18. To nie tak, jak myślisz! [3/10]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Alicja]

- Nie możesz ich ciągle faszerować żelkami...! - wzdycham, energicznie mieszając herbatę. - Potem zaczną spadać na bulę i będzie na mnie, a przecież nie mogę ich ciągle pilnować. To nie małe dzieci w końcu...!

Siedzimy znowu w pobliskiej kawiarni, z dobrym widokiem na skocznię. Standardowo już ignorujemy treningi, choć ja jestem nieustająco pod telefonem „na wypadek gdyby". Nie jestem pewna o jakie wypadki może chodzić, ale pilnuję by mój telefon był sprawny i wyjątkowo nie był wyciszony.

- Więc ich nie pilnuj, mają w końcu własny rozum – wzrusza ramionami Kasia i nalewa sobie herbaty z pękatego czajniczka. - A ja chciałam być po prostu miła...

- Ty będziesz miła, a ja potem zbiorę za kiepskie wyniki... - mruczę, wciąż nieudobruchana. Zapach goździków, pływających na powierzchni mojego napoju, przyjemnie drażni mój nos, zaciągam się więc nim, co nieco łagodzi wydźwięk mojej wypowiedzi.

- Kiepskie wyniki? Nie zauważyłaś przypadkiem, kto jest obecnie głównym faworytem do wygranej? - prycha. - Peter Prevc? Mówi ci coś to nazwisko...?

- To było zanim zeżarli połowę twojego zapasu słodyczy – wywracam oczami. - To raz. A dwa, Peter to zupełnie osobna historia – mówię z ciężkim westchnieniem.

- Czyżbyś się zakochała, czy mi się wydaje...? - Kasia zaczyna mi się podejrzliwie przyglądać.

- Mam nadzieję, że nie. Przypominam ci, że w przeciwieństwie do ciebie, ja jestem w pracy, jakby nie było – mówię gorzko. - Zakochiwanie się kiepsko się sprawdza w moim przypadku, nie sądzisz...?

- A przyłożył ci ktoś kiedyś czymś? - moje słowa wywołują u niej niespodziewany gniew. - Alicja, do jasnej cholery! Czasami mam wrażenie, że wciąż ci się roi, że Klemens jest realną opcją. Otóż, uwaga: NIE JEST. Ma żonę. I dziecko. Więc, nie, NIE BĘDZIECIE RAZEM – kończy wyjątkowo gniewnie.

- Kaś, co w ciebie wstąpiło...? - pytam, zaskoczona jej wybuchem, zamierając z łyżeczką w połowie drogi do ust. - Ja przecież nigdy nie mówiłam...

- Ale czasem się tak zachowujesz. Klemens zresztą też – prycha. - Oboje jesteście siebie warci. Problem w tym, że nic z tego. I ty dobrze o tym wiesz. Ale to się robi powoli irytujące, zwłaszcza, że Peter... - milknie gwałtownie.

- Mam wrażenie, że coś przede mną ukrywacie. Ty i Cene – mówię powoli, kiedy jej milczenie się przedłuża i bardzo intensywnie zaczyna interesować się swoją herbatą. - Ale masz trochę racji. Gdybyś nie miała, to nie byłoby mnie tu.

Kasia wzdycha ciężko.

- Po prostu nie chcę, żebyś czegoś potem musiała żałować, rozumiesz? Przecież widzę, co się z tobą dzieje, to kwestia czasu, a stanie się coś, czego się nie będzie dało odkręcić. A Agnieszka? - pyta nagle. - Myślisz o niej czasem?

- Myślę. Prawie codziennie – odpowiadam krótko, obejmując mocniej kubek dłońmi.

Codziennie zastanawiam się, co by było gdyby Aga się o tym wszystkim dowiedziała. Co by było, gdybyśmy z Klemensem posunęli się za daleko, jak bardzo oboje czulibyśmy się z tym źle, ze względu na Agę właśnie.

Ale myślę też co by było, gdyby... Gdyby nasze ścieżki, moja i Klemensa, skrzyżowały się choćby parę lat wcześniej. Co by było, gdybyśmy poznali się, kiedy nie miał ani żony, ani dziecka. Co by było, gdyby... Gdybyśmy mogli po prostu być razem.

- Jakby nie ona to nie byłoby problemu, nie? - stwierdza Kasia kwaśno, jakby czytając mi w myślach. A ja muszę przyznać jej po cichu rację. Taka jest bolesna, niewygodna prawda.

- No i jest jeszcze Peter – przypomina mi Kaś. - Jesteś właśnie na najlepszej drodze, by doprowadzić go do obłędu. Nawet ja nie wiem, czy ci na nim zależy, tak jak jemu na tobie. Bo mam nadzieję, że zauważyłaś, że mu zależy, co?

- Zauważyłam – mruczę i chowam się za kubkiem z herbatą. - Boję się, że ufa mi o wiele za bardzo w tym względzie... - mówię, jednak w mojej głowie niespodziewanie pojawia się wczorajsza scena z kwiatkami, wieczór w Obserdorfie i inne liczne, drobne gesty.

Gesty, które wywołują na mojej twarzy cień uśmiechu. Gesty, które sprawiają, że jakoś łatwiej jest mi nie myśleć o Klemensie i całej tej porąbanej sytuacji. Gesty, dzięki którym czuję się bezpieczna i szczęśliwa.

Gesty, które pozwalają mi myśleć, że być może mogłabym...

Mogłabym go rzeczywiście...

...pokochać?

- Więc czas najwyższy, żebyś na to zaufanie zasłużyła... – Kasia wywraca oczami, nieświadoma myśli, które właśnie krążą mi po głowie. Myśli, do których ciężko mi się przyznać nawet przed samą sobą. - Czemu nie możesz po prostu przyjąć do wiadomości, że jest najlepszym co może ci się przytrafić...? Że to jego właśnie potrzebujesz? A on ciebie, bo przecież...

- Ty coś wiesz – mrużę oczy, bo znów urywa w pół słowa.

- Wiem – stwierdza krótko. - Ale ci nic nie powiem. To sprawa między tobą i Peterem. A ty musisz sama sobie zacząć radzić...

- Kiepsko mi to wychodzi, nie? - wzdycham. - Ech, jeszcze ten nieszczęsny Sylwester dzisiaj... - zmieniam temat, bo zaczyna mnie już boleć od tego głowa.

Mam wrażenie jakby w mojej czaszce siedział rój pszczół, brzęczący, bzyczący i kłujący. Doświadczenia ostatnich dni, wszystkie uczucia, gesty, niewypowiedziane słowa, domysły i rozważania kłębią się w moim umyśle, nie dając jasnego obrazu sytuacji. Potrzebuję czegoś, co pozwoli mi twardo stanąć na ziemi i sprecyzować w końcu czego tak naprawdę chcę. Sprecyzować, czy chcę dalej brnąć w to bagno, w które się wpakowałam, czy przyjąć pomocną dłoń, którą wyciąga do mnie Peter, ze świadomością, że nigdy nie uda się nam zbudować tak czystej relacji, jakbyśmy oboje o tym marzyli.

- E tam, rozerwiesz się trochę – głos Kasi wyrywa mnie z tych dziwacznych rozważań. - Wypijesz dwie lampki szampana, potańczysz, a potem mi wszystko opowiesz – puszcza mi oko. - Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym móc tam pójść...!

- To się ze mną zamień, z chęcią ci odstąpię moje miejsce – mówię, choć doskonale wiem, że taka zamiana jest niemożliwa. - Ostatnio było tak nudno i sztywno, że uciekłam stamtąd czym prędzej.

- E tam, Anze mówił, że rok temu było lepiej. Norwegowie ponoć rozkręcili imprezę i nawet Hofer poszedł w tango – informuje mnie Kasia, dopijając herbatę do końca i oblizując łyżeczkę, w sposób całkowicie sprzeczny z jakimkolwiek savoir-vivre'm. - Zresztą i tak mam już zaplanowany wieczór - rzuca jakby mimochodem.

- O, to ciekawe... - zagajam.

- Anze i Cene obiecali mi, że nauczą mnie grać w pokera – rozwija temat, zachęcona moim zainteresowaniem. - Bo nie znam ich ulubionej wersji. I w szachy, bo chcę się w końcu dowiedzieć, jak w to się gra...

- A ja od dawna ci mówię, że mogę ci to wytłumaczyć – wzdycham, choć wiem, że przecież to nie o szachy tutaj chodzi.

Tylko po co tam Anze, w takim razie...?

- A czy ty wyglądasz jak Cene Prevc? - odcina mi się Kasia.

- Nie, od jakiejś dekady nie wyglądam na trzynaście lat – nie pozostaję jej dłużna i też dopijam resztki swojej herbaty. - Sprawdź może najpierw czy nie jest wampirem, czy coś... To nienaturalne tak młodo wyglądać...

- Przed CZYM mam to sprawdzić...? - pyta podejrzliwie Kaś.

- Przed... bo ja wiem...? - udaję głęboką zadumę. - A tak w ogóle, to wiesz, że on jest od ciebie dwa lata młodszy? - zmieniam szybko temat, bo uświadamiam sobie, jak to mogło zabrzmieć.

- Wiem. A teraz mów O CZYM POMYŚLAŁAŚ – domaga się Kasia, tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- O niczym. Nie przeszkadza ci to? - pytam retorycznie, bo Kaś zawsze miała słabość do młodszych facetów.

- Nie – odpowiada krótko i podnosi się z krzesła, zbierając bez słowa swoje rzeczy.

- Ej, obraziłaś się...? Czy porzucasz mnie na rzecz wcinania kolejnej porcji słodyczy z Cene...? - pytam, zaskoczona jej zachowaniem, patrząc jak poprawia włosy pod czapką.

- Nie, po prostu od dwóch minut trwają kwalifikacje – odpowiada spokojnie, a więc tonem zupełnie nie pasującym do zaistniałej sytuacji.

- O cholera jasna! - zrywam się gwałtownie z miejsca, o mało nie przewracając ażurowego stolika. - Dlaczego nic mi nie mówisz?! - pytam z wyrzutem, wypychając ją z kawiarni i nakładając w biegu kurtkę.

- A czy ja jestem twoim zegarkiem...? Zresztą Peter i Cene i tak skaczą na końcu, więc po co się tak śpieszyć...? - wywraca oczami.

- Bo ja jestem w pracy! - jęczę, ciągnąc ją w kierunku skoczni. - I jak tak dalej pójdzie, to przez ciebie mnie z niej wyleją!

- Eee tam! Peter na to nie pozwoli – żartuje, nim mrożę ją wzrokiem.

- Pośpiesz się - mówię tylko. - Dezman skacze jako dwudziesty, muszę mieć co powiedzieć Janusowi potem – marudzę, choć przecież istnieje nikłe prawdopodobieństwo, byśmy spóźniły się aż tak bardzo.

- Alka? - odzywa się nagle Kaś, po dłuższej chwili milczenia, kiedy docieramy już pod skocznię.

- No? - pytam zniecierpliwiona.

- Ale ubierz się ładnie na tę imprezę, co? - proponuje.

- Po co? - dziwię się, zaskoczona jej słowami, które wydają mi się zupełnie wyrwane z kontekstu.

Uśmiecha się dziwnie, a mi się ten uśmiech bardzo nie podoba.

- Zaufaj mi, jeszcze mi za to podziękujesz. Peter zresztą też.

I tym razem to ona musi mnie pociągnąć w kierunku słoweńskiego boksu, bo staję zaskoczona na środku parkingu. Przez głowę przelatuje mi kilkanaście dziwnych myśli, łącznie z obrazem czekającej na mnie w szafie sukienki oraz wspomnieniem spojrzenia Petera, którym zwykł mnie obrzucać coraz częściej ostatnimi czasy. A wizja zbliżającego się wieczoru, robi się nagle dziwnie...

...ekscytująca?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro