Rozdział 53

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Camila p.o.v.

Tak jak postanowiłam, od razu z pokazu pojechałam zamówioną taksówką pod dom Lauren. Całe szczęście, że zielonooka podała mi kod do domofonu, abym mogła wchodzić bez dzwonienia. Inaczej na pewno nie weszła bym do budynku. Szybko wpisałam kod i pojechałam windą na ostatnie piętro, gdzie znajdował się apartament kobiety.

No to zaczynamy przedstawienie, pomyślałam, szykując się mentalnie na upokorzenie przed sąsiadami. Wyszłam z windy z mocno bijącym sercem i skierowałam się pod właściwe drzwi.

Zaczęłam się dobijać i dzwonić, jednak mimo mojej uporczywości, to nie przynosiło skutku.

— Lauren proszę otwórz! Musimy porozmawiać! — zaczęłam krzyczeć. Miałam nadzieję, że Lauren usłyszy mnie przez drzwi.

— Camila odejdź, nie chcę cię widzieć — usłyszałam po chwili jej stłumiony głos.

Nie mogłam tak łatwo odpuścić. Była już późna godzina, ale przysięgłam sobie, że nie odejdę nawet całą noc, jeśli Lauren się nie ugnie.

Nagle drzwi do mieszkania się otworzyły, a przez szparę długości łańcucha na który były zamknięte, zobaczyłam jej zmęczoną i zapłakaną twarz. Na ten widok ugięły się przede mną nogi. Zadałam sobie sprawę, że cierpiała przeze mnie. Nigdy nie chciałam, aby musiała przechodzić coś takiego z mojej winy, za bardzo ją kochałam. Dlatego nie zamierzałam się poddać, musiałam walczyć o nasze uczucia.

— Camila, proszę odpuść. Inaczej zaraz zjawi się tu ochrona — powiedziała zachrypniętym głosem.

— Nie ruszę się stąd, dopóki mnie nie wpuścisz — odparłam zdecydowanie.

— Jak wolisz. Ostrzegałam — powiedziała, zatrzaskując z powrotem drzwi.

Gdy zielonooka ponownie zniknęła w swoim mieszkaniu, poczułam jak ulatnia się ze mnie płomyk nadziei.

— Lauren proszę! — błagałam, dobijając się dalej. Mój głos nie był już tak pewny siebie, a z oczu zaczęły spływać pierwsze łzy rozpaczy.

Z rezygnacją osunęłam się na lodowatą podłogę. Nie miałam pojęcia co jeszcze mogę zrobić. Byłam bezsilna.

Po jakimś czasie usłyszałam dźwięk otwierania windy, a przede mną pojawiło się dwóch ochroniarzy. Poczułam, że to zwiastuje kłopoty. Szybko wstałam, a moje serce przyśpieszyło, oczekując na rozwój wydarzeń.

— To pani zakłóca ciszę nocną? — zapytał jeden z ochroniarzy.

— Przepraszam, już nie będę hałasować — zapewniłam.

— Co pani robi przed tym mieszkaniem? — zapytał drugi.

— Śmieszna sprawa. Zapomniałam kluczy, a moja współlokatorka ma mocny sen — próbowałam się wytłumaczyć, licząc, że uwierzą mi na ładne oczy.

— Nie wydaje mi się, żeby to była prawda — odezwał się ochroniarz, patrząc na mnie podejrzliwie.

— Pójdzie pani z nami, proszę za mną — powiedział drugi mężczyzna, chwytając za moje ramię.

Próbowałam się postawić i wyszarpałam się z jego uścisku.

— Ja muszę się dostać do tego mieszkania — tłumaczyłam, walcząc z ochroniarzami, co nie polepszało mojej sytuacji.

— Koniec tego. Jeśli nie chce pani po dobroci — powiedział wyższy ochroniarz, przybierając groźniejszą postawę i zdecydowanie chwytając za moje ramiona.

Drugi natychmiast przyszedł mu z pomocą. Nie mogłam się poddać. Nie teraz.

— Co tu się dzieje? — zapytała Lauren, stając w progu mieszkania.

— Zdaje się, że ta kobieta dobijała się do pani drzwi. To nie pani zadzwoniła po ochronę? — zapytał jeden z mężczyzn.

— Nie, to musi być jakaś pomyłka. Ta pani jest ze mną. Macie ją natychmiast puścić, bo was zaskarżę — zagroziła im. Jej reakcja wywołała u mnie jeszcze większą konsternację.

Dlaczego mnie broniła? Po tym co dzisiaj się stało?

— Dobrze, spokojnie. Dostaliśmy takie zgłoszenie — wytłumaczyli się.

— Nie potrzebnie się panowie kłopotali — powiedziała zielonooka, po czym chwyciła mnie za rękę i zaprowadziła do mieszkania, zamykając za nami drzwi, czym zaskoczyła mnie jeszcze bardziej.

— A już myślałam, że mnie stąd wyniosą — stwierdziłam, siląc się na słaby uśmiech.

— Możesz poczekać, aż zjadą na dół, a później grzecznie wrócisz do domu i zapomnimy o całej sprawie — powiedziała.

Spojrzałam w jej stronę zaskoczona. Jej wzrok nie zdradzał cienia litości.

Głupia miałam nadzieję, że da mi szansę na rozmowę.

— Lauren muszę ci wszystko wytłumaczyć — powiedziałam, widząc jak brunetka podnosi dłoń i odwraca głowę, dając mi jasny sygnał.

— Camila, dosyć tego! Nie uwierzę w nic co powiesz — szła w zaparte.

Jej ton był tak oschły, a spojrzenie zimne i puste, że moje serce momentalnie zakuło. Czułam wielki ból w środku, jakbym w każdej chwili mogła rozpaść się w drobny mak. Tak naprawdę nie byłam niczemu winna i musiałam to jakoś wytłumaczyć zielonookiej.

— To ona mnie pocałowała — powiedziałam, chwytając jej dłoń zanim zdążyła się odwrócić i odejść. — Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić. Kocham cię. Jesteś dla mnie najważniejsza — kontynuowałam, kładąc dłoń brunetki w okolicach mojego serca i zmniejszając odległość między nami. — Musiałabym być kompletną idiotką, żeby cię zdradzić.

— Dlaczego miałabym ci uwierzyć? — zapytała, przerzucając swój wzrok z dłoni, którą trzymałam i łapiąc ze mną kontakt wzrokowy.

— A dlaczego miałabyś mi nie uwierzyć? — zaryzykowałam, podchodząc bliżej.

Bardzo ostrożnie wysunęłam rękę i położyłam na policzku zielonookiej, czekając na jej reakcję. Spodziewałam się, że mnie odepchnie, jednak ona przymknęła oczy, ciesząc się naszym fizycznym kontaktem.

— Wiem, że to co zobaczyłaś cię zabolało. Miałaś rację co do Jennifer — przyznałam.

— Jak do tego doszło? — zapytała starsza, patrząc na mnie ze smutkiem. Jej głos był tak zachrypnięty, że po moim ciele przeszły dreszcze.

— Chciała mi podziękować. Poszłyśmy do garderoby, żeby na spokojnie porozmawiać.

— Na pewno nie chciała, żeby ktoś wam przeszkadzał — stwierdziła Lauren, a w jej głosie wyczułam ogromną gorycz.

— Nie spodziewałam się, że mnie pocałuje. To była chwila nieuwagi — powiedziałam, chwytając twarz Lauren w dłonie, aby spojrzeć jej prosto w oczy.

— Rozszarpałabym ją na strzępy.

— Możesz być pewna, że na jej policzku wylądował akt mojego niezadowolenia.

— Przyłożyłaś jej? — zapytała zaszkoczona, ale w jej oczach dostrzegłam nutkę zadowolenia.

— Szkoda, że tego już nie widziałaś — powiedziałam rozżalona, szukając w jej oczach jakiegoś znaku, że jeszcze mnie nie przekreśliła. — Nigdy więcej się z nią nie spotkam. Jeśli mi nie wierzysz to zapytaj Dinah i Normani. Były przy naszej kłótni, kiedy odjechałaś.

Lauren patrzyła na mnie nic nie mówiąc. Wiedziałam, że potrzebuje chwili, aby się nad wszystkim zastanowić. Jej wzrok znacznie złagodniał. Liczyłam, że mi uwierzy.

— Kocham cię — powtórzyłam.

— Przepraszam, że z tobą nie porozmawiałam.

— Rozumiem, pewnie postąpiłabym tak samo — przyznałam.

— Kocham cię Camila — usłyszałam z jej ust. Te słowa nigdy nie cieszyły mnie bardziej niż w tej chwili. Poczułam wielką ulgę.

Na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech, który zaraz przeszedł na twarz zielonookiej. Mój wzrok z jej hipnotyzujących oczu, które ponownie nabrały pięknie zielonego koloru, uciekł na pełne usta kobiety. Zbliżyłam się do niej, łącząc nasze usta w zachłannym pocałunku. Przelałam na tą czynność całą pasję i miłość, którą darzyłam kobietę, ciesząc się każdym dotykiem i zatracając się w nim bez końca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro