15. A jednak tu jestem [6/6]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Alicja]

Klemens leci jakby niesiony na skrzydłach. Wydaje się, że w ogóle nie ma zamiaru lądować, grawitacja jednak jest nieubłagana i w końcu dotyka nartami ziemi daleko za punktem K. Nikt nie ma wątpliwości, kto jest mistrzem. Skacze jeszcze czterech skoczków, między innymi Kamil i Maciek, jednak nikt nie jest w stanie dziś go pokonać.

Stoję z Agnieszką i z radością obserwujemy ceremonię dekoracji. Pierwszy na podium pojawia się Maciek, potem Dawid i na końcu nasz mistrz. Kątem oka przyglądam się Agnieszce, która z dumą wpatruje się w podium.

- Od dawna o tym marzył, wiesz? - mówi.

- Wiem – odpowiadam. Doskonale o tym wiem.

Każdy z trzech najlepszych zawodników otrzymuje odpowiedni medal, czek, puchar i bukiet kwiatków. Kiedy w końcu wolno im zejść z podium i kiedy już uciekają wszystkim dziennikarzom, którzy chcą „zadać jeszcze tylko jedno pytanie" podchodzą do nas całą trójką.

- Ala, Ala, patrz! Prawie wygrałam! - cieszy się Dawid. - Jesteś ze mnie dumna?

- Jestem, Dziubasku. – Uśmiecham się szeroko i obowiązkowo czochram po głowie. - Nawet bardzo. Ze wszystkich was - dodaję, bo Maciek jak zwykle stoi z jakąś skwaszoną miną.

- Ej, to mnie miałaś chwalić! - obrusza się Kubacki, jednak bardziej skupiam się na Maćku, którego coś ewidentnie gryzie.

- Co jest, Kocie? - pytam, odciągając go od rozentuzjazmowanego towarzystwa.

- Nic – mówi krótko.

- Nie strzelaj fochów jak młodociana pannica, tylko gadaj, co się dzieje. Dostałeś medal, kwiatki, puchar, kasę i wciąż niezadowolony... - wzdycham. - Ja wiem, że tobie bardziej się złoto podoba od brązu, ale zaufaj kobiecie, ten też ci pasuje do oczu – próbuję go rozśmieszyć.

Kot uśmiecha się lekko.

- Ja ty już coś powiesz... Nie o to chodzi, tylko...

- No? - zachęcam go.

- Mówiłaś, że nie przyjedziesz – mówi w końcu, zagryzając wargę.

Zbija mnie to nieco z tropu.

- Owszem. Ale jednak tu jestem. Wolałbyś, żeby mnie nie było? - dziwię się.

Maciek odwraca głowę.

- Wolałbym, żebyś była tu z innego powodu – mówi cicho.

Obracam wzrok i oczywiście natykam się na spojrzenie Klemensa. Kiedy znów przenoszę go na Maćka widzę, że przygląda mi się z jakimś smutnym uśmiechem.

- Maciek? - Sama nawet nie wiem, o co dokładnie go w ten sposób pytam.

- Nie komplikuj sobie życia, Ala – mówi. - Zasługujesz na to, by być szczęśliwa. A tego szczęścia nie znajdziesz tutaj, wiesz o tym.

Patrzę tylko na niego zaskoczona, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Trafność jego wypowiedzi zbija mnie z nóg. A jednocześnie...

- Weź je - mówi, podając mi swój bukiet.

- Co wy wszyscy macie z tymi kwiatkami?! - wyrywa mi się nagle, bo naprawdę zaczyna mnie to wszystko irytować. - Tylko kwiatki i kwiatki, jakby nic innego nie było na świecie! Co, ja mam kwiaciarnię otworzyć?!

Kot patrzy na mnie zaskoczony moim nagłym wybuchem i cofa rękę z bukietem. Klemens i Agnieszka również odwracają się w naszą stronę i ich wzrok pada na nieszczęsny bukiet.

- Chciałem ci tylko sprawić przyjemność – mówi Maciek cicho, a mnie momentalnie robi się głupio.

- Przepraszam – mówię i przytulam go. - Nie powinnam była się unosić, chciałeś dobrze. Ja po prostu ostatnio...

- ...masz dość prezentów, które znaczą więcej niż powinny, prawda? - wchodzi mi w słowo.

Powoli dociera do mnie, że Kot wie o mnie chyba nieco więcej, niż mi się zdawało. O mnie, o Klemensie, Peterze i tej całej sytuacji. W sumie, nic dziwnego. Ostatnio całą trójką zachowujemy się obrzydliwie przewidywalnie.

- Mam dość wszystkiego, Maciek – mówię cicho, nie wypuszczając go z objęć. - Masz totalną rację, za bardzo komplikuję sobie życie.

- Szukasz szczęścia tam, gdzie go nie ma, a nie dostrzegasz go, gdy stoi tuż przed twoim nosem.

- Chwilowo przed moim nosem mam twoje ramię – śmieję się cicho.

- Wiem – mówi jeszcze ciszej. Tak cicho, że może tylko mi się zdaje.

Odsuwam się od niego, a wtedy podchodzą do nas Klemens i Aga.

- Gotowa? - pytają.

- Tak, jestem głodna jak wilk. Narobiłaś mi smaka tą zapiekanką – mówię do Agi, która przed konkursem roztaczała przede mną wizję uczty, którą przygotowała na dzisiejszą kolację. Między innymi na stole miała się znaleźć moja ukochana zapiekana serowo-szpinakowa.

- To chodź, bo muszę jeszcze wszystko podgrzać.

Żegnam się jeszcze z Kotami i Dawidem, bo reszta rozeszła się już i nie mam okazji się z nimi pożegnać. Z częścią i tak będę się widzieć za parę dni w Obersdorfie. W drodze do domu Murańków zastanawiam się nad słowami Kota. Było w nich dużo prawdy. I troski.

Maciek się o mnie martwił.

Bardziej, niż mogłabym się spodziewać.

Przez chwilę przez głowę przemyka mi dziwna myśl, jednak szybko ją od siebie odrzucam. Wiem na pewno, że mam w nim oddanego przyjaciela, który skoczyłby za mną w ogień. To z nim zawsze miałam w kadrze najlepszy kontakt. Nie licząc Klemensa, oczywiście. Był zawsze blisko, gotów mnie uspokoić, kiedy byłam bliska uduszenia któregoś z naszych orłów. A to zdarzało mi się nie raz.

Nic więc dziwnego, że Kocur dostrzegł trochę więcej niż inni. Pewnych rzeczy ciężko było wręcz nie zauważyć.

Agnieszka znika w kuchni, a my z Klemensem przygotowujemy stół. Klimek bawi się na dywanie w salonie rozrzuconymi jeszcze rano samochodzikami, a w powietrzu pojawiają się już nęcące zapachy. Aga niczym perfekcyjna pani domu sprawnie podgrzewa wszystkie dania i już po chwili możemy zasiąść do kolacji.

Klimek usadzony na kolanach taty pałaszuje sprawnie jakąś zupkę, a ja zachwycam się swoją obiecaną zapiekanką. Gdyby mnie ktoś zapytał, byłabym w stanie przysiąc, że to ona nakłoniła mnie ostatecznie do przyjazdu do Zakopanego... I tej wersji chyba się będę trzymać.

Agnieszka cały czas mówi do mnie i tak przegadujemy całą kolację. Klemens odstawia syna na dywan i spokojnie zabiera się do posiłku. Nie przeszkadza nam w rozmowie, tylko przygląda się tym plotom z lekkim uśmiechem.

W końcu przerywa nam głośne ziewanie juniora i Aga przypomina sobie o swoim dziecku.

- Okej, to ja go pójdę położyć, a wy tu posprzątajcie – poleca nam, biorąc przysypiającego już Klimka na ręce. - Potem przeniesiemy się do salonu. - Puszcza mi oko.

Znika na schodach na piętro, a my z Klemensem zaczynamy zbierać naczynia i zanosić do kuchni. Staję przy zlewie i zaczynam zmywać. Wiem, że mają zmywarkę, ale nie ma tego znowu tak dużo, żebym sobie nie mogła z tym poradzić. Klemens w tym czasie chowa do lodówki pozostałe resztki i wyciąga zakąski, które przenosi do salonu. Odnoszę wrażenie, że Agnieszce chyba nudziło się w domu, skoro narobiła tyle jedzenia.

- Macie jakieś gąbki? - pytam, kiedy ponownie wchodzi do kuchni. - Bo ta już się do niczego nie nadaje. – Odwracam się od zlewu i pokazuję mu nędzne resztki, które zostały z poprzedniej.

- Tu są – mówi, sięgając ponad moją głową do górnej szafki. Wspina się na palce i nagle poślizguje się na minikałuży, którą nakapałam pokazując mu zużytą gąbkę. Traci równowagę i całym ciężarem przyciska mnie do szafki.

Rękaw nasiąka mi natychmiast wodą, kran wbija się w plecy, a na szyi czuję tylko jego ciężki oddech. Zakleszczona między nim i szafką nie jestem w stanie się ruszyć. Łapiąc równowagę, opiera się dłonią o ścianę za moimi plecami, przylegając do mnie jeszcze ściślej. Jest tak blisko...

Zbyt blisko.

- Gąbka – mówię szybko.

Klemens robi głęboki wydech i odsuwa się na pół kroku. Podaje mi gąbkę, którą udało mu się jednak wyciągnąć, a ja bez słowa wracam do zmywania.

- Wytrę tu, te kafelki robią się strasznie śliskie, kiedy są mokre. – Wyciąga z którejś szafki szmatę.

- Zauważyłam – mówię cierpko.

- Alicja, ja... - Podchodzi bliżej.

- Ja wiem, że to był przypadek – mówię. - Ale to zawsze jest przypadek. I wiesz, jak takie przypadki się kończą. – Zakręcam kran i odwracam się w jego stronę. Patrzę na niego twardo, aż ugina się jakoś wewnętrznie pod moim spojrzeniem.

- Może to więc nie przypadek? - pyta, rzucając szmatę na podłogę i podchodząc znowu bliżej.

Jeszcze bliżej.

Za blisko.

Kładę mu dłoń na klatce piersiowej i odsuwam zdecydowanie. Nie zdążam jej cofnąć, gdy do kuchni wchodzi Agnieszka.

- No, zasnął w końcu... Jak wam idzie? - pyta.

- Fantastycznie... - mówię. - A przynajmniej tak było do czasu, kiedy twój szanowny małżonek nie postanowił mnie oblać wodą! - Wskazuję na mokry rękaw i plamę na podłodze.

- Ja o mało się nie zabiłem na tej kałuży – wytyka mi, schylając się ponownie po szmatę. - To ty zaczęłaś z tą gąbką!

Przekomarzamy się tak, ogarniając kuchnię, a Agnieszka śmieje się, że nie można nas nawet na chwilę zostawić samych. Potem idą oboje do salonu, a ja wyciągam z szafki jeszcze miskę na orzeszki i podążam za nimi. Obserwując ich od tyłu, mam wrażenie, że scena przed chwilą mi się tylko przyśniła. Zawsze tak się czuję, gdy jesteśmy w trójkę. Niesamowite, jak łatwo udało nam się to wszystko obrócić w żart i to nie mijając się nawet za bardzo z prawdą.

Być może dlatego, że to nie był pierwszy raz.

- Ala, siadaj. Mam coś dla ciebie! - mówi Aga, kiedy wchodzę do salonu.

- Więcej zapiekanki? - Uśmiecham się łakomie.

- Nie, prezent świąteczny – mówi, wręczając mi spory pakunek.

- Aga, ale ja nic dla was nie mam.... - mówię skrępowana, bo nie spodziewałam się takiego gestu. I na dodatek dręczy mnie wspomnienie sytuacji sprzed kilku chwil.

- Jego do tego nie mieszaj, to tylko i wyłącznie ode mnie. I jak podoba ci się? - pyta podekscytowana, kiedy wyciągam z paczki śliczny szafirowy sweter.

- Jest... cudowny – stwierdzam szczerze, przykładając go do tułowia. - Dziękuję. – Przytulam ją serdecznie.

- Klemens miał rację, idealnie pasuje ci do oczu – dodaje Aga, nie wiedząc, jak bardzo elektryzuje mnie ta informacja.

Siedzimy i rozmawiamy przy winie i orzeszkach, a ja wciąż mam w głowie głos Kasi oraz Maćka. Nie powinnam tu przyjeżdżać. To był błąd. Ten sweter, ta sytuacja w kuchni... Byłam niemal pewna, że jestem na dobrej drodze, że potrafię się już zdystansować, Klemens zresztą też... Wystarczyła jedna głupia kałuża, by pokazać nam, jak bardzo się oboje mylimy.

Nie mogę tu zostać. Muszę natychmiast wracać do domu...!

Podnoszę się z kanapy i w tym momencie przypominam sobie o pustym kieliszku po winie, który trzymam w ręce. Oraz o poprzedniej lampce.

- Chcesz jeszcze? - Klemens zrywa się z miejsca i sięga po butelkę, a ja nadal wpatruję się w niewinny szklany przedmiot.

- Nie. Zapomniałam, że jestem samochodem – mruczę, odkładając kieliszek na stolik. - A miałam się właśnie zbierać do domu...

- O tej porze? - dziwi się Aga. - Nie no, teraz to już musisz zostać – mówi. - Widzisz, mówiłaś, że nie zostaniesz na noc, a tu proszę!

- A jednak muszę zostać... - wzdycham.

Mogłabym wrócić pociągiem. Odebranie potem samochodu nie byłoby żadnym problemem, ale...

Ale wiem, że kombinowanie i tak nic nie zmieni. Miało mnie tu nie być. A jestem.

Miałam się trzymać na dystans. A nie robię tego.

Miałam już się więcej nie oszukiwać. A nie robię nic innego.

Miałam w końcu całkowicie zaufać komuś, kto nie jest Klemensem. A wciąż ufam tylko i wyłącznie jemu.

Jestem tu. W miejscu, od którego powinnam trzymać się jak najdalej.

Z osobą, od której powinnam trzymać się z daleka.

Od której próbowałam uciec. A jednak wróciłam.

Choć wiedziałam, że nie powinnam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro