5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pierwsza część planu Iverona zupełnie nie podobała się Eutheemii. Mężczyzna bowiem polecił jej, aby schowała się do skrzyni, z której tamten wyjął swoje ubrania, i poczekała aż przeniosą ją przez trap do portu, a stamtąd do tawerny, w której nocowała załoga. Dziewczyna dzięki swojej drobnej posturze bez problemu zmieściła się w skrzyni i nie mogła ukrywać, że było to przyjemniejsze miejsce od ładunku z węglem. Mimo to jednak ciężko zniosła kilka uderzeń spowodowanych nagłym upuszczeniem kufra. W rezultacie spędziła w tej ciasnej przestrzeni ponad pół godziny, o czym dały jej znać dzwony edgerrskiej katedry.

W porcie było gwarno.

Słyszała nawoływania w obcych mowach. Paerletański usłyszała jeszcze na pokładzie statku, jednak tutaj mieszało się kilka języków. Podobnie zapewne było w kovijskim porcie, ale wtedy była zbyt zaaferowana, aby zwrócić na to uwagę. Do jej uszu docierał również tętent kopyt oraz huk wody obijającej się o burtę. Wiatr syczał w szczelinach skrzyni, którymi docierały do dziewczyny słabe łuny światła.

Zatrzęsło nią, kiedy dwójka mężczyzn podniosła bagaż. Na wszelki wypadek próbowała zapamiętać drogę, lecz było to niemalże niemożliwe ze względu na kołysanie i wyjątkowo niewygodną pozycję. Cieszyła się jedynie z tego, że udało jej się rozpoznać moment, w którym weszli do tawerny, bowiem to pozwoliło jej na naszykowanie się na wędrówkę po schodach.

— Tylko, panowie, ostrożnie z tym bagażem! — zakrzyknął Iveron po tym jak pokonali dwa stopnie. Eutheemia odetchnęła z ulgą, mając nadzieję, że to upomnienie ochroni ją przed kolejnymi siniakami, które już zdążyły wytworzyć się na jej łydkach i ramionach.

Rzucono ją na podłogę w pokoju tak, że z ledwością powstrzymała jęk, który mimowolnie chciał wyrwać się z jej piersi.

— Nareszcie — szepnęła do siebie, kiedy drzwi trzasnęły. Naparła plecami na wieko, jednak to ani drgnęło. Spróbowała więc sięgnąć do góry, aby je podważyć, ale... skrzynia była przecież zamknięta na klucz. — Szlag — zaklęła i był to zaledwie początek bluzg, które wyleciały z jej ust pod adresem Iverona. Zamek raczej nie był zbytnio wytrzymały i mogła spróbować rozbić go o ścianę, jednak nie chciała wywoływać niepotrzebnego hałasu. Odczekała więc następny kwadrans, i jeszcze jeden, który doprowadził ją do godziny jedenastej.

Zaczęła tracić wiarę. Było jej duszno, a kończyny boleśnie zdrętwiały od braku ruchu — tylko na tym potrafiła się skupić. Ilekroć próbowała odpłynąć gdzieś myślami lub chociażby usnąć, wzbierała w niej irytacja, której nie potrafiła poskromić.

Powoli docierało do niej, że Iveron ją oszukał i zostawił w zamkniętej skrzyni w obcym królestwie. Chciała zrugać się za to, że mu zaufała, ale wiedziała przecież, że była to jej jedyna szansa, której nie mogła przepuścić. Starała się uspokoić, lecz na nic się to zdało. Oddychała z coraz to większym trudem, czuła pot spływający jej po twarzy. Nie mogła go otrzeć.

Po kilku następnych minutach straciła cierpliwość, nie zamierzała więcej czekać na tego sukinsyna. W tawernie było wystarczająco głośno, aby zagłuszyć to, co zamierzała zrobić.

Naparła więc nagłym ruchem na bok kufra, w stronę, po której, jak sądziła, znajdowała się ściana.

Myliła się.

Ściany tam nie było, toteż Eutheemia przewróciła się wraz ze skrzynią. Nie przeszkodziło jej to jednak. Włożyła całą swoją siłę obolałego ciała w to, aby wrócić do poprzedniej pozycji, a następnie rzucić się na lewą stronę. Po kilku takich manewrach, od których brakowało jej powietrza jeszcze bardziej niż chwilę wcześniej, udało jej się natrafić na ścianę, o którą próbowała rozbić zawiasy.

Nie osiągnęła tego szybko. Kosztowało ją to kilka dodatkowych siniaków i utratę oddechu, ale w końcu zamek puścił z trzaskiem.

Nie był to wszak jedyny dźwięk, który rozległ się w pokoju. Trzasnęły również otwarte nagle drzwi , które wystraszyły Eutheemię. Mimo to jednak z ulgą uniosła się nad kufer i nabrała świeżego powietrza.

— Wszyscy święci, co ty najlepszego wyprawiasz?! — Usłyszała głos Iverona tuż za sobą. Zamknął drzwi, a ona obróciła się w jego kierunku. Chciała wstać, ale mięśnie jej zdrętwiały i nie było to łatwe. — Słychać cię na...

— Jak to co wyprawiam? — Weszła mu w słowo, podnosząc głos. — Ze dwie godziny tutaj siedziałam! — wrzasnęła do niego. Popatrzyła na rozwiane, brązowe włosy Iverona, częściowo przykrywające zniesmaczony wzrok, który jej posyłał.

— Było cię słychać na pół tawerny! — odwarknął.

— Nie przesadzaj — mruknęła, a on podszedł do niej, żeby złapać ją za łokieć i pomóc wyjść z kufra. — Nie hałasowałabym tak, gdybyś otworzył ten kufer.

Iveron puścił ją, a ona musiała podeprzeć się krzesła, żeby nie upaść. Nie czuła nóg.

— Równie wygodnie byłoby ci w skrzyni z węglem. Podarowałem ci namiastkę tego, na co się bezmyślnie pisałaś. — Wzruszył ramionami i zanim zdążyła mu odpowiedzieć, dodał: — Po prostu zapomniałem. Przyszedłbym tutaj prędzej czy później.

Eutheemia popatrzyła na niego wzrokiem, który nie miał w sobie ani grama uprzejmości. Odgarnęła z czoła zlepione potem blond włosy. Przez krótki moment mierzyli się z Iveronem spojrzeniem. W pokoju byłoby zupełnie ciemno, gdyby nie sąsiednia tawerna, której światła wpadały przez okno do środka, oświetlając częściowo ich sylwetki.

Po prostu zapomniał, oczywiście.

Coraz bardziej zastanawiała się nad tym, czy znowu by czegoś nie ukraść i nie zwiać stąd na statek.

— I jak wygląda dalsza część planu? — spytała w końcu dziewczyna, przerywając pełną napięcia ciszę. Iveron znowu wzruszył ramionami, co omal nie wywołało u Eutheemii kolejnej fali wściekłości.

— Ja przejdę się piętro niżej do kapitana, który zgłosił te hałasy i powiem mu, że to tylko jakiś pijak nie mógł znaleźć swojego pokoju — powiedział przez lekko zaciśnięte zęby, jakby cała ta sytuacja zaczynała go irytować. Musiała więc się uspokoić, aby dopiąć swego. — A ty w tym czasie się umyj, bo nie pachniesz najlepiej.

Powstrzymała złość, wbijając paznokcie w spód dłoni, jednak nie powstrzymało jej to przed posłaniem mu kolejnego morderczego spojrzenia obsydianowych oczu, które w towarzystwie jej jasnych, potarganych włosów, sprawiały nieco upiorne wrażenie.

— Aye — odparła z ironią czymś, co niejednokrotnie słyszała z ust marynarzy. Iveron obrócił się na pięcie.

— Przyjdę tutaj za jakieś dwie godziny. Rozlokuj się gdzie chcesz, byle nie na moim łóżku, bo mam dość tych koi na statku — rzucił na odchodnym, po czym zniknął na korytarzu.

Została sama.

Do świtu poprowadziła ją myśl o tym, że póki co nie została zdradzona. To, oraz nierozsądna nadzieja na wydostanie się spod szponów Wielkiego Paktu. Spod szponów Edwarda Withmoore'a, od którego wszystko się zaczęło. Który napadł na arrayską królową i zabił ją wraz z setką poddanych, siejąc biedę i zamęt w królestwie Array. To przez niego Eutheemia została sprzedana do niewoli.

A teraz udało jej się rozpocząć grę, która mogła odciąć ją od poprzedniego życia.

Wiedziała jednak, że nie wystarczyło w nią grać.

Aby osiągnąć swój cel, musiała wygrać.

Może i nie umiała grać w karty, ale niejednokrotnie widziała oszukujących w nie mężczyzn.

Ona więc również zamierzała oszukiwać.

Nim usnęła, leżała przez godzinę na kocu na twardej, drewnianej podłodze, wsłuchując się w odgłosy cichnącego miasta. Przypominało jej to czekanie na wyjście gości Urthena. Była to taka zabawa, która umilała jej czas dzielący ją od upragnionego snu. Skupiała się na jednym konkretnym dźwięku i próbowała wyobrazić sobie jego właściciela. W tym przypadku były to kroki dochodzące ze schodów. Zastanawiała się, czy należały do kobiety czy do mężczyzny, a zaraz potem myślała nad tym, w jakim celu zmieniają piętro. Odprowadziła nawet słuchem jednego człowieka aż do pokoju znajdującego się nad jej głową. Usłyszała skrzypnięcie materacu. Później nastąpiła cisza, więc przeniosła uwagę na co innego.

A następnie usnęła.

Zbudził ją Iveron wchodzący do pokoju, ale tylko na chwilę. Przekręciła się na drugi bok i spała dalej, wiedząc, że potrzebuje odpocząć przed czymkolwiek, co na nią czekało.

Tuż przed świtem Iveron obudził ją, szturchając jej ramię czubkiem buta. Był już ubrany i gotowy do drogi. Ona, ponieważ umyła się wodą z wiadrem przed snem, wstała niemal natychmiast, nie fatygując się składaniem koca.

— Nie mamy czasu do stracenia — powiedział Iveron, wręczając jej bladożółte zawiniątko, w którym rozpoznała swoją pierwszą kupioną suknię. Nieświadomie przycisnęła je do siebie, jakby była to jedyna rzecz, którą posiadała.

Cóż, tak przecież i było.

— Ruszajmy więc — odparła, prostując się i unosząc wyżej brodę. Iveron zerknął na nią dwa razy i pokręcił głową, ale nic nie powiedział. Założył na siebie koszulę w kolorze bordowym oraz jasne spodnie, podkreślające jego opaloną skórę. Dopiero teraz dziewczyna miała okazję przyjrzeć się mężczyźnie jak i jego strojowi. Równo przystrzyżone włosy, zgolony zarost oraz to, w jaki sposób nosił swoje ubrania wykonane z drogich materiałów faktycznie świadczyły o jego statusie społecznym. Nie musiała zaglądać do jego kieszeni, żeby wiedzieć, ile ma pieniędzy.

Zastanawiała się, ile zajmie jej nauczenie się wchodzenia w taką aparycję. Jak długo będzie musiała ćwiczyć, żeby oszukać ludzi, że to nie ona służyła, a to jej służono.

Przyjrzała się uważnie Iveronowi jeszcze raz, kiedy otworzył jej okno na półpiętrze i powiedział, żeby przez nie wyszła, co zrobiła bez najmniejszego zawahania, pomimo że kilka ran odezwało się bólem. Zauważyła jednak wtedy uśmiech błądzący w kącikach jego ust i iskrę wyższości błyszczącą w błękitnych oczach. Mężczyzna ten albo był wyjątkowo głupi, albo nad wyraz nie znosił obecności swojego ojca, jeżeli posuwał się do tak radykalnych sposobów na pozbycie się go.

Lecz dopóki Eutheemia na tym korzystała, dopóty nie zamierzała narzekać.

Nie chciała jednak wcielać się w narzucane jej role. W pewien sposób nie potrafiła znieść myśli, że będzie musiała udawać przez miesiąc narzeczoną tego idioty. Nawet jeżeli oznaczało to całkowicie darmowy rejs. Nie mogła jednak wiedzieć, czy na pewno Iveron nie będzie od niej niczego wymagał. I to ją nieco przerażało.

Upadła miękko na ziemię, a zaraz po niej Iveron, który, zsuwając się, zamknął jeszcze za sobą okno. Z pewnością nie robił tego po raz pierwszy.

— A już myślałem, że będę musiał ci z tym pomóc — powiedział, otrzepując spodnie z niewidocznego kurzu.

Eutheemia westchnęła.

— Kapelusz ci się przekrzywił — mruknęła, wskazując brodą na miejsce, w którym powinno znajdować się okrycie głowy Iverona. Nie było tam jednak ani jego kapelusza, ani niebieskiego piórka, które do niego doczepił. Ten jeden raz nie założył go na siebie.

Mężczyzna mimo tego i tak sięgnął ręką do czubka głowy, a potem spojrzał na nią nieprzychylnie.

— Mam to potraktować jako przejaw humoru?

Masz to potraktować jako przejaw ironii.

Uśmiechnęła się niewinnie, a Iveron potrząsnął głową. Wskazał dłonią drogę, którą mieli podążać, po czym zaczął rozwiązywać górne wiązania koszuli. Słońce, mimo iż ledwo prześwitywało między gęstą edgerrską zabudową, dawało o sobie znać w postaci zbliżającego się upału. Okolica, w której była położona tawerna należała chyba do tych spokojniejszych, choć kiedy minęli dwie alejki, Eutheemia dostrzegła ludzi szykujących się do kolejnego dnia pracy. Było tutaj wiele osób o ciemniejszej karnacji, co było skutkiem dawnego podbicia państw edgerrskich przez Paerletan. Przeczytała kiedyś o tym w jakiejś książce.

Rozejrzała się dokoła, po raz pierwszy mogąc chłonąć kolory ich otaczające. O ile Kovia była nieskazitelnie biała, o tyle miasto to kwitło wszystkimi znanymi jej barwami. Zastanawiała się, jak wygląda stolica Edgerry, chociaż w głębi serca wcale nie chciała jej zobaczyć. Chciała być jak najdalej stąd, a jednak... jednak napawała się tym widokiem. Jakże dziwne to było — po tylu latach niewoli móc swobodnie chodzić po ulicach w innym królestwie i oglądać jego architekturę.

Ceną było tylko jedno ludzkie życie.

Przełknęła ślinę, bowiem przed jej oczami nagle stanął Urthen i tryskająca z niego krew. To, co ją ogarnęło, nie było poczuciem winy, a raczej... obrzydzeniem. Odetchnęła.

— Czy Paerletan też tak wygląda? — spytała Iverona, chcąc odgonić od siebie uczucie, które starało wedrzeć się do jej serca.

Mężczyzna spojrzał na nią z góry i uniósł kącik ust, drapiąc się po nosie. Dopiero teraz dostrzegła piegi na jego opalonej skórze.

— To znaczy jak?

— Tak kolorowo — odparła bez namysłu, kiedy wymijali mały zagajnik z zielenią, przy którym bawiły się dzieci. Dziewczyna nie wiedziała, czy podobała jej się tutejsza zabudowa. Wydawała jej się zbyt mało jednolita, nie wiedziała, na czym skupić wzrok. Iveron zastanowił się przez chwilę.

— Nie. Spójrz tutaj na ludzi. Na naszym kontynencie ubieramy się raczej w... stonowane barwy.

Eutheemia nie zdołała powstrzymać spojrzenia, jakim obdarzyła odzianego w czerwień Iverona.

— Jesteś pewien.

— To nic — żachnął się. — To, co widzisz, to nic w porównaniu z tym jak ubierają się w Paerletanie. Ale my za to mamy kolorowe budynki. Ich zabudowa w większości ma kolor piaskowca, czasem wchodzi w pomarańcz, brąz lub biel. Za to paerletańska architektura zapiera dech w piersiach — powiedział, a ona pokiwała głową. — Chodź, to już za rogiem.

Dogoniła go na zakręcie. Iveron nie zwolnił kroku, mimo iż droga teraz pięła się pod górę. Mijali witryny sklepów wypełnionych po brzegi tym samym, co dziewczyna zdołała dostrzec wczoraj w Kovii. Meble, dywany, suknie, buty, a nawet akcesoria jeździeckie i peruki. Poczuła zapach świeżo pieczonego chleba oraz cukru, który przyprawił ją o burczenie żołądka. Ale była przyzwyczajona do głodu oraz do jego odganiania. Zje później, na statku.

Zatrzymali się przed najmniejszą z witryn. Eutheemia nie potrafiła odczytać tego szyldu, podobnie jak jakiegokolwiek innego, bowiem były napisane po edgerrsku. Zajrzała więc przez szybę, dostrzegając w środku wiele gablot wypełnionych kryształowymi fiolkami, od których odbijało się blade światło słoneczne. Musiała się jednak odsunąć, bowiem ktoś szedł z wózkiem tuż przy ścianie budynku.

Iveron zapukał w mahoniowe drzwi, a dziewczyna powróciła do oglądania w chwili, w której właścicielka sklepu wyłoniła się zza zasłony na tylnej ścianie i podążyła w kierunku wejścia. Zdawać by się mogło, że już przez szybę rozpoznała tego, kto puka do środka.

— Iveron — powiedziała ciemnoskóra kobieta z wysoko upiętymi włosami. Otaksowała mężczyznę od stóp do głów. — Myślałam, że to dostawca. — To, że komunikowała się Iveronem po arraysku, uspokoiło Eutheemię.

— Nie, nie, moja droga, to ktoś znacznie ciekawszy — zażartował Iveron wesołym tonem, wyciągając rękę, aby pocałować dłoń kobiety. Ta niechętnie mu ją podała.

— Nie wątpię, Iveronie. — Uśmiechnęła się powolnie. — Co tu robisz? — spytała, przeciągając samogłoski. Miała silny akcent, ale dało się ją zrozumieć.

— Mam do ciebie pewną sprawę, Verro. — Oparł się o framugę drzwi, tuż obok niej. — Możemy o tym porozmawiać w środku?

Kobieta odgarnęła z czoła zakręcone ciemne włosy.

— Niedługo siódma, zaraz otwieram.

— A ja mam dla ciebie pierwszego klienta. — Błysnął zębami i wskazał otwartą dłonią na Eutheemię, która nagle znalazła się centrum uwagi Verry.

— Dzień dobry — odezwała się Eutheemia, dygając nieznacznie. Nie wiedzieć czemu, uznała, że tak wypada.

Verra przypatrzyła jej się uważnie, oceniając ją. Przez moment milczała, rozchylając swoje wydatne usta.

— Kim jesteś? — spytała. Eutheemia, mimo iż nieco zarumieniła się ze wstydu, zrozumiała, że to przez jej niezbyt przyjemny wygląd. Była blada, potargana i zapewne nie do końca czysta, a kobieta przed nią stojąca wręcz promieniała gracją.

Dziewczyna już otwierała usta, aby się wytłumaczyć, ale Iveron ją ubiegł:

— To moja nowa znajoma. Wszystko wyjaśnimy. Ale w środku — dodał, unosząc znacząco brwi. Verra posłała jeszcze jedno spojrzenie Eutheemii i skinęła głową, wpuszczając ich do sklepu.

Pierwszym zmysłem, który zadziałał na Eutheemię, był jej węch, informujący ją o intensywnym zapachu lawendy. Dziewczyna nieświadomie nabrała głęboki oddech, wciągając do płuc woń, która z nieznanych jej przyczyn podziałała na nią uspokajająco. Był to zapach, którego nigdy wcześniej nie czuła, a przynajmniej nie kojarzyła go z niczym konkretnym, a który jednak doskonale znała. Woń lawendy przyniosła jej poczucie świeżości i... irracjonalnej wolności.

Nie była jednak pewna, czy tylko to tak na nią wpłynęło, czy może nieskazitelne, dopieszczone wnętrze, na które między innymi składały się dwie sofy, wyglądające na niezwykle wygodne, oraz lada z ciemnego drewna, na której wyrzeźbiono różne gatunki kwiatów.

A potem dostrzegła stojące na niej wazony.

Wazony pochodzące z urthenowskiej piwnicy.

Wazony, które sama wyrabiała.

Wtedy też spojrzała na Verrę, zastanawiając się, czy osobiście odebrała je z jego posiadłości. Czy, tak jak reszta kobiet tam przebywających, też się komuś sprzedała.

I czy tak jak cały świat nawet nie zastanawiała się, skąd je wziął.

Eutheemia wiedziała, że niebawem będzie o tym wszystkim głośno. Że wszyscy dowiedzą się o sekrecie martwego Urthena i będą pluli na jego grób, zamiast nad nim płakać. Ale póki co tylko ona wiedziała, do czego doszło.

Zrozumiała, że rozmowa trwała już w najlepsze, a ona skupiała się nie na tym, na czym powinna.

— A gdzież to się wybiera syn Dorrana? Papa wie o twoim wyjeździe? — spytała Verra z ironią. Mężczyzna zaśmiał się krótko, opierając się o jedną z zamkniętych gablot.

— Jeszcze nie wie. Dowie się, gdy zniknę. A wybieram się na wyspy Shalaevaru. Ponoć życie tam jest jakieś łatwiejsze, a kobiety bardziej rozwiązłe. — Zaśmiał się ze zbyt dużą wesołością i mrugnął do Verry. Przewróciła oczyma.

— I to tak przy dziewczynie mówisz? — Wskazała skinieniem na Eutheemię. Iveron popatrzył na nią i machnął ręką.

— To część mojego planu. Eutheemia chce tylko przedostać się do Paerletanu. A ja chcę uśpić czujność ojca.

— Co to znaczy? — spytała Verra, obchodząc ladę i kładąc dłonie tuż obok wazonów z Kovii.

— Mam udawać jego narzeczoną na czas rejsu — odezwała się Eutheemia zamiast niego.

— Ale do tego potrzebuję, żeby wyglądała nieco bardziej...

— Elegancko? — dokończyła Verra, nim Iveron zdążył powiedzieć coś niestosownego. Pstryknął palcami.

— O, właśnie. Nadal masz jakieś ubrania na sprzedaż? — dopytał, przeczesując włosy.

Verra wydęła usta, namyślając się i przyglądając Eutheemii.

— Zamknęłam tamten biznes, ale... chyba znajdę na strychu kilka sukni w jej rozmiarze. Są z poprzedniego sezonu — dodała, krzyżując z Eutheemią spojrzenia, jakby to teraz było najważniejsze. — Nawet mam jakieś pantofelki.

— Świetnie — skwitował Iveron, szykując się do wyjścia. — To w takim razie przyjdę do was za kilka godzin. Ojciec powinien być tutaj koło południa, zdążycie do tego czasu?

— Oczywiście.

— Nadal obowiązuje dla mnie tylko połowa ceny, prawda? — zapytał jeszcze, ale nie czekał na odpowiedź, tylko wyszedł na zewnątrz. Kobiety powiodły za nim wzrokiem, a Verra westchnęła głośno.

— Dobrze, że częściej tutaj nie bywa, bo doprowadziłby mnie do bankructwa — mruknęła, a słowa te stały się niemalże niezrozumiałe przez jej akcent. — Co tam trzymasz?

Eutheemia popatrzyła na swoją zwinięte ubranie.

— Suknię. Ale jest nieco brudna...

Verra wzruszyła ramionami.

— Wypiorę ją. I tę, którą masz na sobie również wypiorę. Pójdź do pokoju łaziebnego i się tam rozbierz.

Eutheemia poszła tam więc, po drodze wręczając Verrze swoją suknię. Odsunęła grubą, granatową zasłonę i weszła do pokoju, w którym już było parno. Zauważyła ogromną wannę stojącą pośrodku oraz rozpalone palenisko, nad którym wrzało wiadro z wodą. Oprócz tego ustawiono też tutaj kilka krzeseł oraz stolików. Na jednym siedzisku Eutheemia ułożyła zdjęte z siebie ubranie, a obok postawiła buty. Zostawiła jednak bieliznę, bowiem po raz pierwszy znalazła się w takim miejscu i nie wiedziała, co powinna zrobić.

Verra przyszła do niej po kilku chwilach i, tak jak dziewczyna podejrzewała, kazała jej się rozebrać do końca. Zaczęła nalewać wodę do wanny, a potem dodała jeszcze kilka miarek różnych płynów.

— Co to za miejsce? — spytała w końcu Eutheemia, nie mając oczywiście na myśli samej łaźni pogrążonej w półmroku. Verra posłała jej krótkie spojrzenie.

— Tutaj przychodzą moje klientki, żeby polepszyć trochę stan swoich włosów, paznokci albo całej skóry. Kiedyś zajmowałam się krawiectwem, ale okazało się, że to jest bardziej dochodowe. Mój sklep to jedyne takie miejsce w Wielkim Pakcie i poza nim — wyjaśniła.

— Mnie w takim razie zapewne przyda się wszystko z tego, co wymieniłaś — stwierdziła Eutheemia, co wywołało u Verry parsknięcie śmiechem.

— Jesteś może potargana i brudna, nie będę nawet pytać skąd masz te rany, ale wszystko to, co zrobię, nawet za pół ceny, przyniesie mi więcej złota niż wszystkie moje dzisiejsze klientki. A miałam do czynienia z mniej zadbanymi kobietami, o to się nie martw — powiedziała, uśmiechając się przy tym. Eutheemia zmrużyła lekko oczy, ale nie skomentowała tego. Nie lubiła tego typu pomocy, ale wiedziała, że może to przynieść dobre skutki.

Weszła więc bez oporów do wanny, pozwalając kobiecie wyszorować jej ciało drapiącą gąbką i wdając się z nią w dyskusję na temat różnych obyczajów. Z uwagą słuchała o zachowaniach na dworze oraz poza nim. Wyciągnęła z niej nawet kilka zabawnych historii, po których Verra opowiedziała jej o teatrze. Eutheemia obiecała sobie wtedy, że kiedyś pójdzie do jakiegoś teatru ubrana jak prawdziwa arystokratka. I nie będzie tak zepsuta jak wszystkie te, które poznała.

Verra oczyściła jej rany oraz całe ciało, a następnie zabrała się za włosy, które umyła kilka razy, po czym znacznie skróciła i nawinęła na wałki. Przypiłowała jej paznokcie i nawoskowała je. Wtarła też kremy w jej twarz i dłonie, a na koniec ubrała w najpiękniejszą suknię jaką Eutheemia widziała. Miała kolor szafranu, a jej rękawy kończyły się przed łokciem. Cała kreacja była uszyta tak, że zakrywała miejsca jej wystających kości. Dekolt zaś wizualnie nadrabiał to, czego obecnie jej brakowało.

Kobieta zaczęła rozplątywać wałki z suchych już włosów Eutheemii. Wtedy też dziewczyna dostrzegła tatuaż na jej przedramieniu. Nie potrafiła go odczytać, gdyż słowa tam napisane były w języku edgerrskim.

Spytała więc o jego znaczenie, a Verra na moment przerwała wykonywaną czynność. Popatrzyła w czarne oczy dziewczyny.

— To stare edgerrskie przysłowie. Uważaj na składane przysięgi.

Eutheemia wytrzymała jej wzrok i skinęła głową.

Tak.

Eutheemia zdecydowanie nie zamierzała niczego obiecywać.

Niektórych przysiąg nie składamy innym, a samym sobie...

Widzimy się za dwa tygodnie w szóstym rozdziale ;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro