22. Ludzie widzą to, co chcą widzieć [7/7]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Klemens]

- Rozmawiałem z Alą.

Zamieram zgięty w pół i unoszę wzrok na Maćka. Stoi oparty o busa i przygląda mi się z jakaś dziwną miną.

- No i? - pytam, mam nadzieję, obojętnym tonem i wracam do wiązania buta, a Kot wzdycha ciężko.

- Martwię się o nią. Ty nie? - nadal drąży, a ja prostuje się i zaplatam ręce na piersi.

- Jest dorosła, ma Petera i jest szczęśliwa - odpowiadam, a trener woła nas już do środka, bo powoli zbieramy się do wyjazdu. Łudzę się, że Kot odpuści i zajmie się sobą, ale on siada obok mnie i, nim zdążam założyć słuchawki, znowu wzdycha smętnie:

- No właśnie.

Rezygnuję z muzyki i obracam się w jego kierunku, a kierowca powoli zaczyna wyjeżdżać z zaśnieżonego parkingu. Na lotnisko mamy pół godziny drogi i pewnie tyle czasu będę musiał znosić Maćkowe wynurzenia na temat Alicji.

Nie pomaga mi pan, panie Kot.

- Zapytałem ją, dlaczego nas unika, wiesz? - Maciek usadza się wygodniej, zanosi się więc na dłuższy wywód, bo chowa także telefon do kieszeni kurtki. - Powiedziała, że to nie chodzi o nas, tylko po prostu ma wiele na głowie i musi poukładać sobie pewne rzeczy na nowo... Myślisz, że to prawda?

- Czemu miałaby kłamać? - dziwię się, jednak nie patrzę mu w oczy. - Dużo się pewnie teraz dla niej zmieniło, na pewno jest rozdarta. - Wzruszam ramionami. Nie chcę rozmawiać o Alicji i Peterze. Ale Maciek chyba tego nie widzi, bo nie chce tego widzieć.

W końcu wszyscy uważają mnie i Alicję za najlepszych przyjaciół, powinienem się więc interesować jej życiem, prawda? Tak myślą ludzie, a ja wiem, że jest zupełnie inaczej.

- Myślisz, że przeprowadzi się do Słowenii? Ze względu na Prevca? - pyta nagle Maciek zmartwiony.

- Pracuje tam i ma mieszkanie w Kranju - odpowiadam wymijająco, ale Kot kręci głową.

- To nie to samo. Bo jeśli się przeprowadzi na stałe, to przecież w Polsce zostaną jej przyjaciele, rodzina... A to jednak jest kawałek drogi. Z drugiej strony, jeżeli to związek na stałe... Nie dziwię się, że musi przemyśleć parę rzeczy. - Dalej rozmyśla na głos, ale ja już jestem zmęczony tymi dywagacjami.

- Dlaczego tak to roztrząsasz? - pytam lekko już poirytowany. - To jej sprawa, nam nic do tego. Może sobie zamieszkać nawet na Biegunie Północnym, jeżeli zechce, choć wątpię, bo przecież nie cierpi zimna. - Gryzę się w język za tę ostatnią uwagę. - Już nie jest częścią naszego sztabu, to logiczne, że nasze drogi się prędzej czy później rozejdą, przestań przeżywać i daj jej żyć samodzielnie! - kończę gniewnie, a Kot wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami.

- Klimek, co cię ugryzło? - pyta zszokowany.

- Dwudzieste piąte i czterdzieste pierwsze miejsce - odwarkuję na odczepnego, choć jest w tym trochę prawdy. Moje kiepskie wyniki w ten weekend nie dają mi spokoju, zwłaszcza w świetle zbliżających się igrzysk.

Obiecałem Alicji, że dam sobie bez niej radę. Jak na razie, jedyne, co daję, to plamę.

- Pokłóciłeś się z nią? - dopytuje się dalej Maciek, na szczęście już o wiele ciszej.

- Nie, po prostu... - urywam, bo za bardzo nie wiem, co powiedzieć. - Choć w sumie to tak, ale tak jest lepiej - zmyślam na poczekaniu, by uniknąć ciągłych pytań czemu unikam Alicji.

Kolejne kłamstwo, które nie byłoby konieczne, gdyby to wszystko potoczyło się odrobinę inaczej. Gdybym jej nie poznał.

Albo przeciwnie - gdybym poznał ją kilka lat wcześniej.

Maciek otwiera usta, pewnie po to, by uraczyć mnie jakąś dobrą radą, ale na szczęście musimy już wysiadać i uciekam przed jego mądrościami. Nie mam dziś kompletnie humoru i marzę tylko o powrocie do domu.

A to jeszcze trochę potrwa.

Na lotnisku okazuje się, że nasz lot jest nieco opóźniony ze względu na warunki atmosferyczne, rozsiadamy się więc na plastikowych krzesełkach i każdy znajduje sobie jakieś zajęcie.

- O ile zakład, że posiedzimy tu jeszcze ze cztery godziny? - rzuca nagle Skrobot, unosząc głowę znad telefonu. - Stawiam dwa Mannery.

- Skąd weźmiesz dwa Mannery? - pyta Dawid podejrzliwie.

- Wyciągnąłem ci wczoraj z torby na buty, bo przysypiałem nad żelazkiem - odpowiada serwisant niefrasobliwie. - Ale potem zaczęły się jakieś cuda z najazdem dziać, to otrzeźwiałem, bo oczywiście nie te woski wziąłem z hotelu i już mi inne zastrzyki energii nie były potrzebne.

- Ale... - zaperza się Kubacki, nikt jednak nie daje mu dokończyć, bo do dyskusji włącza się Maciek.

- Pięć godzin, stawiam dwie duże Milki - podbija stawkę i natychmiast zostaje posądzony o konszachty z Wellingerem, więc zmienia markę na bardziej "patriotyczną".

- Trzy godziny!

- Dwie!

- Dziesięć!

Uśmiecham się, słysząc, jak przekrzykują się jeden przez drugiego i nachodzi refleksja, że brakowało mi tego. Słodkie zakłady były kiedyś dla nas codziennością, choć ich finalizacja nie zawsze dochodziła do skutku, ze względu na naszą dietę. Ostatnio jednak ten zwyczaj zaniknął.

Ostatnio, czyli odkąd nie ma z nami Alicji.

- Stawiam paczkę żelków, że najdalej za pół godziny Hofer spasuje. - Alicja ponurym wzrokiem wpatruje się w okno, za którym szaleje śnieżyca.

- Coś ty! Przecież to Turniej Czterech Skoczni! - wykrzykuje Jasiek. - Nie ma bata, hajs się musi zgadzać!

- Widzisz, co się dzieje za oknem? - Wskazuje palcem za szybę. - Może i on jest szalony, ale raczej nie chce was pozabijać.

- Ja mu daję półtorej godziny. I pół słoika Nutelli, że mam rację - odzywa się Stęki.

- Czemu tylko pół? - dziwi się Maciek.

- Bo pierwsze pół już zeżarłem - przyznaje się młody, a reszta wybucha śmiechem.

- Lepiej niech odwołają, bo od tej pogody włosy mi się skręcają i loczków dostaję! - Dawid zaczyna panikować, grzebiąc nerwowo w torbie na buty. - Zgadzam się z Alą i dorzucam trzy paczki Mannerów. Albo w sumie... - waha się. - Ja mu daję trzy kwadranse.

- Wszyscy będziecie grubi jak beki - do domku wchodzi Kruczek i otrzepuje czapkę ze śniegu. - Walter właśnie spasował, jedziemy do hotelu.

- Byłam najbliżej, zgarniam pulę! - wykrzykuje uradowana Alicja i wyciąga Dawidowi z rąk Mannery, a następnie patrzy wyczekująco na Stękiego i Jaśka.

- W hotelu mam - odpowiada młody markotnie.

- Ja się o nic nie zakładałem! - oburza się Ziobro, a dziewczyna zaplata ręce na piersi, więc ten wzdycha poirytowany. - Dobra, kupię ci jakaś czekoladę potem, niech stracę.

- Uwielbiam robić z wami interesy. - Alicja uśmiecha się szeroko i ostentacyjnie otwiera jednego Mannera.

- Będziesz gruba - zauważam złośliwie.

- Ale szczęśliwa! - Daje mi pstryczka w nos, po czym naciąga kaptur na głowę i wychodzi na zewnątrz.

- Nie będzie żadnego czekania, obżarstwa też nie. - Z zamyślenia wyrywa mnie głos Kruczka.

- Skąd trener wie?! - Dawid wytrzeszcza oczy, a Łukasz bez słowa wskazuje zielony napis boarding, który wyświetlił się właśnie nad naszą bramką. Zaczynamy zbierać manatki i niemrawo ruszamy w kierunku samolotu, prostując i rozciągając zastane mięśnie. W tym czasie powstaje już kolejka, a ja szybko oceniam jej długość i, dochodząc do wniosku, że to jeszcze trochę potrwa, rzucam Kamilowi krótkie "zaraz wracam" i ruszam na poszukiwanie toalety.

Maszeruję szybko, próbując zrozumieć cokolwiek z dziwnych szlaczków, które Japończycy nazywają alfabetem i w końcu odkrywam drzwi, które wyglądają jak wejście do WC. Popycham je energicznie, bo trochę mi się śpieszy i natychmiast słyszę jęk bólu.

Ktoś stoi po ich drugiej stronie trzymając się za czoło, podchodzę więc, tłumacząc się gęsto i przepraszając po angielsku, a kiedy kobieta odejmuje ręce od twarzy, natychmiast uśmiecha się szeroko.

- Och, nic się nie stało! - mówi po polsku, a ja uświadamiam sobie, że to fotoreporterka jednego ze sportowych czasopism. - Do wesela się zagoi, ale następnym razem bądź ostrożniejszy, dobrze?

Przepraszam ją raz jeszcze i odprowadzam dla pewności wzrokiem. Przez to wszystko dopiero po chwili zauważam, że ktoś za mną stoi.

- Mogę przejść? - pyta cicho Alicja, kiedy obracam się, wyczuwszy czyjąś obecność.

- Jasne. - Odsuwam się, ale ona robi krok w tę samą stronę. Przesuwam się więc w przeciwnym kierunku, ale ona czyni to samo. Wzdycha lekko i bez słowa zatrzymuje mnie w miejscu, przesuwając lekko pod ścianę i chwyta za klamkę.

- Klemens? - Zatrzymuje się w pół kroku. Nie puszcza mojego ramienia, zaciskając kurczowo drugą dłoń na klamce.

- Tak? - podchwytuję, szukając jej spojrzenia, ona jednak odwraca głowę.

Waha się przez sekundę, może odrobinę dłużej, ale ostatecznie kręci głową, jakby ze zrezygnowaniem.

- Już nic, nieważne - mamrocze cicho i wychodzi z toalety.

Stoję tam przez dłuższą chwilę, nim przypominam sobie, że dosłownie za moment odlatuje mój samolot. Rezygnuję z wizyty w toalecie i wracam do kolejki, zastanawiając się, co też takiego chciała mi powiedzieć.

W każdym razie, cokolwiek to było, nie powinno mnie obchodzić. A ona nie powinna tego mówić. Zdaje się, że dobrze jej idzie odrywanie swojej roli, o wiele lepiej niż mnie. Żeby ludzie mogli widzieć tylko to, co chcą widzieć.

Pytanie tylko, dokąd nas w końcu zaprowadzi ta gra.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro