19. Poszczuję cię krokodylem! [6/12]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Klemens]

Zaciskam mocno place na belce, czekając na znak od Łukasza. Pogoda jest niemal bezwietrzna, ciężko jest więc odlecieć, wiem jednak, że muszę dać z siebie wszystko. Jestem pewien, że stać mnie na naprawdę dobry skok. Kiedy chorągiewka opada, odpycham się energicznie i przyjmuję starannie dopracowaną pozycję. Moje mięśnie napięte są jak postronki, a ja skupiam się, by całą tę skumulowaną siłę oddać na progu.

Wybijam się minimalnie za późno, jednak to szczegół, który tylko ja jestem w tej chwili w stanie zauważyć. Nie odbija się to zbytnio na odległości, która wydaje mi się zadowalająca i po pierwszej serii daje mi czwarte miejsce, za Freundem i Prevcami, którzy razem prowadzą na półmetku.

Znad kubka herbaty, podanego przez Jędrka, który niestety został zdyskwalifikowany jeszcze na górze, obserwuję, jak kawałek dalej Dawid konwersuje z Alicją, okraszając swoją wypowiedź zamaszystą gestykulacją. Zmuszam się, by odwrócić wzrok i dostrzegam Petera, który z nie mniejszym zainteresowaniem obserwuje wspomnianą wcześniej parę. Uśmiecha się lekko do siebie, nie spuszczając oczu z Alicji, a ja mimowolnie cały się spinam. Próbuję się pozbyć tego uczucia, jednak w głowie słyszę fragment naszej wczorajszej rozmowy: „Dobrze wam zrobi taka rywalizacja".

- Ej, Klimek! - Andrzej sprowadza mnie nagle na ziemię. - Kacper się pluje przez mikrofalówkę, że ci telefon dzwoni jak narwany i jak w tej chwili nie ruszysz zadka i go nie odbierzesz, to będziesz go szukać zaraz po zaspach – informuje mnie, a skrzeki w krótkofalówce zdają się potwierdzać jego słowa.

- Cholera, miałem zadzwonić do Agi – przypominam sobie i biegnę do domku. - Dzięki-Stęki! - wołam jeszcze przez ramię.

Dopadam telefonu i ignorując narzekanie serwisanta, wychodzę przed domek, by złapać lepszy zasięg. Dostrzegam informację o trzech nieodebranych połączeniach i szybko wykręcam numer do żony.

- Cześć, kochanie! - wita mnie radośnie. - Wiem, że nie powinnam dzwonić w przerwie, żeby ci nie przeszkadzać, ale chciałam, żebyś wiedział, że siedzimy z Klimkiem przed telewizorem i ci dzielnie kibicujemy.

- Jak zawsze, dziękuję – uśmiecham się do słuchawki. - Najwierniejsi kibice na świecie...

Słyszę jakiś szum, po czym nagle rozlega się dziecinny głos:

- Tata lata na końcu świata, a mama śle buziaki przez telewizor do taty! - nuci mój synek, na jakąś nieznaną mi melodię.

- Sam to wymyśliłeś? - pytam z niedowierzaniem.

- Tak! - odpowiada z dumą. - A mama powiedziała, że jak będę grzeczny, to kupisz mi narty – dodaje.

- A jesteś grzeczny? - pytam podejrzliwie.

- Jestem!

- Na pewno?

- Na milion procent! - odpowiada z niezachwianą pewnością.

- No, to jak wrócę to pójdziemy do sklepu razem z mamą i wybierzemy narty, dobrze?

- Dobrze! - woła z radością Klimek, po czym znów słychać szum i po oddechu poznaję, że przy telefonie ponownie jest Agnieszka.

- Myślisz, że powinniśmy? - pyta z wahaniem.

- Kupić mu narty...? To jeszcze nie uczyni z niego skoczka – odpowiadam. - Porozmawiamy o tym w domu, dobrze?

- Dobrze – zgadza się Aga. - Uważaj na siebie, trzymamy kciuki i dmuchamy pod narty. Kocham cię – kończy rozmowę, a ja jeszcze przez parę chwil uśmiecham się do telefonu, nim przypominam sobie, gdzie jestem i jakie zadanie przede mną stoi.

Wracam do domku, gdzie kompletuję strój, odbieram od udobruchanego już Kacpra narty i idę na wyciąg. Po drodze wpadam na Dawida, który gorączkowo próbuje wepchnąć pod kask swoje włosy.

- Klimek masz może grzebień? - wzdycha nagle.

- Grzebień? A po co mi grzebień na skoczni...? - wytrzeszczam oczy, a Kubacki wzdycha raz jeszcze, tym razem jakoś smętniej.

- No, bo rozmawiałem z Alicją przed chwilą. I mam teraz problem, bo jak ja teraz stanę na podium, taki nieuczesany, no...? - kręci z boleścią głową, a ja powstrzymuję śmiech.

Dawid po pierwszej serii zajmuje trzynaste miejsce, więc jego szanse na podium są raczej niewielkie. Mimo to, siła perswazji Alicji jest tak silna, że nie dziwię mu się, iż rozważa taką możliwość na tyle poważnie, by zacząć martwić się o swoją prezencję.

- Spokojnie, Maciek na pewno ma coś przy sobie. Pożyczy ci przed dekoracją – poklepuję go pocieszająco po plecach i oboje kierujemy się do windy.

Na górze atmosfera jest nieco napięta, bo jak się okazuje, tuż po zakończeniu pierwszej serii, młodszy Prevc został zdyskwalifikowany, co automatycznie winduje mnie na trzecie miejsce. Oprócz niego i Stękiego, zdyskwalifikowano jeszcze czterech innych zawodników. Coś mi się zdaje, że Sepp nie jest dziś w najlepszym humorze...

Pogoda psuje się już doszczętnie i rozpoczyna się loteria zwana serią finałową. Życzę Dawidowi powodzenia, gdy nadchodzi jego kolej i z uwagą śledzę jego lot. A Kubacki wybija się i leci, i leci, i leci, i leci...

...i ląduje trzy metry za rekordem skoczni. Co prawda w kiepskim stylu i z dużą ujemną bonifikatą, ale i tak daje mu to pewne prowadzenie. Wytrzeszczam oczy i wymieniam spojrzenie z Peterem. Myślę, że obojgu nam przychodzi do głowy to samo pytanie – co też Alicja powiedziała takiego Dawidowi...?

Nie zdążam przejść nad tym do porządku dziennego, kiedy nadchodzi moja kolej. Skupiam się nad każdym detalem i wykorzystuję niewielki podmuch wiatru, by odlecieć jeszcze parę metrów za punkt K. I choć skok nie zalicza się na pewno do rekordowych, to i tak jestem z niego zadowolony, zwłaszcza że dostaję dużą bonifikatę za niekorzystny wiatr i bardzo ładne oceny do sędziów. To wszystko sprawia, że jestem pierwszym zawodnikiem, któremu udaje się zebrać więcej punktów niż Kubackiemu, zmieniam go więc na stanowisku lidera. Tuż za mną skacze Freund, który odlatuje dalej niż ja, ale przy lądowaniu wypina mu się narta i zalicza niegroźny upadek. Służby ratunkowe upewniają się czy nic mu się nie stało i pomagają mu się pozbierać, ale skoczek spada na czwarte miejsce.

To drobne zamieszanie nie ma żadnego znaczenia dla Prevca, który leci tak pewnie i niewzruszenie, jakby w ogóle nie zauważał zmieniającej się średnio co dziesięć sekund pogody. Ląduje w tym samym miejscu co i ja i z ciekawością wbija wzrok w tablicę wyników. Nikogo nie dziwi jedynka, która wyświetla się przy jego nazwisku, więc kiedy schodzi z areny skoczni, podchodzę, by mu pogratulować.

- Brawo, to był bardzo ładny skok – mówię, ściskając jego rękę. - Zdaje się, że orła masz już w kieszeni – dodaję, nieświadomie cytując Jędrka.

- Dzięki – uśmiecha się wąsko. - Aczkolwiek obawiam się, że nie mam spodni z tak dużymi kieszeniami – śmieje się krótko. - To co? Dzisiaj ty zgarniasz kwiatki?

Patrzę na niego zaskoczony, nie jestem do końca pewny o czym teraz mówi.

- Ale co masz na myśli...? - pytam, kiedy nagle mnóstwo osób rzuca mi się na plecy.

- Brawo, Klimek!

- Mistrzu!

- No, no, no...! To się nazywa wyczucie...!

Koledzy w końcu mnie puszczają, a ja wpatruję się w tablicę wyników, by upewnić się, że dobrze widzę. Wzrok jednak nie robi mnie w balona i także obok mojego nazwiska stoi jedynka, która zdaje się mrugać do mnie znacząco.

- Że niby znowu razem wygraliśmy...? - przenoszę wzrok na Prevca, który zdawkowo kiwa głową, a koledzy znowu pokrzykują ochoczo.

Nad to wszystko nagle wybija się spanikowany głos Dawida, który ostatecznie zajmuje ostanie miejsce na podium:

- Przepraszam bardzo, czy ktoś ma może grzebień...?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro