Rozdział X

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ALISON
Więc w skrócie; Edmund poszedł do Białej Czarownicy, nas prawie pożarły wilki i teraz jesteśmy w drodze do obozu Aslana.

Dowiedziałam się, że mamy stoczyć wojnę z Białą Czarownicą, a następnie zasiąść na tronach w jakimś zamku Ker-Paravel. Starsi z rodzeństwa nie są jakoś specjalnie do tego przekonani, a nawet powiem, że robią to tylko po to, aby uratować Edmunda. Ja zresztą też, oczywistym jest, że boje się o resztę, ale nie zostawię tutaj samej Amandy, w końcu wiadomo, że gdybym ja wróciła do Anglii, ona nie chciałaby, wolała by zostać.

Czy ona kiedykolwiek wróci...

- Co jest? - usłyszałam przy uchu głos Piotra, otrząsnęłam się i spojrzałam na blondyna.
- A c-co ma być?
- Jesteś... - przerwał, jakby szukał odpowiedniego słowa - przygnębiona. - westchnęłam i spuściłam wzrok.
- Boje się - powiedziałam cicho.
- Wiesz, jesteśmy w jakiejś krainie, w szafie, na dodatek brat mi zginął i dowiedziałem się, że mam stoczyć jakąś wojnę - zaśmiałam się, na jego stwierdzenie. - Co się śmiejesz? To jest sama prawda.
- Nie chodzi mi o to.
- A więc o co? - spytał.
- Boje się... Że Amanda już z nami nie wróci - do oczu napłynęły mi łzy, podniosłam na niego wzrok, napotykając zmartwione oczy. - Tak bardzo nie chce jej stracić.

Blondyn próbował coś powiedzieć, jednak nie wiedział co. Stanęliśmy w miejscu, odcinając się od grupy i spojrzeliśmy w swoje oczy. Moje - załzawione, niebieskie oczy, jego - przepełnione smutkiem, tak samo, jak moje niebieskie, niczym morze oczy. Jedna, samotna łza spłynęła mi po policzku, szybko ją jednak otarłam.

Jedna chwila i emocje wzięły górę. Nie czekając już dłużej na jakąś reakcje Piotra, podeszłam i przytuliłam go, nie mogąc wytrzymać przez nadmiar emocji.

Blondyn oddał uścisk, a ja tylko bardziej wtuliłam się w niego. Tak bardzo chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie, abyśmy już nigdy nie musieli się od siebie odsuwać, ale przecież nic nie trwa wiecznie, prawda?

Wszystko jest jak przesypujący się przez palce piasek; znika nim się spostrzeżemy.

Nie wiem ile minęło, parę sekund, minuta, dwie, trzy. Odsunęliśmy się od siebie, i spowrotem patrząc sobie głęboko w oczy wyszeptałam tylko „ dziękuję ", po czym wróciliśmy do pozostałych, którzy swoją drogą, trochę już odeszli.

W głowie nadal miałam przed oczami obraz przytulającego mnie Piotra, i za nic w świecie nie chciałam, żeby przeminął. Jednak nie chciałam się do tego przyznać, nawet przed sobą.

Co jest ze mną nie tak?

Zadawałam sobie pytania w głowie, aż nie doszliśmy do reszty.

- No już, przebierać nogami! - poganiał nas pan bóbr, na co wszyscy zgodnie wywróciliśmy oczami.
- Obiecuję, jeśli jeszcze raz to powie, zrobię sobie z niego piękną czapkę - powiedział Piotr, biorąc Łusię na barana. Zaśmiałam się na jego stwierdzenie.

Wtem usłyszeliśmy dźwięk, dźwięk dzwonków. Obróciliśmy się za siebie i ujrzeliśmy sanie. Popatrzyliśmy po siebie, po czym wszyscy ruszyliśmy biegiem.

Wbiegliśmy do jakieś gawry. Przestraszona wtuliłam się w pierwszą lepszą osobę, którą był Piotr. Rozglądałam się, sprawdzając, czy wszyscy są. Na szczęście byli. Przytuliłam do swojego boku Łusię, która była najbardziej wystraszona z nas.

- Pójdę sprawdzić, czy już poszła - zaproponował Piotr.

Przestraszona złapałam go za rękę, spojrzał na mnie, a nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nie chciałam, żeby szedł, nie chciałam, żeby coś mu się stało.

- Nie idź - powiedziałam.
- Martwy się nam nie przydasz - dodał pan bóbr. - Ja pójdę.
- Ty też wróć żywy - powiedziała przestraszona pani bobrowa, przytulając męża.
- Obiecuję, złotko.

Czekaliśmy w milczeniu w obawie o pana bobra. Bardzo baliśmy się, że Biała Czarownica mu coś zrobiła. Chociaż jakby spojrzeć na to logicznie, zaśmiałam się w duchu, to nawet nie mamy pewności, czy to była Czarownica.

A kto miałby sanie, co? - mówiła mi moja podświadomość.

- Mam nadzieję, że byliście grzeczni, bo inaczej dostaniecie rózgi! - krzyknął bóbr, przez co niespokojnie poruszyłam się.
- Spokojnie, to tylko pan bóbr - uspokoił mnie Piotr, na co uśmiechnęłam się do niego lekko.

Wyszliśmy na na zewnątrz, napotykając sanie, a koło nich... Świętego Mikołaja. Czyli jednak się nie myliłam.

- Nie, tego już za wiele... - powiedziała cicho Zuzia.
- Myśleliśmy, że to Czarownica - powiedział Piotr.
- Och, przepraszam, nie chciałem was wystraszyć. Za to na swoje usprawiedliwienie mam, że jeżdżę saniami dłużej niż ona - zaśmialiśmy się, a on wyciągnął coś z sań.

- Prezenty! - krzyknęła Łusia, widząc worek.
- Łucjo - powiedział mężczyzna, a dziewczynka podeszła do niego - oto leczniczy kordiał, uleczy każdą ranę, oby ci się nigdy nie przydał - podał jej sztylet i flakonik z czerwoną cieczą.
- Nie wiem, czy jestem na tyle odważna...
- Ależ oczywiście, że jesteś.

- Zuzanno - dziewczyna podeszła do niego - ufaj temu łukowi, a nigdy cię nie zawiedzie - odparł podając jej łuk i strzały - gdziekolwiek będziesz w niebezpieczeństwie, zadmij w ten róg, a pomóc zawsze przybędzie - podał jej róg.
- Ale... Ja nie wiem, czy dam radę.
- Właśnie dlatego wiem, że dasz.

- Allison - podeszłam do Mikołaja, który podał mi do ręki wisior z niebieskim ametystem, który świecił się na czerwono, ciekawe - ten wisiorek ma wielkie moce, zmienia się na trzy kolory - na niebiesko, kiedy jest w Narnii pokój, na czerwono, gdy Narnia jest w niebezpieczeństwie, a na pomarańczowo, gdy w pobliżu jest Aslan. - pokiwałam głową, na znak, że rozumiem - a oto miecz i tarcza.

- Amando - czarnowłosa podeszła do mężczyzny - oto miecz i tarcza - wręczył jej podobne, lecz nie identyczne przedmioty do moich - tylko ty i Amber, z dziewczyn, weźmiecie udział w bitwie. A oto pierścień - dał jej złoty pierścień, który na środku miał głowę lwa, która teraz świeciła się na czerwono - będzie miał podobne moce, jakie ma naszyjnik twojej przyjaciółki, ale oprócz nich, będziesz miała dwie dodatkowe - przemienianie się w różne zwierzęta, nie tylko w lwa - spojrzałam na nią zdziwiona. To ona tak umie?! - a drugą z nich, będzie władanie ogniem. Pamiętajcie, nigdy nie zdejmujcie tych rzeczy - zwrócił się do nas.
- Dobrze - powiedziała Amanda.

- Piotrze - blondyn podszedł do niego - ty też weźmiesz udział w bitwie - podał mu miecz i tarczę takie same, jak moje - niedługo będziesz musiał ich użyć.

- Na szczęście czary zaczynają tracić swą moc! - spakował worek do sań i na odchodne krzyknął:
- Niech żyje Aslan!

Chwilę odporowadzaliśmy świętego Mikołaja wzrokiem, aż Piotr zwrócił się do nas.

- Mikołaj mówił, że czary zaczynają tracić swoją moc... - zaczął blondyn, wszyscy spojrzeliśmy na niego zdziwieni, nie rozumiejąc o co chodzi - Zima ustępuje wiośnie... - wtedy już wszystko zrozumiałam.
- Lód stopnieje! - krzyknęliśmy razem z chłopakiem.

A więc, jest kolejny rozdział. Trochę później niż się spodziewałam, ale może być ♥️

Mielno nocy/dnia ♥️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro