20. Zamknięty rozdział [2/7]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Peter]

Rano budzi mnie zapach kawy unoszący się w całym domu. Przeciągam się szeroko i siadam na łóżku, napawając się jeszcze chwilę samą świadomością powrotu do domu. Robię tak po każdych zawodach, to mój mały rytuał - móc w końcu przespać się we własnym łóżku, bez drażniącego chrapania Jurija nieopodal.

Uśmiecham się do własnych myśli, a mój uśmiech rozszerza się jeszcze bardziej, kiedy przypominam sobie o obecności Alicji. Przeczesuję włosy dłonią i schodzę na dół, podążając za coraz intensywniejszym zapachem.

Ala stoi boso przy blacie w krótkich spodenkach i obcisłej koszulce na ramiączkach i niecierpliwie przebiera palcami, czekając aż kawa w ekspresie skończy się parzyć. Poskręcane i nieco poplątane włosy opadają jej swobodnie na plecy, a na nadgarstku dostrzegam czarną gumkę. Obraca się na dźwięk moich kroków i uśmiecha się kącikiem ust.

- Cene kazał mi się czuć jak u siebie, więc zrobiłam kawę - wyjaśnia, odwracając się tyłem do blatu i opiera się o niego rękami. Na policzku odbił jej ślad poduszki, co podpowiada mi, że dopiero co wstała. Jej poranny, nieco nieogarnięty wygląd jest uroczy i na swój sposób... pociągający.

- Trochę wczesna pora, jak na ciebie - zauważam, zerkając na zegarek, który wskazuje siódmą.

- Przed nami długi dzień, muszę się jeszcze przygotować - wzrusza ramionami i przeciera zaspane oczy. Nagle mruży je i przekrzywia głowę. - Czy tobie nie jest przypadkiem zimno? - unosi brew, lustrując mnie wzrokiem.

- Moja piżama nadal jest "zaginiona w akcji" - unoszę lekko kącik ust, widząc jak czubki uszu Ali robią się powoli czerwone. Mnie również przypomina się nasza nie do końca jednoznaczna sytuacja w Ga-Pa, ale nie pozawalam moim myślom odpłynąć za daleko. - A poza tym jestem u siebie w domu, pamiętasz?

Kiwa krótko głową, a ja podchodzę bliżej i sięgam ponad jej głową do szafki po filiżanki. Kładę je na blacie, miłościwie uwzględniając zarówno Cene jak i Domena, po czym zamykam drzwiczki i opieram się o nie dłonią.

Ala zadziera głowę, by móc spojrzeć mi prosto w oczy, a z jej twarzy znikają wszelkie ślady senności. Kiedy nachylam się nad nią jeszcze bardziej, otacza mnie cytrusowy zapach jej szamponu, od którego zaczyna kręcić mnie w nosie. Patrzy na mnie jakby z zaciekawieniem, z szeroko otwartymi błękitnymi oczami. Nie wykonuje żadnego gestu w moją stronę, podobnie jak i wczoraj, mam jednak dziwne wrażenie, że nie miałaby nic przeciwko, gdybym...

- Czeeeść... - Domen wita nas ziewnięciem i opada na krzesło. - Śniły mi się całki, muszę je chyba dziś powtórzyć... - mamrocze pod nosem, opierając głowę o stół.

...myślę, że nie miałaby nic przeciwko, gdybym właśnie teraz zamordował swojego młodszego brata.

Ala wzdycha lekko - jakby zawiedziona...? - wymija mnie, związuje włosy i rozlewa kawę do czterech filiżanek, po czym jedną wystawia za okno, a drugą stawia przed Domenem.

- Myślę, że te twoje całki chciały ci powiedzieć, żebyś sobie zrobił dzień wolnego - mówi i poprawia mu potargane włosy, a ja dostrzegam w tym geście jakąś dziwną, siostrzaną czułość.

- Myślisz? - ten drapie się po głowie w zamyśleniu, obracając całą jej pracę w niwecz, a Ala opuszcza ręce zrezygnowana . - Może pójdę dziś na basen, w takim razie. Dawno nie byłem - mówi, pociągając łyk kawy, a jego spojrzenie, które na nas przenosi, nagle robi się bystrzejsze. - Ej, czy ja dobrze widzę, że wy...

Przerywa mu głośne ziewnięcie, kiedy dołącza do nas Cene. Bez słowa zgarnia jedną filiżankę i siada obok Domena. Alicja ponownie wzdycha i jemu również próbuje poprawić odstające na wszystkie strony włosy, ale po chwili się poddaje.

- Czy w tym domu nie ma grzebienia? - pyta retorycznie, wracając do mnie i próbuje doprowadzić do porządku i moją fryzurę. Staje na palcach, a kiedy podnosi ręce, brzeg jej koszulki unosi się ponad pępek. Dodatkowo dekolt pogłębia się dość mocno, by...

Szybko opuszczam wzrok, nim moja wyobraźnia zagalopuje się zanadto i dostrzegam podłużną bliznę nad biodrem, którą odkrył podniesiony podkoszulek.

- Co to takiego? - pytam, ostrożnie dotykając jej palcem.

- To? - Alicja opuszcza ręce i obniża nieco gumę spodenek, ukazując bliznę niemal w całej okazałości. - Zacięłam się kosą, jak miałam jedenaście lat.

- Czym? - dziwię się.

- Kosą - powtarza, naciągając spodenki jeszcze bardziej, tak że dostrzegam brzeg koronkowych majtek. Czarnych, dla ścisłości.

Prevc, ogarnij się. Ogarnij się, do cholery.

- Braciszku, czy mógłbyś nie rozbierać swojej dziewczyny na środku kuchni? - prosi w tym samym momencie słodziutkim głosem Domen, podczas gdy ja łaję się w myślach, spychając natrętne myśli na sam skraj umysłu.

Obaj z Cene przyglądają się nam ciekawie, a na twarz Ali nagle wypływa rumieniec; zdaje się, że dopiero teraz dociera do niej dwuznaczność tej sytuacji. Odsuwa się o pół kroku i poprawia spodenki oraz obciąga bluzkę i podchodzi do okna, by móc się ukryć za swoją ostudzoną już kawą. W kuchni zapada na chwilę cisza, podczas gdy ja morduję wzrokiem Domena. Ten wydaje się zupełnie niewzruszony, a Alicja zachowuje od tej pory zauważalny dystans.

Jak widać, prawie-pocałunki to jedno, a... hmm, nieco dwuznaczne sytuacje, to drugie.

- To jak było z tą kosą? - przerywam milczenie, a Ala zerka na mnie znad krawędzi filiżanki. Odstawia ją ostrożnie na blat i uśmiecha się lekko do swoich wspomnień. Oczy błyszczą jej przy tym nieco melancholijnie.

- Mieliśmy kiedyś ogródek - zaczyna swoją opowieść. - Rosły tam różne drzewka owocowe, porzeczki oraz agrest, a rodzice postawili dodatkowo szklarnię i posadzili tam ogórki. Jeździliśmy tam rzadko, więc ogródek mocno zarastał trawą. Pewnego razu kosiarka się popsuła, dookoła żywej duszy, a zielska po pas. Tata wyciągnął więc z szopy nieco zardzewiałą już kosę, a ja - dziecko z miasta - uparłam się, że chcę nauczyć się jej używać. Jakim sposobem się skaleczyłam, nie wiem, ale jak widać byłam równie zdolna, co i niezdarna. Ale koszenie trawy to już zamknięty rozdział w moim życiu - uśmiecha się jakby z zakłopotaniem i ponownie zasłania się kawą.

- Ta kosa musiała być większa od ciebie - uświadamiam sobie, wyobraziwszy sobie nastoletnią Alę w słomkowym kapeluszu, machającą ogromną kosą wśród wysokiej trawy.

- A ty niby nie jesteś niższy od swoich nart, co? - odcina mi się, biorąc to za przytyk i odkłada filiżankę do zlewu. - Dobra, idę pod prysznic. O której mnie porywasz? - zwraca się do mnie.

- Myślę, że możemy wyjechać koło dziewiątej. Samochodem to nie tak daleko, a potem pojedziemy prosto do Lublany - odpowiadam, a Ala uśmiecha się i wychodzi z kuchni, delikatnie muskając moją dłoń swoją.

Być może mi się wydaje, ale to chyba nie był przypadek.

Odprowadzam ją wzrokiem, dostrzegając liczne szczegóły, które dotąd umykały mojej uwadze. Niepodziewanie nachodzi mnie wspomnienie z samego początku naszej znajomości, kiedy to zauważyłem ją w drzwiach owiniętą samym ręcznikiem. Nie jestem pewien, co wtedy sobie myślałem, ale po prostu nie mogłem oderwać od niej wzroku. Podobnie jak w Ga-Pa, prawdopodobnie po raz pierwszy dostrzegając w niej po prostu piękną kobietę. Z chyba nieco rozanielonym uśmiechem, wspominam tamtą chwilę, a na ziemię sprowadza mnie głos Domena.

- Bez takich, Peter. Potrafi się sama umyć - mrożę go wzrokiem, ale posyła mi jedynie złośliwy uśmiech. - Nie uczynisz Emy ciotką w wieku ośmiu lat, nie ma mowy - kręci karcąco głową, a ja wzdycham tylko i obracam się w kierunku lodówki, by przygotować nam prowiant na drogę.

Godzinę później schodzimy z Alą do garażu i wsiadamy do samochodu. Jej włosy są ponownie zaplecione w wyjątkowo schludny dziś warkocz, jedynie jeden kosmyk opada jej niesfornie na czoło.

- To gdzie jedziemy? - pyta ciekawie, odgarniając go niecierpliwym gestem.

- Do miejsca, które jest dla mnie ważne - odpowiadam, nie zdradzając nic więcej.

Kilkunastominutowa podróż mija nam na niezobowiązujących rozmowach z szumiącym cicho w tle radio. W pewnym momencie Ala pogłaśnia, akurat kiedy Adele śpiewa:

- ...we're no kids, no more.

- Lubię tę piosenkę - wyjaśnia, nucąc cicho. - Jest taka...

- Smutna? - podpowiadam.

- Nie - kręci głową. - Prawdziwa.

Przez chwilę wsłuchuję się w głos piosenkarki, śpiewającej właśnie: I'd be your last love everlasting you and me i kiwam głową.

- Fakt, ciężko się nie zgodzić - mówię, a w mojej głowie pojawia się niepodziewanie inny uśmiech i inne rozśmiane oczy, których obiecałem sobie już nigdy nie wspominać.

- To tutaj - informuję Alę chwilę później, parkując na pustym, leśnym parkingu. - Ale musimy przejść jeszcze kawałek.

Wysiadamy z samochodu i ruszamy ścieżką pod górę. Zmarznięte liście szeleszczą pod naszymi butami, a oddechy skraplają się w postaci niewielkich obłoczków. Idziemy ramię w ramię, nasze dłonie ocierają się o siebie przez chwilę, nim niepewnie biorę Alę za rękę. Zerka na mnie, ale nadal nic nie mówi, postanawiam więc przerwać tę ciszę początkiem opowieści.

- Kiedy byłem mały, bardzo często chodziłem tą ścieżką - mówię, wdychając głęboko zapach zimowego lasu. - Zaraz się przekonasz, że prowadzi na niewielką polankę na szczycie, która z drugiej strony opada w kierunku rzeki łagodnym stokiem - oczami wyobraźni widzę ten tak dobrze znany mi widok i mocniej ściskam rękę Alicji, kiedy drzewa zaczynają się przerzedzać.

- Zimą, zawsze jest tu pełno śniegu... no, może nie w tym roku - poprawiam się ze śmiechem, kiedy Ala z powątpiewaniem rozgląda się dookoła w poszukiwaniu białego puchu. - W każdym razie wystarczająco dużo, by pojeździć na sankach... albo na nartach.

- A więc to tu triumfator 66. Turnieju Czterech Skoczni stawiał swoje pierwsze kroki na nartach - Ala rozgląda się po łagodnie nachylonej polanie, biorąc się pod boki, a na jej twarzy tańczy figlarny uśmiech. - No co? Ćwiczę przed dzisiaj - dodaje, kiedy wywracam oczami, zapominając na sekundę, dlaczego tu z nią przyszedłem. Mam jednak wiele do opowiedzenia, siadam więc wraz z nią na obłym kamieniu i wracam myślami do samego początku.

Miałem wtedy z sześć lat i nie wiedzieć czemu, nie chciałem, żeby rodzice wiedzieli o mojej nowej pasji. Może dlatego, że tata od dawna był związany ze światem skoków i bałem się, że w jakiś sposób go zawiodę. W każdym razie, każdego popołudnia brałem sanki, ubierałem czapkę i rękawiczki i przychodziłem tutaj po pretekstem chęci pobawienia się na śniegu. Mieszkaliśmy wtedy jeszcze niedaleko stąd; przeprowadziliśmy się dopiero po narodzinach Domena, bo zaczęło nam być nieco ciasno.

Zerkam na Alę, która uśmiecha się nieco drwiąco.

- Ciasno, co? Przyznaj, że narobił wam obciachu przed sąsiadami.

- Liczyłem, że się nie domyślisz - szturcham ją, a ona oddaje mi i uśmiechem zachęca do kontynuowania historii.

Kiedy tu przychodziłem, sanki lądowały w krzakach, a ja zakładałem ukryte tam wcześniej narty i próbowałem swoich sił właśnie na tej górce. Z biegiem czasu skocznie usypywane przeze mnie stawały się coraz wyższe i wyższe, aż w końcu rodzice odkryli mój sekret i zapisali mnie do klubu z prawdziwego zdarzenia. Dostałem też narty, kask, gogle i uważałem się za najszczęśliwszego sześciolatka w okolicy.

Przez jakiś czas myślałem, że to ona zdradziła mój sekret, ale wina leżała po mojej stronie. Po prostu, pewnego dnia zapomniałem wziąć ze sobą czapki albo rękawiczek, nie pamiętam już dokładnie i tata zauważył moje wyczyny, gdy chciał mnie uchronić przed przeziębieniem. Całą winę jednak zrzuciłem na nią, bo przecież zaledwie parę dni wcześniej odkryła przypadkiem mój mały sekret.

Milknę na chwilę, przywołując ten moment w myślach. Ala patrzy na mnie z uwagą, a z jej twarzy nie da się wyczytać żadnych emocji.

- Ona...? - odzywa się w końcu, kiedy milczę przez dłuższą chwilę.

Kiwam głową i przymykam oczy; mam wrażenie jakby to było zaledwie wczoraj.

Miała czarne włosy zaplecione w dwa mysie warkoczyki spięte różowymi gumkami z Myszką Mickey, duże orzechowe oczy, kilka piegów na nosie i szczerbaty uśmiech. Na imię miała Katja i poznałem ją podczas jakże żenującego upadku z mojego nowo zbudowanego K-1, z którego byłem bardzo dumny. Chłopięca duma ucierpiała nie wiele mniej niż posiniaczony tyłek, mimo iż nawet się nie roześmiała, a wręcz poczęstowała cukierkiem wyciągniętym z kieszeni kurtki.

Nie minęło dużo czasu nim się zaprzyjaźniliśmy, nie licząc tego jednodniowego epizodu, kiedy podejrzewałem ją o zdradzenie mojego sekretu, o którym wiedziała tylko ona. Przychodziła tutaj niemal codziennie i po prostu przyglądała mi się jak ćwiczę. Kiedy zacząłem uczęszczać do klubu, przestałem tam skakać, ale i tak co drugi dzień brałem sanki i ruszałem na spotkanie z moją przyjaciółką.

Alicja uśmiecha się lekko, wyobrażając sobie zapewne przedstawioną przeze mnie historię. Widzę po jej oczach, że wie, do czego krok za krokiem zmierzam, ale nie przerywa mi ani słowem. Jestem jej za to wdzięczny, bo powrót do tych wspomnień jest słodko-gorzki i wiele mnie kosztuje.

Kiedy poszliśmy do szkoły, dowiedziałem się, że mieszka sama z matką; ojciec zostawił ją jeszcze przed narodzinami Katji. Nie przelewało im się, ale jakoś dawały sobie radę. Nigdy nie prosiła mnie o pomoc, była dość zamknięta w sobie i poza mną nie miała zbyt wielu przyjaciół. Przynajmniej raz w tygodniu przychodziliśmy tutaj - żeby pograć w piłkę, chowanego, odrobić zadanie albo porozmawiać o ulubionych filmach. Ja opowiadałem jej o swoich postępach w sporcie i swoich sportowych marzeniach. Obiecałem jej nawet kiedyś, że zadedykuję jej medal, który wygram na olimpiadzie - to wspomnienie wywołuje u mnie smutny uśmiech, bo w Soczi byłem tak zły po stracie zarówno pierwszego jak i drugiego złota, że zupełnie o tym zapomniałem. A potem przecież wszystko się zmieniło. Ona nie mówiła zbyt wiele, zazwyczaj po prostu rysowała coś w swoim zeszycie i czasem pokazywała mi swoje prace. Mówiąc krótko, to było takie "nasze" miejsce.

Z biegiem czasu łącząca nas więź stawała się coraz silniejsza, oboje też powoli dorastaliśmy, a ja zacząłem odkrywać, że w relacji z dziewczynami są fajniejsze rzeczy niż ciągnięcie za warkocze.

Uśmiecham się nieco zakłopotany, a i na twarzy Alicji pojawia się nikły uśmiech, kiedy sama tarmosi swój warkocz, zerkając na mnie spod rzęs.

Moi koledzy mieli już za sobą pierwsze randki, pierwsze związki i nawet pierwsze pocałunki, a ja nie chciałem być gorszy. Brakowało mi tylko chętnej kandydatki. Przynajmniej do czasu, kiedy zauważyłem, że cóż... że Katja też jest dziewczyną. Siedzieliśmy sobie tu pewnej wiosny na kocu rozmawiając i żartując jak zawsze, kiedy odkryłem ten fakt i tak po prostu bez ostrzeżenia ją pocałowałem. Nie był to pocałunek marzeń, nazwałbym go raczej nieudanym, ale nie to jest tu najistotniejsze.

"Co ty zrobiłeś, Peter?" zapytała wtedy, a ja z głupkowatym uśmiechem odparłem: "Pocałowałem cię". Powiedziała, żebym nie robił tak więcej, a kiedy spytałem dlaczego, odpowiedziała: "Bo nie jesteśmy parą" i jak gdyby nigdy nic wróciła do przerwanego wątku.

- Może chciała, żebyś jej to zaproponował? - odzywa się cicho Ala, kiedy milknę na chwilę. Jej głos jest lekko schrypnięty, ale na jej twarzy nie widać żadnych emocji. - Może to była sugestia?

- Nie, nie była. Byliśmy jedynie przyjaciółmi i po prostu nie chciała tego zmieniać - kręcę głową. - Było dobrze tak, jak było. Nie było nawet sensu o tym więcej rozmawiać, ot krótki epizod, jeden z wielu w naszej wieloletniej znajomości.

Nie wracaliśmy do tego tematu, bo i nie było do czego. Nie było między nami nic prócz przyjaźni, byliśmy bardziej jak rodzeństwo. Znałem ją po prostu zbyt długo, by umieć spojrzeć na nią jak na inne koleżanki, a ten pocałunek był jednorazowym wybrykiem; rzekłbym nawet, że był niczym innym jak szczeniackim eksperymentem, w końcu miałem wtedy może z piętnaście lat.

Tak mijały nam kolejne lata. Ja jeździłem na zawody, a po powrocie pierwsze co robiłem, to umawiałem się z Katją na tej polance i gadaliśmy długie godziny, spacerując po lesie. Gdy było zimno, chodziliśmy objęci, owinięci oboje jej długim, wełnianym szalikiem zrobionym przez mamę. Gdy było ciepło, rozkładaliśmy koc w plamie słońca i opalaliśmy się, popijając lemoniadę i odgadując kształty chmur. Nocami obserwowaliśmy gwiazdy, czekając aż któraś z nich spadnie i spełni nasze życzenia.

Byliśmy dla siebie wsparciem w każdej sprawie, ale nie było łatwo. Pocieszała mnie po każdych nieudanych zawodach, po pasmach klęsk, kiedy chciałem już nawet rzucić w kąt narty, bo nie widziałem żadnych efektów. Ona i mama były tymi osobami, które zawsze umiały mi wyperswadować ten pomysł. Ale życie wystawiło ją, a co za tym idzie i mnie jako jej przyjaciela, na ciężką próbę. Kiedy miała osiemnaście lat, jej mama przegrała walkę z rakiem piersi. Jedynym plusem tej sytuacji był fakt, że Katja była już pełnoletnia i przynajmniej z tej strony nie było problemów. Siedziałem z nią na kanapie w jej mieszkaniu, a ona przez wiele godzin płakała mi w ramię. Nie pojechałem na Mistrzostwa Świata Juniorów tamtej zimy, bo chciałem być przy niej, dopóki do końca się nie pozbiera. Byłem u niej niemal codziennie, robiłem zakupy, gotowałem obiady, kiedy nie potrafiła się do tego sama zmusić. Czasami zostawałem na noc, żeby nie musiała spać sama w pustym mieszkaniu...

Po miesiącu sytuacja zaczęła wracać do normy, ponownie dawała sobie radę sama. Nadal spędzaliśmy mnóstwo czasu razem, ale ja powróciłem do swoich obowiązków, a że moja kariera rozwijała się coraz bardziej, mieliśmy dla siebie coraz mniej czasu. Katja stała się częstym gościem w naszym domu, a moja rodzina bardzo ją polubiła. Świetnie dogadywała się z dziewczynkami, a zdanie Niki i Emy zawsze się dla mnie bardzo liczyło.

Ala uśmiecha się, słysząc te słowa. Jestem pewien, że i ona przypadłaby moim małym siostrzyczkom do gustu. Milczymy chwilę, nim decyduję się wznowić opowieść. Wielokrotnie zastanawiałem się, w którym momencie popełniłem błąd albo kiedy powinienem dostrzec, że coś jest nie tak. Ale nigdy nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Jeśli się nad tym głębiej zastanowić, to tak naprawdę, nigdy się w niej nie zakochałem. Znaliśmy się przecież od dziecka, od tamtego feralnego spotkania tutaj, na łące. Od tamtej pory była zawsze obecna w moim życiu, była jego częścią, a ja nie potrafiłem sobie wyobrazić, że kiedykolwiek miałoby być inaczej. Katja, zdaje się, też traktowała mnie w ten sposób, bo kiedy ciało zaczęło dostrzegać to, o czym serce wiedziało już od dawna - czyli, że łączy nas coś więcej, niż tylko zwykła przyjaźń - nie miała nic przeciwko, że czasem podczas spaceru złapałem ją za rękę. Że czasem na spotkanie przyniosłem dla niej czerwoną różę, czego nie robiłem wcześniej. Że pewnego dnia pocałowałem ją niepewnie, bojąc się, że ponownie mi tego zabroni. Nic nie mówiła, ale pozwalała na te gesty, czasem nawet sama decydowała się zrobić podobny krok w moją stronę. Na nowo odkrywaliśmy swoją relację, wzbogacając ją o te szczegóły, które nie kwalifikowały się już jako przyjacielskie gesty. Nasze kolejne pocałunki były zdecydowanie lepsze od tego pierwszego, więc nie szczędziliśmy ich sobie. W końcu była już wtedy moją dziewczyną, a lepszej nie mogłem sobie wymarzyć.

Rzucam okiem na Alę, czy nie wydaje się urażona tym wyznaniem, ale ona wpatruje się w swoje kolana zagryzając mocno wargę. Myśli o czymś intensywnie, ale kiedy dotykam jej ramienia uśmiecha się nieco niepewnie.

- Brzmi to zbyt pięknie, by mogło mieć dobre zakończenie, prawda? - odzywa się cicho, a w jej głosie jest więcej smutku, niż mógłbym się spodziewać.

- W innym przypadku, nie siedzielibyśmy pewnie tutaj - odpowiadam niewiele głośniej, nim ponownie powracam myślami do naszej historii, mojej i Katji.

Kiedy zacząłem studia, przeprowadziłem się do kawalerki, by nie siedzieć rodzicom na głowie. Miałem stamtąd bliżej na uczelnię i na treningi, a mimo to i tak było mi ciężko to wszystko połączyć. Katja postanowiła mocno stanąć na nogi i zaczęła rozwijać swoją największą pasję - malarstwo. Zaczęła studiować sztukę, oboje więc mijaliśmy się jeszcze bardziej. Dlatego każda chwila spędzona razem była dla nas niezwykle cenna. Kiedy wracałem z zawodów była częstym gościem w moim mieszkaniu, na ile oczywiście pozwalały jej studia. Zostawała wtedy na kolację i dobry film, a czasem również na śniadanie.

Patrzę na Alicję i dopiero teraz na jej nieprzeniknionej dotąd twarzy pojawia się ślad jakichś emocji, co potwierdza mój domysł, że zastosowany przeze mnie eufemizm nie pozostał nierozszyfrowany. Obiecałem sobie jednak, że będę wobec niej zupełnie szczery, bo bez tego nie mamy szansy zbudować nic trwalszego.

A chyba tego właśnie pragnę - by Ala stała się stałym elementem mojego życia, za który przez tak wiele lat uważałem Katję.

W tamtym okresie stała się nieomalże członkiem naszej rodziny: spędzała z nami każde święta, znaczną część wakacji, dużo czasu spędzała w moim rodzinnym domu czy to z dziewczynkami, czy to pomagając mojej mamie w kuchni. Mimo że nie miała najłatwiejszego życia, była bardzo pogodna i wszyscy lubili jej towarzystwo.

Zeszłoroczną Wigilię, tak jak i parę poprzednich miała spędzić z nami. Ale to miała być wyjątkowa Wigilia, bardzo wyjątkowa - tamtego wieczoru miałem zapytać Katję, czy chce się naprawdę stać częścią mojej rodziny.

Mówiąc to, sięgam do kieszeni i wyciągam z niego niewielkie, nieco zakurzone, czerwone pudełko, ignorując jednocześnie nieprzyjemny szelest papieru. Podaję je Alicji, która bierze je ostrożnie i zerka na mnie, jakby pytając o pozwolenie. Ostrożnym skinieniem pokazuję jej, by się nie krępowała. Otwiera pudełko nieco drżącymi rękami, a naszym oczom ukazuje się srebrny pierścionek. Kamienie - diamenty i szafiry - lśnią tym samym blaskiem, co i tamtego popołudnia u jubilera, kiedy wybierałem go, starając się ignorować głupie docinki młodszych braci, którzy śmieli twierdzić, że znają gust Katji lepiej ode mnie.

Cóż, ten spór do dzisiaj nie pozostał rozstrzygnięty.

- Śliczny - odzywa się Ala wyciągając pierścionek z pudełka i oglądając go w świetle dnia, po czym uśmiecha się nieco smutno. - Dla takiego pierścionka aż żal zrywać zaręczyny... - mówi, odkładając go z powrotem i oddaje mi pudełko.

- Nie zerwała ich - mówię, chowając je do kieszeni i zaciskam palce na spoczywającej tam kartce. - W ogóle ich nie przyjęła.

Ala otwiera szerzej oczy i spogląda na mnie zaskoczona. Doskonale rozumiem jej zaskoczenie, bo sam nawet nie podejrzewałem, by jej odpowiedź mogła brzmieć "nie".

Nie stresowałem się przed tym wieczorem, nigdy nie wątpiłem, że Katja pragnie tego samego co ja i byłem niemal stuprocentowo pewny jej odpowiedzi. Kilka dni przed Wigilią zadzwoniłem do niej, jeszcze z zawodów, by upewnić się, że będzie na kolacji. Potwierdziła, ale musiała się szybko pożegnać, bo miała coś do załatwienia na mieście. Uspokojony, zacząłem dbać o takie szczegóły, jak wyprasowany krawat i garnitur, mama szalała w kuchni, Domen i Cene nie szczędzili głupich komentarzy, a dziewczynki były wniebowzięte. Tata tylko uśmiechał się zagadkowo, a ja martwiłem się jedynie, że któreś z nich nie wytrzyma i popsuje ten magiczny moment.

Dwa dni przed Wigilią zadzwoniłem do niej znowu, ale nie odebrała. Dzień później operator poinformował mnie, że jest poza zasięgiem sieci, zacząłem się więc martwić. Rodzice uspokajali mnie, że pewnie ma problemy z telefonem - ten tydzień był bardzo mroźny i wszystkie komórki wariowały w niskich temperaturach. Ja jednak miałem jakieś złe przeczucia i pojechałem do niej. Wziąłem klucze, ale ręce trzęsły mi się tak bardzo, że z trudem trafiłem do zamka. Kiedy jednak drzwi stanęły otworem, stanąłem w progu jak wryty. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku, ale zbyt wiele czasu spędziłem w tych czterech ścianach, by nie zauważyć, że brakuje jej ulubionych butów w przedpokoju, z łazienki znikły wszystkie niezbędne kosmetyki, lodówka jest pusta, a w szafie nie ma połowy ubrań. Moje ostatnie wątpliwości rozwiała kartka, którą znalazłem na stole w salonie. Zaledwie kilka słów, bym nie mógł powiedzieć, że "zniknęła bez słowa".

Wyciągam z kieszeni wymiętoszoną już nieco i wygładzoną od wielokrotnego czytania kartkę, którą bez słowa podaję Alicji. Sam znam jej treść na pamięć - kilkanaście wyrazów, które uświadomiły mi, że prawie dwadzieścia lat znajomości było czymś innym niż mi się wydawało.

Ala rozkłada złożony na czworo papier i odczytuje treść wyjątkowo krótkiego listu.

- Peter, nie szukaj mnie. Odkryłam właśnie, że w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze. My jesteśmy jedynie ważni. Żegnaj, Kat - podnosi na mnie wzrok i otwiera usta, ale po chwili je zamyka, nie wiedząc najwyraźniej, co mogłaby powiedzieć.

Odbieram od niej kartkę i chowam powrotem do kieszeni, po raz tysięczny tłumiąc w sobie chęć rozdarcia jej na strzępy. Spoglądam na Alę, która zrezygnowała z nieprzeniknionego wyrazu twarzy i patrzy na mnie po prostu ze smutnym uśmiechem, a potem ostrożnie bierze mnie za rękę. Patrząc na nasze splecione razem dłonie, kończę opowieść, starając nie dać się ponieść emocjom.

- Zostawiła mnie, rozumiesz? Niemal zupełnie bez słowa. Ten list miał mi uświadomić, że osoba, którą znałem niemal dwadzieścia lat, z którą planowałem swoją przyszłość, która była dla mnie prawie całym światem, nie jest taka, za jaką ją uważałem. Czy to wszystko była gra? Czy nawet nasza przyjaźń nic dla niej nie znaczyła, że z dnia na dzień zrezygnowała ze mnie w imię czegoś innego? Albo kogoś innego?

- Szukałeś jej? - pyta Alicja, delikatnie kładąc drugą dłoń na mojej ręce, którą nieświadomie zaciskam coraz mocniej, najprawdopodobniej sprawiając jej ból.

Rozluźniam uścisk i kręcę głową.

- Chciałem, ale przepadła jak kamień w wodę, nawet nie wiedziałem, gdzie miałbym zacząć szukać...

Następne dni były dla mnie sinusoidą totalnego załamania i ataków wściekłości, nie było nic pomiędzy. Nie wiem, jakim sposobem moja rodzina wytrzymała ze mną w tamtym okresie, ale jestem im bardzo wdzięczny, że nie zostawili mnie z tym wszystkim samego. Nikt nie potrafił zrozumieć, dlaczego Katja odeszła, co takiego się stało. Szukałem winy w sobie, w niej, analizowałem każdy spędzony z nią moment w poszukiwaniu czegoś co da mi odpowiedź na pytanie "dlaczego?". Czy poznała kogoś? A może dostała jakąś ofertę pracy? Może to miało związek z jej ojcem? Planowała to od dawna? Czy może wydarzyło się coś nagle? A może po prostu nie była osobą, za którą ją uważałem.

Próbowałem zrozumieć, ale te wszystkie pytania doprowadzały mnie do paranoi. Jedyną ucieczką od myślenia o Katji były skoki, w końcu zaczynał się Turniej Czterech Skoczni. Skupiłem na tym całą moją uwagę, całą złość przelałem w skoki i na początku zdawało to egzamin, ale kiedy wracałem do mieszkania, wszystko przypominało mi o niej i znów wpadałem w błędne koło. Długo tak nie wytrzymałem - sprzedałem tę kawalerkę i przeprowadziłem się z powrotem do rodziców, którzy doskonale rozumieli moją decyzję i nie mieli nic przeciwko. Tylko Domen trochę marudził, bo Cene wprowadził się ponownie do niego, ale całe to marudzenie kierował pod adresem Katji, nie moim. Z numeru jeden w mojej rodzinie stała się nagle tematem tabu, nikt nie wspominał przy mnie jej imienia. Próbowałem wyrzucić ją z myśli, a najłatwiej było mi na skoczni. Zwiększyłem więc liczbę treningów i coraz więcej czasu spędzałem poza domem. Jedyne miejsce, które starannie omijałem to ta polana.

Wskazuję ręką dookoła, a Ala podąża wzrokiem za tym gestem. W jej oczach widzę jakiś dziwny smutek, jakby ta historia dotknęła ją bardziej, niż przewidywałem.

- Jestem tu po raz pierwszy od ponad roku, wiesz? - przenoszę na nią wzrok, a Ala uśmiecha się cierpko.

- Przełamałeś się specjalnie, by móc mi o tym wszystkim opowiedzieć? - pyta łagodnie, mocniej ściskając moją rękę.

- Tak, chyba nie potrafił bym wrócić do tego w jakimkolwiek innym miejscu - mówię i zsuwam się z głazu. - Chodź, robi się już późno. Jeśli masz jeszcze kupić sukienkę, to musimy zaraz jechać - dodaję, nie mogąc już znieść presji wspomnień.

- Nie będę kupować ciuchów przez cztery godziny - Ala wywraca oczami i dołącza do mnie, chwytając mnie za rękę, którą wyciągam w jej kierunku. - Ale, powiedz mi jeszcze jedno: nigdy nie pomyślałeś, że być może miała powód, żeby wyjechać?

- Nie wątpię, że go miała. Dlaczego jednak nie powiedziała ani słowa? Zostawiła mnie z dnia na dzień z pierścionkiem zaręczynowym, bez żadnego wyjaśnienia, prócz tego, że nie jestem wystarczająco ważny, by nadal być częścią jej życia. W taki sposób zostałem zostawiony przez osobę, z którą chciałem przeżyć resztę swojego życia - mówię lekko wzburzony, a Ala kładzie mi uspokajająco dłoń na ramieniu.

- Nie twierdzę, że zachowała się odpowiednio - mówi łagodnie. - Choćby ze względu na łączącą was wcześniej przyjaźń, należało ci się jakiekolwiek wyjaśnienie. Nie wspominając już o tym, że miała praktycznie tylko ciebie i nagle z dnia na dzień z ciebie zrezygnowała. To... - Ala wzdycha i mocniej ściska moją dłoń. - Takich rzeczy nie powinno się robić, nawet jeśli czasem niewiedza jest błogosławieństwem. Nawet jeśli wydaje nam się, że ucieczka to mniejsze zło, bo przecież nigdy to nie jest lepsze rozwiązanie...

W jej głosie słychać jakąś dziwną gorycz, coś co podpowiada mi, że rozumie mnie lepiej niż mogłoby mi się wydawać. Ciągnę ją lekko za sobą w kierunku parkingu, starając się, nie rzucić ostatniego spojrzenia na tę polanę, której obiecałem już sobie więcej nie odwiedzać.

- Wiesz? Ta cała sytuacja ma jedną, dobrą stronę - odwracam się nagle do Alicji. Podnosi na mnie wzrok, wbity dotąd w ścieżkę pod jej stopami. Uśmiecham się do niej, bo to ona jest tą dobrą stroną.

Bo przecież kiedy Katja odeszła, skupiłem się na skokach, ale tej negatywnej energii nie starczyło na długo. Wypalałem się z dnia na dzień i pod koniec sezonu ciągnąłem już to wszystko chyba jedynie siłą rozpędu. Wiosenne zgrupowanie to był jeden wielki koszmar, byłem cieniem samego siebie, nawet skoki mnie nie cieszyły. Próbowałem różnych rzeczy, pracowałem nad techniką, skupiałem się na szczegółach, ale to wciąż nie było to. Sezon letni przesiedziałem w domu, po pretekstem indywidualnego toku treningów, bo Janus nie chciał, żeby wszyscy widzieli mnie w tak beznadziejnym stanie. Wszyscy jeździli więc na zawody, a ja trenowałem w Kranju pod okiem asystenta i powoli, powoli wracałem do jako-takiej formy. Wciąż jednak było to za mało i w lipcu Goran stwierdził, że trzeba podjąć drastyczne kroki. Po rozmowie ze sztabem i prezesem zapadła decyzja o tym, że na cito zostanie zatrudniony psycholog sportowy i to ktoś, kto ma już doświadczenie w stawianiu na nogi zupełnie pogubionych sportowców.

Opieram się o maskę samochodu i posyłam jej lekki uśmiech. Ala odpowiada mi tym samym, nieco chyba zawstydzona tym komplementem i dołącza do mnie. Nasze ramiona stykają się lekko, kiedy obserwujemy samochody przejeżdżające główną drogą, które zagłuszają śpiewające dookoła ptaki.

- Gdyby nie Katja, nie poznałbym ciebie - mówię, podnosząc do góry nasze splecione razem ręce. Ala uśmiecha się do mnie, a ja odgarniam jej z twarzy niesforny kosmyk włosów. - To tak, jakby życie zabrało mi coś ważnego, by dać w zamian coś równie cennego - patrzę jej w oczy, bojąc się, że powiedziałem za dużo, ale taka jest prawda.

Można by pomyśleć, że będę mieć problemy z zaufaniem, po tym, co zrobiła Katja. Ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że jeśli nie Alicja, to już naprawdę nikt.

- Co masz na myśli? - marszczy brwi, nieco zwiększając dystans między nami.

- Ala, nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała - mówię powoli. - Wiem, że... że jest jeszcze wiele spraw, które wymagają rozwiązania, ale po tej całej sprawie z Katją ciężko mi było komukolwiek zaufać. Ty jesteś pierwszą taką osobą i dlatego...

Biorę głęboki oddech sięgam do kieszeni, z której wyciągam zarówno pudełko z pierścionkiem, jak i ten nieszczęsny list.

- Dlatego chcę, żebyś to wzięła - mówię, wkładając jej to do ręki, a Ala przygląda mi się z szeroko otwartymi oczami, chyba nadal nie rozumiejąc. - To wszystko, co mi po niej zostało, nie licząc wspomnień, oczywiście. Nie obchodzi mnie co z tym zrobisz, chcę po prostu, aby Katja raz na zawsze stała się zamkniętym rozdziałem w moim życiu.

- Dlaczego? - pyta, mocno zaciskając palce na kartce i pudełku. Patrzy na mnie z wyczekiwaniem, jakby obawiając się mojej odpowiedzi.

- Bo... Bo przy tobie udało mi się nieco zapomnieć - odpowiadam niepewnie, pełen obaw, że mnie źle zrozumie. - I myślę, że mogłabyś mi pomóc zacząć pisać nowy rozdział. Jeśli oczywiście chcesz - dodaję.

Ala przygląda mi się przez dłuższą chwilę bez słowa, nim kiwa głową i chowa do kieszeni oba przedmioty. Uśmiecham się z ulgą, bo nasza sytuacja wciąż nie jest do końca jasna i jeszcze długa droga przed nami, nim uda nam się zbudować to, co myślę, że ma szansę między nami powstać.

Ale mam wrażenie, że jeśli moje słowa były pytaniem, to ostrożny uśmiech Alicji jest ostrożną, ale bez wątpienia twierdzącą odpowiedzią.

I nie wiem, czy stanie się dla mnie tak ważną osobą, jaką była Katja, ale bez wątpienia pokrzepiająca jest myśl, że stanie się częścią mojej historii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro