Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Camila p.o.v.

Kolejnego dnia po nowym roku musiałam niestety wrócić do pracy. Wolne szybko minęło i dzisiaj trzeba było już stawić się w kancelarii. Gdy weszłam do budynku zobaczyłam Lauren, która stała przy recepcji i rozmawiała o czymś z Allyson.

- Dzień dobry – przywitałam się z nimi.

- Witaj Camila – odezwała się Lauren. – Dobrze, że cię widzę, możesz pójść na chwilę ze mną?

- Oczywiście – zgodziłam się.

Drogę do jej biura przeszłyśmy w ciszy, co nieco mnie zdziwiło, ale nie próbowałam zaczynać rozmowy, ponieważ Lauren zdawała się myśleć o czymś innym.

- Dzień dobry Victorio – przywitała się Lauren ze swoją asystentką.

- Dzień dobry pani Jauregui – odpowiedziała.

W jej biurze Lauren przekazała mi dwa segregatory, które leżały na jej biurku.

- Możesz to zanieść z powrotem do archiwum? – poprosiła.

- Jasne – zgodziłam się idąc już do wyjścia.

- Znajdziesz mi jeszcze teczkę Adama Meyers'a? – zapytałam.

- Tak, już się robi – odparłam i próbowałam otworzyć drzwi z dwoma dużymi segregatorami na rękach, ale nie wychodziło mi to najlepiej.

- Poczekaj, pomogę ci – powiedziała Lauren, szybko wstając zza biurka.

- Dziękuję.

Kobieta podeszła do mnie i zgrabnym ruchem otworzyła przede mną drzwi, czekając aż przez nie wyjdę, po czym szybko je przede mną zamknęła.

Chwilę zajęło mi posegregowanie dokumentów i znalezienie odpowiedniej teczki, o którą prosiła mnie Lauren. Gdy wróciłam do jej biura okazało się, że nie ma jej już u siebie.

- Przyniosłam teczkę o którą prosiła mnie pani Jauregui – powiedziałam zwracając się do Victorii.

- Pani Jauregui jest teraz w sądzie, przekaże jej to jak wróci – odparła kobieta.

- Dziękuje – podziękowałam, przekazując jej dokumenty i odeszłam w stronę windy.

Gdy wróciłam na dół, Ally poprosiła mnie o to, abym zastąpiła ją na recepcji, ponieważ musiała się zająć jakąś pilną sprawą.

Od około godziny nic specjalnego się nie działo. Nagle drzwi do kancelarii się otworzyły, a w nich zobaczyłam Lauren, która musiała właśnie wracać z rozprawy.

- Jeszcze cię nie widziałam w takiej wersji – odezwała się do mnie.

- Masz na myśli obsługującej recepcję?

- Właśnie to mam na myśli – uśmiechnęła się, podchodząc do mnie i opierając się o ladę. – Gdzie Allyson?

- Jeden z adwokatów poprosił ją o coś niecierpiącego zwłoki.

- Czy był to może Chris Martinez? – zapytała zielonooka.

- Chyba tak – przytaknęłam.

- Tak, to z pewnością nie cierpiało zwłoki.

- Co sugerujesz? – zapytałam.

- Sugeruje, że oni od dawna mają się ku sobie, a Chris zawsze kiedy ma jakiś problem biegnie do Allyson. Myślisz, że to przypadek? Przecież ma swoją asystentkę.

- Nie przeszkadza ci to? – dopytywałam.

- Nie, tak długo jak zachowują się w pracy profesjonalnie – odparła poważnie.

- Rozumiem.

- Znalazłaś dokumenty o które cię prosiłam? – zapytała Lauren.

- Tak, ale Victoria mówiła, że jesteś w sądzie, więc zostawiłam wszystko u niej – wytłumaczyłam.

- Dobrze, dziękuję i przepraszam jeśli rano byłam nieprzyjemna. Miałam ciężką rozprawę – wytłumaczyła się Lauren.

- Nic się nie stało. Jak poszło?

- Nie tak jak planowałam – przyznała zasmucona. – Ale jest jeszcze szansa, muszę tylko chwilę nad tym posiedzieć i opracować lepszą linię obrony.

- Na pewno ci się uda, w końcu jesteś Lauren Jauregui.

- Dziękuję, że we mnie wierzysz – powiedziała, spoglądając w moje oczy.

- Nie ma problemu, w końcu nie pracuję w najlepszej kancelarii bez przyczyny, już nieraz udowadniałaś, że umiesz wygrywać w sądzie – odparłam szczerze.

- To prawda.

Zapanowała między nami chwilowa cisza, byłam pewna, że Lauren zaraz oznajmi, że musi wracać do pracy, jednak po chwili znów się odezwała.

- Co powiesz na wspólny lunch? – zaproponowała.

Wtedy usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Była od Isabelle.

Hej Cami, przepraszam za moje zachowanie podczas Sylwestra, dasz się wyciągnąć na lunch w ramach przeprosin?

- Chyba, że masz inne plany – dodała Lauren, po chwili, gdy dalej nie odpowiadałam.

- To Isabelle, przeprasza za Sylwestra i zaprasza mnie na lunch – wytłumaczyłam.

- Rozumiem, że Isabelle ma pierwszeństwo.

- Technicznie rzecz biorąc, byłaś pierwsza – odparłam uśmiechając się do niej.

- Więc jaka decyzja? – zapytała Lauren, a w jej oczach zobaczyłam iskierkę nadziei.

Prawdę mówiąc byłam trochę zła na Isabelle za jej zachowanie. Powinna była bardziej uważać z alkoholem, szczególnie wiedząc, że spędzałyśmy ten wieczór u kogoś pokroju Lauren Jauregui.

- Chodźmy – zadecydowałam, widząc jak usta Lauren układają się w uśmiech.

***

Gdy dotarłyśmy do pobliskiej restauracji, którą wspólnie wybrałyśmy, usiadłyśmy przy jednym ze stolików. W mojej kieszeni odezwał się dzwonek telefonu. Wyciągnęłam go, widząc, że przychodzące połączenie jest od Isabelle. Postanowiłam wyciszyć telefon, nie mając teraz ochoty z nią rozmawiać na oczach mojej szefowej.

- Twoja dziewczyna nie będzie zła? – dopytywała Lauren.

- Isabelle nie jest moją dziewczyną – odparłam.

- Och, myślałam, że... Wyglądało na to, że jesteście blisko.

- Tylko się przyjaźnimy.

- Jesteś pewna? Mogę się mylić, ale wydaję mi się, że ta dziewczyna chciała by czegoś więcej.

- Nie wydaję mi się – odparłam, zaczynając się jednak zastanawiać nad jej słowami. Przypomniałam sobie zachowanie Isabelle podczas sylwestrowej nocy, co dało mi do myślenia. Może rzeczywiście byłam do tej pory ślepa?

- Jesteś na nią zła od czasu przyjęcia? – drążyła dalej Lauren.

- Jeszcze nie miałam z nią czasu o tym porozmawiać, ale to prawda, że było mi trochę wstyd za jej zachowanie. Przepraszam.

- Daj spokój, nic się nie stało. Widziałaś jak zachowywały się nasze przyjaciółki? – zaśmiała się.

- To prawda – przyznałam, również się śmiejąc.

Pierwszy raz słyszałam jej szczery śmiech i musiałam przyznać, że bardzo mi się podobało to wydanie Lauren. Ile rzeczy jeszcze nie wiedziałam o tej kobiecie?

W między czasie zdążyłyśmy zamówić jedzenie, a kelner przyniósł nasze zamówienia.

- Mogę cię o coś spytać? – zwróciłam się do Lauren.

- Pytaj.

- Nie widziała w ogóle, żebyś tańczyła podczas przyjęcia.

- Ja nie tańczę – powiedziała.

- Jak to nie tańczysz?

- Po prostu.

- Nie rozumiem – zdziwiłam się.

- To kolejna z moich słabości. Nie wiele osób o tym wie – przyznała, spuszczając wzrok.

- Nie pisnę ani słówka – obiecałam. – Ale naprawdę nie chcę mi się w to wierzyć. Latynoska, która nie umie się ruszać? – nie dowierzałam.

- Nie powiedziałabym tego, ale bardzo dawno nie tańczyłam. Chyba ostatni raz na studiach, na pewno już zesztywniałam – zaśmiała się.

- Tego nie da się zapomnieć. Jeszcze się przekonasz – powiedziałam.

W głowie już miałam pełno myśli, byłam bardzo ciekawa Lauren w akcji. Wiedziałam, że ta kobieta za postawą poważnej pani prawnik kryję też inne oblicza, które coraz bardziej chciałam poznać. Musiałam też przyznać, że coraz bardziej lubiłam czas spędzany w jej towarzystwie i pragnęłam więcej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro