#37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Ani drgnij.

Właśnie to, czego obawiał się Domen stało się. Zawsze starał się odgonić od siebie myśl, że to on jest następny w tej grze. Z każdym dniem ich grupa się pomniejszała. Starali się przebywać więcej czasu ze sobą, lecz nikt nie czuł się teraz bezpiecznie. Każdy miał właśnie podejrzenia i niekiedy widać było częste spojrzenia w kierunku jednych i tych samych osób.

Domen skupiał się na ochronie Alice. Teraz ona była dla niego całym światem. Jego sojusz, może nawet powinien nazwać to przyjaźnią z Viktorem się rozpadło. Chłopak po stracie przyjaciela unikał wszystkich, niechętnie rozmawiał. Dalej trudno było mu się pogodzić z tą stratą. Domen rozumiał go, jednak nie chciał, aby w takim momencie został sam. Aby tak uważał. Starał się mu to uświadomić, jednak Czech nie był zainteresowany tym, co chciał mu przekazać.

Stojąc teraz oko w oko z mordercą, który trzymał pistolet wymierzony prosto w niego czuł suchość w gardle i strach, przez który jego ciało drżało. Nie był w tej sytuacji sam. Kilka metrów od niego stał Peter, próbując go uspokoić. Udawało mu się to. Młodszy z Prevców zgodnie z poleceniem brata nie poruszył się. Wpatrywał w jeden punkt na ziemi, nie chcąc spojrzeć w górę. Nie chciał wiedzieć, z czyjej ręki zginie.

- Nie chcesz tego zrobić - cichy głos brata sprawiał, że uczucie niepewności nasilało się. Kroki, które słyszał stawały się głośniejsze co świadczyło, że Peter ciągle się przybliża.

,,Naraża dla ciebie życie'' powtarzał w kółko głos w głowie Domena. Chłopak zamknął oczy i starał się wytrącić go z głowy. Wiedział, że ma rację, ale nie chciał mu jej przyznać. Sytuacja w jakiej się znajdowali była beznadziejna, a przygnębiające myśli w niczym mu nie pomagały.

- Opuść broń.

Zdołał podnieść głowę do góry. Ujrzał brata stojącego kilka metrów od mordercy. Nerwowo przełknął ślinę. Peter miał na tyle odwagi, żeby podejść do niego. Po tym wszystkim co im zrobił o dalej chce. To już nie jest zwykły człowiek. Psychopata, który po kolei spełnia swoje cele, nie patrząc na nikogo innego. Nie myśli, że ich krzywdzi, rani, a trauma do końca życia zostanie z tymi, którzy ten cały horror przeżyją. Nie wyobraża sobie, aby był to ktoś dla nich bliski. Nie potrafiłby tego zrobić... Domen uważnie przyglądał się poczynaniom brata, starając się dodać mu duchowo wsparcia.

- Wiem, że masz dobre serce - Peter zwracał się cały czas do mężczyzny, którego ręka zaczęła delikatnie drżeć. - Nie chcesz tego nam robić. Zostaw ten pistolet. Wszystko możemy jeszcze zmienić.

Wyciągnął dłoń do przodu. Domen czuł, jak serce przyspiesza mu rytm. Ma ochotę pobiec do brata, ale nogi odmawiają mu posłuszeństwa, przez co cały czas stoi w miejscu. W środku ze zdenerwowania aż się gotuje, a na zewnątrz żadne z tych emocji nie potrafi się wydostać.

Peter złapał mężczyznę za rękę, w której trzymał pistolet, po czym pociągnął mocno w dół. Morderca najwidoczniej nie spodziewał się tego, bo upadł razem ze Słoweńcem na trawę. Chwile turlali się po niej, po czym rozległ się strzał. Peter odsunął się w bok, trzymając za prawe udo. Mężczyzna zdezorientowany podniósł się, otrzepując spodnie.

- Peter! - Domen momentalnie rzucił się w kierunku brata. Wszystkie blokady ustąpiły. Zapomniał o mężczyźnie, który dalej stał wpatrując się w Petera.

Młodszy Słoweniec uklęknął przy bracie, który trzymał się za prawe udo. Jego ręce były już całe we krwi, która cały czas sączyła się z rany postrzałowej. Na twarzy Petera Domen widział grymas bólu, a w kącikach oczu łzy. Mimo, że najstarszy Prevc był odważny i zawsze ukrywał, gdy coś się złego działo, tym razem nie potrafił tego ukryć. Zbyt silny ból sprawił, że nawet twardy mężczyzna potrafił się złamać. Domen zdjął koszulkę i przycisnął do rany brata. Odwrócił się do tyłu, starając się znaleźć osobę, która mogłaby mu pomóc. Zamiast tego ujrzał mordercę, który uciekał, co chwile odwracając się za siebie.

- Domen!

Do Słoweńca podbiegł Stephan Leyhe. Zdyszany usiadł obok niego, a po jego czole spływały kropelki potu po szybkim biegu. Starał się złapać oddech i odezwać do przyjaciela.

- Spóźniłem się - wydusił, uderzając ręką w twardą ziemię. - Znalazłem karteczkę. On musiał ją zgubić. Planował to zrobić dzisiaj.

Spojrzał na Petera, który jęknął z bólu. Niemiec lekko trącnął Domena w bark, prosząc go, aby się odsunął.

- Peter, słyszysz mnie? - zadał pytanie. Widząc skinięcie głową, mówił dalej. - Będzie dobrze, rozumiesz? To tylko chwilę potrwa. Pamiętaj, tylko nie zamykaj oczu.

Docisnął bluzkę Domena na udzie rannego, a Peter wyprostował się zaciskając zęby. W tym momencie usłyszeli syrenę policyjną. Zdziwiony Stephan spojrzał na Domena, który podniósł się i biegł w stronir bramy. Usłyszał zgrzyt, a po chwili na teren obozu wjechał radiowóz policyjny, a za nim kolejny.

- Nie rozumiem, o co ten cały szum - drzwi otworzyły się i ze środku wyszła niska kobieta, ubrana w czarną elegancką sukienkę, włosy spięte w koczka, z ciemnymi okularami na nosie. Rozejrzała się na około. - Przecież wszystko jest w porządku!

Domem stanął w miejscu. Ta sama kobieta, z którą Peter ustalał termin pobytu. To ona jako jedyna miała klucz do bramy obozu. Z nią spotkali się w pierwszy dzień pobytu. Chłopakowi przyszło na myśl, że mogła brać udział w tej całej grze, która odbywała się na terenie obozu. Mogła być jej częścią.

- To pani! - krzyknął, zaciskając ręce w pięści. - Pani o wszystkim wiedziała!

- Dzień dobry - z auta wyszedł wysoki, szczupły mężczyzna, ubrany w mundur policyjny. W ręce trzymał notes i długopis. - Starszy aspirant Jacek Kiercz, to jest...

- Nie mam czasu! - Słoweniec próbował opanować emocje, ale złość i smutek same wydostawały się. Bezradnie stał zapominając, bo co tutaj biegł. - Mój brat jest ranny! Potrzebuje pomocy!

Aspirant Kiercz podszedł do Słoweńca starając się go uspokoić, natomiast drugi pobiegł do karetki, która wjechała na teren obozu. Po chwili wrócił prowadząc ze sobą ratowników medycznych.

- Gdzie jest ranny?

Prevc szybkim krokiem ruszył na polane, na której leżał Peter. Przy jego bracie cały czas czuwał Stephan, rozmawiając z nim.

- Teraz my się nim zajmiemy - jeden z ratowników kucnął przy Peterze. Zawołał do siebie przyjaciela po fachu.

- Wasz przyjaciel jest już w dobrych rękach - odezwał się policjant. - Musimy teraz znaleźć resztę. Skoro tu jesteśmy, liczy się wasze bezpieczeństwo.

- A co z mordercą? - zapytał Stephan.

- Jednego z nich już mamy. Teraz szukamy drugiego.

Skoczkowie spojrzeli na siebie, po czym ruszyli za policjantem do namiotów i domku, aby poinformować innych, że to już koniec.

***

Przepraszam wszystkich za moją nieobecność, jednak już powracam! Powoli zbliżamy się do końca, tożsamość morderców zostanie ujawniona. Stąd moje pytanie. Kogo podejrzewacie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro