Obrączki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

06.06.2023

Właśnie ta data zapadła wyspowym mieszkańcom w pamięć, gdy z małego kościoła, na dobrze znanym zakonie "Błędnej Ciszy", rozbrzmiały weselne dzwony, a za nim dźwięk rozpędzonego, sportowego auta.

Jeszcze chwilę temu, każdy z zebranych siedział niecierpliwie za drewnianą ławką i wyczekiwał. Samo wydarzenie było czymś, czego nikt nie spodziewałby się akurat teraz. W takich okolicznościach. I choć nikt tak naprawdę nie wierzył w to, że dożyje dnia, kiedy skryte marzenia staną się prawdą, to właśnie oni stanęli na wysokości zadania i pokazali, że jeżeli czegoś się bardzo chce, to nic nie stoi na drodze do zwycięstwa. Kompletnie nic. Nawet fakt tego, że w związek małżeński weszło dwóch mężczyzn, którzy nienawidzą siebie z wzajemnością, aż do szpiku kości. Ich odmienne postrzeganie świata nigdy nie było dla nich łatwe i raczej nigdy tego nie pogodzą. Między nimi zawsze będzie jakiś lekki zgrzyt. Zawsze coś będzie dla któregoś niekomfortowe. Zawsze będzie coś, co można zmienić, ale żaden się nie odważy, więc nawet nigdy nie będą chcieli spróbować dojść razem do konsensusu. Jednak dzisiaj, z jakiegoś powodu, oboje spojrzeli w tym samym kierunku, z tą samą nadzieją i zgodnie, przed białym ołtarzem wyrzekli słowo zgody i zaufania.

Tak.

"— Kochani. Spotykamy się tutaj z okazji… Wyjątkowej. Wyjątkowej i na pewno niespodziewanej. Wręcz zaskakującej. Nasza wyspa od swoich korzeni posiadała pewien mały promyczek, który wiele razy ukazywał się w szare i smutne dni, by choć na moment poprawić nam nasze humory i sprawić, by szerokie uśmiechy zawitały na naszych ustach. Wystarczyła zwykła rozmowa, czy machnięcie ręką. Bez słów można było wyczuć w powietrzu tą nutę ciepła i silnych emocji… Bez słów czuć było uczucie, którym promyczek darzył siebie nawzajem. Jak dbał o siebie, mimo wszelkiej krzywdy, którą kiedykolwiek sobie wyrządził przez błędy. Błędy wybaczone od pierwszej sekundy. Błędy nieznaczące w dalszej miłości. Błędy, o których promyczek zapominał, chociaż wiedział, czego unikać… — z mównicy rozbrzmiał chropowaty i dość niskawy głos. Ubrany na biało brunet, czytając słowa z kartki, patrzył się na zgromadzonych. — Dziś jest naprawdę szczególny dzień dla historii naszej wyspy. Moi kochani… Morwin. Jedno słowo, choć skrywa w sobie dwie, najważniejsze rzeczy, które tworzą je… Wyjątkowym słowem. Mianowicie dwie, całkowicie odmienne osoby, które stwierdziły, że nie będą ukrywać swojej miłości i będą mogli cieszyć się nią wraz z przyjaciółmi, rodziną, czy innymi mieszkańcami. Erwin Knuckles… I Gregory Montanha. Powstańcie.

Z małych krzesełek przed ołtarzem wstało dwóch mężczyzn w pięknych, białych, ślubnych garniturach. Stając przed sobą twarzą w twarz złapali się za prawe dłonie i cierpliwie czekali na dalsze kazanie. Brunet stanął bliżej nich i spojrzał na nerwową dwójkę. Przed kolejną przemową rzucił im ciepłe spojrzenie i kazał powtarzać po sobie.

— Ja Erwin Knuckles biorę Ciebie Gregory Montanha za męża i ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci… — cichy i niepewny głos rozbrzmiał echem w wielkiej sali.

Szatyn posłał mu delikatny uśmiech, ściskając jego dłoń.

— Ja Gregory Montanha biorę Ciebie Erwinie Knucklesie za męża i ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci…

Po tych słowach cały kościół wybrzmiał oklaskami, gdy para młoda zapieczętowała ich przysięgę wzajemnym podarowaniem obrączek i długim, czułym pocałunkiem. Przez ten jeden moment oboje trzymali siebie w objęciach, zapominając o całej reszcie zmartwień, jaką razem musieli tu przyciągnąć na swoich barkach. Trzymając się za ręce, wyszli razem z kościoła, a za nimi został tylko warkot silnika sportowego auta, odjeżdżającego z piskiem spod parkingu.

— Kurwa mać! Nie wierzę w to, że David kazał nam się pocałować! — ryknął Erwin, który gwałtownie wyjechał spod kościoła, zaciskając swoje dłonie na kierownicy. Szatyn spojrzał na niego i w głowie stwierdził, że jeszcze chwila, a złotookiemu zacznie lecieć piana z ust. Ale jako jego świeżo upieczony małżonek postanowił, że zostawi tą myśl dla siebie i postara się udobruchać męża, jak najlepiej może. — Wypierdole go z Zakshotu. Obiecuję mu to i niech przygotuje na to dupsko, bo nie wypłaci się za to. Nigdy kurwa.

— Nie no, Erwin. Nie było tak źle chyba. Nie? W sensie, pomijając fakt pocałunku. Całokształt wyglądał chyba wiarygodnie. Jeszcze tylko artykuł w gazecie i DOJ będzie mógł nas cmoknąć. I tak dostaniemy pieniądze. — stwierdził szatyn, trzymając swoją dłoń na ramieniu męża. Chociaż nie wiedział, czy ma jakiekolwiek prawo go tak nazywać. — Rozumiem, że się mną brzydzisz, ale nie musisz tego skandować wszem i wobec… Też tu siedzę. Słyszę cię.

— Grzechu. Tu nie chodzi o to, czy ja się brzydzę, czy nie, chociaż tu przyznam ci rację, bo o mało co nie zwróciłem śniadania z komunii. Moje ego cierpi. Moja pozycja cierpi. Moja reputacja w mieście cierpi. Ty wiesz, jaką jazdę ja będę mieć na Triadzie, jak zaraz tam wrócę? Pewnie te zjeby z radia siedzą na kanale i okrzykują nasz ślub, chociaż wiedzą, że zrobiliśmy to dla pieniędzy… — warknął między zębami i zatrzymał się na światłach. — To miał być cichy ślub. Cichy. A zebrało się całe miasto. Tylko po to, żeby obejrzeć szopkę, za którą dostaniemy w pizde dużo siana, bo inaczej pozwiemy DOJ za homofobię. Tyle. Nie ma miłości, nie ma małżeństwa. Są pieniądze i satysfakcja, że udało nam się przechytrzyć prawo. Które i tak już wystarczająco mocno naginamy tą akcją. A chcę ci przypomnieć, że na przysiędze obiecałeś go strzec, jako glina. Więc nie pierdol.

Cisza między nimi była wyjątkowo głośna. Za głośna, jak na fakt, że nawet silnik auta lekko zagłuszył się w chwili, kiedy stali na światłach. Może to dobrze, że z ich ust nie lecą słowa, których później mogliby żałować. Nie ważne, czy ślub był prawdziwy, czy nie. Erwin spojrzał raz jeszcze na światła i gdy te zmieniły kolor na zielony wcisnął gwałtownie gaz, jadąc w kierunku Eclipse'a. Sportowe auto wymijało zgrabnie inne pojazdy, by w jak najkrótszym czasie dotrzeć pod dom złotookiego. Nie bardzo przeszkadzał mu fakt, że jadąc na miejsce, zdążył złamać kilka zasad ruchu drogowego, choć u jego boku siedział policjant z krwi i kości. Zdanie szatyna mało by się dla niego teraz liczyło. Dalej żył kościołem i niepożądanym pocałunkiem, który podstępnie wymusił na nich jego przyjaciel. A raczej zdrajca narodów i od dzisiaj męczennik ekipowy. W końcu Laborant musi kiedyś odpocząć. Erwin po kilku minutach zajechał pod swoje mieszkanie i zaparkował auto gdzieś na parkingu. Wysiadając, złapał za klucze i nerwowo szukał tego, który wpuści go do środka. Szatyn poszedł za nim. Dotrzymywał towarzystwa u jego boku i gdy już nie mógł patrzeć na to, jak jego małżonek męczy się z kluczami, wziął je z jego rąk i samemu znalazł kluczyk, otwierając mu tym samym drzwi. Erwin spojrzał na niego ukradkiem i wszedł do środka. Jednak zawrócił się lekko wzrokiem, gdy przypomniał sobie, że Gregory dalej trzyma klucze do jego apartamentu.

— Oddaj. — wyciągnął do niego dłoń.

— Musimy porozmawiać…— szatyn złapał go za rękę i przysunął się do niego. Spojrzał mu głęboko w oczy. W ten sam sposób, w jaki spojrzał na niego przed ołtarzem. A tego spojrzenia nie dało się zapomnieć. Nawet na moment. — Wpuść mnie do środka i porozmawiajmy. Nie możemy tego tak zostawić…

— Niech ci będzie… Ale ja muszę się wykąpać i przebrać. Pachnę mokrym psem… — złotooki posłał mu jednoznaczne spojrzenie i bez słowa ruszył w stronę swojego mieszkania.

Stając przed mieszkaniem, czekał cierpliwie, aż Gregory otworzy mi drzwi jego kluczami. Gdy ten to uczynił, Erwin wślizgnął się do środka zmęczonym krokiem i nawet nie zapalając dużego światła poszedł do swojej sypialni. Po drodze zostawił na podłodze swoją marynarkę i niewygodnie, źle dopasowane buty. Światło bijące od małej, nocnej lampki oświetlało jego ciało. Nie czekał na słowo szatyna. Nie interesowało go to, czy przyjdzie za nim do sypialni, czy poczeka w salonie. Jego jedyną myślą było wziąć ciepły i długi prysznic. Niestety tylko jedno z wymagań jego relaksu mogło zostać spełnione. Musiał się pospieszyć. Wchodząc do jasnej, marmurowej łazienki, ściągnął z siebie resztę niewygodnych ubrań i włączył strumień ciepłej wody. Krople, lecące na jego twarz, zdawały się zmywać z niego cały brud dzisiejszego dnia i jak źle się z tym czuł. To nie tak, że zaczęło to do niego docierać. Raczej miał już to kompletnie w poważaniu i prędzej, czy później zapomni o tym wydarzeniu. Odwracając głowę w stronę lustra spojrzał w swoje odbicie, choć jego wzrok powędrował na jego prawą dłoń i złotą obrączkę, błyszczącą na serdecznym palcu. Z jego ust wydostał się drżący oddech. Odwracając wzrok spojrzał prosto na złoty pierścionek i zamyślił się na moment. Kręcąc nim na palcu myślał chwilę nad tym, czy ma on jakieś znaczenie. Czy zostawić go na dłużej. Czy czuje się do niego przywiązany.

Czy ma obowiązek go nosić…

— Pierdolony pies…

Zakręcając wodę złotooki założył świeże bokserski i łapiąc za ręcznik wyszedł z łazienki, wycierając swoje mokre włosy. Odsłaniając oczy spotkał się z widokiem szatyna, siedzącym na jego łóżku. Dalej miał na sobie białe spodnie od garnituru. I tylko to. Siedział ze spuszczoną głową i tak samo, jak on chwilę temu, patrzył na obrączkę i kręcił nią na palcu. Też nie czuł się zobowiązany, by nosić ją i być z tego dumnym. Gregory podniósł głowę i spojrzał na mokrego od wody Erwina. Znów ta nieznośna cisza. Znów ten moment, kiedy świat istniał tylko dla nich dwóch. Choć kompletnie nie powinien. Złotooki, odkładając ręcznik na szafkę, podszedł bliżej niego i złapał go dość agresywnie za rękę. Szatyn nawet nie protestował. Z jakiegoś powodu wiedział, że nie chce zrobić mu krzywdy. Erwin popatrzył na ich obrączki. Dwie, złote obrączki z grawerem "E&M". Przyglądał się im przez dłuższą chwilę. Jego ciężki oddech zaczynał się uspokajać, gdy spokojnym ruchem przejeżdżał po połyskującej powierzchni swoim kciukiem. Dopiero po jakiejś chwili Gregory ujrzał lekki uśmiech na twarzy małżonka.

— To… Kiedy chcesz rozwodu?

To pytanie mogło nigdy nie paść. Przynajmniej srebrnowłosy nigdy nie chciał go usłyszeć. Gdzieś w środku błagał Boga, żeby nie musieć na nie odpowiadać i dać sobie zapomnieć. Żyć dalej i udawać, że to pytanie było tylko i wyłącznie jego złym snem.

— Erwin… Odpowiedź na pytanie. Nie wiem. Jak dostaniemy pieniądze? Albo może byśmy poczekali chwilę, żeby każdy zapomniał i weźmiemy cichy rozwód. Nikt się nie dowie, ale pieniądze będą dla nas. — proponował szatyn. Dalej siedząc na łóżku spoglądał w górę, na zmartwioną twarz małżonka. Erwin wciąż trzymał jego dłoń. Bez namysłu złapał go za drugą rękę i gładził je delikatnie, mając nadzieję, że usłyszy odpowiedź. — Możemy zrobić to jak najszybciej. Kiedy ty będziesz chciał. Mnie naprawdę jest to obojętn-

— Zamknij się… Nie chcę… — na ich dłonie poleciało kilka łez ze złotych oczu. Usłyszał odpowiedź. Nie taką, której oczekiwał, ale taką, której po cichu pragnął. Ciało Erwina zadrżało lekko. Szatyn wstał z jego łóżka i przyciągając go do siebie przytulił do swojej piersi. Gładząc włosy małżonka oparł swoją głowę o jego ramię i cicho westchnął. — Nie chcę…

— Wiem… Ja też nie…

Erwin wędrował rękoma po jego talii i plecach. Delikatnie przejeżdżał palcami w tę i z powrotem. Ciało szatyna było lekko mokre od jego dotyku. Małe krople spływały w dół jego talii i brzucha. Nagle Gregory złapał go zgrabnie za szczękę i musnął jego usta. Były słone od łez. Ale znów żaden z nich nie protestował. Nadal nie próbował. Zwykłe muśnięcie, w kilka sekund zamieniło się w długi i ciepły pocałunek. Taki, którego nikt, poza nimi, nigdy by nie zobaczył. Taki, który zostanie tylko dla nich, w tym pokoju. Ich ciała, przytulone do siebie, powoli opadły na miękki i puchaty materac dużego łóżka. Szatyn, podtrzymując swoje ciało na łokciach ucałował szyję swojego małżonka i idąc z pocałunkami w dół, zostawił kilka mokrych śladów na jego klatce piersiowej. Każdy, najmniejszy dotyk ustami, był jak ciche "Kocham cię", którego żaden z nich nie chciał wymówić na głos. Ale oboje wiedzieli, że właśnie to słowo wybrzmiewa między ich oddechami. Złotooki wplątał swoje palce we włosy szatyna i przygryzł dolne wargi, dając mu czysty znak na to, że teraz jest tylko jego. Policjant kiwnął na to głową i uśmiechnął się lekko. Wracając do całowania ust swojego kochanka złapał za swój pasek od spodni i zgrabnym, szybkim ruchem wyjął go ze swoich spodni. Następnie zahaczył palcami o guzik i po kilku chwilach białe spodnie od garnituru leżały niedbale rzucone na połyskującą podłogę.

Dłonie złotookiego powędrowały zgrabnie nad jego głowę. Szatyn złapał jego nadgarstki w jedną rękę, a drugą bawił się gumką od jego bokserek, czekając, na najmniejszą reakcję z jego strony. Ten tylko jęknął niedbale i odwrócił wzrok. Nie minęła chwila, a ich bokserki poleciały niechlujnie w kierunku spodni garnituru. Dłonie większego błądziły co chwila po delikatnym brzuchu małżonka. Jego skóra była niczym głęboki sen. Z którego żaden z nich nie chciał się budzić. Jak miękki jedwab. A jego pocałunki na jedwabiu wprowadzały go w stan lekkiej ekstazy. Złotooki przyglądał się jego ruchom i analizował je bardzo dokładnie. Najmniejsze drgnięcie palców. Najmniejsze posunięcie się w przód. Szatyn zbliżył się do jego ucha i przygryzając płatek szeptał ciche miłostki. Te natomiast płynęły malutkim strumieniem prosto do serca Erwina. Rozgrzewały jego ciało i wprowadzały go w lekkie zakłopotanie. Zamotanie.

Policjant gładził uda kochanka sztywnymi palcami. Tylko po to, żeby jeszcze raz usłyszeć jego jęki, gdy całował jego usta. Z ust przeszedł na szyję. Zostawił na niej kilka mokrych cmoknięć i mały ślad, który miał był niczym pierścionek na ich palcach. Znakiem przynależności. Złotooki nie protestował. Wręcz błagał o więcej. Prosił o to, by szatyn nie przestawał. Przyciskał jego usta do swojej skóry, gdy tylko czuł ciepły oddech małżonka. Mokry ślad języka, rozciągający się od szyi i obojczyków ostatecznie zakończył swoją trasę przy podbrzuszu, gdzie szybkim spojrzeniem czekał na pozwolenie, by ruszyć dalej. Dostał je niemalże od razu. Nie musiał nawet się o to prosić. Język policjanta sam znalazł trasę, rozciągającą się wzdłuż członka jego kochanka. Ciało złotookiego od razu zadrżało, kiedy ciepły i mokry dotyk spotkał się z jego wrażliwą skórą. Zamykając oczy dał się na moment zatopić w chwili. Szatyn łapał za jego uda, powodując u niego jeszcze mocniejsze dreszcze. Podgryzając jego skórę, zostawiał na niej czerwone ślady, które miały być jednoznaczne z tym, że mimo ich lewego ślubu, Erwin od zawsze należał do niego. I żadne złote obrączki by tego nie zmieniły. Złotooki próbował ratować się rękoma, ale nawet one odmawiały mu posłuszeństwa, kiedy kochanek przygryzał jego uda. Zagłuszając swoje jęki dłonią, szatyn uśmiechnął się lekko i znów zawisł nad nim, odsłaniając jego usta. Ich wargi złączyły się w lekkim pocałunku, kiedy druga dłoń policjanta pieściła członka złotookiego czując, jak ten lekko drga pod jego sztywnymi palcami. Wiedział, że najlepszą rozgrywką dla niego było doprowadzenie go do szaleństwa samym dotykiem. Wiedział, że małżonek nie lubi czekać i najlepiej by było, gdyby wszystko zakończyło się w sekundę.

Ciche pojękiwania powoli wypełniały cały pokój, gdy myśli Erwina były skupione na dwóch rzeczach. Oczy jego małżonka i jego dłoń, która bawiła się nim, jak zabawką. Gdyby chciał, już dawno by wstał i wyszedł. Gdyby chciał, to nic z tego by się nie wydarzyło. Kompletnie nic. Gregory całował jego szyję i obojczyki, ruszając ręką w jednostajnym rytmie, który zdawał się zgrywać z biciem serca młodszego. Co chwila jednak przyspieszał na sekundę, by zobaczyć na jego twarzy tą nutę zaskoczenia, która po chwili zamieniała się w lekkie poddenerwowanie, że tak bardzo mąci w jego głowie. Szatyn zdawał się jednak nie robić sobie z tego kompletnie żadnego problemu. On zajęty był czymś innym. Podgryzaniem szyi swojego kochanka. Chciał, żeby został na nim każdy ślad. Żeby był widoczny dla innych ludzi. Żeby każdy zobaczył, że on do kogoś należy. Na jego szyi znalazło się miejsce na kilka malinek. Kilka małych i kilka większych. Erwin rejestrował tylko oddech na jego skórze. Kompletnie wyłączył inne zmysły. Nie umiał myśleć o czymkolwiek innym. Jego oczy co chwila wędrowały do góry, łącznie z jego wygiętym w łuk kręgosłupem. Usta młodszego rozszerzyły się lekko, chcąc wydobyć z siebie jakiś dźwięk. Dopiero po chwili do uszu szatyna dotarło ciche skomlenie i błaganie, by przestał. Oboje wiedzieli, że żaden z nich nie chciał przestawać.

Dłonie srebrnowłosego zacisnęły się na białej pościeli. On sam zamknął gwałtownie oczy, kiedy przez jego ciało przepłynęła fala ciepła i dreszczy. Jego wygięte ciało zadrżało ponownie na myśl o tym, że szatyn przez ten cały czas będzie obok, widząc go w najgorszym stanie. Kiedy był bezradny i wręcz wypruty ze wszelkich sił. Palce policjanta dalej wędrowały po jego członku i nawet bez gwałtownych ruchów były w stanie sprawić, że jego kolana zdawały się być jak z waty, a umysł stawał się całkowicie pusty. Oddech młodszego stosunkowo przyspieszał. Z sekundy na sekundę stawał się cięższy. Czuł, że jeszcze chwila i da upust swoim emocjom i fantazjom, które szatyn nieznośnie podkręcał swoim ciałem. Sam widok jego ostro zarysowanych kształtów w półmroku wystarczał, by Erwin nie mógł oderwać od niego wzroku. I szczerze powiedziawszy, nawet nie chciał. Mógłby godzinami wpatrywać się w jego opadające na czoło włosy i ten demoniczny uśmieszek. Ten, który skrywa tak wiele, choć mówi tyle pięknych słów… Tak ładnie szepta do niego. Doprowadza go do szaleństwa zwykłym słowem, a gdy znudzą mu się konwersacje, jego usta znów wędrują po jego zmęczonym i mokrym od potu ciele. Całują go czule, dając mu nieustające poczucie bezpieczeństwa. Łapią delikatnie skórę i pilnują tego, by Erwin szybko o tym nie zapomniał. Pomaga mu w tym jego zwinny język, który zgrabnie zostawia mokre i długie ślady na jego ciele. Czasami zahacza o jego szyję, klatkę piersiową, brzuch, czy uda. Najczęściej składa wizytę w ustach kochanka, by wejść do środka i namieszać lekko. Wprowadzić zamęt i z zadowoleniem na twarzy oglądać cały chaos, który spowodował w tak krótkim czasie. Bardzo często jego język gra w parze z jego ostrymi kłami, które z impetem wgryzają się w ciepłą i bladą skórę złotookiego. W nagrodę dostaje jęki i warki, które same są w stanie podnieść mu ciśnienie.

Nagle pokój wypełnił się jeszcze jednym jękiem, płynącym z ust Knucklesa. Ten był jednak długi i chwiejny. Jego głos łamał się co chwila, jakby nie mógł już więcej wytrzymać. Bo nie mógł. Młodszy spuentował wszystkie cichym szeptem.

— Gregory…

Szatyn spojrzał na niego, a potem na efekt swojej ciężkiej pracy, by zadowolić to urocze i tajemnicze stworzenie. Zlizując z dłoni efekt swojej brudnej roboty, ku jemu zdziwieniu, Gregory spotkał się z widoczną aprobatą ze strony kochanka. Srebrnowłosy przyciągnął go lekko do siebie i pogłaskał jego włosy, jakby chciał mu pokazać, jak bardzo jest z niego dumny i jak kurwesko dziekuje mu za to, że ten jeden raz nie musiał robić tego sam.

— Dobry pies… — młodszy uśmiechnął się lekko i złożył mały pocałunek na nosie policjanta. Ten zaśmiał się po cichu i wbił się w jego usta, łącząc ich dłonie.

Przez resztę nocy, mimo tego, że ich małżeństwo było jednym, wielkim przekrętem, na ich palcach połyskiwały złote obrączki.

➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵
Nie. Nie czuję się dobrze. Wcale

Klasycznie zapraszam na mojego insta 33soyek. Snapchata s0yek . Twittera ItzSoyekHun i mojego discorda Soyek #9541

3115 słów

~Soyek
➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro