siedem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jest zupełna cisza, tafla jeziora gładka i nieruchoma, chmury prawie całkiem zasłaniają niebo, chociaż wczoraj o tej porze zaczynało się już przejaśniać. Pewnie będzie padać. Wkładam rękę do wody. Jest tak ciepła, jak tylko potrafi być woda po lipcowych upałach. Siedzę tak jeszcze przynajmniej pół godziny, użalam się nad sobą, marząc o kąpieli, w końcu kapituluję i ściągam ubranie. Nikogo nie ma, ściągam więc wszystko. Ciuchy zostawiam na pniu, żeby w razie czego móc je natychmiast włożyć.

Robię już trzeci kurs na środek jeziora, myśli mam w końcu spokojne i zaczynam czuć fizyczne zmęczenie po wysiłku, kiedy nagle czuję pierwszą ciężką kroplę spadającą na głowę. Chwilę później jest to już regularny deszcz, w dodatku słyszę, jak w oddali gdzieś przez niebo przetacza się grzmot. Zawracam. Do brzegu zostało mi przynajmniej ze trzydzieści metrów, nie jest dobrze, bo zaczęło wiać, więc robią się fale, co w połączeniu z zalewającym oczy deszczem jest koszmarne.

Krztuszę się wodą i zaczynam się bać, że nie dopłynę. Jednak chwilę później słyszę, jak ktoś w panice wykrzykuje moje harcerskie imię, raz po raz. 

– Herma! Herma! Jesteś tam? Herma? Odezwij się!

To Gargulec. W życiu nie czułam takiej wdzięczności, jak teraz, że po mnie przyszedł, że nie jestem tu sama. W świetle błyskawicy dostrzegam jego wysoką postać miotającą się po brzegu. Wstępują we mnie nowe siły, odkrzykuję "Płynę" najspokojniej jak mogę, chociaż spokoju to we mnie akurat nie ma ani trochę. Dotykam stopą dna i czuję przeogromną ulgę, bo już nie muszę rozgarniać ramionami wody i walczyć z falą. Nagle czuję, jak oplatają mnie silne ramiona i pomagają wydostać się na brzeg.

Gargulec obejmuje mnie z całej siły, przyciska do siebie bez słowa, czuję jak jego serce wali niespokojnie. Chcę powiedzieć, że dziękuję, ale milczę, wciśnięta w niego każdym centymetrem ciała. Zęby zaczynają mi szczękać z zimna, bo stoimy wciąż po kolana w wodzie; a może po prostu adrenalina puściła i zaczynam odczuwać skutki strachu, bo naprawdę telepię się cała. Czuję, jak desperacko tuli mnie do siebie, w głębi duszy wiem, że to nie w porządku wobec niego, ale jest mi tak zimno...

– Znowu jesteś goła. Drugi raz dzisiaj. Gdzie tym razem masz ubranie? – Zadaje mi pytanie z pozoru opanowanym głosem. 

Oswobadzam się z jego uścisku, chociaż wcale nie mam na to ochoty. Deszcz smaga mnie po ciele, zimniejszy niż woda w jeziorze. Po ciemku podchodzę do pnia po ciuchy. Nie ma. Zwyczajnie nie ma. Jasny pieron i szlag nieoczekiwany. Wiatr musiał zwiać całe moje ubranie do wody, nie ma sensu szukać po ciemku, szczególnie, że burza jest już nad nami.

– Nie mam. – Przyznaję z niejaką skruchą, i zastanawiam się, jak na litość boską wrócić do obozu w stroju Ewy. Przecież spokoju to ja już mieć nie będę, skarpety Parówy odejdą w zapomnienie, zostanę legendą drużyny. Myślałam, że wcześniej było żenująco? Myliłam się. MYLIŁAM SIĘ! Nie wyobrażam sobie nawet, co on sobie o mnie myśli.

– Tu je miałam, na pniu, ale chyba już jakby... no... nie ma. – Dodaję na swoje usprawiedliwienie, żeby nie sądził, że przyparadowałam tu na golasa.

Zdejmuje przez głowę swój T-shirt i zakłada mi jak dzieciakowi bez słowa. Koszulka sięga do połowy ud, i chociaż jest cała przemoczona, przynajmniej zakrywa wszystko, co powinna. Teraz z kolei ja zaczynam wpatrywać się w niego, bo zdaję sobie sprawę, że deszcz spływa po jego naprawdę ładnie wyrzeźbionym ciele. Ma pięknie zarysowane mięśnie, a skóra mu błyszczy od spływających kropel. 

Dopiero teraz dociera do mnie, że skoro ja widzę takie szczegóły, on też musiał sobie pooglądać. Boże, jakaż żenada.

Jednak, kiedy przyciąga mnie znów do siebie, nie protestuję. Potrzebuję czyjegoś dotyku, choćby na chwilę, żeby poczuć się bezpiecznie, i zwyczajnie, żeby się rozgrzać. Jestem nieludzko zmęczona po całej tej przygodzie.

Bez słowa bierze mnie na ręce, już po raz drugi odkąd jest tutaj, a ja nie protestuję, obejmuję jego szyję ramionami i pozwalam zanieść się do namiotu. Trzęsę się, jakbym miała atak epilepsji. Wchodzimy do namiotu (czemu w taką burzę mamy rozsznurowany cały namiot? poza tym, jak Majka rudzielec podły może spać w takiej chwili?), a Gargulec sadza mnie ostrożnie na brzegu łóżka.

Grzebie chwilę w swoim plecaku, przyświecając sobie telefonem, po czym podaje mi swoją suchą podkoszulkę i coś, co jest chyba dołem od stroju, mam nadzieję, że przynajmniej mojego. Nie odzywając się, kładzie się na mojej pryczy i nakrywa nas swoim śpiworem. Chyba w życiu nie byłam tak wdzięczna nikomu za milczenie jak jemu w tej sytuacji.

Powoli czuję, jak napięcie ustępuje, plecy przestają drżeć, robi mi się tak ciepło i sennie, że nie wiem nawet, kiedy przywieram do niego całym ciałem. Nie zostaje nawet milimetr miejsca między nami. Wtulona w mego "wybawcę" jak w kokon, zasypiam.

Budzę się powoli, przygnieciona męskim ramieniem. Wokół panuje całkowita cisza. Może być jakaś piąta rano, nie później. Miło by było tak poleżeć, gdybym pilnie nie potrzebowała pójść do łazienki (łazienki, latrynki, wszystko jedno, byle jak najszybciej, bo za chwilę będzie za późno, dużo za późno). Próbuję wyplątać się ze śpiwora i z uścisku Gargulca tak, by go nie budzić, ale niestety za bardzo się niecierpliwię. Patrzy pytająco, cały rozespany, ale nie zwalnia uścisku. Zaczynam naprawdę obawiać się, że nie wytrzymam.

– Zaraz nasikam tutaj. – Oznajmiam przenikliwym szeptem, który w ciszy poranka brzmi jak desperacki krzyk, po czym naprawdę z desperacją wyrywam się i łapię swoje klapki spod pryczy. Poły namiotu są, dzięki Bogu, do połowy rozsznurowane, bo chyba bym zrezygnowała z chodzenia gdziekolwiek.

Powietrze jest rześkie i pachnie deszczem. Wracam powoli, nie spieszę się. Zaczyna świergotać jakiś ptak, widzę, jak ostatnia warta jeszcze rozmawia cichutko na placu. Czuję prawdziwe zmęczenie po tej koszmarnej nocy, wsuwam się więc do namiotu. Gargulec nie śpi, podnosi róg śpiworu i robi mi miejsce przy sobie. Waham się dosłownie sekundę. A niech to, co mi tam. Potrzebuję jego ciepła w tej chwili, a o reszcie pomyślę potem, kiedy wyśpię się porządnie. Przytulam się bezsensownie mocno i znowu zasypiam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro