19. Poszczuję cię krokodylem! [7/12]
[Alicja]
- ...no i patrzy się na mnie tym swoim sępim wzrokiem, a ja tylko się kurczę pod tym spojrzeniem i kurczę... no i chyba się za bardzo skurczyłem, bo te pomiary z kosmosu wyszły – wzdycha Cene. - A potem zmrużył oczy, podniósł wzrok znad linijki i z szerokim uśmiechem wycedził disqualified, na dodatek z paskudnym, niemieckim akcentem – chłopak aż wzdryga się na to wspomnienie.
- A przecież dotąd nie miałeś problemów z Seppem... - patrzę na niego zaskoczona, robiąc łyk mojej jaśminowej herbaty. - Więc skąd nagle ten problem?
- Chyba go dziś ząb bolał, czy coś. A poza tym – dodaje konspiracyjnym szeptem – tak naprawdę to dawałem fory Peterowi. Niech ma tego Hannawalda, ja wygram sobie za rok – dodaje łaskawie, a ja hamuję śmiech.
- Tą pewnością siebie to byś mógł obdarzyć kilka reprezentacji, przydałoby się niektórym – wzdycham.
- No co ty? - patrzy się na mnie oburzony. - Wtedy miałbym konkurencję! Idę kupić kwiatki dla Katki. I żelki – dodaje po namyśle, macha mi na pożegnanie i znika w tłumie.
Dopijam herbatę i wpatruję się w gorączkowe przygotowania do dekoracji. Nie dane jest mi jednak nacieszyć się samotnością, ponieważ zalewie dwie minuty po odejściu Cene, przed moim nosem pojawia się kubek z parującą zawartością.
- Mam nadzieję, że to nie kawa – unoszę podejrzliwie brew, odbierając kubek.
Kot wywraca oczami i siada obok mnie na ławce.
- No co ty, przecież pamiętam, że pijesz tylko zimną. Każdy ma jakieś wady, co zrobisz – szturcha mnie żartobliwie. - Ala?
- No? - zerkam na niego znad kubka i ostrożnie obwąchuje jego zawartość. Jakieś cytrusy, jabłko i... chilli? W każdym razie, pachnie zachęcająco.
- Chciałem ci podziękować. Za Ga-Pa – dodaje, kiedy patrzę na niego bezrozumnym wzrokiem.
- A, za to. Nie ma sprawy, przecież nic nie zrobiłam – wącham dalej, próbując określić, czy mam do czynienia z pomarańczą czy grejpfrutem.
- Możesz śmiało pić, to nie trucizna – mówi Kot, obserwując moje machinacje z herbatą. - Jedynie czerwona pomarańcza, antonówka i chilli – potwierdza moje domysły.
- Tak właśnie myślałam – wzdycham z ulgą i pociągam długi łyk. Herbata smakuje jeszcze lepiej, niż pachnie. - Chodźmy może powoli pod podium, bo chyba zaraz się zacznie – mówię i Maciek podaje mi rękę.
Toruje mi drogę przez tłum, podczas gdy ja chronię kubek z herbatą. Docieramy niemal pod samo podwyższenie z trzema boksami, udającymi stopnie podium, kiedy nagle rozlega się donośny głos:
- ALICJO KLARO JOANNO MITTNER!
Kasia dopada mnie zaledwie sekundę później i mocno łapie za ramię, a wszystkie moje wcześniejsze wysiłki idą na marne i herbata ląduje na mojej kurtce, która jest na szczęście na tyle gruba, że nie udaje mi się poparzyć.
- Gdzie ty się szwendasz, szukam cię i szukam, a ciebie nigdzie nie ma...! - woła rozgniewana, gestykulując zamaszyście, nic sobie nie robiąc z moich gniewnych pomruków dotyczących rozlanej herbaty.
- O co tyle larma...? - wzdycham, wiedząc, że i tak moje marudzenie do niej nie dotrze.
- Widziałaś Cene? - pyta spokojniej, skoro tylko zwróciłam na nią uwagę.
- A czy ja jestem jego matką, żoną lub kochanką? - pytam retorycznie, przerywając na chwilę wycieranie kurtki. - To z tobą spędza dziewięćdziesiąt procent czasu, którego nie przeznacza na sen.
- Czy ty właśnie zasugerowałaś...? - Kasia mruży groźnie oczy, na szczęście dostrzegam młodszego Prevca w tłumie za jej plecami i odwracam ją o sto osiemdziesiąt stopni, nim zdąża dokończyć myśl.
- ...że jesteś jego matką? Bynajmniej. Idź do niego, z tego, co wiem, ma coś dla ciebie – popycham ją lekko w jego kierunku i z westchnieniem odwracam się z powrotem do Kota, który przygląda mi się dziwnie. - No co?
- Masz na drugie imię Klara...? - wpatruje się we mnie z szeroko otwartymi oczami, jakby to było najważniejsze pytanie na świecie.
- Nazwiesz mnie tak kiedyś, to poszczuję cię krokodylem! - ostrzegam go, grożąc mu palcem, Kocur chyba jednak nie dostrzega tej subtelnej aluzji literackiej, bo nadal gapi się na mnie jak ciele w malowane wrota.
- Krokodylem...? - potrząsa głową, wracając od rzeczywistości. - Mniejsza, po prostu właśnie sobie uświadomiłem, jak mało cię znam – wzdycha.
- Oj, Kicia, Kicia... - kręcę głową i obejmuję go ramieniem. - W prawdziwym życiu nie liczą się fakty, a uczucia i emocje. Możesz być czyjąś bratnią duszą, a nawet nie znać jego imienia – mówię, a Kot uśmiecha się lekko i znienacka naciąga mi czapkę na twarz.
- Musiałeś...? - pytam retorycznie, spod wełnianej powłoki i w tym momencie rozpoczyna się ceremonia dekoracji. Poprawiam szybko czapkę, a Maciek nachyla się do mnie jeszcze na chwilę.
- Z ciekawości: co takiego pozwiedzałaś Dawidowi? - pyta.
Zerkam na niego z ukosa i mówię prostą, wręcz trywialną prawdę:
- Powiedziałam mu, że chcę dostać od niego tego miśka – brodą wskazuję pluszaki, dołączone do pucharów z wygrawerowanym miejscem i datą zawodów.
- I tyle? - dziwi się Kot.
- Tyle – odpowiadam lakonicznie, kiedy Kubacki wspina się na najniższy stopień podium.
Chwilę później dołączają do niego Peter i Klemens, którzy ledwie mieszczą się na najwyższym stopniu podium wraz z nartami i naręczem nagród. W tym roku organizatorzy okazują się bardzo hojni i oprócz pucharu, kwiatków i miśka, każdy z zawodników otrzymuje wielką torbę słodyczy i jakieś dziwne urządzenie, które podejrzanie przypomina malakser.
Rozbrzmiewają oba hymny, a ja z uśmiechem obserwuje zarówno Petera, jak i Klemensa, jednak największą radość sprawia mi szeroki uśmiech na twarzy Dawida, który zaraz po dekoracji zeskakuje z podium ku rozpaczy reporterów i biegnie wprost do mnie.
- Alaaaaaaaaa...! - woła i zamyka mnie w niedźwiedzim uścisku, a mnie nie udaje się uniknąć zderzenia z jego nartami. - Patrz! Mam dla ciebie miska! Tak, jak obiecałem! - wciska mi w objęcia pluszaka, którego przytulam ze wszystkich sił.
- Jest cudny! Dzięki, mannerowa panienko! Jesteś najlepszy! - daję mu buziaka w policzek, a Dawid czerwieni się jak pomidor.
- Ala, bardzo mi przykro, ale niestety nie możesz zostać moją dziewczyną – odsuwa się ode mnie z poważną miną. - Bo mam już jedną i to byłoby wobec niej nie w porządku – wyjaśnia mi, po czym wraca do dziennikarzy, by dać sobie zrobić zdjęcia i odpowiedzieć na kilka pytań, zostawiając mnie z wyrazem totalnego zbaranienia na twarzy i zwijającym się ze śmiechu Kotem u boku.
W takim stanie zastaje nas Peter, który podchodzi do nas chwilę później i podaje mi torbę z cukierkami. Dostrzega moją minę i przekrzywia głowę, przyglądając mi się podejrzliwie.
- Coś się stało?
- Przeżywam fakt, że Kubacki ma dziewczynę – odpowiadam sztywno, powoli wracając do rzeczywistości. - I próbuję zrozumieć, jak do tego doszło, skoro jego umiejętności interpersonalne są, oględnie mówiąc, niewielkie - kręcę głową i dostrzegam cukierki. - To dla mnie?
- Ja jestem na diecie, pamiętasz? - przypomina mi.
- To ja już pójdę – Maciek niestety nie grzeszy dyskrecją. - Do zobaczenia w Bischofshofen! - macha nam jeszcze z oddali.
- Zastanawiałem się, czy dać ci kwiatki... - mówi Peter, kiedy Kot znika z zasięgu wzroku. - Ale uznałem, że będziesz bardziej zadowolona z cukierków.
- Austriackie słodycze...? - pytam, zaglądając do torby i uśmiecham się szeroko. - Kupiłeś mnie!
Peter uśmiecha się i mocniej opiera na nartach.
- A co do dzisiejszej nagrody...
- ...to wyciągnąłeś mnie z łóżka w środku nocy. Jako nagrodę potraktuj fakt, że cię wtedy nie zamordowałam – zaplatam ręce na piersi.
- Skoro tak twierdzisz... - wzdycha, jakby zawiedziony. - Ale pod warunkiem, że w Bischofshofen się postarasz! - zastrzega.
- Postaram się tak, że ci szczena opadnie do samej Australii, Prevc – naciągam mu czapkę na oczy i wrzucam sobie do ust jednego cukierka. - Do zobaczenia w busie, idę na miasto po żelkowy haracz dla Janusa – obracam się na pięcie i znikam w tłumie, nim Peter doprowadza do porządku swoją fryzurę po moim ataku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro