#43

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nieprzyjemny dźwięk tłuczonego szkła rozniósł się po całym pokoju. Przeźroczysta szklanka upadając na płytki zwróciła uwagę wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu. Rozbryzła się ona na kilkadziesiąt drobnych kawałeczków, które leżały teraz na ziemi i połyskiwały od promieni słonecznych, które padały przez szyby okien. Jeśli ktoś teraz nieumyślnie by na nich stanął, wbiłyby się w skórę, rozcinając ją i powodując ból. Chłopak westchnął głęboko i posłał w kierunku przyjaciół zakłopotany uśmiech. Wrócił do małego pomieszczenia i wyciągnął ze środka odkurzacz. Podłączył do kontaktu i zaczął sprzątać odłamki szkła. Nucił pod nosem cichą melodię, starając się zagłuszyć we własnych myślach dźwięk odkurzacza. Jednak zupełnie nie mógł się skupić na tym, co robił. Od samego rana rozkojarzony, niepewny, jego humor potrafił zmienić się w jednej chwili. A to za sprawą ICH.

Zebranie wszystkich w jednym miejscu, w jednym czasie nie było łatwe. Przekonanie do słuszności spotkania sprawiło organizatorowi niemały problem. Jednak to się udało.  Siedzieli na wygodnej, kremowej sofie ustawionej w centralnym miejscu w pokoju gościnnym. Mieli widok dzięki przeszklonym szybą na sporych rozmiarów ogródek, w którym rozłożony był basen i trampolina. Obok sofy, na fotelu w tym samym odcieniu siedział chłopak, niepewnie spoglądając na resztę, w szczególności na jedną osobę z nich. Mimo, że bał się, że może zostać na tym przyłapany, dalej to robił. Nieustannie szukał winnego całej tej sytuacji, która miała miejsce. To nie było możliwe w tak krótkim czasie móc ponownie się uśmiechać, myśleć w pozytywny sposób. Chciał zapomnieć, przynajmniej na chwile, ale póki nie znał sprawcy, a przede wszystkim motywu nie potrafił. Oparł się wygodniej na fotelu i cicho odetchnął.

Siedzą tu kilka minut, a czuć, jakby minęła cała wieczność. Przygotowane smakołyki znajdujące się na małym, okrągłym stoliku pozostały nietknięte. Podobnie jak soki i woda z cytryną w szklanych dzbankach. Nie podejmują żadnych tematów, dopóki nie usłyszą tego, co chce im przekazać organizator. Viktor. W jakiś sposób Czechowi udało się tutaj ich wszystkich zgromadzić. Prawie wszystkich. Brakowało osób dalej przebywających w szpitalu - Andreasa, Michaela oraz Petera. Oprócz nich brakowało trzech innych twarzy, których nieobecność troszkę zaskoczyła Polaka. Jeszcze jak potrafił wytłumaczyć brak Krafta, który jak zapewne czuwał przy łóżku Hayboecka, to nie rozumiał, gdzie są Daniel i Diana. Z tego co słyszał, Tande szybko wznowił treningi po powrocie do Norwegii. Nie chciał go pod tym względem oceniać, ale to może właśnie powrót na skocznie pozwalał mu się uwolnić od myśli, które nieustannie dręczyły Maćka.

- Hej - chłopak skłonił się do odwrócenia głowy. Viktor wchodził do pomieszczenia, trzymając w ręce dwie dodatkowe szklanki. Położył je na blacie stolika, po czym przysunął przed niego drewniane krzesło. Delikatnie na nim usiadł. - Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że udało nam się spotkać. Co prawda, brakuje kilku osób, ale myślę, że i bez nich damy sobie radę.

Zawiesił głos, po czym zaczął szperać w kieszeni swoich szarych dresów. Wyciągnął z nich złożoną kartę, którą powoli rozłożył. Chrząknął, po czym starał się do nich uśmiechnąć.

- Uwierzcie, mi było dużo trudniej się do tego przygotować - skinięciem głowy wskazał na skrawek papieru trzymany w ręce. - Odpowiedzialność spadła na mnie, a ja nie wiedziałem, czy będę w stanie to przekazać dalej. Jak wiecie, to co przeżyliśmy pozostanie z nami. Pozostało z nami już do tego momentu. Mnie to osobiście męczy, a te wydarzenia masowo pojawiają się w mojej głowie. To, co tutaj zapisałem, miało mi pomóc poprowadzić to spotkanie.

- Czy możemy już przejść do rzeczy? - wszystkie spojrzenia skierowały się na osobę, która wypowiedziała to zdanie. W powietrzu można było wyczuć napięcie, które z każdą sekundą narastało. Anja przybliżyła się do stolika, następnie nalała sobie wodę z cytryną do jednej ze szklanek. Następnie podniosła ją i ponownie oparła się na sofie.

- Tak, tak - Viktor schował papierek do kieszeni. Jego mina zupełnie zmieniła się, a starania dobrego wprowadzenia poszły na marne. - Nie chciałem tego tak od razu powiedzieć. Nie po to tyle siedziałem, biłem się z myślami, by teraz tak po prostu wyjawić, po co tu wszyscy siedzicie. Pierwszy telefon, który wykonałem, był skierowany do Domena.

Zawiesił głos, by po chwili móc ponownie mówić.

- Nasz prześladowca, nasz dręczyciel, morderca naszych przyjaciół, a również nasz rywal ze skoczni, kolega, dla niektórych przyjaciel jest już w areszcie. To tam prawdopodobnie spędzi resztę swojego życia - po ich minach wiedział, że jeszcze nie potrafią wywnioskować o kim właśnie mówi. - Tożsamość pierwszego z nich zdradził nam już Daniel jeszcze podczas trwania obozu. Nie wierzyliśmy, ale teraz to potwierdzam. Jednym z zatrzymanych jest Halvor Egner Granerud. Sam nie wiem, dlaczego on, w jaki sposób znalazł się na terenie obozu, skoro nie dostał zaproszenia.

- Peter mówił, że razem z Anze zarezerwowali to obozowisko wyłącznie dla nas - do rozmowy wtrącił się Domen. Przypomniał sobie rozmowę przeprowadzoną z bratem. To właśnie podczas niej padły te słowa. Peter zapewniał, że tylko ich grupa będzie mogła przebywać na tym obozie. - Sam nie wiem, dlaczego tam był. A przede wszystkim, czemu to robił.

- Były podejrzenia, że sprawców jest dwóch - Viktor powoli spojrzał na każdego z uczestników tej rozmowy. -  I było ich dwóch. A jeden z nich przyjechał z nami na obóz. Od samego początku, do pewnego momentu.

- Chcesz powiedzieć, że to ktoś z nas tutaj? - Kevin podniósł się z sofy. Głos mu drżał, a stojąc lekko się dygotał.

- Siedzą w areszcie, chce to podkreślić - zupełnie opanowanym głosem zwrócił się do Amerykanina i poprosił go o ponowne zajęcie miejsca.

To właśnie teraz nadszedł moment, w którym dowiedzą się część prawdy. To nie zakończy ich rozmyślań, ale nie będą żyli już w absolutnej niewiedzy. Viktor splótł ze sobą palce i spuścił wzrok na szary, miękki dywanik pod jego nogami.

- To... Kamil Stoch.

Szklanka trzymana w rękach Anji upadła na podłogę. Już drugi raz w ciągu tego dnia brzdęk tłuczonego szkła rozniósł się po pokoju. Napój, który nie został dopity powoli spływał w dół po drewnianych deskach, których nie okrywał dywan. Podążał za nim wzrokiem Maciej, który podparty łokciem starał się zachować spokój. A przede wszystkim powstrzymać się od zadawania pytań, na które żadne z nich nie znało jeszcze odpowiedzi.

Veronica podniosła się z sofy i chwiejnym krokiem ruszyła na zewnątrz. Delikatnym pchnięciem otworzyła szklane drzwi na taras i usiadła na blado-szarej cegle. Podciągnęła nogi pod szyję i skuliła się najmocniej jak tylko mogła. Za jej śladami poszedł Stephan, opuszczając pomieszczenie w celu zaczerpnięcia świeżego powietrza. Widząc roztrzęsioną dziewczynę, usiadł obok niej, obejmując się, starając w jakikolwiek sposób dodać otuchy.

Pozostali, którzy nie wyszli w milczeniu siedzieli na miejscach. W ich głowach kłębiły się różne myśli, których nie chcieli wypuścić właśnie teraz. Myśleli, że są gotowi na prawdę, że tylko na to teraz czekają. Znajdzie się rozwiązanie i ta sprawa zostanie domknięta na klucz. Jednak słysząc nazwisko jednej z osób, która zginęła podczas pobytu na obozie zostali zupełnie zaskoczeni, a wszystkie spekulacje nie łączyły się ze sobą i nie był tym, czym są właśnie teraz. Milczenie się pogłębiało, a wskazówki zegara się nie ubłagalnie przesuwały. Czas się nie cofał. Wręcz przeciwnie, leciał dalej.

- Chcesz mi powiedzieć, że osoba, którą uważaliśmy za zamordowaną, tak naprawdę żyje i jeszcze sama jest sprawcą? - Piotrek jak dotąd pewny siebie, uśmiechnięty, zabawny zadał to pytanie, po czym złapał się za głowę. To było zbyt niezrozumiałe w tym momencie.

- Zaplanowali to, rozumiesz? - zanim Viktor cokolwiek zdołał się odezwać, Domen wstał i kucnął przy krześle Polaka. - To było dobrze przemyślane, a nagranie spreparowane. To nie był prawdziwy Kamil.

- Przecież to zupełnie nie ma sensu - zimny powiew wiatru z zewnątrz sprawił, że wszyscy odwrócili się w kierunku drzwi prowadzących na taras. Stał w nich teraz Stephan, zaciskający mocno powieki, aby nie popłynęły z nich łzy. - Krzywdziłby nas? Swoich przyjaciół, kolegów? Potrafił grać rolę takiej świetnej osoby, wzoru do naśladowania, by później na nas się odreagować? I nikt tego nie odkrył?

- Nie wiemy, co się wtedy działo w jego głowie - Viktor starał się, aby to zdanie nie zabrzmiało tak, że broni Kamila. Nie chciał go teraz osądzać, dopóki Polak nie powie im prawdy. - Może miał na tyle mocną psychikę, że przetrwał to wszystko i potrafił dobrze grać. Może coś robił, co go odstresowywało, aby nie wzbudziło niczyich podejrzeń.

- Prędzej czy później to by się wydało - Maciek podniósł się z fotelu i położył na nim  bordową poduszkę, która upadła na ziemię.

- Peter z nim porozmawia - nie przemyślane zdanie, a Domen poczuł, że to właśnie tego teraz brakowało. Po pierwsze wyjaśnień, po drugie zapewnienia, że ktoś będzie w stanie dowiedzieć się od Stocha wszystkiego. - Da nam później znać, jak poszło. Wiecie, może to jest i trudne, ale tylko to nam teraz zostało. Proszę was, nie rozdzielajmy się, utrzymajmy ten kontakt do rozprawy, po której każde z nas pójdzie we własną stronę?

Uśmiechnął się, kiedy zobaczył skinięcia głów innych lub kciuk uniesiony w górę. Przynajmniej w tej kwestii byli zgodni.

- Jeśli Kamil coś powie, następnego dnia stawiamy się wszyscy na komendzie, składamy jeszcze raz zeznania, odpowiadamy na każde zadawane pytanie. Już nic nie ukrywamy, bo myślę, że nie każdy jest czysty, ma czyste sumienie.

- Popieram cię Domen we wszystkim - Viktor położył dłoń na ramieniu Słoweńca. - Jeszcze raz wam dziękuję, że tutaj przyszliście.

Spotkanie dobiegało końcowi, a skoczkowie opuszczali dom Czecha jeden za drugim. Gdy został w nim już tylko gospodarz zabrał się za sprzątanie, a w głowie krążyła mu ciągle tylko jedna myśl ,,Co będzie dalej"?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro