czterdzieści cztery

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Prawie nie pamiętam, w jaki sposób dotarłam do namiotu. Siedzę opatulona kocem i trzęsę się na całym ciele, szczękając zębami o brzeg kubka za każdym razem, kiedy próbuję się napić gorącej herbaty. Parówa i Anka nikogo nie wpuszczają do środka, mówią każdemu po kolei, że głowa mi boli i muszę posiedzieć w spokoju. Jestem im niezmiernie wdzięczna, tyle wiem. Za to, że musieli mnie tu jakoś doholować. Za to, że nie kazali mi wystawiać się na spojrzenia innych z twarzą zapuchniętą od płaczu, którego nadal nie mogę powstrzymać. 

A przecież właściwie nic takiego się nie stało. Właściwie nic mi nie zrobił. Nie skrzywdził mnie tak naprawdę. To był tylko pocałunek i trochę dotykania. Całowałam się tyle razy w życiu, że nawet obliczyć bym nie umiała ile tych razów było.

Jednak to co innego.

Jestem roztrzaskana na kawałki.

Nie chciałam, żeby mnie dotykał. Nie chciałam. Nienawidzę go. Nie chcę go tu widzieć. Nigdy więcej nie chcę go widzieć.

Jeżeli ja w tej chwili czuję się, jakbym się rozpadła i nie mogła poskładać z powrotem, co musi dziać się w głowach tych dziewczyn, którym przytrafiło się coś dużo, dużo gorszego? 

Niech go szlag. Niech go cholerny szlag weźmie. 

Łzy spływają świeżym strumieniem, nie mogę ich powstrzymać, a Parówa otula mnie ramieniem, jakby był moim starszym bratem. Sztywnieję na moment, zanim uświadamiam sobie, że to przyjaciel. Kryję twarz w kocu i pozwalam się objąć.

- Pójść po Majkę? - Anka kuca naprzeciwko nas z troską w oczach, odsuwając materiał z mojej twarzy. Jest wstrząśnięty tak samo jak ja, a na kostkach jego prawej dłoni już wykwita sinoczerwony ślad po uderzeniu. 

Mam zamiar powiedzieć, że tak, ale przypominam sobie, że mają przyjechać ludzie z hufca. Zamykam usta i kręcę głową, bo akurat teraz w obozie powinien panować względny spokój.  Jeżeli cokolwiek dotrze do Majki, to spokoju na pewno nie będzie. Nie możemy sobie pozwolić na awantury. Nie teraz. 

- Nie. Posiedzę tu chwilę, co? Nie mówcie nikomu, co się stało. - Parówa zaczyna protestować, ale znowu kręcę głową. Anka wlepia we mnie zszokowane spojrzenie i przeczesuje palcami nieistniejące już włosy. 

- Serio? Chcesz, żeby mu uszło na sucho? 

- Nie. W życiu. Ale... Nie rozumiecie. Miałam nikomu nie mówić. Dziś mają przyjechać do nas goście z hufca. Pewnie zostaną na tym obrzędowym ognisku. Nie wiadomo ani kiedy dokładnie, ani  kto przyjedzie. Nie mogę teraz bawić się w prywatne sprawy. Naczelna kazała mi zająć się gośćmi. 

- Wiesz, co zrobi mu Gargulec, jak się dowie? - Parówa odsuwa się odrobinę, a kiedy zabiera ramię, czuję jak znowu przenika mnie chłód. Z fascynacją przygląda się czarnym paskom za paznokciami, po czym wydłubuje syf spod jednego z nich. - Zapierdoli go. Zrobi z niego miazgę. Sieczkę. 

- Więc się nie dowie. Rozumiecie? - Mówię zupełnie poważnie. - Nie dowie się, przynajmniej nie do czasu, aż pozbędziemy się ludzi z hufca. 

Parówa odrywa wzrok od swoich wykopalisk tylko po to, żeby z powątpiewaniem obrzucić mnie spojrzeniem. Anka za to zrywa się na nogi i zaczyna chodzić po namiocie, niczym zwierzę zamknięte w klatce.

- To nie jest dobry pomysł, Herma. Powinniśmy kazać mu się spakować, wsadzić w najbliższy pekaes i niech spieprza stąd. 

- Nie wiem. Może macie rację. Ale i tak, proszę was, na razie nic nikomu nie mówcie. 

- A jakbyśmy nie przyszli? Gdyby nikogo nie było w pobliżu? Gdybyś  z nim była sama na tej ścieżce? - Anka jest spięty jak struna, nigdy nie widziałam go tak zdenerwowanego. 

- On nie... Ja myślę, że nie zrobiłby nic więcej. 

- Jaką masz pewność? - Oczy chłopaka sypią dosłownie iskrami, a głos jest pełen bólu. - Skąd możesz wiedzieć, co by zrobił,  a czego nie? 

Milczę. Nie potrafię odpowiedzieć. A może sama boję się nazwać to, co mogło się stać, gdyby chłopcy nie wkroczyli w porę.

- Właśnie. Nie wiesz. Nikt nie wie. Może nic by się nie stało, może naprawdę nic by nie zrobił. A może zniszczyłby ci życie. Bo to tak działa. - Siada ciężko obok nas i chowa twarz w dłoniach. - Powinien wyjechać. Natychmiast.

- Ja... Przemyślę to. - Czuję, jak odchodzący stres i ciepło ramienia Parówy zaczynają plątać mi język. - Muszę się przespać. 

- Posiedzę tutaj z tobą i cię popilnuję. No wiesz, jakbyś się obudziła i kogoś potrzebowała - deklaruje się Parówa. Wzrusza ramionami, kiedy nie odpowiadam. - I tak nie mam nic lepszego do roboty. 

- To ja pójdę pomóc przy tym sprzątaniu. Śpij. Obudzę cię, jakby przyjechali. - Anka zrywa się na nogi i przechodzi parę razy po namiocie. Przed samym wejściem odwraca się, przesuwa parę razy dłonią po ogolonej głowie i zanim się odzywa, już wiem co powie. - Baśka. Jeżeli Naczelna wróci z Gargulcem, powiem mu, co się stało. Nie będę go okłamywał. On powinien wiedzieć. 

Nawet obawa przed reakcją Arka nie jest w stanie powstrzymać mnie przed zaśnięciem. Opadająca adrenalina robi swoje, a może to tylko mój sposób na radzenie sobie z bólem i  stresem, ucieczka w niebyt, w każdym razie natychmiast odlatuję.

We śnie walczę  z jakimiś dinozaurami i latam na smoku, zanim smok mnie upuszcza i łomoczę ciałem o wysuszoną, szarozieloną trawę, aż cała podskakuję. Ten podskok sprawia, że wraca mi przytomność, przynajmniej na tyle, że udaje mi się usiąść na pryczy i odnotować siedzącego na sąsiednim łóżku Gargulca. Od razu kuca przy mnie, cały spięty, a jego oczy badawczo prześlizgują się po mojej twarzy.

- Jak się czujesz? - Dotyka otwartą dłonią mojego policzka, a ja wtulam twarz we wnętrze jego dłoni, z trudem powstrzymując cisnące się znów do oczu łzy. Na litość boska, Herma, łajam się w duchu, odkąd to jesteś taką beksą, że jakiś pocałunek rozkłada cię na łopatki? - Nic ci nie zrobił?

Zaprzeczam ruchem głowy. Nic. Nic mi nie zrobił, a jednak mnie skrzywdził. 

- Nie. Tylko mnie... Całował - mówię tak cicho, że sama ledwie siebie słyszę. - I dotykał. Nie zrobił nic innego.

- Nie będzie się więcej do ciebie zbliżał. - Jego głos jest twardy i zdecydowany, jak głos dorosłego, zupełnie pewnego swoich słów mężczyzny, aż przechodzi mnie dreszcz. Nie ma w nim miękkich tonów, które tak kocham, nie ma wahania. Mięśnie na zaciśniętej szczęce drgają. - Wie, że nie żartuję. 

Wtulam się w jego ramiona i rozkoszuję poczuciem bezpieczeństwa, które w nich odnajduję. 

- Jesteś w stanie iść na ognisko? Zwyczajne będzie ognisko. Tych z hufca dziś nie było, Anka mi powiedział, że mieli przyjechać, a już teraz raczej się nie pojawią, bo późno. No i wasza Marta odwołała obrzędowe, jutro będzie, jak survivalowcy przyjdą do nas. 

- No właśnie. Jak tam w niewoli było? - Trochę mi głupio, że od razu nie zapytałam, jakby mnie to w ogóle nie interesowało, a przecież tyle czasu się o niego martwiłam. O nich.

- Nawet nieźle. Najpierw nas przywiązali do drzewek. Potem daliśmy słowo, że się nie oddalimy przed ustaleniem warunków okupu. A potem dali nam jeść i przesiedzieliśmy z nimi przedpołudnie na kartach. Zygmunt ich ograł ze szczętem. Wszystkich ograł. Dobry jest. Łebski jak nie wiem co, nie wiem, jak on to robił, ale twierdzi, że obliczał karty z rozdania. 

- Co chcą na okup za was? 

- Za nas dwóch, za mnie i za Bercika, konserwy i słodycze. Za Zygmunta nic, bo graliśmy o okup, a on wygrał, a Bulewka  odpracowała swój okup, zrobiła wszystkim śniadanie, obiad ugotowała i umyła menażki. 

- Cieszę się, że już wróciłeś. - Wciskam twarz w zagłębienie jego obojczyka i wciągam z rozmarzeniem znajomy zapach, zapach przypominający woń mchu i lasu. Od razu zaczyna kręcić mi się w głowie, a przez całe ciało przebiega cudowny dreszcz. Przeciągam dłonią po wyraźnie zarysowanym paśmie mięśni na przedramieniu, po czym wtulam się w niego jeszcze bardziej. 

- Ja też. - Przygarnia mnie czule do siebie, po czym zamyka w mocnym uścisku. - Ja też.

Jego skóra pachnie oszałamiająco, serce zaczyna mi walić, jak oszalałe, czuję, że jego oddech też przyspiesza i staje się nierówny. Jakby bez udziału mojej woli, odnajduję ustami kawałek skóry nad T-shirtem i przywieram do niej, zasysam delikatnie, i znów, trochę wyżej, a jego dłonie podciągają mnie do góry. 

Kiedy zaczyna mnie całować, przestaję zupełnie myśleć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro