#24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stephan stał oparty o drzewo z założonymi rękami. Spoglądał na Andreasa, który siedział na ziemi. Czekali na Patrycję, która poszła odwiedzić Dianę. Peter stworzył listę, o której godzinie, w dany dzień, któryś z obozowiczów ma "pilnować" Diany. Dla niektórych to były po prostu odwiedziny, miła rozmowa, niektórzy natomiast z niepokojem wchodzili do jej tymczasowego mieszkania. Stworzyły się dwie grupki. Jedni wierzyli Dianie i uważali, że jest niewinna, drudzy nie ufali jej i sądzili, że to ona stoi za śmiercią Gregora.

Andreas był w pierwszej grupie. Dziewczyna wydała mu się sympatyczną, miłą osobą, która mimo kłótni z Austriakiem chciała się z nim pogodzić. Nie uważała się za najważniejszą, pokazała to chociażby w jadalni. Mogła nie przejmować się Danielem, być zupełnie obojętna na jego cierpienie. Jednak martwiła się o niego i starała się uspokoić Schlierenzauera. Poprosił ją, aby później wyszła, bo chciał porozmawiać w cztery oczy z Danielem. Norweg wyznał mu, że przyjaźni się z Dianą, ale poza tym nic ich nie łączy. Nie wiedział, kto wmówił Gregorowi, że jest inaczej. Bolało go też, że Anja nie jest z nim szczera. Tak po prostu go zostawiła dla Austriaka. Jakby się już dla niej nie liczył. Nawet nie chciała z nim tego wyjaśnić. Andreas współczuł mu. Sam nie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji. Trudnej sytuacji.

Stephan był innego zdania. Nie potrafił zaufać ludziom. W szczególnie obcym. Miał swoich prawdziwych i jedynych przyjaciół, rodzinę. Inni nie są mu potrzebni. Nie znał na tyle dobrze Diany i nie mógł dokładnie stwierdzić, czy byłaby w stanie kogoś zabić. Zazdrość i bezsilność mogą doprowadzić jednak do stanu, w którym człowiek nie myśli już racjonalnie. Nie ma już wtedy zdrowego rozsądku. Kieruje tobą chęć zemsty. Może tak było z Dianą? Zrozpaczona, zdecydowała się na taki krok. Zadziałała impulsywnie zapominając, jakie mogą być tego skutki. Nieodwracalne zmiany. W jej życiu, w życiu innych. Gregora już z nimi nie ma. Tylko on byłby odpowiedzieć im na zadawane pytania. Również osoba, która to zrobiła.

Usłyszeli zgrzyt i drzwi uchyliły się. Ze środka wyszła po cichu Patrycja. Spojrzała na czekających na nią przyjaciół i wzruszyła ramionami.

- Szczerze? Nie ufam jej. Ma takie coś w sobie, że nie potrafię uwierzyć w to co do mnie mówi.

- To pierwsze wrażenie - odparł Andreas. - A pierwsze wrażenie jest właśnie mylne.

- Może nie? - wtrącił się Stephan. - Uważam, że Pati ma rację. Ta dziewczyna jest bardzo podejrzana.

- Nie znacie jej lepiej!

- Niby ty znasz? - zapytali w tym samym momencie Stephan i Patrycja.

- Rozmawiałem już z nią kilka razy i jest naprawdę sympatyczna - widząc przenikliwe spojrzenie przyjaciół westchnął głośno.

- Była pierwsza, która znalazła Johanna w przyczepie - zaczęła wyliczać Patrycja. - Była pierwsza przy Gregorze. Nie wydaje ci się to podejrzane?

- No i przecież to ona stoi za zaginięciem Michaela, to ona zabiła Celine - sarkastycznie uśmiechnął się Andreas. - Nie róbcie z niej morderczyni póki nie mamy dowodów.

- Później może być za późno Andi - Stephan zaakcentował słowo późno, dając jasno do zrozumienia Wellingerowi, że dalsza rozmowa z nimi na ten temat nie ma sensu.

Nie wygra z nimi. Dwóch na jednego. Marne szanse. Mają swoje zdanie, rozumie je, jednak to jest zbyt wygórowana opinia. Nie trafna według niego. 

- Trzymaj się od niej z daleka - powiedziała Patrycja. - Tak będzie dla ciebie lepiej.

***

Peter zaniepokojony wysunął się ze śpiwora. Nie wiedział która jest godzina. Nie mógł usunąć. Po powrocie od Diany dręczyło go sumienie. Kolejna śmierć. Jedna osoba mniej. To miał być zwykły wyjazd. Każdy przyjechał tu z myślą odpoczynku, lepszego poznania się. Teraz jeden po drugim ktoś ginie. W dziwnych okolicznościach, nie potrafi ich wyjaśnić. Nie wie, kogo podejrzewać. Ma zupełną pustkę w głowie.

Podniósł się do góry i przetarł dłonią oczy. Macał ręką w poszukiwaniu swojego telefonu. Gdy już go odnalazł, spojrzał na ekran blokady. Równa 12:00. Dziesięć nieodebranych połączeń. Od jednej i tej samej osoby. Zmarszczył brwi i odblokował ekran. Od Kamila. Dzwonił do niego kilka minut po 9. Spał i nie słyszał. Chociaż... On nie wycisza telefonu. Snu nie ma mocnego. W takim razie dlaczego miał wyciszony? Założył na nogi czarne dresowe spodnie. Rozciągnął się i zarzucił na siebie luźną zieloną koszulkę. Ubrał sportowe sandały i podniósł się. Trzymając telefon w ręce wyszedł z namiotu. Zasunął go i odwrócił się. Nikogo nie było. Znajdujący się kilka metrów dalej namiot Laniška lekko trząsł się pod wpływem wiatru.

Peter zmrużył oczy i oglądnął ze wszystkich stron swój namiot. Miał dziwne przeczucia. Po pierwsze dręcząca go myśl, po co dzwonił Kamil. I to tyle razy. Może coś się działo? Czegoś potrzebował? A on nie odebrał. Stoch do niego praktycznie nigdy nie dzwoni. Dużo ze sobą piszą, dlatego rozmowy telefoniczne nie są im potrzebne. Jeśli już, to zawsze dzwonił Peter, chociaż to też zdarzało się rzadko.

Robiąc drugą rundkę wokół namiotu potknął się, jednak zachował równowagę i nie upadł. Spojrzał na dół. Pod jego lewą nogą leżał sporej wielkości kamień, a do niego przymocowana sznurkiem karteczka. Prevc schylił się i podniósł ją do góry. Ostrożnie rozwinął i przeczytał zawartość.

,,Drogi Peterze!
Jak spodziewam się, odczytasz ten list dopiero po południu. Lepiej teraz niż wcale. Jak zauważyłeś, obok Ciebie nie było Kamila. Nie przypadkowo. Mam go ja. Nie wiem, jakim cudem udało mu się tyle razy do Ciebie zadzwonić. Musiał coś podejrzewać. Ja okazałem się lepszy i błyskotliwszy.

Przechodząc do sedna. Wiem, że domyślasz, że wszystko jest zaplanowane. Twoja teoria jest słuszna. Czy wiesz jednak, kto za tym stoi? Pozostanie to dla Ciebie zagadką, jednak radze Ci ją rozwiązać. Dla dobra innych.

Mam nadzieje, że strata Kamila nie jest dla Ciebie bardzo bolesna, bo szykuje już inną. Życzę miłego dalszego pobytu!

PS. Przesyłam pewien świeży filmik. Mam nadzieje, że się spodoba."

Telefon Petera zawibrował. Drżącymi rękami podniósł go i spojrzał na ekran. Nowa wiadomość. Tak jak było napisane w liście, został przysłany mu filmik. Otworzył zawartość i oglądał. Na nagraniu widział... Kamila, przywiązanego do krzesła. Ręce i nogi miał związane grubym sznurem. Głowę opuszczoną w dół. Peter zacisnął rękę w pięść i oglądał dalej. Zobaczył mężczyznę wchodzącego do pomieszczenie. Ubrany cały na czarno. W ręce trzymał kij bejsbolowy. Stanął naprzeciwko Kamila i spoglądając na Polaka, kopnął w krzesło, na którym siedział. Przewróciło się. Zaraz po tym mężczyzna zamachnął się kijem. Uderzył nim leżącego na ziemi Polaka. Nie jednokrotnie. Peterowi wypadł telefon z ręki. Nie mógł tego oglądać.

Ręce mu się nadal trzęsły, po policzkach spływały łzy. Dlaczego akurat Kamil? Co on mu zrobił? Co oni wszyscy mu zrobili? Dręczy ich, traktuje gorzej niż zwierzęta. Czym sobie na to zasłużyli? Jak go tylko znajdzie, zapyta. Nie może tak tego zostawić.

Usłyszał krzyki i rozejrzał się. W jego stronę biegł Viktor i Vojtech. Młodszy z Czechów był szybszy i przemknął wcześniej obok niego. Zaraz za nim Sturša, który był cały blady. Petera zdziwił taki widok. Co im jest? Wyglądali, jakby conajmniej ducha zobaczyli. Albo nawet gorzej...

- Hej! - zawołał, podnosząc z ziemi upuszczony przedmiot, schował kartkę do kieszeni i pobiegł za nimi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro