19. Poszczuję cię krokodylem! [11/12]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Alicja]

- Spóźnisz się, młody – zaplatam ręce na piersi, kiedy Cene w końcu dociera na górę. Ten tylko wzrusza ramionami i uśmiecha się do mnie radośnie.

- Zagadałem się z Katką i potem nie mogłem znaleźć kasku... a miałem go na głowie.

Wywracam oczami i wzdycham ciężko.

- Ja właśnie w sprawie Katki – mówię. - Musimy pogadać po konkursie, okej?

- Jasne – odpowiada z nie mniejszym uśmiechem. - Rozmawiałaś już z Peterem o konferencji? - pyta.

- Nie, to też załatwię po południu – odpowiadam, klepię go po łopatce, życząc powodzenia i zjeżdżam na dół.

Przy barierkach, w moim ulubionym miejscu już czeka na mnie Kasia. Trochę koloryzowałam, mówiąc Klemensowi, że uciekam przed nią i jej rewelacjami, bo tak naprawdę chciałam po prostu pobyć trochę sama. A tu, na dole, cały czas ktoś coś ode mnie chciał.

Kasia uśmiecha się na mój widok i przywołuje mnie gestem. Obejmuje mnie ramieniem i mocno przytula.

- Dziękuje – mówi mi do ucha.

- Za co? - dziwię się. - Przecież nic nie zrobiłam...

- Jak to nic? A bilety? No i Cene do tego! - wyjaśnia mi.

- To ostatnie to akurat nie moja wina – śmieję się. - Cieszę się, że jesteś szczęśliwa – mówię szczerze.

- No, szkoda tylko, że to już ostatni dzień... - wzdycha. - Myślisz, że związek na odległość ma jakieś szanse...? - pyta nagle.

- Oczywiście, że ma! A przecież zawsze można sprawić, żeby nie był na odległość – sugeruję. - Robiłaś już bardziej szalone rzeczy niż przeprowadzka do innego kraju – przypominam jej.

- Tak, i to był zawsze BARDZO ZŁY POMYSŁ – dorzuca i obie śmiejemy się z naszego prywatnego żartu.

Plotkujemy tak przez całą pierwszą serię, wyniki poznaję więc dopiero, gdy rzucam okiem na tabelę. Niepokoi mnie fakt, że do serii finałowej nie dostał się ani Nejc, ani Jurij, a po pierwszej serii prowadzi Cene przed Peterem i Hayboeckiem.

- Meh, obowiązki mnie wzywają – mówię do Kasi, dostrzegając w tłumie Jurija. - Jak będziesz się widzieć z Cene, to wybij mu z głowy wygrywanie tego konkursu, bo inaczej go rodzina wydziedziczy – rzucam jeszcze na odchodne.

- Phi! On to wygra! - krzyczy za mną Kasia, a ja podchodzę do Jurija i kładę mu dłoń na ramieniu.

- Mam ochotę powiedzieć, że pokarało cię za głupie teksty, ale to chyba trochę nie na miejscu - mówię, wskazując brodą tabelę wyników, Jurij wzrusza tylko ramionami.

- Nie mam teraz do tego głowy... - wzdycha.

- Coś się stało? - poważnieję natychmiast i siadam obok niego na ławce, kiedy on w skupieniu zapina torbę na buty.

- Parę dni temu Anja, moja siostra, upadła na treningu. Niby nic jej nie było, ale jak dziś rano się rozgrzewała, to okazało się jednak, że miała nadwyrężone to kolano i strzeliło jej więzadło – krzywi się.

- To może się pożegnać ze skokami na parę miesięcy – podsumowuję smętnie. - Jesteś z nią bardzo zżyty, prawda?

- Liczyłem, że razem pojedziemy na Igrzyska – wzdycha. - Cztery lata temu się nie załapała do kadry, potem kontuzja, ale pozbierała się po tym i choć przez chwilę chciała poważnie rzucić to wszystko, to tym bardziej zmotywowała się do tego, by w tym roku wystartować. A tu teraz znowu zerwane więzadło...

- Przykre – mówię, szczerze zmartwiona. - Jakby było trochę więcej czasu, to mogłabym ci dać numer do świetnego ortopedy, ale w dwa miesiące to nawet on nic nie zdziała – wzdycham. - Tak czy siak, zadzwonię wieczorem do niego, a nuż da się coś zrobić...

- Naprawdę? Mogłabyś? - ożywia się Jurij.

- No pewnie, szkoda dziewczyny. Zwłaszcza, że jak dalej się będziesz tak martwić, to sam na Igrzyska nie pojedziesz, a tego byśmy nie chcieli, prawda? - puszczam mu oko. - Kto będzie mnie tam irytował jak nie ty...?

- Przyznam, że czasem bywam wredny... Ale zaufaj mi, z Petera też był kiedyś niezły śmieszek – dodaje na swoje usprawiedliwianie. - Po... potem trochę spoważniał i tak mu zostało do dzisiaj – słyszę wahanie w jego głosie, jednak udaję, że nic nie zauważyłam.

- Dobra, przypomnij się z tym numerem, a ja lecę jeszcze pogadać z Nejcem – mówię, poklepując go po plecach. - Idź się przebierz, zadzwoń do siostry i pozdrów ją ode mnie.

- Jasne. Aha, Ala? - woła mnie jeszcze.

- No?

- Przepraszam za tę gazetę wczoraj. Nie powinienem sobie żartować z waszego szczęścia – dodaje, a ja uśmiecham się nieco smutno.

- Nie ma sprawy, już zdążyłam zapomnieć – mówię, jednak robi mi się jakoś ciężko na sercu,

Wszyscy widzą we mnie i Peterze zgraną parę, a prawda jest taka, że powinien się trzymać ode mnie z daleka. Dla własnego dobra. Ja jednak nie potrafię zrezygnować z jego towarzystwa, bo czuje się przy nim po prostu dobrze.

Ale nie na tyle dobrze, by móc w pełni odwzajemnić jego uczucia.

Nejca odnajduję w momencie, w którym miał się właśnie schować w naszym domku. Łapię go za ramię i razem wchodzimy do środka.

- Czego chcesz? -warczy do mnie.

Jestem ciekawa, czy jego postawa jest spowodowana nie najlepszymi wynikami w ostatnich konkursach, czy jego niechęć do mnie ma o wiele bardziej złożone podłoże. Instynkt podpowiada mi, że chodzi raczej o to drugie.

- Próbuję pomóc – mówię spokojnie. - Ale zdaje się, że zanim porozmawiamy o twoich skokach, muszę zapytać, dlaczego tak bardzo mnie nie lubisz – walę prosto z mostu. - I pamiętaj, że cenię sobie szczerość, więc chętnie zniosę nawet najgorszą prawdę.

- Będzie krótko: nie jesteś nam potrzebna – Nejc skwapliwie korzysta z propozycji, by wyrzucić z siebie swoje żale. - Wprowadzasz tylko zamieszanie, mącisz w głowie Peterowi i znowu będzie jak z Katją. A my go potrzebujemy. Chadzasz sobie na konkursy za związkową kasę, a nie ma z ciebie żadnego pożytku – mówi gniewnie.

- Hm, ostre zarzuty – kiwam głową, puszczając mimo uszu uwagę o Katji. Już wcześniej postanowiłam sobie, że jedyną wersję wydarzeń jaką chcę na jej temat usłyszeć, to ta, którą przedstawi mi Peter. - Z tym ostatnim pozwolisz, że się nie zgodzę, bo od dwóch tygodni próbuję wyciągnąć z ciebie, co jest nie tak, ale niestety nie pozwalasz sobie pomóc.

- Nie chcę twojej pomocy – Dezman obraca się do mnie plecami, kończąc rozmowę.

- ...bo jestem dziewczyną? - pytam cicho.

- Nie. Bo nie jesteś facetem.

- Trzeciej opcji nie ma – zauważam bystro. - Więc w sumie na jedno wychodzi.

- I nie jesteś sportowcem.

- Biorąc pod uwagę, że jestem psychologiem sportowym, to pojęcie rywalizacji nie jest mi obce, zwłaszcza że na studiach reprezentowałam uczelnię w narciarstwie zjazdowym, ale skoro twierdzisz, że to za mało... - moje słowa nie wywołują u niego żadnej rekcji, wzdycham więc i próbuje od innej strony. - Nejc, posłuchaj. Nie wiesz, czy będę potrafiła ci pomóc, czy też nie. Nie przekonasz się, jeśli nie spróbujesz. A jeśli okażę się bezsilna, to będziesz mógł powiedzieć „a nie mówiłem", dobra? Daj mi chociaż spróbować. Od tego tu jestem. I właśnie za to, jak już wcześniej zauważyłeś, mi płacą.

Dezman opada ciężko na ławeczkę i otwiera usta, kiedy nagle do domku wpada bez pukania Lanisek.

- Anze, wyjdź – mówię zimno.

- Ale ja...

- Wyjdź – powtarzam. - Prowadzę właśnie ważną rozmowę.

- Ale ja... No dobra, pójdę do toi-toia – kapituluje i wychodzi, nim udaje mi się zaoponować.

- Trzeba przyznać, autorytet to ty masz – uśmiecha się krzywo Nejc. - A ja, zdaje się, utknąłem w błędnym kole.

- To znaczy?

- To znaczy, że... wiesz, że moja dziewczyna też skacze, prawda? - przerywa, a ja kiwam głową. - No i mówiąc krótko, ona skacze lepiej ode mnie. Za każdym razem, gdy to sobie uświadamiam, czuję irracjonalny gniew, a to sprawia, że nie mogę się skupić i skaczę jeszcze gorzej... I tak w kółko. Jej to nie przeszkadza, ale mnie tak i ostatnio coraz częściej się o to kłócimy... I co, pani psycholog? Wiesz co z tym zrobić? - kpi.

Przyglądam mu się w milczeniu przez chwilę, nim uśmiecham się lekko.

- Oj, Dezman, Dezman... Ale ty głupi jesteś – mówię łagodnie, bez grama złośliwości. - Ktoś cię kiedyś uświadomił, że kobieta i mężczyzna różnią się jednak nieco...? - pytam, a Nejc strzela buraka i mruczy coś cicho pod nosem. - To, że twoja dziewczyna zajmuje wyższe miejsca od ciebie, nie ma żadnego znaczenia. Z kilku powodów. Po pierwsze, kobiety skaczą w zupełnie innych warunkach i jest zaledwie parę zawodniczek, które byłby w stanie konkurować z wami. Ponadto ilość zawodniczek startujących w Pucharze Świata w porównaniu z konkursami mężczyzn jest śmiesznie mała. Tak naprawdę to są dwie zupełnie różne dyscypliny, nie ma więc sensu ich przyrównywać – konkluduję. - Twoja dziewczyna ma rację, nie powinieneś się tym przejmować i skupić się na sobie i swojej formie, a nie na tym, by porównywać się do niej, gdyż wasze wyniki są absolutnie nieporównywalne. To tak, jakbyś próbował porównać wyniki rzutu młotem i rzutu oszczepem. Albo czasy pływaka płynącego stylem dowolnym i tego płynącego stylem motylkowym. Po prostu się nie da.

- Nie powiedziałaś mi nic nowego – upiera się Nejc.

- Owszem – zgadzam się. - Ale czasem pewne rzeczy musisz usłyszeć głośno od kogoś obcego, by naprawdę dotarły do twojej świadomości. Więc weź telefon, zadzwoń teraz do dziewczyny i zaproś ją do kina oraz na kolację, podczas której nie będziecie rozmawiać ani o jej skokach ani o twoich, bo przecież nie po to się chodzi na randki, żeby rozmawiać o pracy, prawda? - pytam.

- No, nie – zgadza się Nejc i nagle się uśmiecha. - Wiesz co? W twoich ustach brzmi to tak jakoś prosto. Tak jakoś sensownie... Jak ty to robisz? - dziwi się.

Wzruszam ramionami i wstaję z wąskiej ławeczki.

- Bo życie jest proste, Dezman. Tylko ludzie je niepotrzebnie komplikują – stwierdzam i wychodzę, by obejrzeć chociaż końcówkę serii finałowej. Dzisiejszy konkurs jest jedynie formalnością, bo czołowe lokaty są już porozdzielane.

A rozmowa z Nejcem uświadomiła mi jedną, istotną rzecz – pewne rzeczy naprawdę trzeba powiedzieć głośno, by do nas dotarły.

Zdążam akurat obejrzeć trzy ostatnie skoki. Hayboeck utrzymuje pozycję, ale Peter spycha go niemal natychmiast na drugie miejsce. Z napięciem wpatruję się belkę, z której ściągają młodszego Prevca, zbliża się bowiem zapowiedziana rano burza i wiatr wzmaga się coraz bardziej.

- Mam nadzieję, że uda mu się skoczyć – odzywa się Peter, stając obok mnie. - Bezpiecznie skoczyć.

- Dostanie taki huragan pod narty, że ci jeszcze tego orła zabierze – mruczę, zerkając na niego.

- Nie zrobi tego, bo wie, że Nika go wtedy spierze na kwaśne jabłko, jak wróci do domu – uśmiecha się pod nosem, a na tablicy pojawia się informacja, o piętnastominutowej przerwie. - Okej, to idę się szybko przebrać. Jakby coś się działo, to wołaj przez walkie-talkie, okej?

- Jasne – kiwam głową i odprowadzam go wzrokiem.

Wiatr jednak okazuje łaskawość po zaledwie kilku minutach, wołam go więc przez krótkofalówkę i kilka sekund później dołącza do mnie, w biegu naciągając na kurtkę żółty plastron.

W tym momencie Cene odpycha się od belki i przyjmuje wypracowaną pozycję. Na telebimie wyraźnie widać skupienie malujące się na jego twarzy, kiedy zbliża się do progu.

- Nie popuści, skubany – mruczę pod nosem, choć wiem, że Peter nie byłby zadowolony, gdyby brat zepsuł skok tylko po to, by mógł się cieszyć czterema wygranymi w Turnieju.

Wybija się bezbłędnie i leci daleko - tak jak myślałam, zbliżająca się burza zafundowała mu huragan pod narty. Nieco niestabilnie ląduje trzy metry dalej od Petera i wygląda już na to, że zwycięstwo ma w kieszeni (pobicie przez młodszą siostrę również), kiedy nagle tuż przed linią choinek wypina mu się narta i Cene wywija popisowego orła w przód. Zbiera się jednak o własnych siłach, nim ktokolwiek zdąża zareagować i zaczyna się śmiać sam z siebie, po czym odszukuje nartę i schodzi z areny skoczni.

W tym czasie zdezorientowani sędziowie próbują dojść do ładu z ocenami, nie są bowiem pewni, czy zaliczyć jego akrobacje jako upadek w obszarze ocenianym czy też nie. Ostatecznie oceny wahają się od jedenastu do siedemnastu punktów i z napięciem wszyscy wpatrujemy się w tabelę wyników, w oczekiwaniu na werdykt.

- Nosz, cholera jasna...! - wyrywa mi się, kiedy obok jego numeru startowego pojawia się informacja o wygranej. Gdzieś niedaleko słyszę uradowany pisk Kasi, która rzuca się Prevcowi na szyję. - Małe, wredne, wyrodne...

- Ala? - przerywa mi moje żale Peter. - Nie chciałbym ci przerywać wieszania psów na moim małym braciszku, bo słucha się tego naprawdę przyjemnie, ale chyba powinnaś wiedzieć, że mamy tyle samo punktów – informuje mnie z szerokim uśmiechem. - Wygraliśmy!

- Co? - wyrywa mi się mało inteligentnie, nim Peter porywa mnie w objęcia i entuzjastycznie całuje mnie w policzek, nic sobie nie robiąc z błyskających dookoła nas fleszy.

- Prawy profil – syczę mu do ucha. - Skoro już będziesz na okładce, to wyglądaj jak człowiek – mruczę, próbując uciec z zasięgu kamer, jednak Peter uniemożliwia mi to i tak stoję obok niego dopóki nie wywołują go na podium.

- Jak wyglądam? - pyta mnie, kiedy wołają go ponownie, wygładzając jeszcze kurtkę.

Przyglądam mu się z przekrzywioną głową i uśmiecham się lekko.

- To aż dziwne, że ci jeszcze tego nigdy nie powiedziałam, ale... Świetnie wyglądasz w żółtym – mówię, mrużąc lekko oczy i wygładzam jakąś niewidzialna fałdkę na plastronie.

- Lepiej niż w garniturze? - unosi lekko brew, a mnie przed oczami staje kilka scen z sylwestrowej nocy. Opanowuje wypełzający mi na twarz rumieniec – po minie Petera poznaję, że pomyślał dokładnie o tym samym.

- Zależy od sytuacji – odpowiadam, po czym dodaje nagle. - Ale nie kupuj żółtego garnituru, błagam!

Peter śmieje się głośno, odchylając głowę do tylu, całuje mnie raz jeszcze w policzek i rusza za jakimś poważnie wyglądającym mężczyzną, który pośpiesza go po niemiecku i prowadzi w kierunku podium.

- Ładna z was para – słyszę obok siebie głos Kota, kiedy odprowadzam Petera wzrokiem.

Zerkam na niego, a w jego spojrzeniu dostrzegam jakiś dziwny smutek.

- Wszystko w porządku, Kicia? - pytam.

Kiwa głową, ale chwila wahania, którą dostrzegam, wystarcza mi, by wiedzieć, że nie jest ze mną szczery. Wbijam w niego wzrok, a Kot wzdycha, domyślając się, że go przejrzałam.

- To skomplikowane... - mówi, nie patrząc mi w oczy. - Boję się, że mnie źle zrozumiesz...

- Kicia, przecież mnie znasz. Jestem od tego, żeby was zrozumieć. I pozwalam wam mówić tak długo, aż dotrze do mnie to, co chcecie mi przekazać. Pamiętasz? - pytam.

- Pamiętam. Po prostu mam wrażenie, że zaprzepaściłem dwa lata temu szansę – mówi, zerkając na mnie ostrożnie.

- Szansę na co? - pytam, a serce staje mi na moment, bo coś w jego postawie napawa mnie niepokojem.

- Szansę na... - Kot bierze głęboki oddech, nagle traci jednak odwagę. - Nieważne, chodźmy lepiej, zaraz zacznie się dekoracja.

Nie wracamy już do tematu, ale odnoszę wrażenie, że Maciek robi wszystko, byleby tylko nie musieć patrzeć w kierunku podium, zawłaszcza wtedy, gdy staje na nim Peter.

A Słoweniec staje na nim dwukrotnie i za każdym razem na najwyższym jego stopniu. Najpierw jako zwycięzca konkursu dzieli je z Cene, a na trzecim miejscu towarzyszy im Hayboeck, a potem jako triumfator Turnieju Czterech Skoczni, wyprzedzając w klasyfikacji generalnej swojego brata i Klemensa.

Z dumą przyglądam się obu dekoracjom. Wiem, że czeka go teraz sesja zdjęciowa, wywiady, uściski dłoni i konferencje, uciekam więc z tłumu i wsuwam się na tył busa, gdzie niespodziewanie spotykam trenera.

- A trener nie pławi się w blasku chwały naszego triumfatora? - pytam zaskoczona.

- Nie jestem zbyt fotogeniczny. Zresztą to jego dzień – mówi i siada na miejsce obok mnie. - Widziałem jak rozmawiałaś z Tepesem – zagaja.

- To moja praca – wzruszam ramionami.

- Chyba nie tylko. Ty naprawdę skradłaś serca tych chłopaków. Zwłaszcza niektórych – uśmiecha się do mnie, a ja odwracam wzrok, by nie dostrzegł w moich oczach poczucia winy. - Nie rozumiałem nigdy, na czym polega fenomen Polaków, wiesz? Ale kiedy związek postanowił cię zatrudnić, zaufałem ci i nie żałuję. Bo widać efekty, naprawdę je widać. I nie chodzi tu tylko o Petera.

- Cieszę się, że trener to dostrzega - mówię. - Nie ze wszystkimi jest łatwo – wspominam mimochodem rozmowę z Nejcem. - Ale staram się jak mogę.

- Pamiętasz o konferencji, prawda? - upewnia się.

- Tak, tak. Dobrze się składa, bo mam parę rzeczy do zabrania z mojego mieszkania w Kranju – przypominam sobie. - Przez to ciągłe życie na walizkach, non stop coś gubię. W tym miesiącu kupiłam chyba już piątą szczoteczkę do zębów, bo co rusz zostawiam ją w innej torbie.

Janus śmieje się chrapliwie, po czym zerka na telefon.

- Wzywają mnie. Jeśli chcesz, możesz wrócić z chłopakami do hotelu. Chyba dobrze ci zrobi odpoczynek, prawda? - spogląda na mnie jakoś tak po ojcowsku, a jak kiwam głową.

- Jakby co, będę pod telefonem – mówię, a Goran kiwa mi głową na pożegnanie i wychodzi z autobusu.

Kilkanaście minut później stoję już pod prysznicem, rozkoszując się strumieniem gorącej wody i zastanawiam się, co przyniesie kilka następnych dni. A trzeba przyznać, że zapowiadają się bardzo... interesująco. I męcząco zarazem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro