⊙Rozdział 16. Kici, kici skur...⊙

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dorosły mężczyzna wybiegł ze swojego domostwa. Pobiegł do stajni słysząc przerażony konie. Wbiegł do środka i zamarł. Wielka, skrzydlata bestia pożerała jedno z jego zwierząt. Nigdy nie widział takiego stworzenia. Wielkie jak jego najlepsze ogiery. Z pazurami długimi jak sierpy. Mimo chwilowego paraliżu udało mu się wydobyć głos:

— Wypierdalaj! — wrzasnął, mierząc w bestie ze strzelby, która zdjął ze ściany.

Stwór spojrzał na niego i rozszarpała nim ten zdążył pociągnąć za spust. Krew zabarwiła jego szpony, otaczające ich siano i ściany.

⊙⊙  

Szedłem białym korytarzem siedziby w czyśćcu i kierowałem się w stronę wyjścia. Kiedy wyszedłem zacząłem kierować się w stronę mojego domu rodzinnego. Ostatnio tutaj byłem w zeszłe święta i nie mogłem doczekać się spotkania z rodziną. Po kilku minutach wszedłem do środka. Poszedłem do salonu, gdzie na kanapie siedziała szczupła, białowłosa kobieta z sześcioletnim brunetem. Uśmiechnąłem się widząc moją siostrę i siostrzeńca, po czym podszedłem do nich.

  — Wujek! — krzyknął radośnie Dein i przytulił się do mnie.

— Cześć mały. — Uśmiechnąłem się mocno tuląc do siebie malucha.

Nagle wszystko zniknęło, a ja klęczałem na betonie, w kałuży krwi. Tuliłem do siebie mojego siostrzeńca, który ledwo oddychał i był cały we krwi. Czułem jak jego oddech słabnie, a po moich policzkach leciały łzy.

— Szybko niech ktoś zawoła oświeconego! — krzyknąłem zrozpaczony.

— Wuj...ku... — powiedział mały ledwo słyszalnie.

  — Wszystko będzie dobrze zobaczysz... zostanę przy tobie... spędzimy razem czas... obiecuje... —  Głos mi się łamał.

— Na...praw... — Nie dokończył, gdyż przestał wtedy oddychać i odszedł.

Zawyłem żałośnie przytulając do siebie jego małe, nieoddychające ciało. 

Zerwałem się ze snu zdyszany i spocony. Spojrzałem na zegarek, który pokazywał wpół do ósmej. Wstałem, przecierając twarz dłonią i ubrałem się. Wyszedłem z pokoju i skierowałem się do kuchni. Od razu zrobiłem sobie kawę i odgrzałem w mikrofali wczorajszą pizze. Ta... kawa z pizza, co cie nie zabije to da ci sraczkę. Westchnąłem, kładąc zrobiona kawę na stole. Usiadłem na stołku i zacząłem konsumować śniadanie. Starałem się nie myśleć o dzisiejszym śnie. Jednak nie było to łatwe.

Może powinienem wrócić do czyśćca i odwiedzić rodzinną kryptę. Zobaczyć ich ciała w szklanych trumnach. Ciała aniołów nie zmieniają się po śmierci, nie gniją i nie starzeją się. Dlatego chowamy bliskich w szklanych trumnach, by widzieć ich nie tylko we wspomnieniach. Pokręciłem głową, odganiając napływające wspomnienia. Kasper to było czterysta lat temu, a ból dalej jest taki sam.

— Nie śpisz już? — spytał Dylan podchodząc do lodówki.

— Nie, już się wyspałem — odpowiedziałem. — Skoro już nie śpisz to po śniadaniu idziemy uczyć się latać.

Młody spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.

Kiedy mi wyrosną skrzydła to wujek nauczy mnie latać.

Przypomniałem sobie słowa siostrzeńca, a coś ukuło mnie w moje martwe serce.

⊙⊙

Jakby mogło być inaczej, gdy Chris dzwoni to zawsze jest robota. Po nauce młodego latania odprowadziłem go do domu i ruszyłem na obrzeża Salem. Ciekawe co tym razem przyjdzie mnie wkurwiać? Westchnąłem i przystanąłem przy Chrisie.

— Co tym razem? — spytałem nie kryjąc znudzenia.

— Zginęło kilka koni i właściciel stajni — odpowiedział.

  — Włamanie?

— Chciałbym... coś większego —  westchnął.

 — Większego?

  — Rusz swoją tłustą dupę to sam zobaczysz.

— Odezwała się modelka.

— Ciebie nawet do top szpadel nie wezmą.

— Bo wpadnę ci do domu i zrobię "Hell's kitchen". — Uśmiechnąłem się niewinnie.

  — Nie dam ci spalić mojego domu cymbale.

— Skąd wiesz, że to chciałem zrobić? — spytałem ciekawy.

— Znam cię nie od dziś matole, a teraz do roboty.

Nim cokolwiek odpowiedziałem kopnął mnie w zad, a ja wpadłem na krzywy ryj do stajni. Od razu uderzył we mnie zapach krwi. Wstałem i rozejrzałem się w koło. Trzy martwe i rozszarpane przez coś konie oraz jeden rozszarpany mężczyzna. Podszedłem do ciała i zacząłem je oglądać. Tchawica wyglądała jakby ktoś ją posiatkował nożem. Było widać jego kręgosłup przez to. Ręce i brzuch podrapane do kości. Flaki leżały wkoło niego, porozrzucane na wszelkie możliwe strony. Spojrzałem na jego twarz, a dokładniej na oczy. Nie było ich zostały wydłubane czymś zakrzywionym i ostrym. Westchnąłem cicho i podniosłem się z kucek. Poprawiłem kapelusz i skierowałem się do trupów koni. Były w o wiele gorszym stanie niż ich właściciel. Wyprute i wyjedzone prawie całe wnętrzności. Skręcone karki i obgryzione do kości grzbiety. Wyglądało to paskudnie i jeszcze gorzej śmierdziało. Pomachałem dłonią przed twarzą i skierowałem się skocznym krokiem ku wyjściu. Kolejne wielkie cholerstwo do zabicia. Najgorzej będzie je znaleźć. Czy gość je przywołujący za dużo czytał Wiedźmina? Najpierw strzyga teraz to... po prostu cudnie..

⊙⊙

Wraz z Selgiem szukaliśmy tego plugawego cholerstwa przez bite trzy godziny. Dobrze, że kontroluje rośliny i zwierzęta inaczej byśmy się musieli z tym dłużej pierdolić. Weszliśmy powoli na polane. Walka na otwartej przestrzeni nie była dla mnie dobrym rozwiązaniem. Zwłaszcza, że to dziadostwo było w chuj szybkie.

 Jakieś pomysły?  spytał Selg, patrząc na mnie.

   — Nie dać się zajebać, resztę na spontanie się wymyśli.

— Jak zawsze — westchnął ciężko. 

  — Słuchaj możesz iść tchórzliwa gałązko.

— Zaraz cie pierdolnę — warknął, a ja się uśmiechnąłem. — Ty się nim zajmiesz, a ja postaram się by nigdzie nie uciekło.

Pokiwałem głową i stanąłem na środku polany. Selg wycofał się do lasu, skąd będzie pilnował by bestia nie uciekła. Uniosłem głowę, gdy wielki cień zasłonił mi słońce. Odskoczyłem w tył, kiedy bestia zapikowała na mnie i stanęła na ziemi. Bestia ta posiadała ciało i ogon lwa, lecz głowę i skrzydła miała orła. Pióra wkoło głowy miały kolor szkarłatu, a na łapach były białe. Był to gryf, na oko mógł mieć z rok może dwa. Zaskrzeczał na mnie, prezentując swoje skrzydła i szpony w pełnej krasie.

  — Czyli dzisiaj na obiad mamy gryfa a la kfc — powiedziałem wystawiając rękę do przodu. — //Rebelion// 

W mojej dłoni pojawił się srebrny i pokryty niebieskimi runami berdysz. Był to rodzaj topora bojowego o potężnym drzewcu i długim drzewcu. Gdybym postawił go na ziemi byłby on mojego wzrostu. Jaka jest wada tej jakszę morderczej broni? Jest cholernie ciężka i powolna! A to cholerstwo przede mną latało szybciej niż ja się napierdolę! Zamknąłem oczy i wypowiedziałem cicho //silver// oraz //pugna//. Czułem jak moje ciało dzięki silverowi staje się lżejsze, a przez pugne silniejsze, przez co berdysz stał się o wiele lżejszy.

Gryf rzucił się na mnie z zawrotną prędkością, a ja wzbiłem się w powietrze. Zakręciłem toporem i ruszyłem na niego. Również uniknął wzbijając się do góry. Wymienialiśmy ze sobą ciosy w powietrznym tańcu, jednak żaden z nas do tej pory nie trafił swojego przeciwnika. Dźwięk odbijanych o metal szponów rozchodził się po całej polanie, a jego skrzeczenie niosło się jeszcze dalej. Wykonałem beczkę i w końcu udało mi się zranić go w łapę. Wściekły skrzeknął, obracając się i przejeżdżając mi szponami po twarzy. Syknąłem przelatując pod nim i zamachawszy się toporem odciąłem ogon bestii. Zaskrzeczała przeraźliwie z bólu i już miała mi się odwinąć, gdy wraz z sobowtórem przecięliśmy ją na pół. Jej truchło spadło z hukiem na ziemię, brudząc krwią trawę wkoło niego.

  — Obiad podano. — Uśmiechnąłem się i wylądowałem przy Selgu, który bawił się z wiewiórką.

Super ja tu walcze, a ten bawi się z wiewiórką jak Kronk z Nowych szat króla. 

Westchnąłem i poklepałem go po ramieniu mówiąc, że możemy już wracać. Pokiwał głową, biorąc wiewiórkę na ramię i razem ruszyliśmy powoli w stronę Salem.

⊙⊙

Tajemnicza postać szła, trzymając w dłoni czarną szkatułkę. Gdy zatrzymała się na wielkiej polanie uchyliła delikatnie wieko. Wiatr zawiał, a z środka dobiegło skrzeczenie. Postać rzuciła pudełeczko przed siebie, a z niej wydobywał się czarny, dławiący obłok. Pod czarnym kapturem skrywał się delikatny uśmiech, gdy z opadającego dymu wyszła bestia. Był to ogromny i majestatyczny gryf. Zaskrzeczał i machnął śnieżnobiałymi skrzydłami, powodując delikatny podmuch wiatru. Nieznajomy wyciągnął do niego rękę i pogładził po dziobie.

  — Nie zawiedź mnie mały — powiedział po czym zniknął w obłoku dymu.

Gryf zaskrzeczał i wzbił się w przestworza. Miał jeden cel zjeść i siać chaos. 

W dzisiejszym rozdziale mała retrospekcja Kaspra. Jak się podobał wam rozdział? Czy Kasper w końcu dopadnie nieznajomego? Czemu on przywołuje te bestie? Dowiemy się tego zapewne niedługo. A ja was zapraszam do zostawienia opinii i widzimy się w kolejnym rozdziale ;)

W twoim bestiariuszu pojawił się nowy wpis: "Gryf"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro