#23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Popatrz.

Michael usłyszał głos. Dudnił mu w głowie. Po tym, co ten mężczyzna mu wstrzyknął, było mu słabo. Czuł zawroty głowy, mdłość. Ściągnął mu opaskę z oczu. Przyzwyczaiły się już one do ciemności. Przymrużał oczy. Czekał na kolejne zdanie, słowo.

- Gregor.

Michael spojrzał na mężczyznę, następnie na rzecz którą mu pokazywał. Fotografie w telefonie. Gregora, leżącego w kałuży krwi, na wpół otwartymi oczami. Wyglądał, jakby jeszcze żył. Ale nie był pewien. To on za tym stoi. Mężczyzna, który go porwał. Nie chce na to patrzeć. Na krzywdę jego znajomych, przyjaciół.

- Kto następny? - zapytał podejrzliwie, uśmiechając się szeroko do Michaela. - Masz prawo wyboru. Inaczej podejmę decyzję za ciebie.

Zdjął chustę z ust Hayböcka. Austriak zaczął kaszleć, następnie spoglądając w oczy porywacza nie odezwał się. Nie przyczyni się do śmierci innej osoby. Nie zrobi tego.

- Słuchaj - mężczyzna złapał go za gardło. - Mów, inaczej twój czas skończy się szybciej.

- Nie mogę... - wykrztusił.

- Co powiedziałeś?!

- Nie mogę - powtórzył Michael.

Poczuł mocno pchnięcie i krzesło, do którego był przywiązany runęło z nim w dół, uderzając o podłogę. Michael jęknął z bólu, gdy poczuł, jak cały ciężar jego ciała skupia się na rękach. Zacisnął zęby. Nie może się dać złamać.

- Boli? - jedno kopnięcie, drugie Michael przyjął na swój brzuch.

Nadal jednak pozostawał niewzruszony, co bardziej zdenerwowało napastnika. Wyciągnął z kieszeni mały scyzoryk i pomachał nim przed twarzą Austriaka. Chciał w nim wywołać lęk, poczucie zagrożenie. Mimo, że powiedział mu, że jest przez jakiś czas bezpieczny, nie może uważać, że tak jest. Plany zawsze mogą się zmienić. Na jego niekorzyść.

Uśmiechając się szeroko, przejechał ostrzem po policzku Michaela, rozcinając je. Rana nie była długa ani głęboka. Nie chciał go bardzo okaleczać. To miała być nauczka. On musi być mu posłuszny. Póki jest w jego posiadaniu. Z rany powoli sączyła się krew, spływając Austriakowi po policzku, na szyję i koszulkę.

- Chcesz jeszcze?

Gdy Austriak milczał, on coraz bardziej denerwował się. Nie lubi, gdy ktoś go ignoruje. Z takimi potrafi sobie jednak poradzić. Na każdego znajdzie jakiś sposób.

- Twoją śmierć mogę upozorować - odszedł kilka kroków do tyłu. - W ciekawy sposób. Winnym będzie Gregor. Bo czemuż nie? Stefan na pewno się ucieszy.

- Zostaw jego w spokoju - osiągnął swoje. Michael odezwał się.

- Bardzo dobrze, że w końcu się zrozumieliśmy. Słucham więc.

- Chce, aby Stefan i Diana byli bezpieczni - odparł Hayböck.

- Wiesz, że nie ma nic za darmo?

- Wybierz kogo chcesz, ale nikogo spośród tej dwójki.

- Dziękuję - roześmiał się. - Może być któryś z Czechów?

- Obojętne mi to.

- Do zobaczenia później - mężczyzna obrócił się i zmierzał w kierunku wyjścia. - Wytrzymaj jeszcze trochę.

***

- Domen, nie wiesz może gdzie jest Viktor?

Vojtech od kilkunastu minut bezskutecznie szukał przyjeciela. Czesi razem z Domenem, Veronicą i Alice mieli iść popływać. Idealnym miejscem do tego była rzeka, która łączyła się z wodospadem. O godzinie 17 mieli wszyscy się spotkać w namiocie Domena. Viktora nadal nie ma. Podobnie jak Veronici. O nią się Vojtech nie martwił. Miała przyjść wspólnie z Alice. Jak to kobiety, mają prawo się spóźnić. Polašek natomiast należał do osób punktualnych. Na umówione spotkania, czy nawet trening przychodził sporo przed czasem i zawsze był na miejscu pierwszy. Dlatego jego brak zdziwił teraz Sturše.

- Widzieliście Veronice?

Podbiegła do nich zmartwiona, w różowym jednoczęściowym stroju. Włosy splecione miała w warkocza, na głowie słomiany kapelusz. Domen uśmiechnął się szeroko na jej widok.

- Ładnie wyglądasz - skomplementował dziewczynę, jednak ta nie zwróciła na niego uwagi.

- Miała przyjść z tobą - zwrócił uwagę Vojtech.

- Wiem - Alice nerwowo przygryzła wargę. - Wróciłam się do namiotu po kapelusz, a gdy wyszłam już jej nie było. Myślałam, że może przyszła do was.

- Nie ma jej - skwitował Prevc.

- Co oni kombinują... - mruknął do siebie Sturša, następnie zwrócił się do nich. - Poczekajcie tutaj, zaraz wracam.

Odszedł od nich. Miał wrażenie, że wie gdzie są. Przynajmniej gdzie może być Veronica. Wczoraj znaleźli małą chatkę w samym środku lasu. Dość starą, widać było, że stoi tam długo i jest nieużywana. Vojtech i Veronica nazwali ją swoim miejscem. Nikomu nie powiedzieli o tym, postanowili codziennie do niej chodzić. Trochę ją wysprzątać, aby sprawiała wrażenie przytulnej.

Rozglądał się na boki, czy nikt za nim czasem nie idzie. Nie czuł się bezpiecznie, a pomysł pójścia samemu wydał mu się teraz zły. W razie czego jest zdany sam na siebie. Nie może liczyć na czyjąś pomoc. Peter prosił ich o zachowanie jak największej ostrożności. Wszystko się może teraz zdarzyć.

Widząc już niedaleko domek, odetchnął głęboko. Miał nadzieje, że zastanie dziewczynę w środku. Może i nawet w towarzystwie Victora. Ostrożnie wszedł do środka, starając się zachowywać cicho.

- Czekaliśmy na ciebie.

Zabłysło światło. Zaskoczony Vojtech zasłonił oczy, po czym spojrzał przed siebie. Na spróchniałych deskach, klęczały dwie osoby, a pośrodku nich ktoś stał. Z lewej strony Viktor, z zawiązaną na oczach czarną opaską, a po prawej Veronice, z czerwoną opaską na oczach. Dziewczyna dygotała. Vojtech ujrzał na jej policzkach łzy. Płakała. Pomiędzy nimi stał niski mężczyzna, ubrany cały na czarno, z maską w tym samym kolorze na twarzy. Widać było, jak szeroko się uśmiecha. W prawej ręce ściska pistolet, wskazując nim na Vojtecha.

- Witam serdecznie - rozpoczął. - Dziękuję za przybycie. Co prawda myślałem, że trochę szybciej przyjdziesz, ale już jesteś, więc nie będę narzekał. Jak widzisz mam ze sobą dwie osoby.

Mówiąc to ruchem ręki wskazał na Viktora, a później Veronice.

- Masz proste zadanie. Dla ciebie to może być nawet cel, misja do wykonania. Wyjdą stąd tylko dwie osoby. Ty i jedno z nich. Które, to zdecydujesz sam.

- Vojtech? - dało się słyszeć przerażony głos dziewczyny. - Proszę pomóż mi!

- Cisza! - krzyknął mężczyzna i pociągnął ją za włosy. - Masz niewiele czasu, a wybór musisz podjąć.

- Vojtech, słyszysz mnie? - Czech spojrzał na przyjeciela, który uniósł głowę do góry. - Weź Veronice, mną się nie przejmuj. Dam sobie radę.

- Boje się... - łkała tymczasem dziewczyna.

Vojtech stał jak słup soli. Zero reakcji. Trudno było mu myśleć racjonalnie. Sytuacja w jakiej znalazł się on i jego przyjaciele nie była kolorowa. Widzi przed sobą dwie ważne osoby w swoim życiu.

Po jednej stronie jego przyjeciel od dziecięcych lat. Przyjaciel, z którym łączy go szczególna więź. Przeżył z nim tyle chwil, mają wspólne wspomnienia, pasje. Radość z życia, którą czerpią pełnymi garściami. Dopiero co się pogodzili.

Z drugiej strony jego dziewczyna. Pierwsza prawdziwa miłość. Druga połowa. Jest z nią szczęśliwy, może być przy niej sobą. Daje mu dalszą motywację do działania, wierzy w niego, pomaga mu.

- Tik tak, tik tak - odzywał się mężczyzna. - Czas ci ucieka.

To nie jest prosty wybór. On go nie chce podejmować. Nie można wybierać pomiędzy przyjacielem a dziewczyną. To jest za ciężkie. Jedno z nich z nim wróci, a drugie zostanie z kimś obcym, zdane na siebie. Nie wie, jakie ma plany wobec nich.

- Viktor - głos mu drżał, bał się, że zaraz się rozpłaczę. - Wiesz, że kocham cie jak brata. Przyjaźń z tobą wiele mi dała. Wszystkie problemy, które rozwiązywaliśmy razem. Byliśmy dla siebie wsparciem. Nigdy jeden nie zostawił drugiego w potrzebie.

Zrobił krótką pauze, następnie wzrok skierował na dziewczynę.

- Veronico, wniosłaś w moje życie dużo szczęścia. Poznałem, co to jest miłość i mogłem jej spróbować. Z tobą u boku czuje się pewniej, jestem szczęśliwy. Dziękuję ci za to wszystko.

Widząc złowrogie spojrzenie na sobie napastnika zrozumiał, że musi się pospieszyć i kończyć. Zostało mu już niewiele czasu.

- Obydwoje znaczycie w moim życiu wiele. Nie jest ono ponure, szare, monotonne. Stale się coś dzieje, zmienia. Kocham was całym sercem. Musze jednak wybrać. Przez moje życie przewinie się pewnie jeszcze wiele dziewczyn, ale przyjeciel pozostanie ten sam.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał mężczyzna.

- Przepraszam Veronico - po policzkach chłopaka spływały łzy. - Nie miej mi tego za złe. Wybieram jednak Viktora.

Mężczyzna ściągnął z oczu Czecha opaskę i rozwiązał ręce. Pchnął zaskoczonego do przodu. Przyłożył do głowy dziewczyny pistolet.

- Vojtech, nie! - poderwała się z miejsca.

Zaczęła biec w ich stronę, ale rozległ się strzał i bezwładnie padła na ziemię. Kula wylądowała w jej głowie. Nie miała żadnych szans na przeżycie. Czesi wyszli szybko z domku i biegli przed siebie nie oglądając się do tyłu. Trzeba ratować siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro