dwadzieścia cztery

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wypijam pół butelki jednym haustem, zanim zdążę się rozmyślić. Przymykam na moment powieki, żeby nikt nie zobaczył, jak oczy zachodzą mi łzami, ale to nie jest najlepszy pomysł. Natychmiast pod powiekami pojawia się obraz uśmiechniętej łobuzersko twarzy Arka, jego leniwe, prowokujące spojrzenie po wspólnej drzemce na naszej polance. 

Obudziło mnie wtedy łaskotanie w policzek, Arek przytrzymał moją dłoń, żebym nie dotykała twarzy, nie pozwolił mi się w ogóle ruszać, kazał zamknąć oczy. Coś mi układał na buzi, słyszałam migawkę aparatu za każdym razem, kiedy kończył. Przy ostatnim zdjęciu poprosił, żebym otworzyła oczy i spojrzała na niego. Spojrzałam. Z całą powagą i całą miłością. Odnotowałam, jak rozszerzyły mu się źrenice i oddech przyspieszył, bo taka sama była reakcja mojego ciała.

– Chodź tu do mnie, Biedroneczko.

Odłożył aparat i z czułością dotknął wargami moich ust. Kiedy uniosłam się, by objąć jego szyję, kolorowe skittelsy posypały się na trawę. Objęłam go ramionami, całując zachłannie, opasałam nogami biodra, by być jak najbliżej. Gorączkowo ściągnął mi T-shirt, przesunął palce wzdłuż szyi, w dół pleców, wywołując dreszcze. Całował moje ramiona, a jego palce muzyka zwinnie dostały się pod stanik, dotykając wrażliwych piersi. Uniósł biodra, żebym w pełni czuła, co z nim się dzieje, a ja jęknęłam z frustracji, bo wiedziałam, że nie możemy pójść dalej. Użyłam całej pozostałej jeszcze siły woli, żeby zsunąć się z niego. Leżeliśmy długo objęci, wpatrzeni w siebie, dojadając kolorowe groszki.

Dopiero następnego dnia przyniósł mi pakunek, z którego wyłoniła się duża antyrama, a na niej śpiąca ja. Na każdym zdjęciu miałam na buzi kolejną literę, ułożoną z jednego koloru skittelsów. Fotografie układały się w napis "Kocham". Na ostatnim było czerwone serce, kontrastujące ostro z moimi czarnymi włosami i szeroko otwartymi, zbyt niebieskimi oczami, pełnymi miłości i oddania, trochę sennymi i rozmarzonymi. To zdjęcie Arek umieścił pod słowem 'Kocham",  a obok niego powiększenie biedronki wspinającej się po jaskrawozielonym liściu. Ostatnie ujęcie to zdjęcie Arka, wyciągającego do obiektywu dłoń trzymającą metalowy pierścioneczek z kolorowym nadrukiem biedronki. Myślałam, że się zgubił. Kupiliśmy go parę dni wcześniej na małym straganiku na wsi, razem z ręcznie robionymi lizakami. 

– Dwa takie zrobiłem, u mnie w pokoju wisi identyczne. Teraz będę cię widział przez zaśnięciem i po przebudzeniu, Biedronko. – Wtulam się w jego ramiona, aż zacierają się granice pomiędzy naszymi ciałami.

Mam to zdjęcie w biurku. Schowane głęboko, zajmuje całe dno szuflady. Od śmierci Arka nie oglądałam go ani razu. 

Dopijam piwo i oddaję butelkę, z wdzięcznością przyjmując kolejną. Majka patrzy na mnie z niepokojem w oczach. Udaję, że nie dostrzegam jej spojrzenia, wlewając w siebie kolejne parę łyków. 

Jest bardzo ciemno, w ogóle nie widać gwiazd ani księżyca, a przecież zapowiadała się kolejna piękna, ciepła noc. Chociaż, właściwie jest ciepło. Bardzo. I chce mi się sikać, bo wypiłam już półtora piwa. Wytrzymuję jeszcze parę minut, ale i tak muszę w końcu iść w krzaki. Majka idzie ze mną, spodziewałam się tego.

– Co ty wyrabiasz, Herma? Oni sobie mogą pić, ale my jesteśmy na obozie. Dzieciaki są. Pogięło cię, czy co? 

– Daj mi spokój, Lisie. Pogadamy innym razem, okej? – Wciągam spodnie, wymijam Rudzielca, ale łapię ją przy tym za rękę i ciągnę za sobą, żeby się nie gniewała za mocno. Piwo zaczyna docierać do mojej głowy, otaczając ból ochronną otoczką. Wspomnienia bledną, a ja ze śmiechem siadam przy Wiktorze, który klepie miejsce obok siebie w zachęcającym geście. Bliźniaki grają coś, co brzmi znajomo, ale załapuję, że to 3DG Fallen Angel, dopiero kiedy  Bercik śpiewa cicho.   

Dopijam piwo i oddaję butelkę, w głowie mi szumi. I hate everything about you załatwia mnie na amen. Pozwalam Wiktorowi opasać się ramieniem, po czym wtulam się w niego bez żenady. Przez chwilę siedzi nieruchomo, jakby sam nie dowierzał swemu szczęściu, a może zwyczajnie jest przyzwyczajony, że dziewczyny na niego lecą. Delikatnie, powoli, prawie niezauważalnie, wsuwa dłoń pod moją koszulkę i przesuwa palcami po skórze pleców. Skubany, wie co robi. Nie jest to gorączka, którą czuję przy Gargulcu, ale z pewnością potrafi rozpalić dziewczynę.

– Wiecie, że za piętnaście dwunasta? – Mówi w końcu Maciek, patrząc na komórkę. – Wracamy, bo Bercik musi na drugą wartę być dziś. 

– Warta to warta.   – Chichoczę idiotycznie, ale wstaję posłusznie. Znów chce mi się sikać, o rany. Wiktor bierze mnie za rękę i prowadzi ścieżką. Naprawdę jest ciemno, przypominam sobie, że mam latarkę, ale nie chce mi się jej wyciągać. 

Droga mija za szybko, ale Robert jest na czas. Ja z kolei nie mam ochoty kończyć wieczoru.

– Idę się kąpać nad jezioro, kto ze mną? – Rzucam beztrosko.

– Spać chodź, nie wygłupiaj się. – Majka próbuje sił; ja jestem nieugięta.

– Ja też popływam, czemu nie. – Wiktor ściska moją dłoń nieco zbyt sugestywnie, ale może tylko mi się tak wydaje. 

Majka siada przy ognisku, urażona, przez chwilę do mnie dociera, że sprawiłam jej przykrość, ale już idę posłusznie za Wiktorem. Bliźniaki przekomarzają się całą drogę na dół. Chyba tylko we czterech idziemy, Maciek i reszta zostali  w obozie. 

Ściągam z siebie ubranie, wieszam na swój pień, zanim ktoś zdąży się namyślić, po czym w stroju wchodzę do wody. W końcu mogę się wysikać, a ulga jest tak wielka, że zaczynam się śmiać. Słyszę, jak któryś z chłopaków wchodzi do wody i zbliża się do mnie, co powoduje jeszcze większą wesołość, bo stoi w nasikanym. 

– Lubię cię, Herma. – Ramiona obejmujące mnie od tyłu należą do Wiktora, czuję na pośladkach, że jest podniecony do granic. Jest delikatny, ale dość stanowczy, kiedy obraca mnie w swoją stronę i odnajduje moje usta. Nie wiem, co czuję, mam mętlik w głowie. Przed oczami wiruje mi przez chwilę dłoń z biedronkowym pierścionkiem i zielone oczy Arka, oczy Gargulca, oni oboje wpatrują się we mnie z wyrzutem, a ja na przekór wszystkiemu zaczynam odwzajemniać pocałunek.

Nie dociera do mnie odgłos kroków, zbiegających ścieżką, ani gorączkowa wymiana zdań na brzegu. Za to świetnie rejestruję nagłe szarpnięcie za ramię, odrywające mnie od Wiktora. Ktoś łapie mnie bez słowa za ramię i wlecze siłą do brzegu, a ja wiem, rozpoznaję po znajomym drżeniu ciała, że to Gargulec. Wiktor też nie protestuje, tylko idzie za nami. Arek zgarnia po drodze moje ubranie z pnia, ale nie pozwala mi się ubrać, tylko ciągnie do obozu, do kuchennego. Dopiero tam włącza latarkę i zaczyna ściągać ze mnie mokry strój. Próbuję się zasłonić, bo trochę wywietrzał mi z głowy alkohol. 

– Rozbieraj się, idiotko. Wszystko już widziałem, pamiętasz chyba. – Czuję się upokorzona, ale kiedy odwraca się plecami, zdejmuję lodowaty strój.

– Poszedłeś na podchody, czemu już jesteś? – Szczękając zębami, zadaję pytanie, które mnie strasznie nurtuje.

– Sorry, że przeszkodziłem, ale zbiera się na burzę, chyba słyszałaś, że grzmi. Nie chciałem narażać chłopaków. – W zasadzie nie słyszałam, ale nic nie mówię. – Majka mi powiedziała, co odwalasz. I że poszliście się kąpać po tym piciu.

– Ubrałam się już – mówię, dotykając jego pleców. Mięśnie na plecach poruszają się pod moim dotykiem, a ja naprawdę czuję, jak ciało zaczyna mi płonąć od środka. Tylko na niego tak reaguję, już teraz wiem to na pewno. Staję na palcach, żeby go pocałować, ale odsuwa mnie na długość ramienia, mówiąc:

– Nawaliłaś się jak głupia. Śmierdzisz piwem i nie wiesz, co robisz. Zbieraj się spać, tylko żadnych numerów, Herma.


.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro