Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dom na przedmieściach Detroit, 14 listopad 21:30, dwa lata później; Connor:

Po zakończonym dniu pracy, zaparkowałem przed domem, wysiadłem z auta zabierając swoją teczkę z tylnego siedzenia i zablokowałem pojazd po czym ruszyłem do drzwi domu. Po wejściu do środka od razu powitał mnie Sumo. Dziewięcioletni bernardyn, który jeszcze się jakoś trzyma.

- Tato, wróciłem.- powiedziałem ściągając płaszcz.

Jednak odpowiedziała mi cisza. Poszedłem najpierw do kuchni sprawdzić, czy tata znowu nie gra w tą "Rosyjską Ruletkę". Już nie raz mu mówiłem, że ta gra to igranie ze śmiercią. Tam go nie zastałem. W salonie też go nie było, więc poszedłem do jego sypialni. Drzwi były otwarte jak zawsze, ale tam też go nie było. Ostatnia została mi łazienka. Podszedłem do zamkniętych drzwi i usłyszałem dźwięk płynącej wody. Okay, czyli tatko bierze kąpiel. Odszedłem od drzwi by mu nie przeszkadzać, a sam poszedłem dać Sumo jeść.

- Sumo, chodź do mnie. Dostaniesz papu!- zawołałem psa.

Od razu przyszedł jak tylko usłyszał słowo "papu", gdyż lubi swoją karmę. Położyłem miskę z karmą dla psów na podłodze a bernardyn zaczął zajadać. Sobie natomiast przygotowałem kubek zimnego Tyrium i dwie kanapki. Od jakiegoś roku mogę spożywać ludzką żywność, jednak muszę być z tym ostrożny. Mój syntetyczny organizm wciąż się przystosowuje i nie mogę za bardzo szarżować. Obowiązkowo piję Tyrium by uzupełnić braki, potem jest woda mineralna. Z pieczywa mogę jeść bułki i chleb, z przetworów mlecznych na razie ser żółty, z warzyw sałatę i pomidora, z owoców arbuza. Jak na razie tylko tyle. Gdy usiadłem przy stole, do kuchni wszedł tata w koszulce na krótki rękaw i bokserkach oraz z mokrymi włosami.

- Connor. Już wróciłeś?- spytał.

- Wróciłem jakieś 10 minut temu.- odpowiedziałem, biorąc gryza kanapki.

- No tak. A jak było w pracy?- spytał ponownie, siadając naprzeciwko mnie.

- Normalnie. No może pomijając to, że dziś jest druga rocznica odkąd zostałem porucznikiem i każdy mi gratulował tego awansu.- odpowiedziałem ponownie, biorąc łyk Tyrium. 

- Boże, to już dzisiaj? Jak szybko ten czas zleciał.

Odpowiedziałem przytaknięciem. Tak, czas płynie niekontrolowanie szybko. Awans, którego się dwa lata temu nie spodziewałem, a ma się wrażenie jakby to było wczoraj.

- A Gavin? Dokuczał ci?- spytał mnie po chwili ciszy.

- Próbował, ale Rich mu to skutecznie uniemożliwiał.- odpowiedziałem.

- A właśnie, u ciebie w pokoju jest paczka od Markusa.- powiedział mi.

- Paczka? Po co mi przysłał paczkę?- spytałem.

Tata odpowiedział mi wzruszeniem ramionami. Po zjedzeniu skromnej kolacji, umyłem po sobie naczynia i poszedłem do swojego pokoju zobaczyć co takiego Markus mi przysłał. Paczka leżała na szafce nocnej. Wziąłem pakunek w ręce i rozpakowałem. W środku był przedmiot łudząco podobny do telefonu komórkowego, ale bez ekranu i włącznika. Był jedynie port USB. Podszedłem do mojego biurka i w jednej z szuflad poszukałem kabla, który podłączę do komputera i tego dysku. Gdy już znalazłem odpowiedni kabel, zamknąłem szufladę. Po włączeniu komputera od razu podłączyłem kabel i dysk. Na ekranie po chwili pojawiły się zdjęcia. Powiedziałbym, że zdjęcia jak zdjęcia. Jednak te pochodziły z dzielnicy podmiejskiej. Tata czasem mnie tam zabierał i pokazywał te zniszczone, niektóre doszczętnie spalone domy. To było na jakieś trzy, może cztery miesiące przed moim awansem. Mówił wtedy, że bardzo by chciał aby ta dzielnica odżyła, nawet jeśli mają w tej dzielnicy zamieszkać androidy.

Gdy powiedziałem o tym Markusowi, on przekazał to prezydent Warren, która zaaprobowała ten pomysł i niedługo później ruszyły prace odnowy podmiejskiej dzielnicy. A wracając do zdjęć, były tam zniszczone domy, które ludzie i androidy wspólnymi siłami budowali. Były też anty-androidzkie hasła. Jednak pojawiły się zdjęcia ze szpitala. Sale z rannymi androidami, przy których siedzieli zmartwieni o ich stan zdrowia ludzie. Przy drzwiach stali agenci SWAT z Kapitanem Allenem na czele. Patrzyłem na te zdjęcia jak zahipnotyzowany, a czyjaś ręka mnie wyrwała z tego stanu. 

- Dobry Boże.- powiedział tata gdy tylko zobaczył zdjęcia.- Minęły już trzy lata a ludzie przeciwni androidom nadal atakują twoich pobratymców.- dodał widząc ile androidów trafiło do szpitala.

- Tak. Wygląda na to, że ta ochrona jest z rozkazu Pani Prezydent Warren.- odparłem.

- Przynajmniej jedna osoba ma dość oleju w głowie by pomyśleć o ich bezpieczeństwie.- odpowiedział mi.

Patrzyłem na te zdjęcia i wciąż nie mogłem uwierzyć jak ludzie mogą być tak okrutni. To jest 21 wiek i równouprawnienie na litość boską!

- Jak myślisz kto zrobił te zdjęcia?- spytał mnie tata.

- Nie jestem pewny. Markus na pewno tych zdjęć nie zrobił, musiał to być ktoś inny.- odpowiedziałem.

- Pytanie brzmi, kto?

- Dobre pytanie tato. Dobre pytanie.

Nazajutrz zabrałem dysk ze zdjęciami do kapitana. Jak zobaczył ile androidów zostało rannych, był w szoku. Takim samym jak ja i tata.

- Kiedy zrobiono te zdjęcia?- spytał.

- Najprawdopodobniej wczoraj. Możliwe, że do ataku i zniszczenia tych domów mogło dość przedwczorajszego wieczoru.- odpowiedziałem.

- Masz zezwolenie na poprowadzenie śledztwa w tej sprawie. To już trzy bite lata odkąd androidy zyskały równouprawnienie. Banda jakiś popaprańców nam tego nie zepsuje.- odparł.

- Dziękuję kapitanie. Za pozwoleniem, włączę do śledztwa mojego brata.

- Oczywiście. Znajdźcie tych gnojków i zatrzymajcie za naruszenie nietykalności cielesnej i zniszczenie mienia.

- Oczywiście.

Zabrałem dysk i wyszedłem z biura kapitana. Od razu poszedłem do biurek, przy których siedzieli Gavin i mój brat.

- Czego chcesz, puszko?- spytał mężczyzna.

- Rich zbieraj się, mamy nową sprawę. Ktoś zaatakował naszych pobratymców i zniszczył wszystkie zbudowane domy.- powiedziałem do brata, kompletnie ignorując pytanie detektywa.

- Idę.- odpowiedział od razu.

Obaj ruszyliśmy najpierw do szpitala w celu uzyskania zeznań poszkodowanych. Po wyjściu z posterunku, wsiedliśmy do mojego auta i pojechaliśmy do szpitala. Po dotarciu na miejsce od razu skierowaliśmy się do pokoju lekarzy by dowiedzieć się, z którymi androidami można spokojnie porozmawiać.

- Ze wszystkich androidów, które do nas trafiły na razie tylko jeden jest w stanie rozmawiać.- powiedział ordynator.

- W której sali leży ten android?- spytałem.

- W sali numer 14.- odpowiedział mężczyzna.

Przytaknąłem i udaliśmy się do sali. Przy drzwiach stało dwóch funkcjonariuszy SWAT, więc pokazaliśmy nasze odznaki i zostaliśmy wpuszczeni. Android leżał na łóżku z obandażowanymi rękami i szyją. Musiał porządnie oberwać.

- Dzień dobry, policja Detroit. Porucznik Connor Anderson, mój brat Detektyw Richard Anderson. Przyszliśmy porozmawiać o tym co się wydarzyło.- powiedziałem.

- Gdy budowałem mój dom, była ze mną czwórka ludzi. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy i pracowaliśmy zgodnie. Około 20:00 przyjechał jakiś wóz.- android zaczął od razu mówić.

- Zapamiętał pan może jaki był kolor tego wozu? Albo marka?- spytałem.

- Był ciemny. Chyba granatowy.- odpowiedział.

- Pamięta pan może ilu było napastników?- spytał mój brat.

- Niestety nie. To się działo tak szybko, że nie zdążyłem policzyć.- odpowiedział poszkodowany.

Po jeszcze kilku pytaniach wyszliśmy z sali by android mógł odpocząć. Poprosiłem też lekarza by w razie gdyby ten poszkodowany albo któryś z innych pacjentów sobie przypomniał ważną o napastnikach informację, powiadomił mnie bądź mojego brata o tym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro