21. W dobrą stronę [4/6]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Alicja]

- Ala? Gdzie odpłynęłaś?

Odrywam wzrok grupki skoczków pakującej się do busa, a w szczególności od Maćka pocieszającego Dawida, i przenoszę go na uśmiechniętego od ucha do ucha Petera.

- Do krainy mlekiem i miodem płynącej, do hotelowego łóżka. - Przeciągam się szeroko. Nie spałam najlepiej, pół nocy przewracając się z boku na bok.

Dziś pewnie też długo nie zmrużę oka.

Podchodzi do nas Cene, co przyjmuję z ulgą, bo wciąga Petera w dyskusję, a mój wzrok mimowolnie przenosi się z powrotem na bus Polaków. Zdaje się, że Kocurowi udało się pocieszyć Dawida, ale dołączył do nich teraz Klemens.

Klemens, który stoi z opuszczonymi ramionami i jakby pozbawiony energii. To nie był udany dla niego konkurs. Powstrzymuję odruch, by do niego podejść, jak bym to uczyniła jeszcze nie tak dawno temu, ale przecież nic już nas nie łączy, prawda?

Jakoś ciężko mi było o tym pamiętać, kiedy podczas serii finałowej o mało nie spadł na bulę. Niemal tak samo jak Morgenstern kilka sezonów wcześniej, dokładnie w tym samym miejscu. Kulm to niebezpieczna bestia, a Klemens o mało nie stał się jej kolejną ofiarą. A ja mam dziwne wrażenie, że to nie warunki, które przecież nie były najlepsze, a jego rozkojarzenie było głównym czynnikiem tego zdarzenia.

A przecież obiecał mi, że da sobie radę, że będzie umiał skupić się na swoim życiu, swoich skokach i swojej karierze.

Pytanie tylko, czy jest to obietnica, którą ot tak można dotrzymać.

- To co? Jedziemy do hotelu i łóżko? - Peter obejmuje mnie ramieniem, a ja unoszę wysoko brew.

- Cóż to za niemoralne propozycje mi składasz? - śmieję się z ulgą, bo szybko odrywa moje myśli od Klemensa.

- Miałem na myśli łóżka w liczbie mnogiej, ale... - Zawiesza głos, a ja dźgam go w żebra i śmieję się głośno, maskując rumieniec.

Mittner, Mittner, ile ty masz lat, dziewczyno?

Szukam jakieś riposty na jego słowa, ale Petera chyba nie obchodzi, co mam do powiedzenia, bo przyciąga mnie do siebie i zamyka w mocnym uścisku, a potem całuje w czubek głowy.

- Nie za dużo tych pieszczot na dziś? - mamroczę mu w kurtkę, a jego klatka piersiowa zaczyna wibrować tłumionym śmiechem.

- Ciebie nigdy za dużo - mruczy mi do ucha, a na mojej twarzy ponownie pojawiają się wypieki.

Nikt nigdy nie mówił mi takich miłych rzeczy, nikt nigdy nie traktował mnie w taki sposób.

A przynajmniej nie otwarcie, na oczach wszystkich.

- Chodźmy, bo odjadą bez nas. - Sprowadzam nas oboje na ziemię i popycham go lekko w stronę busa. Tam jednak natykamy się na kogoś, kogo się tam zupełnie nie spodziewałam.

- Kamil? - dziwi się Peter, po czym wita się z nim, nie zdejmując jednak ręki z mojej talii.

- Cześć, mam nadzieję, że nie obrazisz się, jeśli ci porwę Alę na jakiś czas? - pyta Stoch, mrugając do mnie. - Obiecuję, że odstawię ją do waszego hotelu w stanie nienaruszonym!

- Jej pytaj - Peter wzrusza ramionami, ale nie przestaje się uśmiechać - ja tu nie mam nic do gadania.

Kamil przenosi wzrok na mnie, a ja kiwam głową. Prevc całuje mnie na pożegnanie w policzek i wsiada do busa, a ja odchodzę kilka kroków dalej, nie podnosząc wzroku na Stocha, a mimo to widzę dziwny uśmiech błąkający się po jego twarzy.

- Przestań. - Szturcham go, kiedy nie znika on z jego twarzy, na co Kamil śmieje się głośno. - Ani słowa!

- Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, Ala. - Poważnieje nieco i obejmuje mnie ramieniem. - Bo jesteś, prawda? - Przygląda mi się z troską.

- A nie wyglądam? - Unoszę brew i zerkam na niego z ukosa.

- Nie mam stuprocentowej pewności - stwierdza i wskazuje opustoszałe trybuny. - Chodź, mam do ciebie pytanie.

Idę pół kroku za nim i dociera do mnie, że odcięcie się od Klemensa nie jest łatwe, bo oznacza także w jakiejś części zrezygnowanie też z całej reszty - między innymi Maćka, Dawida i i Kamila, będącego dla mnie trochę jak starszy brat, którego nigdy nie miałam. Oni wszyscy są dla mnie jak druga rodzina.

Rodzina, którą rozbiłam swoim niezdrowym uczuciem do Klemensa i nie potrafię jej na nowo posklejać.

Kamil siada na trybunach, opierając stopy o oparcie krzesełka w rzędzie przed nami i bez słowa wpatruje się w zeskok Kulm. Siadam obok niego i w milczeniu obserwuję jego profil, czekając aż wyartykułuje swoje pytanie.

- Klimek nieźle by dziś grzmotnął - odzywa się niespodziewanie.

Wzdrygam się, bo nie tego się spodziewałam. Kamil przenosi na mnie wzrok, na pewno dostrzegł więc moją reakcję.

- Owszem, nie wyglądało to najlepiej - odpowiadam lakonicznie, każąc się sobie opanować.

- Wystraszyłaś się, widziałem. - Stoch wpatruje się we mnie badawczym wzrokiem. - Wciąż się o niego martwisz.

- O was wszystkich się martwię, zawsze się martwiłam - prostuję. - I pewnie nigdy nie przestanę.

- Ala. - Kamil przekrzywia głowę, jakby kpiąco. - Przecież wiem, że my i Klemens to dwie różne sprawy.

Spinam się wewnętrznie, jednak marszczę tylko brwi patrząc pytająco na Stocha.

- Co masz na myśli? - pytam ostrożnie.

- Masz na niego bardzo mocny wpływ i widać, że łączy was coś szczególnego. - Uśmiecha się łagodnie. - Zanim do nas przyszłaś, nikt na niego nie stawiał, wiesz? Nikt prócz ciebie. A teraz? - pyta retorycznie. - Coś w tym jest, że wiara dodaje skrzydeł.

- A nie RedBull przypadkiem? - żartuję, szturchając go w naszywkę na kurtce*. - Kamil, w tym nie ma nic wyjątkowego, ja po prostu... - Zamieram w pół słowa, bo Stoch przecież ma rację.

Moja relacja z Klemensem była szczególna. I to w o wiele bardziej skomplikowany sposób, niż wszyscy podejrzewali. W niewłaściwy sposób.

- Ja po prostu spojrzałam na was z boku, Kamil. I dostrzegłam to, czego wy sami nie zauważaliście. - Wzruszam ramionami.

- Właśnie dlatego cię teraz potrzebuję, Ala. - Kiwa głową, zwracając się w moją stronę. - Potrzebuję twojej opinii, bo wiem, że spojrzysz na to wszystko chłodno, tak jak mówiłaś, z boku.

Zamyśla się na chwilę, wpatrując w skocznię. Nie poganiam go, mimo iż powoli zapada mrok i robi się coraz zimniej.

- Myślisz, że sobie poradzą? - pyta w końcu, nie odrywając wzroku od Kulm. - Czy poradzą sobie beze mnie?

Otwieram usta i wytrzeszczam oczy, bo tego się nie spodziewałam. Jeżeli ma na myśli to, o czym pomyślałam.... A ma, widzę to po jego spojrzeniu i jakby melancholijnym uśmiechu, które nie zostawiają mi miejsca na wątpliwości. Polskie skoki bez Kamila Stocha? Teraz, kiedy w końcu jest dobrze? Próbuje coś z siebie wydusić, kiedy Kamil zerka na mnie, ciekaw reakcji, ale niestety stać mnie tylko na pełen niedowierzania wzrok.

- Szczerze powiedziawszy myślałem już o tym dwa lata temu, wiesz? - mówi dalej, nie doczekawszy się żadnej sensownej odpowiedzi z mojej strony. - Ale nie było dobrze i pomyślałem, że nie mogę im tego zrobić. Nie mogę ich zostawić, kiedy są w takiej rozsypce. Niby się mówi, że karda nie ma lidera, ale to nie do końca jest prawda. - Zamyśla się na moment. - Pamiętam, jak było z Adamem. On już nieco wcześniej nam sugerował, że to jego ostatni sezon, ale kiedy powiedział to wprost, to byliśmy przerażeni - ja, Stefek, Piotrek i Maciek, który przecież powoli do nas dołączał... Byliśmy przerażeni, bo straciliśmy lidera, który ciągnął nas do przodu, który wciąż podnosił poprzeczkę.

- Nie straciliście lidera - oponuję, przywołując z pamięci ten okres "przekazania pałeczki". Miałam na głowie wtedy inne rzeczy niż kibicowanie, ale mimo to wiedziałam mniej więcej jak to przebiegało. - Przecież ten twój pierwszy wygrany konkurs...

- Myślisz, że było mi łatwo? - pyta Kamil z wąskim uśmiechem. - Mimo moich sukcesów, zawsze dla niektórych będę "drugi po Małyszu". Nie byliśmy na to gotowi, Ala, nie w stu procentach. - Kręci głową z westchnieniem. - Dlatego chcę wiedzieć, czy twoim zdaniem dadzą sobie teraz radę. Czy jestem im jeszcze potrzebny czy też któryś z nich naturalnie zajmie moje miejsce.

Wpatruje się we mnie z napięciem, a ja zmuszam się, by nie uciec wzrokiem.

- Mówisz o Klemensie, prawda? - wzdycham. - Dlatego to mnie o to pytasz, ze względu na niego, tak?

- A kto mi odpowie na to pytanie lepiej niż ty? - Kamil uśmiecha się do mnie, a ja nie mogę nie odwzajemnić tego uśmiechu.

Mrużę oczy i wpatruję się w skocznię, zastanawiając się nad jego pytaniem. Próbuję sobie wyobrazić następny sezon bez Kamila, tegoroczne tabele bez jego nazwiska i uświadamiam sobie, że na czołowych pozycjach o wiele częściej pojawia się teraz nazwisko Klemensa, a w "trzydziestce" co weekend jest biało-czerwono.

Pytanie tylko, czy forma Klemensa jest wystarczająco stabilna, by zrzucić na jego barki tak odpowiedzialną rolę.

- Opowiadałam ci kiedyś, dlaczego moje metody są takie nietypowe? - odwracam się nagle w stronę Stocha, który kręci głową i zachęca mnie bym mówiła dalej. - Nie byłyby pewnie takie, gdyby nie Marcin. Marcin, który pokazał mi, co tak naprawdę się liczy w pracy w ludźmi. - Zamyślam się na chwilę, uśmiechając się do wspomnień. - Tak naprawdę nic o nim nie wiem, jedynie, że był wolontariuszem pracującym na oddziale onkologii, kiedy miałam tam zajęcia praktyczne. Nigdy więcej go nie spotkałam, ale wiele się od niego nauczyłam. Między innymi tego, że na każdego człowieka trzeba patrzeć inaczej, wręcz na przekór schematom. Oraz że każdy człowiek potrzebuje czasem po prostu, by ktoś w niego uwierzył. W niego i w jego możliwości.

Przenoszę wzrok z powrotem na Kamila, który przysłuchuje mi się z uwagą. Nawet jeśli dziwi go ta nagła zamiana tematu, to nie daje po sobie tego poznać.

- Ja w was uwierzyłam. W ciebie, w Dawida, Maćka... i w Klemensa. On chyba najbardziej tej wiary potrzebował, wiesz? - Ponownie odwracam głowę. - Ale ostatnią rzeczą, najważniejszą rzeczą, której się nauczyłam od Marcina, było to, że w pewnym momencie człowiek musi zacząć sobie radzić sam i tylko wtedy jest w stanie osiągnąć pełen - ja to się w naszym środowisku mówi - pełen dobrostan.

- Długo z nim współpracowałaś? - pyta Kamil z lekkim uśmiechem.

- Trzy tygodnie - odpowiadam. - Tyle mu wystarczyło, by całkowicie zmienić mój światopogląd i dać postawy do tego, że jestem takim psychologiem, a nie innym. - Wzruszam ramionami.

- To dzięki niemu jesteś dziś tutaj. - Stoch kładzie mi rękę na ramieniu i uśmiecha się pokrzepiająco. - Dziękuję, Ala.

- Za co? - dziwię się. - Przecież nie odpowiedziałam ci na pytanie... - mówię, ale Kamil kręci ze śmiechem głową.

- Odpowiedziałaś, odpowiedziałaś. - Wstaje i podaje mi rękę. - Masz rację, ludzie często znikają z naszego życia, to jest po prostu jego część i musimy sobie z tym radzić.

Kiwam głową, bo w jego słowach jest dużo racji. Dają mi jakieś irracjonalne poczucie, że będzie dobrze. Że sobie poradzę. I że Klemens sobie poradzi. Że wszystko w końcu pójdzie w dobrą stronę.

- Mogę cię o coś zapytać? - zwracam się do Kamila, gdy ruszamy powoli w kierunku mojego hotelu. - Dlaczego teraz? - pytam prosto, kiedy ten kiwa głową.

- Cóż - wzrusza ramionami - ani ja, ani Ewa nie młodniejemy. A mama już od dziesięciu lat pyta o wnuki. - Uśmiecha się ciepło. - Czas postawić na zdrowy egoizm i pomyśleć trochę o sobie.

Rozpromieniam się, bo wizja Stochów w roli rodziców przemawia do mnie bardzo mocno. A przy tak aktywnym trybie życia, jaki prowadzą skoczkowie, sportowa emerytura to chyba najlepszy czas na powiększanie rodziny.

- W takim razie mogę ci wybaczyć, że opuszczasz ten skoczny interes. - Szturcham go żartobliwie.

- No tak całkiem to chyba nie, mam w końcu swoje Evenementy, nie? - Oddaje mi kuksańca, a ja powstrzymuję się, by nie wepchnąć go do ogromnej zaspy pod hotelem.

- Dadzą sobie radę - mówię poważnie, patrząc mu prosto w oczy. - Nawet bez konkretnego lidera, bo teraz są drużyną, Kamil. Drużyną, jakiej wcześniej nie mieliśmy.

- Nadal mówisz "my" - zauważa.

Marszczę brwi.

- A niby czemu miałabym mówić inaczej? - dziwię się.

Stoch bez słowa dźga moją naszywkę "SLOski" na kurtce i uśmiecha się dziwnie, a ja już wiem co za chwilę powie:

- A jak dodasz do tego równania Prevca, to... - zawiesza głos, a ja przestaję mieć jakiekolwiek opory i rzucam w niego śniegiem szybko zgarniętym ze stojącego obok samochodu.

Kamil uchyla się, śmiejąc się wesoło, a ja biję go pięścią w ramię.

- Nie twój interes! - oburzam się. - A poza tym, co ma Prevc do wiatraka? Nie zmieniłam obywatelstwa ani narodowościowych preferencji. Oni są co najwyżej na drugim miejscu w moim sercu. - Zaplatam ręce na piersi.

- Doprawdy...? - Kamil dalej droczy się ze mną, ale nim decyduję się jednak wepchnąć go do tej zaspy poważnieje nieco i przytula mnie nagle mocno. - Nie rób głupstw, dobrze, Ala? - prosi.

Wyplątuję się z jego uścisku i kiwam głową. Ze zdziwieniem zauważam, że oczy zrobiły mi się nagle jakieś wilgotne. Na starość robię się strasznie sentymentalna. Albo po prostu pewne rzeczy zaczynają mnie przerastać.

- Jasne, dzięki za odprowadzenie. Daj znać, jak dotrzesz do siebie, żebym się nie martwiła. - Macham mu na pożegnanie i wchodzę do hotelu. Kiedy jestem już poza zasięgiem jego wzroku, ocieram policzki - już chyba trochę późno na spełnienie tej ostatniej obietnicy.


* tak, tak. U mnie Kamil dorobił się takiego sponsora. Kto wie, co będzie za rok, zresztą?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro