18. To nie tak, jak myślisz! [9/10]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Klemens]

Po sylwestrowych przygodach, żaden z nas nie jest wyspany, jednak szybko doprowadzamy się do porządku. Maciek boczy się na mnie trochę, za to, że nie zostawiłem mu klucza na recepcji, jednak potem skupia się na konkursie i przestaje marudzić. Janek od rana chodzi naładowany jak chmura gradowa i aż strach do niego podejść. Nic dziwnego, bo trafił do pary z Ammannem, a więc czeka go dziś niełatwe zadanie.

Przez całą serię próbną jestem strasznie rozkojarzony i dopiero w połowie pierwszej serii zaczynam zwracać uwagę na to, co dzieje się dookoła mnie. Dostrzegam w tłumie Kasię, spodziewam się więc dostrzec gdzieś w okolicy także Alicję, dlatego szybko stamtąd uciekam i wpadam na młodszego Prevca.

- Nie widziałeś może Ali? - pyta mnie, kiedy przepraszam go za moją niezdarność.

Dlaczego wszyscy pytają o nią właśnie mnie...? Może dlatego, że to w moim towarzystwie zawsze było ją najłatwiej spotkać...?

- Nie – kręcę głową. - Ale tam przy zeskoku stoi Kasia, może ona będzie wiedzieć... - mówię, a Cene robi jakąś niewyraźną minę, mamrocze podziękowania i odchodzi w przeciwną stronę do tej, którą mu wskazałem.

Nakładam ponownie słuchawki i biegam do czasu, gdy Maciek woła mnie, że nadchodzi powoli nasza kolej. Skaczemy ostatni, więc na dole nie ma już nikogo. Zabieramy od serwisanta narty, poprawiamy kombinezony i wsiadamy na wyciąg. Dopiero wtedy zauważam, że Maciek wciąż jest trochę nie w sosie.

- Dalej się boczysz o wczoraj? - pytam, kiedy zsiadamy z krzesełka.

- Nie – zarzuca narty na ramię z naburmuszoną miną. - Po prostu jestem zły na siebie o tę dyskwalifikację. No i jeszcze Ala do tego – wzdycha.

Alicja. Znowu. Im bardziej się staram oderwać od niej myśli, tym bardziej otoczenie mi w tym przeszkadza.

- Niby jest okej, niby zawsze można do niej podejść i pogadać, ale... - zawiesza głos, kiedy rozsiadamy się już na górze i przygotowujemy do skoku. Zerka szybko na Petera rozgrzewającego mięśnie szyi po drugiej stronie pomieszczenia. - Ale była jakaś taka... tajemnicza? Jakby coś przede mną ukrywała. Jakby wręcz... bała się z nami przebywać – mówi w zamyśleniu, wiążąc buty.

Chwilę analizuję jego słowa, jednak nie mam zbyt wiele czasu na rozmyślania, bo już po chwili wołają nas na belkę. Maciek siada na niej pierwszy i już kilkanaście sekund później jest na dole. Warunki są dobre, więc konkurs przebiega gładko.

Wsuwam się na platformę startową i wkładam narty w tory. Sprawdzam raz jeszcze wiązania i oddycham głęboko. Słyszę gwar kibiców dopingujących mnie z dołu, dźwięk trąbek, falujące flagi... Robię jeszcze znak krzyża, o którym nigdy nie zapominam i na sygnał od Łukasza odpycham się od belki.

Moja głowa jest czysta i spokojna, mimo iż gdzieś na krańcu świadomości kołaczą mi się słowa Maćka o Alicji. Obiecuję sobie jednak, że ten konkurs musi być dobry w moim wykonaniu, przecież muszę sobie udowodnić, że potrafię dać sobie radę sam.

Na progu jestem minimalnie spóźniony, staram się więc nadrobić w locie jak najwięcej. Na wysokości punktu K dostaję lekki podmuch pod narty, dlatego ostatecznie lot swój kończę w pobliżu rozmiaru skoczni.

Hamuję gwałtownie, lekko najeżdżając na dekorację ułożoną z świerkowych gałązek i podjeżdżam do Kota, który już czeka na mnie na wyznaczonym stanowisku. Skłam narty i podchodzę do niego.

- Jak ci poszło? - pytam wymieniając z nim uścisk i szukając wzrokiem tabeli wyników.

- Dobrze, ale tobie lepiej – odpowiada z uśmiechem, a ja odnajduję wyświetlacz, na którym pojawia się właśnie osiągnięty przez nas rezultat.

I rzeczywiście – Kot jest pierwszym z lucky looserów i zajmuje piąte miejsce, a ja z moim skokiem na 134 metry plasuję się na drugiej pozycji. Raz jeszcze wymieniamy uścisk i schodzimy z areny skoczni. Ktoś podaje mi torbę na buty i zaczynam się przebierać, analizując jednocześnie tabelę wyników, z której wynika, że na prowizorycznym podium znalazłem się w towarzystwie obu Prevców. Machinalnie oglądam się w poszukiwaniu Petera, który wyprzedza mnie o zaledwie dwa punkty i mój wzrok pada na Alicję rozmawiającą z nim zaledwie parę kroków ode mnie.

Nasze spojrzenia spotykają się na moment, tak krótki, niczym mgnienie oka, jednak jestem w stanie w nim dostrzec, że jest ze mnie w jakiś sposób dumna. Szybko jedna odwraca wzrok, kiedy Prevc ciągnie ją żartobliwie za warkocz i mówi do niej coś, co Alicja kwituje perlistym śmiechem. Potem nachyla się do niej, lekko obejmując ją w pasie i szepcze jej coś do ucha, a dziewczyna uśmiecha się lekko w odpowiedzi.

Odwracam wzrok, czując się jakbym nagle stał się o jakieś milion kilogramów cięższy. Nie powinno tak być. Tak samo jak nie powinienem czuć teraz nagłej i gwałtownej potrzeby by być lepszym od niego. W Obersdorfie mi się nie udało, ale teraz ponownie mam szansę.

Mimo iż tak naprawdę nic mi to nie da. Nie sprawi to, że nagle Alicja do mnie wróci, bo przecież nigdy tak naprawdę ze mną nie była.

Zerkam na nią raz jeszcze, gdy stoi już sama. Zauważa, że na nią patrzę, a ja robię mimowolnie krok w jej stronę. Ledwie zauważalnie kręci głową, odwraca się na pięcie i znika w tłumie. Każda komórka mojego ciała wyrywa się by iść za nią, jednak mobilizuję wszystkie siły, by odwrócić się i odejść w przeciwną stronę.

Właśnie dlatego, że ją kocham.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro