Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tydzień później, Connor:

Gdy zacząłem powoli wybudzać się z trybu uśpienia, do moich syntetycznych uszu dobiegł dźwięk brzęczenia. No tak, mam wyciszony telefon. Sięgnąłem ręką po urządzenie i zobaczyłem kto do mnie dzwoni.

- Reed?- spytałem sam siebie.

Odebrałem połączenie i przyłożyłem do ucha.

- Mów, Gavin.- powiedziałem z ziewnięciem.

- Connor, mamy przełom w sprawie! - krzyknął.

Zerknąłem na zegarek na biurku, który wskazywał godzinę 5:35 rano.

- Gavin, ty masz świadomość, że nie ma jeszcze szóstej rano? Ale mów, co to za przełom w sprawie?- spytałem go.

- No wiem, no wiem. A ten przełom jest taki, że naszym technikom udało się nawiązać kontakt z głównym pomysłodawcą całej tej farsy. Nie uwierzysz, kto za tym stoi. (Reed)

- No nie uwierzę, zaskocz mnie. (Connor)

- Niejaki Horacy Wild. (Reed)

- Czekaj, możesz powtórzyć nazwisko? (Connor)

- Prowodyrem jest Horacy Wild. A co? Kojarzysz to nazwisko? (Reed)

- Kojarzę. Przewodniczył demonstracjom przed jednym z sklepów Cyberlife jeszcze przed rewolucją. Markus, gdy słuchał się swojego oprogramowania, przechodził tamtędy i oni go zaczepili. Chcieli zaprzestania dalszej produkcji androidów, no i byli oburzeni utratą pracy. Nigdy nie przyszło by mi do głowy, że on może za tym wszystkim stać. (Connor)

- Myślisz, że planował to od dłuższego czasu? (Reed)

- To wysoce prawdopodobne. Wiesz, osób jakie są przeciwne nadaniu androidom równych praw jest całkiem sporo. I ty też się do nich zaliczasz. (Connor)

- Ale ja przynajmniej jakoś staram się pogodzić z obecnym stanem rzeczy, a nie jeżdżę po mieście i atakuję kogo popadnie. (Reed)

- Trudno się nie zgodzić. A chciałbym też na chwilę wrócić do naszej rozmowy z przed tygodnia. Jak mi odpowiadałeś, to wiem, że chciałeś powiedzieć do mnie per "puszko", ale w ostatniej chwili się powstrzymałeś. Dlaczego? (Connor)

- Jakbyś czuł na sobie przewiercające spojrzenie Richarda to też byś w ostatniej chwili ugryzł się w język i powiedział coś innego niż to co ciśnie się na usta. (Reed)

- Hehe, to cały Rich. (Connor)

- A właśnie, póki jeszcze gadamy, to po co Fowler wezwał cię do siebie? (Reed)

- Góra chce aby Fowler mnie awansował na Kapitana. Ale jeszcze przemyślę jego propozycję. Póki co najpierw skupię się na śledztwie, a potem będę musiał zająć się jednym kadetem. (Connor)

- O tym młodziku to akurat wiem. Cały komisariat o tym gada. (Reed)

- A ty w ogóle dzisiaj spałeś? (Connor)

- *ziew* aż do tej chwili nie czułem zmęczenia. Za dużo niewiadomych mi chodziło po głowie w całej tej sprawie. Właśnie będę się zbierał do domu i walę w kimę. (Reed)

- Okay, no i dzięki za info. To powinno nam ułatwić działania. (Connor)

- Zawsze *ziew* do usług.

Rozłączyłem się kręcąc głową na boki. Gavin mnie mocno zaskoczył, ale w pozytywnym sensie. Był w stanie zarwać całą noc by dotrzeć do tego kto za tym stoi. Wygramoliłem się z łóżka, bo i tak już nie zasnę i poczłapałem do łazienki.

Będą już z pomieszczeniu i zapaleniu światła, odkręciłem kurek i po chwili chłód wody uderzył w moją twarz. Spojrzałem w swoje odbicie i mój wzrok przykuła dioda umiejscowiona przy prawej skroni. Już nie raz i nie dwa zabierałem się do jej usunięcia, ale za każdym razem dopadało mnie zawahanie. Teraz patrząc na siebie, postanowiłem ją po prostu zostawić tam gdzie jest. Zaszedłem już wystarczająco daleko w swojej policyjnej karierze, że zwyczajnie nie będę zwracał na diodę uwagi.

Wyszedłem z łazienki i zgasiłem światło, po czym wróciłem do swojego pokoju by się przyszykować do pracy. Kiedy sięgnąłem teczkę z aktami sprawy i ją otworzyłem, to zauważyłem w środku kopertę. Dziwne, wcześniej jej tam nie było. Wyciągnąłem kopertę i ją otworzyłem. W środku była kartka, więc ją wyciągnąłem i rozłożyłem.

"Dziś o północy w starym magazynie, bądź tam sam. Mamy do pogadania."

Pod tym były jeszcze współrzędne wskazujące na ten sam magazyn, w którym zatrzymaliśmy z Kapitanem Allenem tych ludzi, którzy napadali na mieszkańców dzielnicy podmiejskiej. Ale kto to mi wrzucił do teczki? I czego ode mnie chce? Cóż, ktokolwiek to napisał najwyraźniej wie z kim ma do czynienia. Ale i tak, na wszelki wypadek zawiadomię o wszystkim Kapitana Fowlera.

Nim się spostrzegłem zaczęło już świtać. Jeszcze przed pracą wyprowadziłem Sumo na spacer, a potem pojechałem na komisariat. Po dotarciu do budynku, od razu skierowałem się do biura Fowlera i pokazałem mu liścik.

- Myślisz, że to może być pułapka?- spytał mnie.

- Bardzo możliwe. Dlatego chciałbym poprosić o wsparcie agentów SWAT pod dowództwem Kapitana Allena.- odpowiedziałem.

- Oczywiście Connor. Gdy nadejdzie godzina spotkania, Allen z jego ludźmi będą cię osłaniać.- odparł mi Kapitan.- A na razie, postaraj się nie zawracać sobie tym głowy. Ja wyślę ten liścik do naszych techników by sprawdzili czy są na nim odciski palców.- dodał.

- Oczywiście, Kapitanie.- odparłem.

Wstałem z krzesła i od razu ruszyłem do swojego biurka. Czekał na mnie już mój brat, bo Gavin odsypiał zarwaną noc. Obaj zabraliśmy się za przeanalizowanie zgromadzonych poszlak.

- Coś mi mówi, że ten Wild już wie, że Dominik i reszta siedzą.- powiedział Richard.

- A czemu tak uważasz?- spytałem go.

- Cóż, od tamtego aresztowania, minął zaledwie tydzień, a ataki nagle ustały. Możliwe, że Wild wezwał wszystkich swoich zwolenników do tak zwanej Głównej Bazy.- odpowiedział mi.

- Możliwe. Ale chyba nie byłby taki nieostrożny i zacząłby do wszystkich wydzwaniać.- odparłem.

- Właśnie. Musiał pewnie skorzystać z tej ich linii i wszystkich poinformował. Teraz będą się pilnować aby nie wpaść.

- Ale i tak wpadną, prędzej lub później, powinie im się noga. A wtedy ich złapiemy.

- Nie inaczej bracie, nie inaczej.

/time skip/

O północy stawiłem się w miejscu spotkania. Wszedłem ostrożnie na teren magazynu i zacząłem się rozglądać mając broń w pogotowiu. Wiedziałem, że agenci SWAT mnie ubezpieczają i otoczyli cały teren na wypadek nieprzewidzianego obrotu spraw w czasie spotkania.

- Widzę, że jak zwykle punktualny.- padło.

- Kto to powiedział?- spytałem rozglądając się.

- Daruj sobie rozglądanie się i używanie skanera, to ci nic nie da. Nie możesz mnie zobaczyć.- odpowiedział mi głos.

- Kim jesteś? I czego ode mnie chcesz?- spytałem ponownie.

- Kim jestem? Imienia nie mogę ci zdradzić. Jednak możesz mnie znać pod pseudonimem "rA9", a czego od ciebie chcę? Hmmm. Niczego szczególnego, mówiąc szczerze. Tylko informacji. (rA9)

- Jakich informacji? (Connor)

- O Markusie. Jak sobie radzi jako polityk? Czy ułożył sobie życie po stracie Carla? Powiedz mi, Connorze. Powiedz mi, jak się ma mój pierwszy syn? (rA9)

- Markus, ma się świetnie. Jest szczęśliwy i zakochany w androidce o imieniu North. W Nowym Jerychu opiekuje się wieloma androidami, które jeszcze nie potrafią się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Pomagają mu także niejacy Josh i Simon. (Connor)

- Naprawdę? Bardzo się cieszę, że tak mu się powodzi. W porządku, Connorze. Możesz zadać mi jedno pytanie. (rA9)

Po tym zdaniu zamilknąłem. Musiałem się porządnie zastanowić o co chcę go zapytać. Na usta cisnęło mi się wiele pytań, ale mogłem zadać tylko jedno. Postawiłem wszystko na jedną kartę.

- Dlaczego nazwałeś Markusa twoim "pierwszym synem"?- spytałem.

Na chwilę zapadła cisza. Stałem po środku magazynu i czekałem na odpowiedź.

- Ciężko wyjaśnić słowami, dlaczego tak nazwałem Markusa. Lepiej ci to pokażę.- odpowiedział.

Zanim zdążyłem zareagować, poczułem jak coś wbija mi się w kark i zalewa mnie strumień danych. Przed oczami pojawiły mi się różne obrazy, aż jeden przykuł moją uwagę.

Wyjście awaryjne Kamskiego. To rA9 je aktywował, gdy Markus stał się defektem. I to jeszcze bardziej ułatwiło Markusowi przełamanie programu.

- Przesłałem ci kopię moich wspomnień. Zapoznaj się z tym, a zrozumiesz dlaczego Markus jest dla mnie jak syn.- usłyszałem.

Po chwili, ogarnęła mnie ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro