodeya? Jak myślicie, kto może za tym wszystkim stać, a może to po prostu zwykły wypadek?

Do następnego <333

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro