⊙Rozdział 15. Greed⊙

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otworzyłem leniwie i powoli moje złote oczy. Mruknąłem cicho się przeciągając, ale poczułem na sobie czyjeś ręce i oddech w okolicy krocza. Uniosłem delikatnie głowę i spojrzałem na dziewczyny leżące po moich bokach i jedną, która leżała w moich nogach. No tak w końcu nie miałem co robić zeszłej nocy. Ziewnąłem i przyjrzałem się dziewczyną. Jedna była brunetką, druga rudą, a trzecia która aktualnie chrapała mi w jaja blondynką. Odepchnąłem je niedelikatnie i wstałem z łóżka. Sięgnąłem po pierwsze lepsze bokserki i założyłem je na zad. Podniosłem z ziemi mój długi płaszcz i czarne spodnie również je zakładając. Przeczesałem dłonią włosy i wyszedłem z pokoju nie przejmując się dziwkami, które w nim zostawiłem. Zszedłem po kręconych schodach i skierowałem się do kuchni, ale gdy usłyszałem czyjś głos zatrzymałem się. Fakt, że miałem kaca nie pomagał mi w rozpoznaniu tego donośnego i pełnego dumy głosu.

  — Erantin mówiłem ci byś nikogo tu nie... —  przerwałem w połowie zdania i spojrzałem na opartego o blat mężczyznę.

Miał on czarne długie włosy, a z jego głowy wyrastała para długich rogów. Tułów był odsłonięty i wyglądał jak człowieka, ale ramiona i ręce były całe czarne. Zamiast palców miał pazury, a na dupie nosił jeansy.  Westchnąłem rozpoznając matoła przede mną i podszedłem do lodówki.

  — Czego chcesz Pride? — spytałem mojego starszego brata, szukając jednocześnie czegoś na tego jebanego w dupę kaca. 

  — Ten fioletowy kretyn znowu spierdolił z klatki — powiedział, a ja miałem ochotę jebnąć głową o ścianę. 

  — Nie mów mi, że znowu pojawił się na ziemi... — Nic nie powiedział, a ja walnąłem głową o drzwiczki lodówki. — Kto go do kurwy pilnował?!

  — Sloth — odpowiedział, a ja chciałem coraz bardziej ukręcić mu jaja. 

  — Jaki debil na to wpadł?! Mówiłem by pilnował go ktoś od Wratha!

— Nie drzyj się na mnie tylko użyj tych swoich jebanych demonów i go znajdź — powiedział do mnie spokojnie, a moja chęć przywalenia mu tylko rosła. Poczułem jak oczy zmieniają mi się na smocze.  

  — Dobra, ale ty masz zapewnić mu lepszą klatkę bo jak znowu ucieknie to zrobię ci krzywdę.

Pride zaśmiał się. Czego mogłem się spodziewać, zawsze myślał, że jest od wszystkich silniejszy. A prawda była taka, że ja i Wrath jesteśmy z nim na równi.  Otworzyłem mu przejście do piekła, a on wszedł do niego bez słowa. Zamknąłem przejście i zacząłem w końcu robić sobie upragnione śniadanie.

Po godzinie wysłałem swoje demony wszędzie by znalazły tego jebanego idiotę. W tym samym czasie co one go szukały ja postanowiłem pójść na miasto. Wyszedłem z swojego klubu i powolnym leniwym krokiem szlem w stronę rynku. Mijałem sporo ludzi i tylko turyści patrzyli na mnie jak na dziwaka. Mieszkańcy Salem mnie znali już kilka lat, więc przyzwyczaili się do mojego wyglądu. Uśmiechnąłem się do młodej sprzedawczyni. Miała może na oko z dwadzieścia cztery lata i ubrana była w zwyczajny podkoszulek i jeansy. Odwzajemniła mój uśmiech i podała mi jabłko.

  — Wiesz co lubię Jane — powiedziałem, biorąc od niej jabłko.

— Tylko to u mnie kupujesz Jack — zaśmiała się, a ja przewróciłem oczami.

— Moja wina, że je tak lubię, a u ciebie są najlepsze? — Wyjąłem z kieszeni trzy dolary i podałem dziewczynie.

— Ależ skąd, ja się właśnie z tego powodu cieszę. — Mrugnęła do mnie, a mój uśmiech się powiększył.  

  — Dzięki piękna za jabłko, do zobaczenia.

Pomachałem jej i odszedłem gryząc kawałek owocu.  Uwielbiam ten jego lekko kwaskowy smak, który przyprawia mnie o gęsią skórkę. Zabawne jest to, że demon symbolizujący jeden z grzechów głównych wcina jabłka, które symbolizują grzech pierworodny. Zaśmiałem się pod nosem i pojawiłem naglę w kręgu osypanym solą. Rozejrzałem się byłem na rozdrożu, otoczony zewsząd polami i kwiatami. Westchnąłem i spojrzałem na chłopaka przede mną. Od razu moje oczy zaczęły uważnie go skanować. 

Brunet, dwadzieścia trzy lata, szczupły i lekko umięśniony. Wiedziałem o nim już wszystko, był otwartą dla mnie księgą. Dobrze wiedziałem, że ma poważnie kontuzjowane kolano, a marzy mu się sława sportowca. Nie zrozumiem nigdy ludzi za taką błahostkę potrafią oddać swoją dusze demonowi. Ale w końcu to ich grzech chciwość. Czułem od niego jej zapach, pragnienie sławy, bogactwa i kobiet. Typowe dla tego gatunku. Tak jak to przewidziałem poprosił mnie o sławę sportowca i zdrowe kolano. 

Kim jestem żeby się z nim spierać? Po prostu spełniłem jego prośbę. Ucieszony uwolnił mnie z kręgu i odszedł biegnąc jak koziołek matołek. Machnąłem na to ręką i wróciłem do Salem. Szkoda, że debil nie wysłuchał, że gwarancje ma tylko na dziesięć lat i nie można jej przedłużyć. Ale jak to człowiek nigdy nie przeczyta małego druczku nim podpisze umowę. Wyrzuciłem ogryzek do kosza i wolno idąc ruszyłem w stronę lasu. Ciekawe co tam u Selga?

Gdy minęło parę minut stanąłem przed totemem. Nigdy nie rozumiałem dlaczego zaznacza nimi swoje terytorium. Słowiańskie mity są dla mnie tak samo niezrozumiale. Rozejrzałem się w koło i usiadłem pod starym i wielkim dębem. Z kieszeni płaszcza wyciągnąłem piersiówkę i pociągnąłem łyk whisky.

— Znowu przyszedłeś ze mną się napić? — usłyszałem głos Selga, który usiadł obok mnie.

— Mhm... — mruknąłem i podałem mu piersiówkę.

— Stalo się coś? — spytał, pociągając łyk.

— Lust znowu spierdolił z piekła. — Westchnąłem ciężko, opierając głowę o drzewo.

— I brat kazał ci go szukać? — Pokiwałem głową. — Wy to macie z tym idiota przejebane.

— Mi to mówisz? Ten zjeb zagraża sojuszowi jaki zawarły grzechy z aniołami! Nie po to się pierdoliłem z Kasprem by wszystko to poszło się jebać!

— Wiem o tym, spokojnie... — Starał się mnie uspokoić.

Westchnąłem. Potem razem piliśmy i rozmawialiśmy o nieistotnych sprawach. Mój humor nieco się dzięki tej brzozie poprawił. Później wróciłem do siebie i czekałem w gabinecie. Usłyszałem pukanie do drzwi. Pozwoliłem wejść jegomościowi. Do środka wkroczył młody demon. Ubrany był on w czarny garnitur, ze złotymi bransoletami i medalionem na szyi. Brązowe włosy miał przycięte krótko, a z głowy wyrastały mu niedługie rogi. Jak te u kozy.

— Eny czemu mi przeszkadzasz? — zapytałem mojego asystenta.

— Złotniki przyniosły informacje — odpowiedział i podał mi kartkę z miejscem pobytu Lusta.

— Daj im coś do jedzenia i powiedz im, że się spisali.

Młody demon pokiwał głową i skierował się do wyjścia. Jednak nim wyszedł zatrzymał się i spojrzał na mnie przez ramię pytając:

— Chcesz bym ci pomógł?

— Dzięki za propozycje, ale nie. Zajmij się tym pierdolnikiem. Bratem sam się zajmę.

— Jak karzesz.

Wyszedł, a ja nie czekając długo podniosłem się z krzesła i otworzyłem żółty portal. Przeszedłem przez niego i znalazłem się we wskazanym przez złotniki miejscu. Rozejrzałem się po rezydencji i spojrzałem na tron, na którym siedział mężczyzna o fioletowych długich włosach i dwóch parach rogów na głowie. Westchnąłem ciężko.

  — Greed — wysyczał przez zaciśnięte zęby mój kochany braciszek.

— Ile razy mam ci mówić, żebyś nie pierdolił każdej napotkanej kobiety i jej nie zabijał?! Wiesz jak trudno było mi zawiązać sojusz grzechów z aniołami?!

— Wali mnie ten wasz sojusz. Jesteśmy od nich silniejsi i powinniśmy rządzić czyśćcem i ziemią — powiedział, a ja patrzyłem na niego jak na debila. A myślałem, że to Pride jest zadufany w sobie. — Wybacz bracie, ale mi nie przeszkodzisz.

Stuknął palcem o oparcie tronu, a ja skoczyłem w bok unikając nici. Uwolniłem swoje zakrzywione do tyłu, dwie pary rogów, a ręce zmieniłem w smocze szpony. Rzuciłem się na brata, a on wyskoczył do góry i stanął wyprostowany na suficie.

— Nie przeszkodzisz mi Greedziu.

Odbił się od sufitu i niczym strzała leciał w moim kierunku. Jego pomalowane paznokietki zmieniły się w krótkie pazury. Skoczyłem w bok, ale i tak zdołał zranić mój brzuch. Podciął mnie szybko, także nie zdążyłem nawet zareagować. Bym upadł, gdyby nie mój gadzi ogon, którym odbiłem się jak na sprężynie i kopnąłem brata w brzuch. Splunął krwią i pociągnął mi z bani. Zachwiałem się, a on to wykorzystał i związał moje szpony nićmi. Wykrzywił je do tyłu, łamiąc jednocześnie i raniąc moją skórę. Ogon również związał wiedząc, że potrafię go wydłużać wedle upodobania.

  — Osłabłeś braciszku — powiedział z kpiną, a jego ciało otoczył dym.

Gdy gaz opadł Lust przyjął swoja prawdziwą postać. Na jego twarzy pojawiły się dodatkowe pary oczu. Tułów porosło coś na wzór fioletowych włosów. Wyrosły mu dodatkowe ręce, a od pasa w dół zmienił się w pająka. Stał się takim trochę centaurem tylko zamiast zmieszanym z koniem był zmieszany z pająkiem.

— Pozwól, że odeśle cie raz na zawsze do piekła. — Jego głos był zmieniony, a ja zacząłem się śmiać jak wariat. — Bawi cię śmierć?

— A i owszem — powiedziałem, szarżując na niego. Oczywiście przez to, że miałem związany ogon i ręce nićmi to zostały mi one odcięte.

Przeobrażonymi w smocze łapy nogami odbiłem się od podłogi i posłałem brata na ścianę. Strzeliłem karkiem, a ogon i ręce odrosły natychmiastowo.

— Zapomniałeś? Jestem smokiem, oderwane kończyny mi nic nie zrobią. — Zaśmiałem się, patrząc z pogardą na tego robaka.

Wypuściłem swoje złote skrzydła, a moje ciało pokryły tego samego koloru łuski. Wiedziałem, że oczy stały się smocze. Po chwili sam się w niego zmieniłem. Kolce wystawały mi z grzbietu i z ogona. Zęby zostały zastąpione przez ostre jak brzytwa kły, a rogi wydłużyły się bardziej. Brat spojrzał na mnie gniewnie i już miał zaatakować, ale ja mu na to nie pozwoliłem. Jednym machnięciem ogona oddzieliłem jego tułów od reszty ciała. Przyparłem go łapą do ściany i warknąłem. Przez utratę krwi Lust wrócił do bardziej ludzkiej postaci i patrzył na mnie z mordem w oczach.

  — Śmiało zabij mnie, a wrócę do kręgu drugiego i się odrodzę.

  Zaśmiałem się gardłowo i wróciłem do swojego wyglądu. Teraz trzymałem go za szyję przypierając do ściany.

  — Osobiście cie tam zaprowadzę, ale nie do drugiego tylko dziewiątego kręgu. 

W jego oczach pojawiło się przerażenie, a ja ponownie się zaśmiałem otwierając portal i przez niego przechodząc trzymając brata za gardło. Znalazłem się w pokrytym lodem świecie. Tak zwanym ostatnim kręgiem piekieł. Kręgiem zdrajców. Było tu cicho, a lodowe ściany, zdobiły wykrzywione w agonii twarze dusz. Ruszyłem przed siebie ciągnąc tego kretyna. Minęło jakieś pięć minut, a ja stanąłem przed lodową, stojącą trumną, która była włożona między ściany. Wkoło niej stali moi bracia. Cała piątka przyszła na karanie Lusta. Pride'a nie muszę wam już przedstawiać, więc wezmę się za pozostałych.

Po lewej od trumny naprzeciwko pychy stał Wrath. Grzech gniewu. Był to dobrze zbudowany mężczyzna o krótkich czerwonych włosach i tego samego koloru oczach. Jego twarz i ciało zdobiły blizny. Na sobie miał tylko czerwone, podarte spodnie, takie jak noszą karatecy. Na jego ramionach płonął ogień, a duży, masywny ogon leżał u jego stóp. 

Przy nim stał chudej postury chłopak, z zielonym kapturem na głowie zasłaniającym całą jego twarz.  Był to Envy, grzech zazdrości. Trzymał ręce w kieszeniach swojej bluzy, którą miał owiniętą łańcuchami. Mimo, że nie pokazywał twarzy doskonale wiedziałem jaką ma. W końcu to mój młodszy brat. O szmaragdowo zielonych oczach, czarno-zielonych włosach i delikatnych chłopięcych rysach. Na ziemi wyglądał by jak szesnastolatek.

Naprzeciw zazdrości stało obżarstwo imieniem Gluttony.  Wbrew pozorom to nie był on gruby tylko wysoki i szczupły. Dodatkowo dobrze zbudowany.  Ubrany był w skórzaną kamizelkę i również skórzane spodnie. Brązowe włosy miał zaczesane do tyłu, a brązowe oczy obserwowały mnie i ciągnącego Lusta. Na swoich umięśnionych ramionach miał wykrzywione w bólu ludzkie twarze, które powstały po zjedzeniu sporej ilości dusz. Pod swoją zapiętą kamizelką na brzuchu miał ogromne szczęki.

Obok Ena stał Sloth uosobienie lenistwa. Najszybszy z nas wszystkich i najmniej umięśniony. Długie szare i zaniedbane włosy układały się w nieładzie. Jego lewe oko zasłania czarna narośl w kształcie opaski. Z głowy wyrastały bycze rogi. Na sobie miał szarką, wojskową kurtkę i spodnie moro.

  — Koniec głupca — powiedział Gluttony.

— Tym razem, raz na zawsze da nam spokój — dodał Envy.

— Nie zrobicie tego! — krzyknął Lust. — Nie własnemu bratu! 

  — Przekonamy się? — powiedzieliśmy jednocześnie z Pridem i Wrathem. 

Wrzuciłem Lusta do lodowej trumny, a on wrzasnął powoli zamarzając. Razem z braćmi patrzyliśmy na jego cierpienie niewzruszeni. Zasłużył na to. Ryzykował zerwanie sojuszu, a na to nie mogliśmy sobie pozwolić. Staliśmy tak i czekaliśmy, aż całkowicie zamarznie. Gdy już to zrobił, każdy z nas poszedł w swoje strony. Bez najmniejszego słowa pożegnania. Wróciłem do siebie styrany i głodny. Jednak do lodówki mi się już iść nie chciało,  więc padłem plackiem na łóżko. Spojrzałem jeszcze raz po moim przepełnionym bogactwem pokoju i uśmiechnąłem się, zamykając oczy, a przez moją głowę przeszła myśl:

"Bogactwo czy ludzie, nie mają znaczenia, gdyż chciwie pragnę wszystkiego."

Dzisiaj przychodzę do was z nietypowym rozdziałem, gdyż przedstawia on tylko i wyłącznie perspektywę i dzień Greeda. Jak się podobał? Przybliżył wam on trochę postać Greeda? Oraz pojawił się tu ponownie Lust i pozostałe grzechy XD Jednak nie dodam ich do bestiariusza planuje co innego, ale to już w przyszłości. Bayo ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro