⊙Rozdział 1. Duch z nad jeziora⊙

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwójka nastolatków siedziała na molo nad brzegiem jeziora. Wielki księżyc odbijał się w tafli wody i przyglądał się im dokładnie. Mężczyzna obejmował swoją partnerkę i czule całował w usta. Nie liczyło się dla niego nic poza piękną blondynką obok niego.

— Kocham cię Abi — szeptał jej czule między pocałunkami.

— Ja ciebie też Bradi — mówiła dziewczyna, pogłębiając pocałunek.

Znali się dopiero kilka miesięcy, a chłopak stał się dla niej całym światem. Kochała go, a on ją. Chciała być z nim na zawsze, nieważne co by się działo. Jednak jej rodzice, a zwłaszcza matka nie popierała tego. Twierdziła, że Brad jest dla niej nieodpowiednim mężczyzną. Plusk wody wystraszył dziewczynę, przez co przerwała pocałunek i zaprzestała swoich rozmyślań.

— Co to było? — powiedziała wystraszona. Abi nie należała do ludzi odważnych, łatwo było ją wystraszyć. Zwłaszcza w środku nocy nad jeziorem.

— To pewnie tylko żaba, nie przejmuj się.

— Słyszałam, że zaginęło w tej okolicy kilka osób... — mówiła dalej przerażona,

— To tylko plotki moja strachajło. — Uśmiechnął się i ją przytulił. — Jestem tu i cię obronie.

Dziewczyna miała odpowiedzieć, gdy coś złapało ją i Brada za kostki. To coś było silne jak diabli i wciągnęło ich pod taflę jeziora. Na odbiciu księżyca woda przybrała barwę szkarłatu, a bąbelki na jej tafli pękły. 

Leżałem sobie na dachu nekropolii i oglądałem rozgwieżdżone niebo. Białe kosmyki moich włosów wpadały mi do oczu. Muszę je w końcu ściąć. Ile teraz kosztuje wizyta u fryzjera? Dwadzieścia pięć dolarów? Jutro to sprawdzę dziś mi się już nie chce. Podniosłem się z butelką szkockiej i zeskoczyłem na ziemię. Zdjąłem z drzewa swoją szarą marynarkę i kapelusz, założyłem na siebie i ruszyłem w stronę miasteczka. Salem miasto czarownic i innego cholerstwa. Zabawne, gdyż nikt nie wie o tym co tak naprawdę skrywa. Poza mną i kilkoma przygłupami. 

Siedziałem sobie w kafejce i popijałem czarną latte, kiedy moje ciało opanował chłód. Wiedziałem, że oczy zrobiły mi się srebrne i spojrzałem w stronę tłumu. W jego środku znajdowała się blond włosa, przezroczysta dziewczyna. Jej zielone oczy były podkrążone, usta opuchnięte, miała szarą skórę z licznymi zmarszczkami i pogryzieniami, a po niej spływała woda.

— Pomocy! Proszę! — Jej stłumiony, płaczliwy głos odbijał się echem w mojej głowie. Co jest gorszę od lamentującej kobiety? Kobieta, która lamentuje centralnie w twojej głowie! —Dlaczego nikt mi nie pomoże?!

Bo nikt cię nie widzi i nie słyszy. Jesteś martwa, ale to do ciebie nie dociera. Zresztą jak do każdego... Muszę przyznać, że mój zawód jest zjebany. Nie dość, że prawie nic mi nie płacą to jeszcze w pracy chcą oderwać albo odgryźć mi jaja... Normalnie żyć nie umierać.

Uspokój się. Pomogę ci. — Wysłałem wiadomość wprost do jej duszy. 

— Kto to mówi?! Gdzie jesteś?! — Od jej lamentów coraz bardziej bolała mnie głowa. A myślałem, że wczorajszego kaca nic nie przebije. Jak zwykle się myliłem. Dlaczego się pytam?

W sumie wczorajszy dzień słabo pamiętam. Chyba piłem znów na krypcie, a potem poszedłem na dziwki... Ty gdzie mój portfel? Przeszukałem kieszenie spodni i marynarki. Kolejna mi go zabrała... A to dziwka! Jak ją dorwę! A zapomniał bym o tej dziewczynie, której trzeba pomóc. W sumie nie trzeba... ale jej jazgot doprowadza mnie do białej gorączki. 

—  Przyjdź do katakumb, a pomogę ci z twoim problemem i opowiem o wszystkim. — Jak mam to jej powiedzieć? "Cześć jestem Kasper, a ty jesteś trupem". Do kitu... albo się rozpłacze rozrywając mi mózg na kawałki, albo uzna za pierdolniętego. W sumie jakby na to nie spojrzeć kto normalny widzi i gada z duchami?

Spojrzałem w stronę dziewczyny, która uśmiechnęła się lekko. Przypominała teraz Jokera z Batmana i rozpłynęła się w powietrzu. Wstałem i już miałem płacić za kawę, gdy przypomniałem sobie, że dziwka ukradła mi portfel. Westchnąłem i wyjąłem drobne, które chowałem w marynarce. Położyłem je na stole i poszedłem w stronę katakumb. 

Dziewczyna stała przy wejściu obejmując się rękami. Boi się cmentarza? A to ci ciekawe zjawisko. Duch, który boi się miejsca przyszłego spoczynku. Podszedłem do niej i zdjąłem kapelusz, kłaniając się w pas.

— Jestem Kasper i to ja zaoferowałem panience pomoc. — Wyprostowałem się i założyłem ponownie kapelusz na głowę.

— Dziękuje panu za pomoc. Jestem Abigail Wotss — powiedziała dziewczyna przybierając uśmiech Jokera. — Jak pan się ze mną skontaktował bez telefonu? 

— Jak to ująć... — Podrapałem się po karku. — To coś w rodzaju telepatii między moją duszą, a twoją...

— Telepatii? Myślisz, że w takie coś uwierzę?

— Uwierz lub nie. Prawda jest taka, że jesteś duchem.

— Czym! — krzyknęła przez co o mało się nie przewróciłem od bólu głowy. — Naćpałeś się czy co?!

Rzuciłem w jej stronę kapeluszem, a on przeniknął przez nią. Dziewczyna mocno się zdziwiła i przeraziła.

— A-ale... jak? C-czemu... n-nic nie pamiętam? — jąkała się upadlając na ziemię.

— Amnezje spowodował szok pośmiertny — powiedziałem spokojnie siadając na nagrobku Charlesa, który umarł trzy lata temu na raka mózgu. Szkoda gościa... fajnie się z nim piło. — I ludzie cię nie widzą i nie słyszą.

— To dlatego... nikt nie reagował na moje wołanie... — Zasłoniła twarz dłońmi i cicho szlochała. — Ale... czemu ty mnie widzisz i słyszysz?

— Bo nie jestem człowiekiem? 

— To czym? — Odsłoniła twarz i spojrzała się na mnie zielonymi oczami.

— Przewodnikiem między Limbo, a Zaświatami. — Wyciągnąłem papierosa i zapaliłem go.

— Przewodnik? Limbo? — Patrzyła na mnie z mieszanką przerażenia i ciekawości. No w końcu może przestanie mnie przez nią napierdalać głowa.

— Limbo. Niematerialny świat połączony z ludzkim. Żyją tu duchy, które z jakiś przyczyn nie poszły do zaświatów albo popełniły morderstwo lub samobójstwo. Zwykli ludzie nie widzą tego co się dzieje w Limbo — wyjaśniłem jak każdemu nowemu duchowi. Po tych kilku latach nauczyłem się tej formułki na pamięć. Najlepsza była pierwsza rozmowa. Do tej pory mam ubaw z miny tego dzieciaka, który nie zrozumiał moich "wyrafinowanych tłumaczeń". O treści: "Masz przejebane bo tu utkwiłeś". Wydmuchałem dym z płuc i kontynuowałem tłumaczenie. — Moim zadaniem jest pomóc tobie trafić do zaświatów.

— Ale jak chcesz to zrobić? — W końcu się uspokoiła i wstała z ziemi.

— Mam kilka sposobów, ale najpierw musimy odnaleźć twoje ciało.

— Nie mam pojęcia, gdzie mogło by być... — Mógłbym przysiąc, że po jej policzku spłynęła łza... albo to ta niematerialna woda, która spływa po całym jej ciele. Dlaczego te duchy muszą o wszystkim zapominać? Poza swoim pieprzonym imieniem i nazwiskiem? Byłoby zdecydowanie łatwiej.

— O to się nie martw, dojdziemy do tego. — Wstałem z nagrobka Charlesa i podniosłem mój kapelusz z ziemi. — Chodźmy porozmawiać z twoją rodziną może wiedzą, gdzie ostatni raz byłaś. — Spojrzałem na nią. — I sugerując się twoim wyglądem zostałaś utopiona. — Może i została utopiona, ale te ślady ugryzień najbardziej mnie niepokoją. Coś musiało ją zaciągnąć do wody, utopić i powoli konsumować. 

— Nie pamiętam, gdzie mieszkałam... — powiedziała smutnym głosem od, którego przeszły mnie ciarki.

— Tak jak mówiłem mam kilka sposobów. — Uśmiechnąłem się i dziarskim krokiem poszedłem w stronę miasta do biblioteki publicznej.

⊙⊙

Rodzina Wotss. Miejscowi lekarze, a teraz gdzie oni mieszkają? Przesunąłem stronę niżej i znalazłem ich adres. Mieszkają w lesie niedaleko miasteczka. Może oni mi coś powiedzą. Ale jak ich spytać? Coś wymyślę. Wstałem, zapisałem adres na kartce, podniosłem kapelusz i wyszedłem z biblioteki kierując się z Abi w stronę lasu. Podczas drogi rozmawialiśmy z dziewczyną o najróżniejszych tematach. Chociaż było ciężko przez jej amnezje, ale jakoś się dogadaliśmy i po pół godzinnej wędrówce byliśmy już pod jej domem. Nie był on jakiś specjalnie duży, zwykły najprostszy drewniany domek z sypiącym się lekko dachem. Poczułem coś dziwnego od jego strony. Coś co trzymało z daleka wszystkie paskudztwa. Jak bardzo są wierzący? Ciarki mnie przechodzą na samą myśl. Weź się w garść i do roboty. Podszedłem do drzwi i zapukałem. Otworzyła mi czterdziestoparoletnia kobieta o blond włosach.

— W czym mogę pomóc? — spytała ciepłym, delikatnym głosem. Spojrzałem ukradkiem na Abigail, której oczy się rozszerzyły. Dobrze trafiliśmy, to jej dom i jej matka. 

— Oczywiście. — Uśmiechnąłem się i wyjąłem odznakę detektywa. — Kasper Smith detektyw, zajmuje się sprawą zaginięcia pani córki. — Schowałem odznakę do kieszeni i ponownie obserwowałem kobietę.

— Wiadomo coś na jej temat?

— Niestety na razie nic. Dlatego przyszedłem do pani zadać kilka pytań i zbadać pokój dziewczyny. Może znajdę tam coś co pomoże w śledztwie.

— Dobrze, pomogę panu. — Zaproś mnie do środka bo inaczej nie wejdę do ochrzczonego domu! — Zapraszam, porozmawiamy w środku. 

Siknąłem głową i wszedłem za panią Wotss do środka. Zaprowadziła mnie do niewielkiego salonu bez telewizora. W którym stały naprzeciwko siebie dwie kanapy i stolik do kawy. Kobieta usiadła na jednej z kanap, a ja naprzeciw jej. Abigeil stała obok i obserwowała wszystko ze łzami w oczach. Nie płacz bo znowu mnie łeb zacznie napieprzać.

— Kiedy zniknęła? 

— Nie wróciła wczoraj, tak jak zawsze.

— Ktoś ją widział?

— Nikt poza jej chłopakiem, który też zaginął — powiedziała załamanym tonem.

— Dzwoniła pani do niej? Spróbowała się skontaktować?

—Zostawiła telefon w domu. — Widać było, że rozmowa o tym sprawia jej ból, a ja i tak nic więcej się od niej nie dowiem.

— Wystarczy już... mogę obejrzeć jej pokój?

— Tak... jest na górze. — Wstała i zaprowadziła mnie do pokoju.

—Mogę tu zostać sam? Potrzebuje ciszy. — Kobieta pokiwała głową ze zrozumieniem i wyszła. - Przypominasz sobie coś? — spytałem Abi patrząc na zdjęcie na biurku.

— Nie... niestety nic sobie nie przypominam — powiedziała patrząc na puchary na półce. Piłka nożna i koszykówka, nieźle. — Co tam trzymasz?

— Twoje zdjęcie z najpewniej twoim chłopakiem.

Dziewczynie rozszerzyły się ponownie oczy i zaczęły lecieć łzy.

— Pamiętam... — powiedziała płaczliwym tonem. — Wraz z Bradem poszliśmy wieczorem nad jezioro...

— Wiesz, gdzie ono jest? — Pokiwała przecząco głową. — No nic, przynajmniej mamy jakiś trop.

— Kasper skoro ja jestem duchem to Brad...

— Zapewne też nie żyje, ale nie miał tyle szczęścia co ty.

— Szczęścia?

— Coś zjadło jego duszę, więc najlepiej będzie jak tu zostaniesz, a resztą zajmę się sam. — Nie czekając na jej odpowiedź ruszyłem w stronę wyjścia z domu. 

Jest tylko jedno miejsce, gdzie mogła pójść. Jezioro z rozwalonym molem, które każdy omija. Piękne miejsce na randkę zwłaszcza w środku nocy. Stałem na środku mostu, a w moich włosach odbijał się blask księżyca.

— Już czas. — Wskoczyłem na środek akwenu i chodziłem po wodzie niczym pieprzony Jezus. — Trzeba go zwabić. — Od bandażowałem rękę, a z rany na niej skapała krew.

Niemalże od razu coś chciało chwycić mnie za nogi, jednak byłem szybszy i odskoczyłem. Szybko się porusza pod wodą, a ja miałem ograniczoną widoczność. Cholera. Wystawiłem rękę do przodu i wypowiedziałem słowa: //Rebelion//. W dłoni zmaterializowało się ostrze miecza. Z czarną rękojeścią i srebrną głowicą z krzyżem na środku. Dzisiaj miecz tak? Liczyłem na wyrzutnie rakiet z systemem namierzającym, byłoby szybko i bezboleśnie dla mnie. Westchnąłem i ponownie uniknąłem złapania odskakując w bok. Ciąłem ostrzem w stronę wody wysyłając do paskudztwa strumień sprężonego powietrza.  Niestety trafiłem potwora tylko w tylną płetwę? nogę? Cokolwiek co tam miał! Mniejsza z tym. Trafiłem i tym samym go wkurwiłem. Z wielu stron zaczęły wystrzeliwać gejzery. Bestia nie była głupia, chciała zmylić tym mnie i zadać cios.

— Pode mną tak?

Wyskoczyłem do góry, a demon z wody za mną. Teraz mogłem się mu uważnie przyjrzeć. Wielka głowa z wyłupiastymi oczami i rzędem ostrych długich zębów. Wyglądał jak przerośnięta żabnica, z o wiele za długimi zębami. Z łuskowatego tułowia wystawały dwie masywne dłonie zakończone ostrymi szponami. Nie posiadał nóg ani ogona tylko coś na wzór macek z rękami na ich końcach. Roztworzył paszcze, z której wyleciały chude języki z otworami gębowymi na ich szczycie. Cholera! Okręciłem się w powietrzu i za pomocą miecza zciąłem je wszystkie. Demon zaryczał raniąc mój słuch i łapiąc mnie w masywne dłonie. Szykował się do odgryzienia mi głowy.

— Wybacz, ale to dopiero nasza pierwsza randka i już chcesz buzi? — Wbiłem miecz w jego łapę, przez co mnie puścił. 

Stałem ponownie na tafli jeziora i z gracją omijałem i odcinałem atakujące mnie macki. Jedna rozerwała mi marynarkę. Nie, no ósma w tym tygodniu! Wściekły bagnik chciał wrócić pod wodę, ale mu na to nie pozwoliłem. Wskakując na niego i wbijając mu miecz w głowę. Ostatni raz zawył z bólu i zmienił się w proch. Wstałem z klęczek i obserwowałem jak dusze pożartych ulatują w stronę rozgwieżdżonego nieba. Przede mną pojawił się świecący duch chłopaka, którym był Brad. Podziękował mi skinieniem głowy i poleciał do góry tak jak pozostałe. Robota skończona... tak pomyślałem, aż na tafle jeziora nie zaczęły wypływać zwłoki, jedne ładniejsze inne niekoniecznie. Wyciągnąłem telefon i idąc w stronę brzegu zadzwoniłem do znajomego z policji. Mogliście myśleć, że odznaka była fałszywa jednak naprawdę jestem detektywem, tylko od spraw niewyjaśnionych albo takich, których sam się podołam. Schowałem telefon do rozdartej marynarki, a  miecz który trzymałem w ręku zaczął się świecić i zniknął. Przede mną stała teraz Abi bez śladów zębów i utopienia.

— Dziękuje, że mi pomogłeś. — Uśmiechnęła się i podobnie jak jej chłopak poleciała jako ognik w stronę nieba.

— Taka już moja praca.

Zdjąłem kapelusz z drzewa i założyłem go na głowę. Ruszając w stronę krypty. Mojego domu.

I jak się podobało? Mam nadzieję, że bardzo ^^

Będę czekał na wasze komentarze i opinie dotyczące rozdziału. A kiedy pojawi się następny? Nie wiem XD kiedyś będzie może w przyszłym tygodniu może za dwa. Na razie to tyle i do zobaczenia w kolejnym.  Adieu ^^

PS. Wszystkiego najlepszego Alph ^^ dużo zdrowia szczęścia i słodyczy walnięty Follen tobie życzy ^^, a także dużo prezentów, dobrych przyjaciół, kochającej rodziny, mnóstwo weny, zabicia Aspera (w cale na to nie liczę XP) i spełnienia najskrytszych marzeń ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro