Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po wzruszającym wykonaniu hymnu Polski, Dawid wraz z dwójką triumfujących opuścili podium. Na twarzy Polaka nadal gościł szeroki uśmiech. Wygrał pierwszy konkurs w swojej karierze. Rozpoczął w piękny sposób konkurs indywidualny w Wiśle podczas tego rocznego LGP. W Polsce.
W swojej ojczyźnie. W kraju, którym się urodził. Wychowywał, dorastał. Trenował. Treningi, które przez długi czas nie przynosiły efektów. Poprawiał błędy, starał się ze wszystkich sił. Początek nie był łatwy. Wiele razy miał zamiar się poddać. Odpocząć. Przemyśleć, czy skoki są tym, co chciałby realizować w swoim życiu. Walczył do końca o miejsce w Kadrze A. Nie zawsze było mu ono zapewnione. Przez wiele lat byli inni. Lepsi, przy których odchodził na boczny plan. Patrzył wtedy na nich
z zazdrością i powtarzał sobie, że to kiedyś on będzie zdobywał złote medale. Zajmował pierwsze miejsca. Nosił plastron lidera. Startował jako ostatni podczas konkursów. Stawiał tą ostateczną kropke nad "i", pokonując
z dużą przewagą punktową przeciwników. Wygrywał razem
z kolegami z kadry konkursy drużynowe. Okazywać tą radość, jaka w nim kipiała. Wyrzucać ją na wierzch i razem cieszyć się z wieloma polskimi kibicami smakiem zwycięstwa.

To on, dzisiaj, jak i wczoraj pokazał, że jest najlepszy. W drużynówce, kiedy Polski statek tonął, on go wyciągnął na powierzchnie. Po rewelacyjnych skokach wyprzedził Norwegów. Dzięki niemu Polska po raz kolejny triumfowała. Dzięki niemu wiele polskich kibiców zgromadzonych tutaj na skoczni
w Wiśle-Malince, na różnych sektorach mogło w ciszy wspólnie wyśpiewać Hymn Narodowy. Nie ważne, czy starszy, czy młodszy. Każdy czuł się tu dobrze. Jak w swojej rodzinie. Stali się jednością
i pokazali, jak bardzo cenią polskich skoczków. Są z nich dumni. Nawet jeśli zajęliby ostatnie miejsce. Kibice i tak ich kochają i są z nimi. Na dobre i na złe momenty. Bo takie też nadchodzą.

Nie wszystko jest w życiu kolorowe. Zdażają się też gorsze dni. Przekonał się o tym dzisiaj Andreas. Stał z boku
i przyglądał się swojemu przyjacielowi
z kadry, który uśmiechnięty machał do licznie zgromadzonych ludzi. Widać było, że jest szczęśliwy. Przecież on też powinien się cieszyć, że jego przyjeciel stanął dzisiaj na podium. Jednak nie potrafił. Gryzło go sumienie. Gdyby to on dzisiaj się postarał, może zajmowałby miejsca Geigera? Potraktował ten konkurs jak trening. Jako przygotowanie do zimy. Z jednej strony obwiniał złe samopoczucie, a z drugiej ból w kolanie, który sie nasilał. Również on mógłbyć czynnikiem wpływającym na jego końcowy wynik. Spuścił wzrok na dół
i naciągnął daszek czapki. Podparł się
o domek i czekał na Karla, aby mu pogratulować. Nagle poczuł obejmujące go ręce i został zamknięty w czułym uścisku. Ze Stephanem.

– Andi, co jest? – zapytał spoglądając blondynowi w oczy, czym sprawił, że po plecach Andiego przebiegły ciarki. - Czemu się smucisz? Dzisiaj nie wyszło, ale uda się następnym razem. Uwierz mi, ale też w siebie. To tylko jeden konkurs. Jeszcze kilkanaście przed nami.

– Wiem, Steph – lekko odepchnął ręce przyjeciela i spojrzał w niebo.

Przecież Leyhe ma racje. Czeka go jeszcze wiele innych magicznych chwil. Wygranych. Emocjonujących konkursów. Pojedynków stoczonych z najlepszymi. Po jednym konkusie świat sie nie wali. On dopiero sie rozpoczyna. Konkurencja rośnie. Każdy skoczek sprawdza swoje umiejętności przed zimą. Pucharem Świata. Igrzyskami Olimpijskimi
w PjongCzang. Andreas liczy na medal. Najpiękniejszym momentem w jego karierze na pewno byłoby zdobycie tytułu Mistrza Olimpijskiego. Pokonanie innych utalentowanych skoczków. Aby to osiągnąć, musi ciężko trenować. Ciężej, niż dotychczas. Wkładać w te treningi dużo rozwagi, ale też serce. Miłość do skoków, którą żywi już od najmłodszych lat.

– Gratulacje – widząc przechodzącego obok niego Maćka uśmiecha się miło. Kot odpowiada mu uśmiechem i idzie dalej.

Stephan robi to samo co jego przyjaciel
i pomiędzy nimi ponownie zapada cisza. Leyhe widzi rozmarzone spojrzenie Wellingera. Teraz pewnie myślami przebywa gdzie indziej. Nie przy nim. Nie obok skoczni. Gdzieś daleko. Wygląda, jakby był w transie, więc szatyn nie chce go z niego wytrącać. Spogląda na barierki, za którymi stoi wiele dziewczyn, które głośno krzyczą
i piszczą na widok któregoś ze skoczków. Nawołują go, aby przystanął. Stephan wie, że niektórym się bardzo spieszy i po prostu je ignorują, zakładając na uszy słuchawki i idąc dalej. Rozumie ich całkowicie. Sam nie lubi być w centrum uwagi. Czasami żal mu Andiego, który stoi kilkanaście minut, aby z każdą fanką zrobić sobie zdjęcie. A widział na własne oczy, że nie zawsze wygląda to dobrze.

Dziewczyny się wzajemie przepychają, aby szybciej dostać się do idola. Wtedy wygrywają te silniejsze, a słabsze muszą się pogodzić z faktem, że się przegrało to starcie i liczyć, że nadejdzie ich kolej. Chociaż Andreas to też człowiek i jak każdy musi mieć chwile odpoczynku. To nie maszyna do robienia zdjęć. To osoba z krwi i kości, która też ma prawo do głosu. Wcale nie musiałby tam stać, tylko po prostu przeprosić te wszystkie dziewczyny i wrócić wcześniej do hotelu. Ale nie. Welli ma dobre serce i Stephan wie, że nie zrobiłby tego.

– Udało się! – podbiegł do nich szeroku uśmiechnięty Karl trzymając maskotkę bałwanka i bukiet kwiatów. - Mam to trzecie miejsce!

– Zasłużyłeś na nie – odpowiada wspólnie z Andreasem, po czym klepie przyjaciela po plecach. – To jak? Idziemy?

Geiger zastanawia się chwile i skinięciem głowy wskazuje na ludzi za barierkami.

– Pójdę do nich chwile rozdać autografy – po czym dodał. – Idziecie ze mną?

– Ja nie, dzięki – odparł od razu Leyhe. – Wezmę walizkę i ide do hotelu. Jak chcesz mieć wolne ręce, zabiore od ciebie również twoją nagrode.

– Byłoby mi naprawdę miło – Karl podał przyjacielowi dane rzeczy, po czym zwrócił się do Andreasa. – Idziesz?

– Mogę, moge.

Pożegnał się ze Stephanem, po czym ruszył wolnym krokiem za Geigerem. Dziewczyny oczywiście zaczęły uradowane piszczeć i wyciągać
z kieszeni telefony, a niektóre również
z torebek zeszyty i mazaki. Podczas zdjęć Andreas starał się, uśmiechać, ale mu nie wychodziło. Słyszał od fanek miło słowa pocieszenia, że będzie lepiej, że mimo wszystko ich i tak nie zawiódł, dał
z siebie wszystko. Podziałały na niego. Nawet się wzruszył. Miło było słyszeć takie rzeczy. One podnosiły na duchu,
a także utwierdzały w przekonaniu, że Andreas ma najlepsze fanki na świecie.

***

– Jesteś zawsze czwarty, więc na podium już nie wejdziesz.

Daniel z westchnieniem wsiadł do autobusu i zajął miejsce obok Kennetha. Ponowna porażka. Kolejne czwarte miejsce do kolekcji. Czy nie mogłoby być nic więcej? Oczywiście, że tak. Tylko trzeba byłoby conajmiej 3 metry dalej skoczyć. Ale nie udało się. Jedyny fakt, który był dla niego pocieszeniem to to, że zajął najwyższe miejsce z Norwegów. Inni nie mogli się popisać udanymi skokami, ale nie dawali po sobie poznać, że są zawiedzeni. Johansson
z Fannemelem siedzieli za nim
i opowiadali sobie norweskie kawały. Co rusz jeden z nich wybuchał nieopanowanym śmiechem.

– Przestań – wydusił starając się opanować śmiech Anders. – Bo zaraz coś popuszczę, a nikt by tego nie chciał.

– Znowu bym się pośmiał – odparł mu Robert, po czym został obrzucony przez kolegę złowrogim spojrzeniem. – No dobra, okej.

– No to jak? – zapytał dotychczas milczący Gangnes. - Jedziemy do hotelu
i idziemy do pokoi, czy wyjdziemy gdzieś do centrum?

– Z naszą "polską wymową" nigdzie nas nie wpuszczą – roześmiał się Tande. – Nie wiem jak wy, ale najlepsze słowo jakie opanowałem, to kurwa.

– No to szeroki zasób słownictwa posiadasz – mruknął Robert i oparł głowę o siedzenie. – Bierzemy tłumacza
i już. Przecież jest, to możemy go wykorzystać i problem z głowy. Co o tym myślicie?

– Jak dla mnie spoko – Fannemel zamknął oczy i włożył do uszu słuchawki. – To o 21 przed hotelem.

***

– Piszemy? Czy rezygnujesz? – Anze wyrwał Peterowi telefon z rąk
i pomachał mu nim przed twarzą. · Przypominam, że to był twój pomysł. Ja go tylko popieram. Więc trzeba go zrealizować.

– No to czemu ty nie możesz pisać? – najstarszy z Prevców wstał z łóżka
i stanął obok Laniška. – Skoro mnie popierasz, to ty możesz równie to sam zrobić.

Słoweniec zabrał koledze swój telefon
i ponowie położył się na hotelowym łóżku. Co prawda, to on był pomysłodawcą tego całego wyjazdu, ale nie miał ochoty na zorganizowanie miejsca wypoczynku. Wolał, aby Lanišek, skoro już zna jego plan zajął się jego realizacją. Na początku jednak napisał SMS-y do innych, czy się zgadzają na ten pomysł.

– Przydzielimy sobie skoczków, który do kogo napisze – Anze wyciągnął zeszyt
i długopis i usiadł obok przyjaciela. – No to tak. Ja piszę do Stephana, Andiego, Johanna, Kamila, Kevina, Sturšy
i Domena, a ty do Gregora, Daniela, Maćka, Hayböcka, Krafta, Polaška i Żyły. Zgoda?

– A dlaczego nie ja do Domena? – burknął Prevc i skierował wzrok znad swojego telefonu na przyjaciela. – Przecież to mój brat.

– A mój przyjaciel. Ale dobrze, skoro ci tak na tym zależy, to możemy się wymienić.

– Po prostu pytam · przeciągle ziewnął Peter. – No to możemy pisać.

--------------------

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro