dwadzieścia dwa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kuśtykam do obozu, starając się nie syczeć i nie zatrzymywać się, chociaż jest to trudne. Nagle słyszymy tupot biegnących, ledwie zdążam się odsunąć, gdy w szalonym pędzie mija mnie Mała, a za nią wkurzony na maksa Potterek z furią w oczach. Aha. Czyli właśnie się zemściła. Ta dziewczyna ma nieprzebrane pomysły. Majka i Świruska siedzą na środku placu, mówiąc coś jedna przez drugą, roześmiane. Idę w ich stronę, ale w połowie drogi zatrzymuje mnie Damka.

– Herma, coś zrobiła z nogą? Masz ją prawie dwa razy taką. – Przykuca przy mnie i unosi moją stopę, więc opieram się dłońmi o jego ramiona, żeby się nie przewrócić. Delikatnie obraca nogę, oglądając ugryzienie. – Co cię uwaliło? Wygląda na szerszenia. 

– Uh, to był szerszeń. Nie ciągaj tak, boli. – Puszcza moją stopę, ale natychmiast łapie mnie na ręce i podnosi do góry. Nie jestem zbyt lekka, ale przynajmniej nic o tym nie mówi. Plus dla niego. Majka idzie za nami do namiotu tak przejęta, jakby czekała mnie co najmniej amputacja kończyny. Wygrzebuje coś z plecaka i podaje Damianowi, który sprawnie i delikatnie smaruje tym opuchliznę. Robi się trochę niezręcznie, więc pytam:

– Co Mała zrobiła Potterowi?  

– Wyczekała, aż położył się na chwilę, upolowała chyłkiem jego okulary i wysmarowała całe margaryną z kanapki. Potem odłożyła je cichcem z powrotem, no a reszty możesz się domyślić.

Faktycznie, musiała być niezła akcja. Nic dziwnego, że tak zawzięcie ją gonił. Nie wiem, czy chłopak zdaje sobie sprawę z tego, że Mała potrafi biegać cicho, szybko i na długie odległości, wygrała przełaje niejeden raz. Poza tym jest niziutka i chudziutka, więc łatwo jej się wszędzie ukryć. Wątpię, żeby ją dopadł. Zemsta idealna.

Mija zaledwie parę minut, zanim wraca wściekły jak osa Franek. Do nikogo się nie odzywa, bierze płyn do mycia naczyń  i zabiera się za mycie brudnych okularków. Ma przy tym całkiem pokaźną gromadkę widzów, kibicujących w trakcie. 

Mała zjawia się jakiś czas po nim, ale ma  przynajmniej tyle instynktu samozachowawczego, że przezornie trzyma się z dala. Nawet podczas kolacji siada przy drugim końcu stołu, a Potterek łypie na nią groźnie. Spoglądamy na siebie z Majką z uśmiechem. Cichutko mówię do niej: 

– Idź, na co czekasz? Zakład, że już nie woli Małej? – I wypycham ją z miejsca, zanim zaprotestuje.

Natychmiast na wolnym miejscu siada Damka, jakby tylko na to czatował. 

– Jak twoja noga? Nic się nie dzieje? – Patrzy pytająco spod ciemnej grzywy z prawdziwą troską w oczach, aż mi głupio się robi, że go podle traktuję.

– Nie, dzięki, już prawie nie boli. – Głupio czy nie, tak po prostu go nie lubię. Nie wiem, kiedy zaczął mnie denerwować, bo na początku wyglądało, że się dogadamy. 

Wpycham do buzi ostatni kawał kanapki z pasztetem, dopijam herbatę i szybciutko wstaję od stołu, dziękując. Zbiegam na plażę, zrzucam ubranie i wskakuję popływać. Szybkim tempem pokonuję długość jeziora, wracam już spokojnie, ciesząc się słońcem świecącym jeszcze za plecami i ciepłem wody. Wieczór zapowiada się pięknie, ani chmurki na horyzoncie. Wychodzę i rozciągam się na swoim ukochanym pniu, żeby wysuszyć trochę strój.

– Baśka, życie ci upłynie na tej kłodzie – słyszę pełen radości głos Majki, cytującej Simona z Króla Lwa. Siada bliżej brzegu i łaskocze mnie w piętę, więc zabieram nogę gwałtownie, mało nie spadając. W ostatniej chwili łapię się grubego konaru, bo szczerze mówiąc, jeszcze nie zeszły mi strupy po poprzednim spadaniu z pnia.

Nie zdążam nic powiedzieć, kiedy dochodzi nas rozmowa chłopaków schodzących ścieżką. Też idą się kąpać. Damka opowiada, że przesadził z jagodami, bo mu się nimi cały czas odbija. Majka szepce "Bleee" i krzywi się nielitościwe, ale nie wie, że najgorsze dopiero przed nami. Parówa chwali się, że jadł na leżąco i zjadł tyle, że potem musiał pilnie do kibla, ale tak go przycisnęło, że by nie zdążył, więc poszedł w las.

– No i nie miałem papieru, tylko wszędzie krzaki... Jeszcze jagody z dupy wybieram.

Chłopaki ryczą śmiechem. Chwilę siedzimy bez ruchu, a potem same zaczynamy chichotać, bo to jest tak niedorzeczne, że rozwala człowieka na łopatki.

– No tak – wydusza w końcu Majka przez łzy. – Musi się wykąpać. Naprawdę musi.

Wycieram oczy i ruchem głowy pokazuję Liskowi, że spadamy stąd. Kiedy mijamy na ścieżce Parówę, znów dopada nas głupawka. 

***

Kiedy pali się nasze wieczorne ognisko, łapię się na tym, że tęsknię za Gargulcem i jego bliskością. Rozglądam się dyskretnie. Ruch w kuchennym przyciąga moją uwagę. No tak, chłopaki przygotowują ciasto do owijania na patyku. 

My mówimy na to 'Gady na patyku", w zasadzie ciasto składa się z mąki i wody oraz odrobiny soli i proszku do pieczenia. Cieniutkie wałeczki nawijamy na patyk i zjadamy, odrywając upieczone kawałki. Czasami jemy je na słodko, czasami na ostro. Jeżeli chce się mieć słodkiego gada, macza się nawinięte już na patyk ciasto w cukrze (można dodać cukier od razu do surowego ciasta przy mieszaniu). Jeżeli słonego, po upieczeniu moczymy go w keczupie albo musztardzie. Kiedyś, jak byliśmy na zlocie w Bieszczadach, przygotowaliśmy sobie gady i kiedy zaczęliśmy nawijać je na patyki, niektórzy patrzyli na nas jak na wariatów, a potem spróbowali naszych i za chwilę sami wcinali, że miło było popatrzeć. 

Urywam kawałek ciasta i owijam wokół grubego kijka. Najfajniejsze jest samo pieczenie. Ogarnia mnie ulga, kiedy Gargulec staje przy mnie z pytaniem w oczach. Kiwam tylko głową, robiąc mu trochę więcej miejsca. 

– Damka mówił, że szerszeń cię ugryzł. Nic ci nie jest?

– Nie. W porządku już. – Noga faktycznie już nie jest opuchnięta, chociaż nadal trochę piecze.

– Czy tobie zawsze coś musi się przytrafiać? – Unosi brew, małą blizna nad nią również wędruje w górę.

– Skąd masz bliznę nad okiem? – Milczy chwilę, zaskoczony pytaniem. W końcu mówi z namysłem:

– Ojciec mnie trzepnął kiedyś po pijaku. Mały byłem, niewiele pamiętam. Zaraz potem mama go zostawiła. Nie lubię o tym mówić. – Odwraca się w stronę ognia chwilę za późno, żeby ukryć grymas bólu na twarzy. 

Przepełniona współczuciem, odnajduję jego dłoń i ściskam ciepłe palce. Musiał nie mieć łatwo. Z drugiej strony, w naszej drużynie prawie nikt nie ma łatwo, jakby jeden połamaniec przyciągał drugiego. Może dlatego tak dobrze się dogadujemy i sobie ufamy, przynajmniej w jakiejś mierze. Majka straciła mamę. Świruskę wychowują dziadkowie, bo jej rodzice siedzą w Niemczech i wpadają do domu tylko na święta. Małej ojciec powiesił się, kiedy okazało się, że ma początki Parkinsona i przez to stracił pracę; bez psychologa by nie poradziła. Naczelnej rodzina jest na zewnątrz idealna, rodzice pracujący ciężko, nic jej nie brak; może oprócz ich miłości, bo tak zakochani w sobie, a dla córki uczucia nie wystarczyło. Wygląda na to, że Gargulec pasowałby do nas, życiowych rozbitków, idealnie. 







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro