PIERWSZA WIADOMOŚĆ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elizabeth

Budzi mnie rano mój pęcherz, chociaż brzmi to banalnie z naturą nie wygrasz. Unoszę się do siadu. Rozglądam. Dookoła walają się nasze ciuchy. Spoglądam na śpiącego obok mnie Shawna. Wspominam wczorajszą noc, było bardzo przyjemnie. Może uda nam się w końcu poprawić nasze relacje. Pewnie dlatego tak dużo myślę o Thomasie, bo między nami jest gorzej.
Po cichu żeby nie obudzić śpiącego mężczyzny idę do swojej łazienki. Po zaspokojenia potrzeby biorę od razu prysznic, ubieram się i udaję do kuchni zrobić nam śniadanie. W kuchni zastaję Thomasa i Josha pijacych kawę.
- Cześć chłopaki! - witam się z nimi może odrobinę zbyt radośnie ale nic na to nie poradzę. Josh kiwa mi głową z uśmiechem.
- Witaj Elizabeth - odpowiada Thomas nawet na mnie nie patrząc. Elizabeth? Już nie Lizie? Dziwne może się nie wyspał.
- Jedliście już śniadanie? - pytam chętna i dla nich coś przygotować.
- Tak - odpowiada mi Josh. Zabieram się więc za robienie śniadania dla mnie i Shawna. Gdy kończę parzyć kawę do kuchni wchodzi Shawn i całuje mój policzek. Uśmiecham się i proponuje żebyśmy zjedli w kuchni. Panuje dziwna atmosfera. Wszyscy milczą. Shawn je swoją jajecznice, Josh co jakiś czas posyła mi uśmiechy natomiast Thomas odkąd tylko przyszłam nie spuszcza wzroku z dokumentów które ma ze sobą. Nie wiem co się stało od wczoraj, ale nie wygląda to dobrze.

Thomas

Nie mogłem w nocy spać nawet mimo wypitego alkoholu. Cały czas mam przed oczami Lizie leżącą w objęciach swojego faceta. Jeśli coś miało sprawić, że odsunę się od niej to właśnie to. Jestem tego pewien. Jest szczęśliwa z nim ja nie mam prawa się mieszać do jej związku. Nigdy go nie miałem. Muszę ją trzymać na dystans i wreszcie podejść do jej ochrony profesjonalnie. Tak jak do tej pory robiłem. Zasady wracają.
Siedzimy wspólnie przy stole ja, Josh, Lizie i ten jej frajer. Atmosfera jest ciężka. Walczę z samym sobą żeby na nią nie spojrzeć. Musi być dla mnie tylko podopieczną.
- Shawn wybieram się dziś na grób ojca, może pójdziesz ze mną? - Lizie pyta tego swojego pożal się Boże narzeczonego. No nie lubię typa. Zerkam dyskretnie jak ten pajac niechętnie odrywa wzrok od swojego telefonu, żeby jej odpowiedzieć.
- Nie dzisiaj Elizabeth, mam ważną sprawę do załatwienia - odpowiada.
- Ale w niedzielę? - pyta go wyraźnie zawiedziona.
- Przykro mi, właściwie to już powinienem iść - stwierdza i wstaje od stołu by pocałować szybko Lizie w policzek i skierować się do wyjścia. Ze mną i Joshem wymienia tylko skinienia głowy. Lizie nawet za nim nie idzie tylko spuszcza głowę. Wygląda na smutną.
- Ja też już pójdę, trzymajcie się do zobaczenia - mówi Josh i wychodzi. Wczesnym rankiem był już spakowany został tylko na śniadanie żeby zdać mi relacje z wczoraj. Przybijam z nim męska piątkę, Lizie delikatnie się uśmiecha
- Cześć Josh - rzuca.
Zostajemy sami. Cisza staje się bardziej niezręczna. Chociaż obiecałem sobie trzymać dystans nie mogę jej tak zostawić. Takiej smutniej i zranionej przez tego dupka.
- Bądź gotowa na dwunastą - mówię.
- Gotowa? Ale na co? - pyta zdezorientowana.
- Jedziemy na cmentarz - mówię jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem i idę do swojego pokoju. Nie chce jej dać możliwość na kolejne pytania. Dystans mimo wszystko.

*

Studiuję właśnie papiery dotyczące tej całej Cecil. Wynika z nich, że jest ona dość bogata ma udziały w firmie kosmetycznej. Więc dlaczego dorabia jako sprzątaczka? To dość podejrzane a zwłaszcza w tym momencie. Muszę porozmawiać o tym z Lizie.

Elizabeth

Thomas mnie zaskoczył tą propozycją. Po tym jak Shawn mnie olał. Znowu. Myślałam, że po ubiegłej nocy między mną a nim będzie jak kiedyś, ale znów się zawiodłam. Nie mam już na niego siły. Nie wiem co jeszcze mogę zrobić żeby uleczyć nasz związek i nie wiem czy jeszcze chce szukać innych rozwiązań. Przymykam na chwilę oczy i wypuszczam głośno powietrze. Koniecznie muszę przestać to analizować. Chociaż na chwilę i przed wszystkimi Muszę szykować się na wyjazd.
Od momentu w którym podałam nazwę cmentarza Thomasowi, żadne znasz się nie odzywa. Ciszę w końcu przerywa on;
- Elizabeth muszę z tobą porozmawiać na temat Cecil - zaczyna mówić.
- Cecil? A co z nią? - dopytuję.
- Co właściwie o niej wiesz? - odpowiada mi pytaniem.
- Mmm.. No, że odziedziczyła mały majątek ale nie chce go zbyt szybko roztrwonić i dlatego dorabia sprzątając. A czemu cię to interesuje? - coraz bardziej dziwi mnie temat naszej rozmowy.
- Według moich informacji ma dwadzieścia pięć procent udziałów w firmie kosmetycznej. Wcale nie jest biedna ani nie odziedziczyła żadnego spadku - odpowiada. Jestem zaskoczona. Jeśli rzeczywiście tak jest to moja pracownica mnie oszukała.
- Nie rozumiem dlaczego mi tego nie powiedziała, po co tak bardzo chciała u mnie pracować?
- To bardzo podejrzane, spróbujmy się czegoś dowiedzieć, a potem się zobaczy - stwierdza Thomas.
- Czy nie powinnam jej zwolnić? - pytam już poważnie zaniepokojona. Thomas milczy przez chwilę za pewne zastanawia się nad dobrym rozwiązaniem
- Nie zwalniaj jej na razie, musimy się dowiedzieć co knuje i czy ma wspólników. Będę ją obserwował nic ci nie grozi - wyjaśnia.
Gdy jesteśmy już na cmentarzu, staje nad grobem taty. Tak mi go brakuje. Thomas stoi kilka metrów ode mnie. Pogrążam się w modlitwie, gdy nagle słyszę sygnał nadchodzącej wiadomości. Gdy kończę modlitwę podchodzę do Thomasa i razem wracamy do auta. Przypominam sobie o wiadomości jaką dostałam. To co odczytuje sprawia, że staje w miejscu. Wiadomość jest z numeru zastrzeżonego. Czytam ją raz za razem.

Thomas

Idziemy cmentarną alejką. Lizie zapatrzona w telefon zatrzymuje sie jak wryta. Nie wiem co się stało, dziewczyna nagle zbladła, a wyraz jej twarzy zdaje się zszokowany. Wyrywam jej z ręki telefon. Na wyświetlaczu widnieje wiadomość
" Jak tam żałoba po tatusiu?a po tobie kto będzie płakał?
Pamiętaj że wypadki chodzą parami "
Już wiem co wywołało jej stan. Niebezpieczeństwo stało się znacznie bardziej realne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro