13. To ty o niczym nie wiesz? [3/7]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Alicja]

Sukienka leży idealnie. Faluje lekko przy najlżejszym ruchu i doskonale podkreśla sylwetkę. Jej biel aż bije po oczach. Długi welon leży już przygotowany na toaletce, pod nią zaś stoją buty na niewielkim obcasie.

Wpinam ostatnie szpilki i oglądam w lustrze swoje dzieło. Jest idealnie. Tak, jak powinno być w dniu ślubu.

- Gotowa? - Drzwi otwierają się i staje w nich Kasia. - Pan młody czeka.

- Jeszcze tylko szczegóły. – Uśmiecham się i wpinam welon we włosy. Kasia przygląda się moim machinacjom, bo grzebień nie chce się początkowo trzymać, a ja nie chcę zburzyć wymyślnej konstrukcji, którą przed chwilą stworzyłam. W końcu wspólnymi silami osiągamy zamierzony efekt.

- No, a teraz się zbieramy, głupio spóźnić się na własny ślub – wytyka swoim zwykłym sarkastycznym tonem.

- Jak kocha, to poczeka. – Wywracam oczami i odsuwam się od lustra. - No, ale buty musisz założyć sama.

- To jak, mogę się już odzywać? - pyta Karolina, ostrożnie wstając z krzesełka i wkładając ślubne pantofle.

- Jak mówisz, to potwornie gestykulujesz. Te szpilki – wskazuję jej głowę – wylądowałyby wszędzie, tylko nie na swoim miejscu.

- Pozostałości po włoskich przodkach. – Uśmiecha się już kompletnie przygotowana, a ja wraz z Kasią oceniamy nasze wspólne dzieło. A jest na co popatrzeć. - No i co się tak gapicie?

- Nic, ślicznie wyglądasz – komentuje krótko Kasia. - A teraz wsiadaj do auta, bo Mateusz zaraz się zestarzeje w tym kościele i już go nie będziesz chciała... Jedziemy zaraz za tobą.

Karolina ściska nas jeszcze w podziękowaniu za pomoc i zgodnie z poleceniem idzie do samochodu. Ja zajmuję zwolnione przez nią miejsce i szybko sama konstruuję na swojej głowie coś, co można uznać za fryzurę. Zaplatam włosy dookoła głowy w koronę, licząc że utrzymają się przynajmniej do końca mszy. Na weselu i tak wszystko pójdzie w rozsypkę.

- Chcesz szczotkę? - pyta Kasia, widząc moją walkę.

Kręcę głową, ale i tak ją dostaję. To trochę pomaga i już po chwili wszystko jest gotowe. Pakujemy swoje torebki, zgarniamy ostatnie potrzebne rzeczy i również ruszamy na dół.

Wsiadam do auta i przypominam sobie, że nie wzięłam butów na zmianę. Nie mamy jednak już czasu, by się wracać, zdejmuję więc tylko moje szpilki i wtykam je Kasi, która wzdycha z politowaniem.

- Jak chcesz, mogę poprowadzić – sugeruje, patrząc, jak bosą stopą wciskam sprzęgło.

- Dam radę, to tylko kawałeczek.

- Jak chcesz. – Wywraca oczami i odkłada moje buty na ziemię. - Tylko potem nie jojcz, że ci oczko poszło...

Przepuszczam samochody jadące z naprzeciwka i rzucam jej spojrzenie z ukosa. Kiedy droga jest wolna, wjeżdżam na plac kościelny i z trudem znajduję miejsce parkingowe.

- Możesz mi wyjaśnić, dlaczego znowu jesteśmy ostatnie? - pyta, kiedy mocuję się już z moimi szpilkami. Wskazówki zegarka wskazują, że za minutę rozpoczyna się uroczystość.

- Bo lubimy wielkie wejścia – odpowiadam, stękając. Lewy but standardowo nie chce wejść. Czemu, do ciężkiego licha, nie wzięłam ze sobą łyżki...?

- Wątpię, czy wieczne spóźnianie się nazwałabym wielkim wejściem, ale niech ci będzie... - stwierdza Kasia sceptycznie. - Nie możesz iść boso? - pyta zniecierpliwiona, widząc, że but nadal nie chce współpracować.

- Nie, bo mi oczko pójdzie. – Pokazuję jej język, a but w końcu wsuwa się na piętę. Już czuję, jak tworzą mi się odciski, ale obiecuję sobie być twardą. - A chyba nie chcesz, żebym ci całą mszę marudziła, co?

Kasia tylko prycha i rusza bez słowa do kościoła.

- Brakowało mi tego... - mruczę do siebie, ona jednak to słyszy.

- Już się tak nie roztkliwiaj, tylko chodź! Bo zepsujesz bajkowy ślub Karoliny...

Idę za nią, myśląc, jak to dobrze, że ją mam. Choć czasem ciężko ją znieść, nie poradziłabym sobie bez niej. A teraz w końcu mam czas, by z nią szczerze porozmawiać.

Mam jej dużo do opowiedzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro