#35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wracał, kurczowo trzymając pistolet w ręce. Po raz kolejny udało mu się spełnić cel. Może odhaczyć kolejną osobę na liście. Powoli robi się ich coraz mniej. Przecież taki był plan. Każdego po kolei wyeliminować.

Wszedł do budynku, który stanowił  bazę. Jak na razie nikt nie wpadł na ich trop, więc mógł spać spokojnie. Chociaż... On teraz nie spał. Działania, jakie podejmował wymagały poświęceń, między innymi nieprzespanych nocy. Sporo planów, priorytetów i awaryjnych, w razie potrzeby. Zawsze może coś pójść nie tak i wtedy trzeba mieć plan awaryjny. Był w tym jednak problem. Na jedną rzecz się nie przygotował. Planując, nie przyszło mu do głowy, że kogoś uwięzi.

Michael pokrzyżował jego plany, widząc go tamtego popołudnia. Nie był ostrożny i co o mały włos nie skończyło się zdemaskowaniem. Musiał działać szybko, bo wiedział jaka jest stawka. Na szczęście w pobliżu był jego pomocnik. Gdyby nie on, mogło to skończyć się dużo gorzej. Przez własne wścibstwo Hayböck został jego więźniem. On nie miał zamiaru robić mu krzywdy. Przynajmniej z początku. Przywiązany do krzesła, odurzony, nie stanowił żadnego niebezpieczeństwa. Zdany jedynie na porywacza.

Mężczyzna widział, że Austriak powoli zaczyna się buntować. Nie podobało mu się to. W każdym momencie mógł zginąć, a świadków wokół niego nie było. Życie Michaela zależało tylko od niego i postępowania wobec mordercy.

Pewność siebie i zawziętość u skoczka denerwowała go. Chciał wywołać u niego strach i niepewność. Przygotował już plan i właśnie wracał od Krafta. Zamykając go w małej komórce nie miał pojęcia, że pójdzie mu tak szybko. Zaatakował z zaskoczenia Austriaka. Reszta poszła już gładko. Przeniósł go do komórki,
o której nikt nie miał pojęcia. Przynajmniej tak przypuszczał. Skoczkowie teraz nie chodzili w głąb lasu, także takie rozwiązanie z jego strony było znowu celnym posunięciem.

Idąc w kierunku pomieszczenia, w którym przetrzymywał Michaela coś mu się już wydało nie tak. Przy monitorach nikt nie siedział. Dotknął czubkiem palca kubek, stojący przy klawiaturze. Dalej był ciepły. Gdzie się w tym momencie podziewał jego wspólnik? Dał mu jasny przekaz. Siedzieć tu, monitorować okolice i pilnować Michela. W tym czasie on miał zrobić coś innego. Sam nie będzie mógł być w kilku miejscach w  tym samym czasie. Zadanie, jakie przeznaczył dla wspólnika nie wydało się więc trudne.

- Wróciłem - zapukał do drzwi. Chwilę odczekał, uśmiechając się pod nosem. Starał się dokładnie poukładać myśli. Formułkę, którą przygotował w drodze powrotnej.

- Wiesz, nie jesteś jakoś zawsze skóry do rozmowy - wszedł do środka i oparł się o ścianę, spuszczając głowę w dół. - Jednak ja mam coś dla ciebie.

Podchodząc bliżej zauważył to, co go momentalnie zbiło z nóg. Zachwiał się, ciężko oddychając. Sznur i krzesło, do którego był przywiązany Michael leżały na ziemi. Austriaka natomiast nigdzie nie było. W głowie mężczyzny zapaliła się czerwona lampka. Jak to się mogło stać? Jakim cudem udało mu się oswobodzić? Przywiązując go kilkukrotnie sprawdzał, czy lina nie jest za słabo przymocowana. Podczas każdego spotkania z Michaelem również. Nie mógł się w tak krótkim czasie uwolnić. Nie dało się tego logicznie wytłumaczyć.

Rzucił o ścianę trzymany w ręce aparat i zaklnął głośno. To nie tak miało wyglądać. Hayböck w żaden sposób nie mógł się stąd wydostać.
Czujnik ruchu nic nie wykrył? Alarm? Jakim cudem w tak ważnym momencie nic nie zadziałało w taki sposób jak powinno?

Wyszedł z pomieszczenia, głośno trzaskając za sobą drzwiami. Był wściekły. Na samego siebie, bo w momencie ucieczki Michaela znajdował się zupełnie gdzie indziej. Nie mógł nic na to poradzić, ale konsekwencje są ogromne. A on poczuwa się również do winy. Usłyszał ciche kroki i momentalnie zastygł w bezruchu. W głębi duszy miał nadzieję, że to może wraca Hayböck. Albo jeszcze stąd nie wyszedł.

Gdy zobaczył spokojnie siadającego wspólnika nie fotel nie wytrzymał. Ruszył do przodu i złapał go za ramię. Mężczyzna momentalnie odwrócił się i widząc wściekłe spojrzenie kolegi zrozumiał, że coś musiało się stać.

- Gdzie byłeś?! - zapytał oschle, cały czas wpatrując się w niego. Na twarzy chłopaka pojawiły się rumieńce, oznaczające wyraz zakłopotania. Skinięciem ręki wskazał na drzwi po ich lewej stronie.

- W toalecie... - wyszeptał. Nie miał odwagi dokończyć, widząc pochylonego nad nim przyjaciela.

- Gdzie jest Michael? - spojrzenie mężczyzn przeniosło się na ciemnszare drzwi za plecami. Oboje podeszli do nich. Młodszy otworzył je i cofnął się w tył.

- Ja... - nie miał żadnego dobrego argumentu na usprawiedliwienie się. Przez jego nieuwagę, osoba, która jako jedyna mogła pomóc skoczkom pozostałym na obozie, wydostała się.

- Co masz na swoje usprawiedliwienie? - kolejne ostre słowa wypowiedziane w jego kierunku. Miał ochotę się schować w kącie i nie wychodzić. Było mu wstyd.

- Ja... 

Cały drżał. Usiadł na obrotowym fotelu i schował twarz w dłoniach. Czuł się okropnie. Widać było, że ta cała sytuacja go przerasta. Nie miał pojęcia, że sprawy potoczą się tak szybko. Kilka minut nieobecności,
a Michaelowi udało się uciec.

- Co teraz zrobimy? - padło kolejne pytanie z ust przyjaciela. Wzruszył bezradnie ramionami. Nie miał zupełnie pojęcia, co teraz mają zrobić.

Usłyszał ciche westchnienie i mężczyzna usiadł na blacie obok niego. Ściągnął maskę, która przez cały czas zasłaniała jego oblicze. Odłożył ją na bok i spojrzał na przód.

- Jak myślisz, ile nam czasu zostało?

- Sam nie wiem - młodszy skrzywił się, starając podać możliwą ilość czasu. - Kilka godzin? Mniej? To zależy, w jak szybkim czasie uda mu się dostać na komisariat.

- Bądź zadzwonić - mruknął pod nosem. Wyprostował się i stanął naprzeciwko niego. - W takim razie nie jest go dużo. Musimy działać szybko. Tak naprawdę, jedną rzecz uda nam się zrealizować.

- To o czym myślę? - widząc przytakującego głową chłopaka, wstał z fotela. - W takim razie, ty to musisz zrobić.

- Żartujesz?! - zdenerwował się, robiąc krok w tył. - Mógłbyś się zrekompensować.

- Nie denerwuj się - podszedł bliżej niego i przeczesał palcami jego włosy. Niesforny kosmyk założył za jego ucho, uśmiechając się przyjaźnie. - Dobrze wiesz, że ty to zrobisz lepiej.

- Nie, nie i jeszcze raz nie! - oparł się o ścianę. Na wszystko inne był w stanie się zgodzić, ale to przekraczało jego granice. Rozmawiał z nim o tym. Tłumaczył. Cóż, jego przyjaciel nie jest na tyle bystry, za jakiego go uważał.

- Nie daj mi cię prosić wieki - po raz kolejny usłyszał głos wspólnika. Włożył on ręce do kieszeni swojego płaszczu i promiennie się do niego uśmiechał. - Sam mówiłeś, że nie mamy dużo czasu.

- Dobra, nie będę się kłócić - rozłożył ręce w geście poddania. - Tylko ty w tym czasie musisz tutaj wszystko ogarnąć. Usunąć ślady po naszej działalności. Musisz tym razem zachować czujność. Mogę na ciebie liczyć?

- Tak jest! - stojący przed nim chłopak zasalutował. Mężczyzna roześmiał się i włożył do kieszeni płaszcza pistolet. Spojrzał ostatni raz na przyjaciela po czym wyszedł, zrealizować cel, który mógł być najcięższą decyzją w jego życiu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro