⊙Rozdział 5. W sieci pająka⊙

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciepły melodyjny głos wiódł młodą kobietę w środek lasu. Nie wiedziała co się z nią dzieje, coś ją tam ciągnęło, ale nie wiedziała co. Szła i szła, aż dotarła do wielkiej rezydencji.  Przez chwilę wydawała się pusta, a potem wnętrze zapłonęło ciepłym światłem. Podeszła bliżej i zapukała do mahoniowych drzwi. Otworzył jej młody, przystojny mężczyzna, który sprawił, że nogi się pod nią ugięły. Uśmiechnął się figlarnie ukazując idealnie białe zęby i zaprosił ją do środka. Ona nie czekając długo weszła do rezydencji.

⊙⊙ 

Kto normalny wchodzi do czyjegoś grobu i żąda by mu zrobić kawę? No tak Chris, on raczej do normalnych nie należy. Położyłem przed nim świeżo zaparzoną kawę i czekałem na jakieś wyjaśnienia. Jego wizyty nie były niczym niezwykłym, ale o piątej rano! To już lekka przesada.

— Czego chcesz, że budzisz mnie o tak wczesnej porze — wymamrotałem, ziewając i drapiąc się po karku.

— W tym tygodniu zaginęło sporo młodych kobiet. Nikt nie widział, gdzie wychodzą i czy ktoś je zabrał.

— Wiesz zaginione ślicznotki to nie moja robota.

— Wszystkie zaginęły wieczorami. Wychodząc z pracy lub domu.

— Czyli to nie porwanie? — Uniosłem brew i zaczesałem ręką włosy do tyłu.

— Nie wiem co to jest... — westchnął. — Rodziny twierdzą, że dziewczyny słyszały przez jakiś czas męski głos.

— Hm... — Złapałem się za brodę i zastanawiałem przez chwilę. — Zdobądź dla mnie akta zaginionych i miejsca, gdzie ostatni raz je widziano.

— A ty co zrobisz? 

— Na razie to się ubiorę i widzimy się w twoim gabinecie.

Odwróciłem się od niego i ruszyłem korytarzem do swojego pokoju. Że też muszę zajmować się zaginionymi dziewczynami. Chociaż... może jakaś mi się za to odwdzięczy? Uśmiechnąłem się szeroko i wszedłem do sypialni.

⊙⊙ 

Wszedłem do gabinetu Chrisa i usiadłem na jednej z dwóch czarnych kanap. Pomieszczenie było schludnie zagospodarowane. Nigdzie nie walały się niepotrzebne papiery i nie stały nieużywane meble. Wszystko miało swoje miejsce i określony porządek. Partner usiadł naprzeciwko mnie i rzucił na stół kilka teczek. Wziąłem jedną z nich i przewertowałem. Ashley Corm, wiek dwadzieścia dwa lata, brunetka o niebieskich oczach. Ostatnio widziana wczoraj na głównym rynku przy katedrze. Westchnąłem tylko i podniosłem kolejną teczkę. Przejrzałem ją i wziąłem kolejną. Po godzinie wiedziałem tyle samo co przed przeczytaniem teczek.  Dziewczyny mają tylko jedną cechę wspólna, są piękne. Bez żadnych skaz na twarzy i ciele. Porozmawiałem jeszcze przez chwilę z Chrisem i opuściłem komisariat. Ruszyłem w stronę głównego rynku, ostatniego miejsca, gdzie widziano Ashley. Po dotarciu na miejsce zacząłem się rozglądać. Zauważyłem na jednej z ławek eteryczną postać dziewczyny, która siedziała i czytała książkę. Podszedłem do niej i dotknąłem. Z moich oczu zniknęły tęczówki, a zaczęły pojawiać się obrazy. Widziałem jak dziewczyna wstaje i idzie w stronę lasu. Wizja zniknęła szybko, a ja kierowałem się w tą samą stronę co dziewczyna. Nie mam pojęcia co za bestia ją mogła do tego zmusić. Wiem tylko tyle, że to za sprawą uroku.

⊙⊙ 

Doszedłem do wielkiej rezydencji, o dziwo była w całkiem dobrym stanie. Nie czekając długo wyważyłem drzwi z kopniaka i to co zauważyłem nie napawało mnie optymizmem. W całym holu leżały skute, nagie zwłoki kobiet. Umarły z powodu braku krwi w organizmie. Ciekawe... gdyby to byli mężczyźni mógłbym postawić na sukkuba. Odskoczyłem w bok unikając ataku, który rozciął  ścianę na pół.

— Kto śmie wchodzić do mojego ogrodu rozkoszy?! — Na schodach stała człekopodobna istota. Miała ona fioletowe oczy i włosy, ubrana była w tego samego koloru garnitur. Z głowy wyrastały mu rogi, a cztery pary oczu śledziły mnie uważnie.

— Ekipa sprzątająca, podobno są problemy z wielkim pająkiem. — Uśmiechnąłem się złośliwie.

— Jak śmiesz nazywać MNIE Lusta wielkim pająkiem! — Machnął w moim kierunku rękami, a nici oplotły całe moje ciało.

— Wybacz pajączku wolę gorące kobitki. — Zerwałem się z więzów i odskoczyłem unikając kolejnych ataków. — //Rebelion// — W mojej dłoni zmaterializował się srebrny magnum czterdziestka czwórka, którego lufa wychodziła z czaszki ozdobionej niebieskimi glifami. 

Świetnie! Pistolet, który nie strzela celnie z dalekiej odległości! Lepiej mi się trafić nie mogło. Strzelałem w nici, którymi mnie atakował i powoli się do niego zbliżałem. Strzeliłem do niego, a jego sznurki zatrzymały pocisk metr od jego twarzy. Zakląłem pod nosem, a on uśmiechnął się wrednie, wskoczył na sufit i ponownie zaczął mnie atakować nićmi. Odbijałem każdy atak za pomocą pocisków, albo odskakiwałem w ostatnim momencie. Widząc, że nici nie robią mi żadnej trudności, zaczął zalewać dolną część pomieszczenia kwasem. Uwolniłem skrzydła i wzniosłem się ponad kwas. 

//Funus// — Czaszka na pistolecie zaczęła się kręcić  i strzeliłem w niego ponownie, a on się tylko zaśmiał.

—Niczego się nie... — Chciał zablokować pocisk tak jak dotychczas, lecz ten rozpadł się na kilka mniejszych i przebił jego głowę na wylot.

Jego bezwładne ciało odczepiło się od sufitu i wpadło w kwas. Usłyszałem skwierczenie topionego truchła, a potem cała substancja zniknęła. Wylądowałem na wypalonej ziemi i poszedłem na górę. Kątem oka widziałem wylatujące przez okno ogniki i uśmiechnąłem się szeroko. Otworzyłem jeden z pokoi i tak jak sądziłem, siedziały w nim zaginione dziewczyny. Miałem szczęście, że znalazłem je dość szybko, więc demon nie zrobił im wielkiej krzywdy. Zacząłem je wszystkie uspokajać i wyciągnąłem telefon. Zadzwoniłem do Chrisa i poinformowałem o wszystkim. Minęło kilka minut, a ja stałem przed drzwiami rezydencji. Policja zaczęła zabierać przerażone dziewczyny. Jedna z nich podeszła do mnie i pocałowała w policzek dziękując, po czym odeszła nie podając numeru. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Za takie nagrody to ja mogę wykonywać ten zawód z czystej przyjemności.

Kolejny rozdział ląduje w waszych łapkach XD i jak się podobał? Dajcie znać zostawiając komentarz i satanistyczną gwiazdkę. A ja spadam i widzimy się w kolejnym rozdziale. ^^ Bayo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro