24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


⋇⊶⊰❣⊱⊷⋇ FADIA AILINGHAM ⋇⊶⊰❣⊱⊷⋇

⋇⊶⊰❣⊱⊷⋇ Pięć lat po zrzeszeniu Wielkiego Paktu ⋇⊶⊰❣⊱⊷⋇

Wiedziała, że jest obserwowana. Wiedziała to na długo przed tym, nim w odległości parunastu kroków rozległ się cichy szelest. Gdyby nie chodziła tędy codziennie, pewnie nie zwróciłaby na to uwagi. Lecz ona znała absolutnie każdy dźwięk, który towarzyszył jej podczas wieczornych spacerów.

Nie czuła się zagrożona, ale sama myśl, iż ktoś widzi ją w każdym momencie jej życia była niekiedy przytłaczająca. Chociaż, po pięciu latach zdążyła się przyzwyczaić. Podejrzewała, że od początku pilnuje jej ten sam człowiek. Nigdy go nie widziała, ale... ale potrafiła wyczuć, iż ma do czynienia z jednym i z tym samym Ptakiem.

Ptaki.

Większość osób drżała na sam dźwięk tej nazwy. Byli oni bowiem najlepszymi skrytobójcami na całym kontynencie. Na wynajęcie ich mogli sobie pozwolić jedynie nieliczni, a ojciec Fadii, król Paerletanu z pewnością należał do tego grona.

Czasami zastanawiała się, czy ten konkretny Ptak jest u niej za karę. Przecież jego służba trwała całe dnie i noce. Fadia nie wyobrażała sobie gorszej pracy. Ten człowiek musiał mieć ją cały czas na oku i księżniczka skłamałaby, gdyby stwierdziła, iż mu to ułatwiała. Kochała bowiem robić rzeczy, których robić nie powinna, tylko po to, by sprowokować go do ujawnienia się. Nigdy jeszcze jej się to nie udało. Raz tylko widziała ślady jego pracy, gdy zabił jakiegoś włamywacza.

Cóż, przynajmniej czuła się całkowicie bezpieczna.

I odrobinę mniej samotna.

Czasami do niego mówiła. Opowiadała mu o minionym dniu, będąc pewna, że jej słucha. Był jej jedynym towarzyszem, prócz Dirra, jastrzębia, który czasami do niej przylatywał. Dirr był nieskończenie piękny i z jakichś przyczyn pojawiał się zawsze tam, gdzie zmierzała. Jakby był jej stróżem. Miała ich zatem dwóch.

Przeszła jeszcze parę kroków, podziwiając piękno zaróżowionych kwiatów, przywodzących na myśl rumiane policzki. Ich woń była kusząca, a Fadia zawsze jej ulegała. Gwiazdy świeciły jasno, odbijając się od nieskazitelnie czystego stawu. Dziewczyna nie miała już na sobie wierzchnich szat, a jedynie luźną, pomarańczową suknię, sięgającą do połowy uda. Tutaj nie musiała się martwić swoją prezencją. Liczyła się wygoda, bo i tak żaden poddany jej nie widział.

Prawie nikt od pięciu lat jej nie widział.

Zacisnęła oczy, wsłuchując się w melodię północnego wiatru.

Minęła długa chwila, nim dziewczyna na powrót je otworzyła i utkwiła w granatowym jeziorze. Weszła doń wolno, rozkoszując się miękkim piaskiem, rozstępującym się pod jej stopami. Gdy woda sięgała jej do pasa, Fadia położyła się na plecach i odpłynęła kawałek, a jej długie, ciemne włosy rozsunęły się wokoło jej talii i ramion, niczym wachlarz.

— Jutro wieczorem — powiedziała, wpatrując się w księżyc. — Wymknę się z pałacu. I ty pójdziesz za mną. Nie zatrzymasz mnie. — Cisza. — Jeśli nie powiesz nic przez najbliższe dziesięć sekund, uznam to za zgodę — dodała z uśmiechem i zaczęła w myślach odliczać do zera.

To było wszystko, co chciała dzisiaj przekazać Ptakowi.

A więc postanowione. Jutro przypadał dzień, w którym ludzie gromadzili się na dziedzińcu i zaczynali świętować. I ona zamierzała uczestniczyć w obchodach. Jak poprzednim razem, trzy lata temu.

Okręciła się i zanurkowała pod lazurową taflą, wpływając w księżycową łunę. Tam położyła się na miękkim piasku i zamknęła oczy. W jej głowie pojawiła się dobrze znana melodia, którą Fadia nuciła od bodaj ośmiu lat. A może minęło już znacznie więcej czasu? Melodia ta pochodziła z pięknego spektaklu, który dziewczyna zobaczyła kiedyś na ulicy. Trwał on prawie dwie godziny, ale jej matka zgodziła się zostać do końca. Fadia niestety nie pamiętała już, o czym był. Pamiętała tylko tę melodię, bo była ona jedynym, co pozostało jej z tamtego życia.

Odkąd król Withmoore zaatakował sąsiednie królestwo, a zarazem potem zawiązano zamorski sojusz, okrzyknięty mianem Wielkiego Paktu, ani razu nie widziała fasady pałacu od frontu. Wszyscy bali się ataku. Bali się, że niegdyś przyjaźnie nastawione państwa zwrócą się również ku nim, tym razem nie z pomocą, a ze stalą w rękach. Wiedziała, że kiedyś nadejdą niebezpieczne czasy, ale na pewno nie spodziewała się, iż będzie sobie wtedy liczyła zaledwie dziesięć lat. Dziesięć lat, na bogów!

Wynurzyła się dopiero, gdy w głowie odśpiewała całą pieśń. Wyszła na brzeg, ociekając wodą i odrzuciła włosy do tyłu nim zasiadła w szerokim hamaku. Ten przechylił się, zmuszając Fadię, by położyła się na nim na płasko. Liny pod nią powoli przesiąkały wodą.

— Dobranoc — rzuciła w ciemność.

Odpowiedziała jej bezbrzeżna, nieprzenikniona cisza, a obudził trzepot skrzydeł. Otworzyła oczy i ujrzała siedzącego przed nią Dirra, który wpatrywał się w nią, jakby popełniła ogromne przestępstwo.

Przeciągnęła się i poprawiła włosy.

— Dawno cię u mnie nie było.

Ptak poruszył szerokim ogonem. W całości był śnieżnobiały, bielszy od piasku na Wydmowych Basztach.

— Chcesz coś zjeść? — spytała, choć wiedziała, że Dirr był zbyt pyszny, by od razu się na to zgodzić. Dlatego Fadia podniosła się z hamaka i postawiła stopy na ziemi, a następnie się schyliła. — Przejdziesz się ze mną do pałacu?

Ptak wlepił w nią rozumne spojrzenie i zamrugał. Minęło parę sekund, a dziewczyna zdążyła już westchnąć i się wyprostować, nim zasiadł na jej barkach. Zrobił to jednak niechętnie.

— Co się dzieje? Jesteś na mnie zły? — Nie zareagował. — Coś ci obiecałam i o tym zapomniałam? Gniewasz się?

Potrząsnęła lekko głową i ruszyła w stronę pałacu. Rosa osadzona na liściach, spływała leniwie na trawę. Zewsząd dobiegał ją śpiew ptaków, ale Dirr zdawał się nie zwracać na nie uwagi. Poderwał się tylko, młócąc skrzydłami w powietrzu. Jedno z nich uderzyło dziewczynę w głowę z taką siłą, że omal się nie zatoczyła.

— Dirr, na bogów, co się z tobą dzieje? — krzyknęła do ptaka, który teraz zataczał nad nią kręgi. W pewnym momencie wystrzelił naprzód. Fadia wahała się przez ułamek sekundy, ale zaraz potem zerwała się do biegu.

Przeskakiwała przez wystające korzenie i lawirowała między drzewami. Patrzyła w górę, aby nie stracić Dirra z oczu, ale z drugiej strony jej wzrok musiał być utkwiony w podłożu, by dziewczyna nie potknęła się o kamienie. Wspierała się na pobliskich gałęziach i zadzierała wysoko głowę, gdy liście na moment odsłaniały skrawek nieba. Podążała za swoim jastrzębiem przez blisko minutę, aż w końcu wybiegła na boczną ścianę pałacu.

Wsparła się na kolanach, ciężko dysząc. Dirr przysiadł tuż przed nią.

— I na co ci to było? Jeśli myślisz, że będziemy się tak bawić...

Dirr przekrzywił głowę i spojrzał na jakiś punkt po jej prawej stronie. Fadia popatrzyła w tamtym kierunku, na bramę prowadzącą do głównego ogrodu.

I ujrzała przed nią Rhamiela.

Na bogów, musiała się przecież ubrać!

Popatrzyła z wdzięcznością na Dirra i umknęła z pola widzenia brata.

Wbiegłszy do swoich komnat, zmyła z nóg piach i błoto, a potem pospiesznie narzuciła na siebie jedną ze swoich ulubionych sukni. Na głowę nałożyła dopasowaną kolorystycznie chustę, nie mając czasu, by rozczesać dokładnie włosy.

Wiedziała, że Rhamiel nie mógł jej usłyszeć z tej odległości i zapewne jej też nie widział. Dziewczyna ufała mu bezgranicznie, ale mimo wszystko, nie chciała stracić w jego oczach. Nie chciała, by widział ją brudną, nieubraną i potarganą. Była w końcu księżniczką. Fadią Ailingham, siostrą wspaniałego księcia północy i królewską córką.

Nie spodziewała się, by brat dzisiaj u niej zawitał, ale mimo to chciała doprowadzić się do porządku. Musiała prezentować się na tyle godnie, na ile pozwalały jej obecne warunki. Wsłuchała się w głośne pokrzykiwania służących, które przygotowywały ostatnie rzeczy na festyn.

Służące! Było ich co najmniej pół setki. Już dawno nie widziała tylu ludzi na raz, nie licząc poprzednich obchodów Nocy Trzydziestu.

Gdyby tylko te kobiety przebywały tu na co dzień... dzięki nim Fadia nie czułaby się taka samotna. Oczywiście, co tydzień przychodziły tutaj cztery sprzątaczki, by zachować należyty porządek na jej piętrze pałacu, ale zazwyczaj miały tyle pracy, że dziewczyna nie mogła z nimi porozmawiać.

Jej guwernantka również do niej przychodziła, jednak wizyty te tylko potęgowały poczucie samotności.

Zasiadła na poduchach w swojej sypialni na trzecim piętrze i otworzyła przypadkową książkę na przypadkowej stronie. Odczekała niecałą minutę i wtedy w całym pokoju rozległ się dźwięk parunastu dzwonków. Były one ze sobą połączone i miały zwiastować nadejście gościa. Ktoś jednak pociągnął za sznur jeszcze trzy razy. Był to sygnał, który ustaliła z Rhamielem przed laty.

Odłożyła czytany tom do góry grzbietem i zbliżyła się do drzwi, aby je popchnąć. Uśmiechnęła się szeroko widząc brata, ale zmarszczyła czoło, dostrzegając, iż utyka na jedną nogę.

— Spadłem z dachu — powiedział, widząc zatroskany wzrok siostry. Fadia pokręciła głową i poklepała go po ramieniu, gdy znalazł się wystarczająco blisko. Zadarła głowę. Za każdym razem, gdy stawał obok niej, nie mogła się nadziwić temu, że tak wyrósł. W swoim życiu nie spotkała jeszcze równie wysokiego mężczyzny.

Cóż, właściwie w ogóle nie widywała się z mężczyznami. No, może poza Nollynem, kiedy czasami przychodził tutaj z jej bratem.

— Rhiam, ile ty masz lat, żeby łazić po dachach?

Wzruszył ramionami i wyminął ją w przejściu.

— Zatrzymałem się na dwunastu. — Jego spojrzenie prześlizgnęło się po oknach i spoczęło na dywanie. Potem skupił się na czymś innym, ale Fadia nie zdołała spostrzec, na czym konkretnie.

Rhamiel wziął do ręki książkę, którą dziewczyna zostawiła na podłodze. Uniósł brwi.

— Nigdy bym nie postawił ani jednej monety na to, że moja siostra czyta Dollrena. I to w jego ojczystym języku.

Cóż, bardzo dobrze, bo by ją stracił.

Na szczęście znała to nazwisko. Jej guwernantka coś o nim mówiła.

— Miał bardzo... — Szukała odpowiedniego słowa. — Ambitne teorie. Zapewne te księgi wiele by zdziałały, gdyby Edward Withmoore nie spalił bibliotek — zagadała.

Tylko tyle wiedziała. Nic więcej nie zakodowała z tamtej lekcji.

Brat uśmiechnął się gorzko, z lekkim sarkazmem.

— Nie tylko księgi, ale i ludzie tacy jak on mogliby coś zdziałać, gdyby nie ten Withmoore. — Odłożył tom na podłogę, odruchowo bawiąc się obszernym pierścieniem na palcu. — Cały dorobek Reedial... nie rozumiem, jak można to było tak po prostu zaprzepaścić.

— Ale nam chyba nie zagraża? — zapytała Fadia dość naiwnie. Wiedziała, co się wydarzyło sześć lat temu i drżała na samą myśl takowego najazdu. Prawda jawiła się też tak, że gdy została przeniesiona do prywatnego piętra, straciła kontakt z polityką. Rhamiel co jakiś czas przynosił jej raporty, lecz oczywistym było, że ma ważniejsze sprawy na głowie, niż robienie kopii dokumentów, aby mogła je przeczytać jego siostra.

Fadia zatoczyła palcem koło na poduszce.

— Cholera wie — odparł po prostu. — Mamy szczęście, że dzieli nas morze.

— Mimo wszystko, gdyby cały Pakt...

— A po co mieliby to robić? — żachnął się, przygryzając wargę. — A nawet jeśli by spróbowali, jesteśmy w stanie ich pokonać na morzu. Nie mają takiego doświadczenia jak my.

— Ale mają mnóstwo ludzi — dodała.

— Nie jesteśmy dla nich atrakcyjni. Cóż mamy, prócz piachu i obsydianu?

— Złoto?

— Oni też je mają. Podejrzewam, że Edward Withmoore śpi na materacu wypchanym monetami.

— Jest człowiekiem, który będzie chciał znacznie więcej.

Wypuścił powietrze nosem.

— Mają dokoła siebie kilka mniejszych państw. Jesteśmy bezpieczni, Fadio. Przynajmniej od strony morza. A od strony pustyni... — Nie dokończył. Nie musiał kończyć, gdyż każdy zdawał sobie sprawę, że Wydmowe Baszty są nieodczytaną księgą. Wrócił stamtąd tylko jeden człowiek. Zmaltretowany i dotknięty chorobą psychiczną.

Cokolwiek... ktokolwiek zamieszkiwał tamte tereny, mógł ich zaatakować w każdym momencie. A pech chciał, że stolica znajdowała się całkiem niedaleko pustyni.

Teraz jednak Fadia była zdumiona drżeniem głosu jej brata. Nigdy nie mówił o tym z takim niepokojem.

— Od strony pustyni również jesteśmy względnie bezpieczni — powiedziała, mając nadzieję, że brat rozwinie temat.

— Względnie — mruknął, podnosząc na nią wzrok.

Powinna skończyć ten temat. Widziała to po jego oczach i napiętych ramionach.

— Rozumiem. A jak idą przygotowania? — zagaiła. Czasami czuła się bardzo dziwnie w towarzystwie Rhamiela. Z jednej strony był jej bratem, a z drugiej... z drugiej zaś był królewskim dziedzicem i z roku na rok coraz bardziej oddalali się od siebie. Jego wizyty były dla niej błogosławieństwem, lecz jednocześnie napawały ją smutkiem. Już nie potrafiła przywrócić relacji sprzed laty.

Rodzeństwo skrzyżowało spojrzenia, a mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie, z ulgą przyjmując zmianę tematu.

— Właśnie o tym chciałem z tobą pomówić.

O festynie? Czyżby chciał ją pokazać poddanym?

Może już nie będzie musiała się wykradać?

Dziewczyna nieświadomie wstrzymała oddech, lecz zmusiła się do dozy nonszalancji.

— Jakże możesz ze mną rozmawiać o tych obchodach, skoro nie widziałam ich od paru lat? — Kłamstwo. — Pewnie zmieniło się wiele rzeczy. — Kolejne kłamstwo. Nie zmieniło się absolutnie nic, oprócz tego, że pierwsza córa rodu Ailingham w nich nie uczestniczyła.

W jej sercu zakiełkowała nadzieja, że brat zdecyduje się oficjalnie zabrać ją do kondygnacji handlowej, do portu. Wbrew samej sobie zaczęła obmyślać kreację na ten dzień.

— Coś ty. Wszystko jest dokładnie tak samo nudne, jak trzy lata temu.

— Nie wiem jak było trzy lata temu. — Zasiadła na krześle przy lustrze, lecz jej brat nadal stał w tym samym miejscu.

— Cóż, musisz mi zaufać. Zgiełk, smród i nuda.

Czy on naprawdę postrzegał to w ten sposób? Według niej nie istniało nic wspanialszego od Nocy Trzydziestu. Ulice przyozdobione były pięknymi kwiatami i kolorowymi wstęgami, a dookoła ognisk gromadzili się ludzie, by wspólnie śpiewać. Ci, którzy mieli siłę, tańczyli wokół nich, a niektórzy śmiałkowie skakali nad migotliwymi płomieniami. Sprowadzano ludzi z całego świata, tancerzy, akrobatów, a przede wszystkim – aktorów. Były to dni radości, miłosierdzia i pomocy. Fadia uwielbiała zatracać się w szaleńczych tańcach, a potem, w trakcie odpoczynku, obserwować, jak ludzie sobie pomagają. Wszyscy wierzyli bowiem, że miłość, którą tej nocy obdarzy się potrzebujących, wróci ze zdwojoną mocą.

— Nie może być aż tak źle. Przecież to najważniejsza uroczystość.

Twarz Rhamiela prezentowała bezbrzeżny brak zainteresowania. Potarł dłonią twarz.

— W takim razie może to ze mną jest coś nie tak, bo za każdym razem, gdy tam jestem, nie potrafię się odnaleźć.

— Bo jesteś księciem, Rhiam — powiedziała, opierając brodę na dłoni. — Nie możesz wtopić się w grupę biesiadników i cieszyć chwilą. Wszyscy będą cię obserwować, jeżeli za każdym razem będziesz zjawiał się w królewskich szatach i z koroną na głowie.

Mężczyzna uniósł brwi.

— A co innego mógłbym zrobić? Dziedzic musi pojawić się na Nocy Trzydziestu. Nasz ojciec zawsze tak robił i ja nie mam zamiaru być tym, który przerwie tę tradycję. Nie wiem, jak było dawniej, ale to mój obowiązek.

— Ale nie musisz cały czas siedzieć w sali tronowej, kiedy dookoła aż wrze od zabawy. Jeżeli po jakimś czasie zejdziesz i się przebierzesz, a potem wmieszasz w tłum, to mogą cię nie poznać.

Rhamiel zaśmiał się cicho.

— Powiedziała moja siostra. Specjalistka od kamuflażu.

— Nie nabijaj się ze mnie, próbuję ci pomóc. — Nie nabijaj się ze mnie, bo naprawdę nią jestem. Westchnęła. — A o co chodzi?

Na ustach brata pojawił się chytry uśmiech. Nie wiedziała, jak to odczytać, ale w dalszym ciągu żywiła pełną nadzieję, że zabierze ją na obchody.

— Po prostu sprowadziłem tutaj trupę aktorską, aby tej nocy dali parę występów w różnych częściach dzielnicy handlowej.

Serce Fadii zabiło nieco szybciej.

— Czyja to trupa?

— Mmm... — Zmarszczył nieznacznie czoło, a potem się uśmiechnął, posyłając Fadii zmieszane spojrzenie. — Poczekaj, pamiętałem...

— No nie. Nie wiesz nawet, kogo zaprosiłeś?

— Wiem! Wiem, tylko...

— Na jaką literę?

— Chyba na H.

— Chyba?

— Raczej tak.

Fadia przewróciła oczyma.

— Huzina?

Pokręcił głową.

— Nie, oni nie są stąd.

Dziewczyna omal nie krzyknęła.

— Huga? To trupa Huga?

Rhamiel nie zareagował od razu, ale po sekundzie potwierdził.

— Tak, to oni.

Pisnęła z radości i podbiegła do brata, omal go nie przewracając, gdy zarzuciła mu ręce na szyję.

— I zabierzesz mnie do nich? Zobaczę ich występ? Możemy zobaczyć wszystkie? — wyrzuciła z siebie, nie ważąc na słowa. Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że nie wygląda obecnie dość dojrzale, ale nie mogła opanować emocji. Hugo pochodził z Array, a jego trupa aktorska była znana nawet za morzem. Jeżeli zabrał ich aż do Paerletanu, oznaczało to, że zostaną tutaj na dłużej. I że mają bardzo korzystne zlecenie.

Nabrała gwałtownie powietrza, czując, że kręci jej się w głowie. Puściła brata, by mógł jej odpowiedzieć.

— Fadia, spokojnie, uspokój się. Nie pójdziemy do dzielnicy handlowej, dobrze wiesz, że nie możesz...

Zamarła.

Może się przesłyszała?

To, czego wtedy doświadczyła, porównywalne było ze wskoczeniem do wody w trakcie upalnego dnia, lecz woda ta nie chłodziła przyjemnie, a zamrażała do kości.

W jej oczach wezbrały łzy. Zagryzła wargę, aby nie powiedzieć, niczego głupiego, ale w końcu nie wytrzymała.

— To po co mi o tym mówiłeś? — krzyknęła, odsuwając się od niego. Serce waliło jej jak oszalałe. — Po co dawałeś mi nadzieję, że opuszczę tę cholerną klatkę, w której mnie zamknęliście niby ze względu na moje bezpieczeństwo?! — wybuchła. Nie powinna, ale wybuchła.

— Wiesz, jak zginęła księżniczka Am...

— Nie przerywaj mi! Nie wierzę w tych zbirów, którzy krążą po ulicach, nie wierzę w ani jedno twoje słowo dotyczące tych rzekomych niebezpieczeństw!

— Chodzi nam tylko o twoje bezpieczeństwo, Fadio — rzekł chłodno.

— Może chociaż raz zastanowiłbyś się, jak to jest siedzieć samemu przez całe dnie? — Zezłościła się i wypuściła powietrze. Cisza zawisła między nimi jak rozbujany na sznurze miecz. Mierzyli się rozemocjonowanymi spojrzeniami tak podobnych do siebie oczu. Ale tego było za wiele. — Wyjdź, nie chcę cię widzieć.

Gdy skończyła, odetchnęła parę razy, chcąc wyrównać oddech.

Środki, które powzięli wraz z rodzicami, należały do tych kontrowersyjnych, ale w Paerletanie czyhało na nią tyle niebezpieczeństw, że nie sposób było przygotować się na nie wszystkie. Była młodą dziewczyną, a do tego księżniczką. Opuszczanie pałacu było w rzeczywistości bardziej niebezpieczne, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.

Ta Amiha... księżniczka, jej daleka kuzynka, straciła życie w tak okrutny sposób, że Fadia nawet nie chciała o tym myśleć. Łapały ją rozpacz i obrzydzenie, ilekroć przypomniała sobie raport o jej śmierci.

A ona, głupia, nakrzyczała na swojego brata.

Rhamiel patrzył na nią przez moment i w końcu odwrócił się w stronę drzwi.

Jego zielona szata sunęła po ciemnym dywanie i zawinęła się, gdy przystanął w progu.

— Chciałem ci tylko powiedzieć, że odwołałem ich występy, aby mogli w nocy zagrać tylko dla ciebie. Będą tutaj o zachodzie słońca, naszykuj się — mruknął i zamknął za sobą drzwi.



Spodziewaliście się rozdziału z perspektywy księżniczki Paerletanu? I to w postaci retrospekcji? Pewnie nie! :P Zdradzę, że następny rozdział również będzie z jej perspektywy, ale tym razem z faktycznego dnia obchodów. Oprócz tego, czeka nas jeszcze fragment od jej brata Rhamiela, bo ich punkt widzenia może okazać się kluczowy w kulminacyjnym momencie historii...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro