(Yuri pov)
Ja pierdolę, to było męczące 45 minut.
Del-2 jakoś doprowadził czarno-białego do kupy (nie mam pojęcia jak mu się udało, Dos wyglądał jak gówno, plus stracił przytomność w połowie), po czym z moją pomocą położył go na łóżku w jednym z pokoi gościnnych.
Po tym wszystkim spędziliśmy resztę czasu na zmywaniu krwi w salonie. Sal i Henry wyszli na dwór, bo niewiele brakowało a ich też musielibyśmy położyć do łóżek. Z naszej czwórki tylko my mogliśmy znieść taką ilość krwi.
- W końcu - Del-2 westchnął i wypłukał ścierkę. - Dlaczego mi się wydaje że to było więcej niż 5 litrów krwi? Ja wiem że demony mają nieco inną anatomię, ale... mimo to powinien był się wykrwawić. Dziwię się że przeżył.
- ... - nie odezwałem się. Nadal nie rozumiałem po co próbowaliśmy go ocalić, ale... nie miałem ochoty na dyskusję. - Podłoga czysta i przemyta dokładnie detergentami. Nie ma tu już ani odrobiny krwi.
- To dobrze - westchnął i wstał powoli. - Powiem pozostałym że sytuacja już pod kontrolą.
- Jasne... Ja muszę się napić - skierowałem się do kuchni.
Wyjąłem z lodówki butelkę piwa. Wolałbym coś mocniejszego, ale Henry nic by mi nie dał ze swoich zapasów, a nie miałem siły iść do sklepu. Otworzyłem ją swoim scyzorykiem i napiłem się. Czułem jak zimna ciecz powoli zmywa ze mnie te 45 minut.
Odetchnąłem ze satysfakcją. Ja pierdolę, zaraz lepiej!
- Przynajmniej ktoś tu się dobrze czuje - usłyszałem ten niemecki akcent.
- Też chcesz jedno? - zapytałem.
- Dawaj...
Wyjąłem z lodówki drugą butelkę, otworzyłem ją i podałem Salowi. Ten błyskawicznie opróżnił ją w połowie.
- Scheiße... Nie byłem gotowy na takie coś - westchnął.
- Ja też.
- Do cholery... Co to miało być? To nie było normalne, a mówimy o Dosie. Co się musiało odjebać że był w takim stanie?
- Nie wiem i mam to gdzieś - mruknąłem.
- Łatwo ci mówić... Słuchaj, to... to jego spojrzenie... To było jebane kurwa przerażenie. W życiu nie widziałem by ktokolwiek patrzył w taki sposób.
Milczałem. To prawda. W swojej pracy... widywałem różne emocje na twarzach ludzi: strach, panikę... Ale nigdy nie widziałem czegoś takiego jak teraz.
- No dobra... Masz rację, to było kurwa coś. Tak naprawdę gdyby Del-2 nie kazał mi pomagać, cały czas gapiłbym się na niego. To było... nie mam słów na opisanie tego.
- Ta... Coś jest z nim nie tak. Znaczy, bardziej niż zwykle.
- Ta...
Milczeliśmy przez dłuższy czas. Skończyłem swoje piwo i wyrzuciłem butelkę do kosza.
- To co teraz? - spytałem.
- Nie wiem... Nie mam ochoty na nic - mruknął Sal. - Ja pierdolę, czemu? Przysięgam, jeśli skurwysyn mnie zainfekował rozpaczą-
- Jeśli zaczniesz zachowywać się jak on, wiedz że mam scyzoryk przy sobie.
- Jasne.
- Eh... Ja się pokręcę tutaj. I tak nie mam po co wracać do siebie - westchnąłem. Nie byłem w nastroju na zimno i śnieg.
- Ja spróbuję się przespać, nie wiem. To... na razie?
- Na razie...
Sal wyszedł z kuchni, prawdopodobnie do pokoju gościnnego. Ja po chwili również wyszedłem.
Rozejrzałem się. W salonie nie było nikogo, więc reszta albo była w pokojach, albo wyszła z biura. Miałem pójść do jednego z pokoi, ale...
Spojrzałem na jedne z drzwi. Za nimi był pokój, w którym leżał Dos. Z jednej strony chciałem go wyminąć... Ale z drugiej kusiło mnie by wejść do środka.
Stałem tak przez kilka minut, po czym w końcu chwyciłem klamkę. Yuri, debilu, to nie moment na rosyjskie odpały!
Cicho otworzyłem drzwi i zajrzałem do środka. Dos leżał na łóżku i wyglądał jakby spał. Z mojego kąta wyglądał niewinnie, ale to tylko dlatego że był odwrócony do mnie swoim prawym bokiem. Mimo to... z jakiegoś powodu było mi go żal. Sam nie wiem czemu.
Podszedłem bliżej. Spał lub był nieprzytomny, inaczej zareagowałby na moją obecność. Oddychał spokojnie, a z jego twarzy nie mogłem niczego wyczytać. Już miałem wyjść, ale w ostatniej chwili coś przykuło moją uwagę.
Palce jego lewej ręki stukały w kołdrę, którą był przykryty. Jednak robiły to rytmicznie, wystukując wiadomość kodem Morse'a.
Robił to nieświadomie? Czy może...?
Poczekałem na dłuższą pauzę, po czym zacząłem tłumaczyć na bieżąco.
- HELP... ME... I... DO... NOT... WANT... TO... DIE... AG... AIN...? - wymruczałem. Nie rozumiałem tego zdania, gdyż było po angielsku, a idąc do pokoju wyłączyłem translator. Znałem tylko dwa słowa: "HELP" - pomocy i "DIE" - umierać, ale reszty zdania już nie.
Westchnąłem i sięgnąłem do słuchawki, po czym powtórzyłem frazę. Tym razem usłyszałem mój głos przetłumaczony tak, że mogłem wyraźnie zrozumieć co to zdanie znaczy. "Pomóż mi, nie chcę znowu umrzeć". Co do...?
- Wiesz że nieładnie tak wchodzić do kogoś bez pukania?
Aż podskoczyłem. Nie zdałem sobie sprawy że Dos w tym czasie się obudził i wpatrywał się we mnie.
- Gh...! J-ja...
- Nieważne... Mam to gdzieś - odwrócił się ode mnie. Zaraz, co?!? Dlaczego... on brzmi tak pusto...? I czemu... jego spojrzenie też było takie puste...? - I tak nie masz tu po co przychodzić. Wiemy doskonale że nienawidzicie wszyscy mojej obecności tutaj.
- To... To nie ma nic do rzeczy... Zresztą co to było to wcześniej? - spytałem.
Widziałem że się spiął.
- Nie twoja sprawa.
- Jak to nie? Dosłownie wykrwawiałeś się na podłodze przed nami. To nienormalne nawet jak na ciebie.
- No i? To że normalnie to się nie dzieje nie znaczy że to zaraz nienormalne.
- Sam siebie wykluczasz. Co się z tobą odpieprza, co?
- Nie twoja sprawa... Nie tWoja SprAwa!
Aż na moment odebrało mi mowę. Jego głos... Brzmiał jakby on się łamał... Ale... nie tak jak zawsze... Brzmiał jakby miał zacząć panikować...
- Dobra... Okej... - westchnąłem. - To ja... Wyjdę już.
Nie usłyszałem odpowiedzi. Skierowałem się do drzwi i zamknąłem je za sobą.
- Co to było do jasnej cholery? - spytałem sam siebie.
Najpierw wiadomość... A teraz to...? Naprawdę coś z nim nie tak...! Aż zaczynam się o niego martwić!
Wziąłem głęboki wdech i powoli wypuściłem powietrze. Naprawdę coś było na rzeczy i wiedziałem, że trzeba coś zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro