7. Jakby nie minęła nawet sekunda [2/2]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Klemens]

Nie mam pojęcia ani ile skoczyłem w pierwszej serii, ani jakie noty dostałem. Nie pamiętam, czy pomachałem do kamery, czy ktoś poklepał mnie po ramieniu. Lot jest dla mnie białą plamą, która nawet na chwilę nie pozostaje w pamięci. Dlatego o tym, że jakimś cudem dostałem się jednak do finału, dowiaduje się dopiero od Olka, któremu ta sztuka się niestety nie udała. Oznacza to niestety, że muszę wziąć narty i z powrotem pojechać na górę. Raz jeszcze siąść na belkę i oddać jeszcze jeden mierny skok, dzięki któremu zapisze na swoje konto kolejne pojedyncze punkciki. Doprawdy, nie potrafię wskazać momentu, w którym moje osiągnięcia sportowe tak mi zobojętniały. Momentu, w którym skoki przestały cieszyć, stały się rutyną, prawie że przykrym obowiązkiem. Wciąż próbuję odnaleźć w sobie tę iskrę, która zawsze paliła się we mnie mniejszym bądź większym płomieniem niemalże od dzieciństwa, jednak ta jeśli jeszcze gdzieś jest, to jest ukryta bardzo głęboko.

Po pierwszej serii zajmuję dwudzieste ósme miejsce, o czym przekonuję się dopiero zerkając na ekran monitora umieszczonego w windzie. Dopiero tam też orientuję się, że powinienem sprawdzić, czy mam rękawiczki, kask, gogle oraz jakkolwiek dziwnie to zabrzmi - narty, ale rutyna sprawia, że sprzęt przed skokiem kompletuję niemal automatycznie. Jednak powinienem pamiętać o tak oczywistych rzeczach.

Wychodząc z windy od razu kieruję się na rozbieg. Rozkładam narty, robię trzy przysiady, by rozgrzać mięśnie, zapinam kask, wkładam narty i kiedy nadchodzi moja kolej, siadam na belce. Jedną z niewielu rzeczy jakie robię całkowicie świadomie to znak krzyża, o którym nigdy nie zapominam. To ten gest daje mi pewność, że niezależnie od warunków, wyląduję bezpiecznie. 

Łukasz chwilę zwleka z daniem mi sygnału do startu, ze względu na warunki właśnie. Jedynie kątem oka dostrzegam ruch chorągiewki, odpycham się, przybieram pozycję i jadę. Odbicie trafione prawie idealnie, technicznie poprawna, choć pasywna sylwetka, lądowanie z zamarkowanym telemarkiem. Standardowy, technicznie poprawny, lecz średniej jakości skok. 

Zbieram narty, rzucam okiem na odległość, noty i miejsce, które zająłem, ale zanim odwracam wzrok, liczby już uciekają z mojej głowy. Macham do kamery, chyba z czystego odruchu i z tego samego odruchu posyłam uśmiech i buziaka. Czasami zastanawiam się, co wtedy myśli sobie o mnie operator kamery, ale w sumie mało mnie to obchodzi. Schodzę z areny skoczni z zamiarem jak najszybszego zniknięcia w szatni, kiedy jakiś głos momentalnie sprawia, że staję jak zamurowany.

- Możesz mi powiedzieć co to było?

Stoję jak zamurowany, bojąc się odwrócić. Codziennie słyszę ten głos w swojej głowie, ale tak naprawdę zdążyłem zapomnieć jego prawdziwego brzmienia. Skąd jednak...? Odwracam się, mimo iż nie wierzę, by to mogła być...

- Alicja? – To naprawdę ona stoi przede mną. Z założonymi rękami, groźną miną, bo naprawdę nie ma mnie za co pochwalić po tym skoku. Ten sam niedbale zapleciony warkocz, te same roziskrzone oczy, ten sam błąkający się po twarzy uśmiech. Stoi tam gdzie zwykle, jakby nigdy nic. Jakby tego roku w ogóle nie było. Jakby nie było tych setek chwil, w których o niej myślałem. Jakby...

Jakby nie minęła nawet sekunda.

Czuję jak na moją twarz wypływa niekontrolowany uśmiech. Naprawdę, uśmiecham się jak głupi do sera, stoję jak wmurowany, nie zwracając uwagi na to, że pewnie tarasuję innym przejście. Po prostu patrzę jak stoi przede mną i próbuje powstrzymać ten sam uśmiech. Tętno mi gwałtownie przyśpiesza, mam ochotę podejść i jej dotknąć, aby upewnić się, że jest prawdziwa. Że naprawdę tu jest, że nie jest wymysłem mojej wyobraźni. To nie byłby pierwszy raz, kiedy wydawało mi się, że widzę ją w tłumie. Ale teraz stoi tuż przede mną i nie może już być bardziej prawdziwa. 

- Klemens, powiedz mi, co ty wyprawiasz? – pyta z tą samą troską co zawsze, a ja pozbywam się wątpliwości. Pijany szczęściem, odkładam narty i opieram się barierkę obok niej. Oboje patrzymy w kierunku skoczni i obserwujemy kolejnych skoczków oddających swoje finałowe skoki.

- Czekam, aż wszystko wróci na właściwe miejsce – mówię i odruchowo przeciągam palcem po jej ramieniu. Choć ma na sobie grubą kurtkę, wiem że czuje nawet ten lekki dotyk. – I chyba właśnie wróciło... - Czekam, aż na mnie spojrzy, jednak Alicja wbija wzrok w zeskok.

- Nie będziesz już się wygłupiał? – pyta.

- Jutro wygram, obiecuję – deklaruję się z mocą i wiem, że jestem w stanie tej obietnicy dotrzymać. Alicja trzepie mnie w ramię, a ja odpowiadam śmiechem.

- Głupek, przeziębisz się – mówi i zaczyna się rozglądać za moja kurtką. Pod ręką ma jednak tylko kurtki reprezentacji Słowenii.

- "SLOski"? – Przeciągam palcem po naszywce na jej ramieniu, bo dociera do mnie właśnie co mi nie pasowało w jej wyglądzie. Odrywa w końcu wzrok od zeskoku i posyła mi krzywy uśmiech.

- Przecież nie mogłam wrócić... Ale nie mogłam też nie wrócić. – Ogląda się i znajduje moją kurtkę, którą mi bezzwłocznie podaje.

Zakładam ją i zapinam do połowy. Alicja wzdycha i zapina mnie do końca, omal nie przycinając mi brody, a potem poprawia mi kaptur, który nigdy nie leży wystarczająco idealnie. Jest przy tym tak idealnie naturalna, tak idealnie znajoma, że gdyby nie to nieszczęsne „SLOski" uznałbym, że ten rok bez niej był tylko wytworem chorej wyobraźni, jakimś sennym koszmarem.

Po prostu tu jest, taka sama, tak samo...

...tak samo nie moja.

Patrzę, jak uśmiecha się lekko, sprawdzając coś na ekranie z wynikami, nieświadoma moich myśli. Zastanawiam się, czy ona też odczuła ten rok tak jak ja. A może po prostu zapomniała o tym co było między nami?

O tym, czego być nie powinno?

Tak byłoby o wiele prościej. Mógłbym na to liczyć i postarać się wziąć przykład. Rozum jednak nie idzie w parze z sercem, bo z moich ust nagle pada pytanie, które z rozsądkiem nie ma absolutnie nic wspólnego.

- Masz może ochotę na dobrą kawę po konkursie? – Odwraca się do mnie, a ja wyjątkowo nie jestem w stanie rozszyfrować wyrazu jej twarzy. – Wiesz, wytłumaczyłabyś mi dokładnie, co rozumiesz przez „nie wygłupianie się"...

Patrzy na mnie przez chwilę z całkowicie nieodgadnioną miną. Wydaje mi się, że mija wiek, nim odpowiada:

- Okej.

I uśmiecha się do mnie tym uśmiechem, za którym tęskniłem od roku. Tym uśmiechem, który dawał mi siłę do działania i wynosił mnie na podium w kolejnych konkursach. Tym uśmiechem, który przez rok pozwalał mi jako tako funkcjonować na skoczni. Tym uśmiechem, który jest tak dobrze mi znany, który jest zarezerwowany tylko dla mnie.

Jest tu. Taka sama jak zawsze, jakby od naszego ostatniego spotkanie nie minęła nawet sekunda.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro