trzydzieści sześć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej :)

Nie zdążyłam sprawdzić, gdyby się trafiły błędy, wrzućcie w komentarzu, poprawię wieczorem.

Pozdrowionka :D

yannissonne


Siedzimy bez ruchu i bez słowa, ja zapłakana, więc pewnie czerwona i zapuchnięta, powoli wyciszam się z emocji. Czuję... nie wiem w zasadzie, co czuję. Najbardziej chyba ulgę. Ulgę, że nie ciąży mi już tajemnica, że chociaż jedna osoba wie. Gargulec głaszcze mnie uspokajająco po ramieniu, przyciskając do siebie. Jest mi dobrze, od dawna nie miałam takiego poczucia bezpieczeństwa jak w tej chwili. W końcu to on przerywa milczenie:

- Dlatego wtedy zemdlałaś? Bo powiedziałem ci, jak mam na imię?

- Tak. Ale też dopiero wtedy zobaczyłam, że masz oczy w takim samym kolorze. No i... jakoś tak wyszło. Nigdy nie mdleję. To był pierwszy raz.

- Człowiek wie, jak zrobić wrażenie na dziewczynie. - Słyszę, że w jego głosie pojawia się nuta rozbawienia. Zaraz jednak poważnieje. - W czym jeszcze jestem podobny? Nie gniewaj się, Herma, ale nie chcę robić za produkt zastępczy. Jesteś dla mnie ważna, ale jeżeli coś między nami ma być, a chyba na to się zanosi, to chcę, żebyś wiedziała, że ja to ja. Nie jestem nim. Nigdy nim nie będę. 

Całuje mnie w czubek głowy, jakby chciał złagodzić surowość swoich słów. Wiem, że ma rację. Też nie chciałabym wypełniać luk po kimś innym. 

- W niczym więcej. No, może trochę w tym, że grasz na gitarze. On był świetnym muzykiem. Ty też dobrze grasz. 

- Jestem samoukiem, u mnie w domu nikt nie wydałby złamanego grosza na naukę gry. Sam sobie zarobiłem na gitarę, uczyłem się z kursów w internecie i od braci Bercika, oni są rewelacyjni. Czasem z nimi gram. 

- Słyszałam cię przecież, jesteś świetny. Równie dobry jak oni.

- Wiem, że jestem niezły. Ale oni są lepsi, pewnie zawsze będą. A ja i tak jestem zadowolony, że umiem tyle. 

- Poza tym zero podobieństw. Jesteście diametralnie różni. W całej reszcie rzeczy. - Odwracam głowę i głaszczę jego lekko szorstki policzek. Strasznie szybko mu te policzki obrastają, rano był gładki. 

Przychodzi mi do głowy, że największą różnicę, jaka między nimi jest, stanowi kwestia dojrzałości. Arek był chłopcem. Gargulec jest młodym mężczyzną. Może stąd to poczucie bezpieczeństwa, które daje mi sama jego obecność. Może to normalne, rok temu i ja byłam po prostu dzieciuchem. Przez ten rok stałam się kimś innym, dorosłam, ale ta dorosłość miała swoją cenę. Cenę przepłakanych nocy, wspomnień, leczenia ran. Nie wiem, czy taką mnie kochałby Arek. On kochał dziewczynę o roześmianych oczach, śmiejącą się z byle czego. A jej już nie ma. 

Zaczynają docierać do nas głosy ze strony ścieżki, znak, że cisza poobiednia dobiegła końca.

- Idziemy do wody? Bo nasi się schodzą, a ja wolałabym się nie tłumaczyć. Nikomu.

- Nie powiedziałaś Majce? 

- Nie. Nie mogłam. Nie jestem gotowa.

- Dobra. Wyskakuj  w takim razie z ciuchów, kobieto. - Podaje mi rękę i pomaga wstać z pnia, przytulając na krótką chwilę. 

Zostawiamy ubranie na konarze, po czym płyniemy na środek jeziorka. Zanurzam głowę raz po raz, odcinając się od świata na parę cennych sekund. Nie lubię pływać w ten sposób, ale przynajmniej będę miała wytłumaczenie dla swoich czerwonych oczu. 

- Ej , Herma, Gargulec, Parówa wasze ubrania utopił! - Wrzask Świruski zastępuje wybuch śmiechu, obracamy się natychmiast w stronę brzegu. Naprawdę nie ma na pniu naszych rzeczy, a Parówa łowi coś patykiem. Chyba właśnie wyłowił czarne dżinsy Arka. Wiesza je na kłodzie i gmera dalej swoim kijem, ale jakoś nic nowego nie wydobywa. Cholera, ubiję go, jeżeli utopił na zawsze moje szorty. 

Chłopak coś mamrocze w stronę Świruski, raczej niepochlebnego, bo ta coś mu odpyskowuje i znika za trzciną na brzegu.

- Parówa! Co z ciuchami? Gdzie reszta? - Nie wiem, czy udusić go od razu, czy dać mu odpowiedzieć. 

- Pierze się. - Lakoniczna odpowiedź mnie rozwala i nie mam pojęcia, jak zareagować. 

Kiedy tylko popływamy bliżej, nurkuję pod pniem i natrafiam na materiał. To moje szorty dżinsowe, na pewno. Zarzucam je na pień i zanurzam się kolejny raz. Tym razem mam oba T-shirty, pełne piachu. Fakt, że teraz pranie nas nie minie. Obok mnie wypływa Gargulec, trzymając w dłoni skrawek czarnego materiału. 

- Herma, to też twoje? - Unosi ze zdziwieniem brwi. Kiwam głową, bo właśnie znalazł moje gatki, które zatonęły podczas burzy. - Głowę bym dał, że miałaś na sobie strój.

Wyjmuję mu bieliznę z rąk, potem sprawdzę, czy do czegoś jeszcze się nadają. W końcu jakiś czas spędziły pod wodą. 

- Miałam. 

Zbieramy ociekające ciuchy, a w tym czasie w mojej głowie aż się kotłuje od pomysłów, jak odwdzięczyć się za niespodziewane pranie. Dopiero kiedy wyciągam miskę i proszek wpadam na coś fajnego. 

- Ej, chodź jeszcze po ciuchy Parówy. Jak upierzemy swoje, to jego namoczymy w wodzie z proszkiem, zanim wlezie tu na górę, wszystko odmoknie. Będzie musiał chociaż z proszku wypłukać. Nie będzie miał wyjścia. 

W namiocie chłopaków panuje wyjątkowy  porządek jak na tę porę dnia, nawet śpiwory mają posłane równiutko. 

- Sweterek! Mam jego sławny sweterek. O nie, ale wali. - Krzywię się od paskudnego zapaszku potu i po prostu zatęchłego brudu. Jak on w ogóle może to na siebie zakładać. Przedtem nosił ten sweterek nawet, jak było ciepło. Dwa dni powinny kwalifikować go do prania, a on go nosi, odkąd przyjechał.

- Ja mam worek ze skarpetami i gaciami, chyba brudne. Paskudztwo. - Gargulec okręca na palcu niewielką, plastikową reklamówkę.

- Arek! Tu w tym worku coś się rusza! - Odskakuję nagle, kiedy jakiś ciemny kształt gwałtownie zaczyna szamotać się w  środku. - Boże mój, to mysz! Mysz mu siedziała w torbie. To chyba koszulki albo T-shirty.

- Czekaj, wypuszczę ją. Mam nadzieję, że nie pogryzła mu ciuchów, cholera. - Chłopak wygląda na szczerze zmartwionego, więc rzucam mu zdziwione spojrzenie. - Jego mama nie ma za dużo kasy. Sama go wychowuje. Myślisz, że czemu on tak ją oszczędza, że nawet ciuchów czystych nie kładzie. Ma tylko ją. A teraz ta cholerna mysz. Muszę to porozkładać, czekaj.

Wyciąga pojedynczo koszulki i ogląda dokładnie. Dopiero zwracam uwagę na to, że każda z tych rzeczy jest już bardzo podniszczona. Niby wszyscy na obozy i wyjazdy zabieramy stare ubrania, ale jego są w gorszym stanie, niż nasze. Przywykliśmy do tego, że zawsze ma jakieś wyrwane dziury w dżinsach albo wyciągnięte sweterki. 

Jest mi przykro, że nie pomyślałam, czemu tak się dzieje. Czemu spakował T-shirt, zwykły T-shirt, który mu daliśmy, jakby dostał cenny prezent. A w zasadzie powiedział nam to wyraźnie. Powiedział, że mama nie będzie musiała tylu nowych kupować. Łzy kręcą mi się w oczach, kiedy Gargulec wrzuca ciuchy z powrotem do torebki.

- Nic nie pogryzła - mówi z ulgą. - Idziemy, bo zaraz wrócą i będzie po ptakach.

Nasi wpadają na plac, kiedy kończymy wieszać swoje rzeczy na sznurach rozwieszonych pomiędzy namiotami. Słychać śmiech Świruski i pokrzykiwanie Daniela. Charakterystyczny głos Parówy wybija się wśród nich, chyba opowiada jakiś kawał, ale do mnie dociera tylko końcówka:

- "A co to za łania?" "Łania co wraca ze srania". - Towarzystwo wybucha śmiechem, ale Parówie śmiech zamiera na ustach, bo widzi swoje puste reklamówki przyciśnięte kamieniem, żeby nie odfrunęły. 

- Ej, co wy robicie z moimi ciuchami? - Wygląda, jakby go zatkało.

- Piorą się - odpowiada Gargulec lakonicznie. Tym razem ja wybucham śmiechem, kiedy dostrzegam malujący się na jego twarzy wyraz zrozumienia. W końcu udaje mi się opanować, więc litościwie dodaję:

- Musisz tylko porządnie przepłukać i powiesić. Pół pracy za ciebie zrobiliśmy, nie patrz tak. 

Parówa siada przy misce i smutno przygląda się jej zawartości. Może rozważa, czy warto inwestować tyle wysiłku w płukanie.

- Ciesz się, że to wyciągnęliśmy. Mysz siedziała w jednej reklamówce. Mogła ci wszystko poszatkować. 

Tym razem dostrzegam wyraźny niepokój w oczach chłopaka i znów mi przykro, że nie dostrzegłam tego wcześniej.

- Nic nie pogryzła, sprawdziłem. Spokojnie. Ale jak nie będziesz prał, to znowu ci wlezie.

Tym razem bez oporów Parówa wstaje i całkiem wprawnie pierze koszulki. Wylewa wodę do dołu chłonnego, nalewa świeżej i płucze po kolei. Jest w tym lepszy ode mnie. Chyba zauważa moje pełne zdumienia spojrzenie, bo sam wyjaśnia:

- Jak nam się pralka zepsuła, to matka przez pół roku zbierała, żeby nową kupić. Musiałem wszystko prać w rękach, bo ona w pracy cały czas. Na magazynie pracuje, wraca urobiona. Co, miałem jej jeszcze pranie zostawiać? 

Czuję się, jakbym dostała w twarz. Ile trzeba przebywać z ludźmi, żeby coś o nich wiedzieć? Ten chłopak, który często sam zmusza nas do śmiechu, chociaż czasami też rzuca się bez powodu, to naprawdę fajny facet. Nie zasługuje na miano obozowego klauna. I naprawdę mi przykro, że tak bardzo skupiłam się na sobie, że zupełnie przestałam dostrzegać innych wokół.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro